Rozdział LXVI
Czułem się trochę... dziwnie. Obaj z Cecilem weszliśmy do głównej izby i patrzyliśmy na to miejsce, jakbyśmy widzieli je pierwszy raz w życiu. To nasz... dom. Wspólny dom.
Cecil spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko, a dołeczki pojawiły się na jego policzkach. Też się uśmiechnąłem.
Niewiele się zmieni. Wciąż jestem częścią mojego stada. Moja rodzina mieszka na wyciągnięcie ręki ode mnie. A jednak... czułem się, jakby wszystko się zmieniło.
- To... co powiesz na herbatę?
Cecil zastanowił się nad moim pytaniem. Dość długo jak na tak proste pytania.
- Cóż... Herbata brzmi dobrze. Ale nie mamy nic do herbaty.
- ... Ciasteczka?
- Ciasteczka.
Już kilka minut później upewniliśmy się, że mamy wszystko, co potrzebne i wzięliśmy się za pieczenie. Trochę nam się zeszło. Głównie dlatego, że oprócz robienia ciasteczek, wygłupialiśmy się i dodawaliśmy sobie więcej sprzątania.
Cecil najpierw ubrudził mi nos mąką, a później bezczelnie ją starł... Własnym nosem. To było... urocze... i milusie. Ja odwdzięczyłem mu się zlizując kroplę mleka, która przez odrobinę zbyt intensywne mieszanie znalazła się na jego policzku.
Jakiś czas później mieliśmy sporo ciasteczek, które były nawet jadalne. Posprzątanie bałaganu, który zrobiliśmy, zajęło nam drugie tyle czasu.
W końcu jednak zaparzyłem herbatę i usiedliśmy przy stoliku, by w spokoju się napić i pochrupać ciasteczka. Było już ciemno, ale czas minął tak szybko, że nawet się nie zorientowaliśmy, że jest już tak późno. Zapaliłem kilka dodatkowych świec, mimo że palenisko oświetlało pomieszczenie. Później zaniesiemy je do naszego pokoju. To znaczy... do sypialni.
- Myślę... że mogliśmy dodać więcej cukru.
- W sumie rzeczywiście mogłyby być słodsze... Może powinniśmy zrobić lukier?
- To jest genialny pomysł. Ty się jednak znasz na kuchni.
- Cecil nie jesteś gorszym cukiernikiem ode mnie.
- Hmm... Mam po prostu dobrego partnera, który mnie pilnuje.
- Nauczę cię kiedyś robić szarlotkę.
- Jeśli będzie tak jak dzisiaj to chętnie.
- Ale nie możemy za dużo piec. Bo będę gruby.
- Spokojnie. Ja mogę wszystko zjeść. A poza tym nie będziesz gruby. Co najwyżej puszysty. To mogłoby wyglądać nawet uroczo.
- Ach tak? Ciekawe co powiesz, jak nie będzie dla ciebie miejsca w łóżku.
- Załatwimy większe łóżko. Będę miał też więcej do przytulania. W sumie wciąż widzę same plusy.
- Mam wrażenie, że przegrałem tę dyskusję, więc sobie odpuszczę.
- Nie możesz jej wygrać. Nie ważne, jaki będziesz. Ja będę cię kochał i uwielbiał każdy centymetr ciebie.
Spojrzałem na omegę spode łba, a ten jedynie uśmiechnął się promiennie.
- Zaczynam się bać.
- O co?
- Ostatnio robisz się coraz lepszy w tych słodkich słówkach.
- To źle?
- Nie wiem... muszę na ciebie uważać.
- Mówię tylko, jak jest.
Cecil sięgnął przez stół i złapał mnie za rękę. Spletliśmy nasze palce i siedzieliśmy tak chwilę w ciszy. A później znów rozmawialiśmy. W pewnym momencie Cecil ziewnął głośno i dość uroczo.
- Śpiący?
- Czy ja wiem. Może troszeczkę. Chciałbym jeszcze troszkę posiedzieć i pogadać.
- Jutro też będzie dzień. I pojutrze. Mamy czas. Mnóstwo czasu.
- W sumie... możemy pogadać w łóżku. Jest na pewno wygodniejsze niż te krzesła.
- Myślę, że podłoga jest wygodniejsza niż te krzesła.
Cecil zaśmiał się i wziął jedną ze świec. Ja wziąłem dwie pozostałe. Ustawialiśmy je na komodzie i szafce przy łóżku. Później obaj przebraliśmy się w coś odpowiedniego do spania. Ja miałem koszulę nocną sięgającą kolan a Cecil spodnie i bluzkę. Wszystko w bieli. Wydaje mi się, że to wujek Dyara dał nam je w prezencie. Wyglądały podobnie. Jakby... Dopełniały się.
A później... obaj staliśmy, wpatrując się w łóżko. Jakoś tak... czułem się trochę niezręcznie. Cecil chyba też. Spaliśmy już razem w jednym łóżku. Ale... to jest nasze łóżko. Nasze. No i... jesteśmy tu sami. W naszym domu. To jest jakieś takie... inne.
Postanowiłem być tym odważnym i przemogłem się. Położyłem się i poklepałem miejsce obok by zachęcić Cecila. Omega zawahał się, ale po chwili położył się obok mnie. Leżeliśmy tak chwilę na plecach w całkowitej ciszy.
W pewnym momencie odwróciłem się na bok w stronę Cecila, a chłopak po chwili zrobił to samo. Miałem wrażenie, że lekko się rumieni.
- Więc... jak ci się podoba?
- Mięciutko.
- Yhm... i przyjemnie.
- Tak.
- Ym... jest tak cicho. Bo... jesteśmy zupełnie sami. To trochę dziwne uczucie. Przyzwyczaiłem się do... czegoś innego.
- Tak. Ja też.
- I... w sumie raczej nie trudno będzie...
Nie zdążyłem dokończyć zdania. Cecil nagle złapał mnie za ramiona, przyciągnął do siebie i pocałował.
To nie był drobny całus a namiętny pocałunek. Poczułem jego język i jęknąłem cicho. Omega przysunął swoje ciało bliżej. Położył dłoń na moim udzie i przesunąłem wyżej, pod materiał koszuli.
Moje serce zabiło szybciej. Nie miałem na sobie bielizny. Poczułem więc jego dłoń bezpośrednio na mojej skórze. Czułem się niemal nagi.
Jego ręka znalazła się na moim biodrze. w jednej chwili zrobiło mi się gorąco. Nie wiedziałem, że dotyk drugiej osoby może wywoływać takie emocje. Że w jednej chwili może sprawić, bym płonął. Też chciałem go dotknąć. Sprawić mu przyjemność.
Wsunąłem dłonie pod jego bluzkę. Przypomniałem sobie, jak on sprawiał że czułem się dobrze. Dotknąłem jego klatki piersiowej. Przesunąłem palcem po jego sutku. Ścisnąłem go delikatnie, a chłopak jęknął w moje usta, po czym pocałował mnie z jeszcze większym zapałem. Chciałem więcej. Jeszcze więcej.
- Cecil...
Omega zawahał się. Przez chwilę jakby myślał nad czymś. A ja skorzystałem z tej krótkiej chwili wahania. Ucałowałem go w usta a później w szyję. Zostawiłem różowy ślad nad jego obojczykiem. Podobało mi się to. Chciałem zostawić jakiś ślad, który byłby dowodem na to, że jest mój. Dlatego tuż obok zrobiłem kolejny... i kolejny...
Poczułem, jak przesuwa dłoń na mój pośladek. Moje ciało napięło się w niekontrolowanym odruchu. Wyszeptał moje imię i otarł się o mnie delikatnie. Czułem wyraźnie jego zapach. Był silny i... przyjemny. Założyłem nogę na jego biodro. Podobało mi się, to jak mnie dotykał. Jego dłonie są takie ciepłe i delikatne...
Są jak muśnięcie jedwabiu na skórze.
Też chciałem sprawić mu przyjemność. Sprawić, by topniał pod moim dotykiem. Tak jak ja topnieję pod jego. Wsunąłem dłoń pod jego spodnie. Westchnął cicho, gdy go dotknąłem. Był wyraźnie podniecony, a gdy to poczułem zadrżałem. Zacząłem poruszać dłonią, tak by sprawić mu rozkosz. Wsłuchałem się w jego słodkie westchnienia i jęki. Wypowiedział moje imię i... doszedł. Oddychał szybko i ciężko a jego serce biło tak głośno, że słyszałem je wyraźnie. Dłonie mi drżały, serce wyrywało się z piersi, a gdzieś w środku mnie czułem wręcz bolesne napięcie.
Spojrzałem na niego. Na jego zaróżowioną twarz. Lekko rozchylone usta. Błyszczące oczy. A on spojrzał na mnie, po czym znów mnie pocałował. Objął mnie mocno. Ręką przesunął po moich plecach w dół aż do pośladków.
Poczułem jego palce i westchnąłem głośno gdy... gdy jeden znalazł się we mnie. Cecil objął mnie mocniej i szepnął do mojego ucha uspokajające słowa. Nie wiedziałem co robi, ale wiedziałem, że nie mam powodów do niepokoju. Zaczął powoli wsuwać go głębiej aż do samego końca, po czym powoli go wysunął. Po chwili powtórzył to, ale czułem coś więcej. Dwa... musiały być dwa. Poruszył nimi. Rozłożył delikatnie. A później powtórzył to wszystko, dodając kolejny.
Chwyciłem się go mocno. Wbiłem palce w jego plecy. To było... przyjemne. Poruszyłem mimowolnie biodrami, ocierając się o niego. Prosząc o... o więcej. Łaknąłem jego dotyku. Cecil chyba widząc moją reakcję, zaczął wykonywać szybsze, pewniejsze ruchy. I nagle jakby dotknął czegoś wewnątrz mnie. Tego napiętego punktu w moim ciele. Z mojego gardła wyrwał się okrzyk zaskoczenia, ale i przyjemności. Bo jakieś dziwne uczucie rozeszło się po całym moim ciele. Dreszcze czystej rozkoszy przebiegł po kręgosłupie. Ciało wygięło się w niekontrolowanym spaźmie.
Cecil na chwilę zamarł, jakby czekając na moją reakcję. Po czym widząc, że nie odpycham go, a wręcz przeciwnie lgnę do niego, zaczął poruszać swoimi długimi, smukłymi palcami jeszcze szybciej. Dotykał tego dającego rozkosz miejsca, co wywołało kolejne fale przyjemności.
Coś rosło i rosło we mnie. Czułem, że jestem na skraju. Aż w końcu doszedłem, prosząc o więcej. Potrzebowałem chwili, nim mój umysł zaczął pracować. To była jakaś nowa nieznana mi forma przyjemności. Całe moje ciało wciąż po tym drżało.
Wysunął ze mnie palce i objął mnie delikatnie w pasie. Ucałował mnie w czoło, ale czułem się zbyt błogo by ruszyć się i odwzajemnić ten gest. Wtuliłem się w niego mocniej i rozkoszowałem się jego bliskością.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top