Rozdział LIX
[Jako, że to ostatnia prosta ku końcowi tego opowiadania... Rozpoczynam maratonik. Miłego czytania!^^]
Syknąłem cicho, gdy rana mnie zapiekła. Wuj Dyara odsunął na chwilę szmatkę, po czym ponownie przyłożył ją do mojego czoła jednak tym razem delikatniej. Oczyszczał mi ranę. To było tylko drobne rozcięcie, które powinno zaleczyć się w kilka minut, jednak uparł się, że musi to zrobić.
Pozwoliłem mu na to głównie dlatego, że dzięki temu skupił się na mnie, a nie na osobie, która jest temu winna. To mogłoby się bardzo źle skończyć. A tak wuj Dyara, zamiast wyładowywać złość na pewnym alfie, siedział przy mnie i z troską opatrywał moje czoło.
Cecil stał naprzeciw mnie, opierając się o ścianę. Owinął się szczelnie futrem, ale i tak delikatnie drżał. Podejrzewam, że to nie wina zimna. Z przerażeniem w oczach przyglądał się, jak wuj opatruje moją ranę.
- Dobrze... Pójdę, zrobię wam coś do picia. Coś na uspokojenie. A wy ubierzcie się. Mam nadzieję, że będą choć trochę pasować. Zresztą to tylko na chwilę.
Wuj pogłaskał mnie po głowie i wyszedł, zostawiając nas samych. Zostawił nam jakieś swoje ubrania. W końcu przybiegliśmy tu w wilczych formach. Wujek Dyara od razu zabrał nas do sypialni, gdzie dał nam futra, którymi mogliśmy okryć się po przemianie. Wyciągnął też od nas, co właściwie się stało. Nie powiedziałem wszystkiego... ale wie, że Ronan się o nas dowiedział. Wie o tym, jak się wściekł i jak nas potraktował.
Wszystko znów się pomieszało. Kto by się spodziewał, że Ronan... Co właściwie się stało? Wpadł na nas przypadkiem? Szukał nas? Śledził? Nie wiem... To nawet nie jest istotne. Teraz powinienem raczej myśleć co z tym zrobić. Przecież nie zrzucę całej odpowiedzialności na moich bliskich.
Wstałem, by wziąć z komody przygotowane dla mnie ubrania, ale nagle Cecil znalazł się tuż przy mnie i zdecydowanym ruchem posadził mnie z powrotem na łóżku.
- Co ty robisz?
- Nie powinieneś wystawać.
- Cecil spokojnie to tylko zadrapanie.
- Widziałem, jak mocno się uderzyłeś. Myślałem, że...
- Najwyraźniej mam twardą głowę.
- To nie jest śmieszne Noach... Ja naprawdę myślałem, że... że coś ci się stało. Nie wiem, czy kiedykolwiek cokolwiek mnie tak przeraziło.
Mina mi zrzedła, gdy zobaczyłem na jego twarzy szczery niepokój. Naprawdę się o mnie bał.
- Spokojnie. To tylko wyglądało tak... dramatycznie. Owszem uderzyłem się w głowę. Rozciąłem skórę na skroni. Ale sam słyszałeś wuja Dyarę. To tylko powierzchowna rana.
- Noach ja... ja przepraszam, że postawiłem cię w takiej sytuacji. To ja powinienem był... Ja stchórzyłem i...
- Wcale nie. Byłeś bardzo dzielny.
- Ale dopiero gdy coś ci się stało. A wcześniej chowałem się za tobą jak...
- Nie. Po prostu... bałeś się. Rozumiem. A Ronan to twój brat więc to było dla ciebie znacznie trudniejsze niż dla mnie. Poza tym ostatecznie zachowałeś się bardzo odważnie. Powinieneś był po prostu uciec. Nie oczekiwałem, że zaatakujesz własnego brata.
- Przecież bym cię nie zostawił. Poza tym... nie ugryzłem go mocno.
- Wystarczająco mocno by się wściekł.
- To na pewno.
- A co z tobą? Ciebie też uderzył.
- To tylko... Policzek mnie trochę boli, ale to nic. Bardziej... Szczerze mówiąc, bardziej boli mnie... w środku. Bo ja... Nie mogę uwierzyć, że on... że mnie uderzył. Ronan nigdy mnie nie uderzył. Nawet gdy byliśmy mali, nigdy nie używał wobec mnie siły.
- Rozumiem. To musiało być dla ciebie dużym szokiem... i musiało cię mocno zranić.
- Tak... Poczułem się, jakby mnie zdradził. Jakby... Sam nie wiem. Jakbym stał się dla niego nikim.
- Jestem pewien, że Ronan zrozumie... i że będzie żałował.
- Ja... Chciałbym, aby tak było.
- ... Nie martw się. Jakoś sobie z tym poradzimy. No a skoro nie chcesz dać mi wstać, to podaj mi ubrania. Musimy porozmawiać z wujkiem Nasirem.
Brunet jeszcze przez chwilę przyglądał mi się z uwagą jakby niepewny czy może jednak nie zemdleję, ale ostatecznie podał mi ubrania. Oczywiście na nas obu były za duże. Ja musiałem podwinąć nogawki i rękawy. Cecilowi na długość ubrania prawie pasowały, ale były zdecydowanie za szerokie. Niemniej nie były na tyle za duże, by nie dało się ich nosić. Tak więc udaliśmy się do jadalni.
Wujowie już tam na nas czekali. A także kubki wypełnione czymś gorącym i ładnie pachnącym. Cóż... powiedzieć, że wujek Nasir wyglądał na złego to tak jakby powiedzieć, że Sira uważa robaki za ciekawe. Z jednej strony tak jest, ale z drugiej jakby nie do końca oddaje siłę tegoż zjawiska. Nasir przyglądał mi się, ewidentnie próbując ocenić, jak bardzo ucierpiałem i jak ucierpi za to Ronan.
- Zanim zaczniecie, to chciałbym tylko powiedzieć, że... Że to wszystko działo się bardzo szybko i ja... ja już oddałem Ronanowi. Więc... wolałbym uniknąć... przemocy.
- Noach część mnie rozumie, dlaczego o to prosisz. Druga część każe mi chronić moją rodzinę, a więc ciebie i Cecila.
Mnie i... i Cecila. Rodzinę... Poczułem się tak szczęśliwy, że zapomniałem o bólu. Jesteśmy rodziną. Naprawdę zaakceptowali mój wybór. Zaakceptowali Cecila.
- W takim razie... Ronan niejako też jest teraz rodziną. Jest moim... szwagrem.
- ... Och... Nie przemyślałem tego.
Wujek Dyara mruknął coś o alfach i myśleniu, ale jego alfa albo tego nie usłyszał, albo puścił to mimo uszu.
- Dobrze... nie skrzywdzę go. A przynajmniej niezbyt mocno. Zależy, jak się zachowa, gdy tu przyjdzie.
- A... skąd pewność, że tu przyjdzie?
- Bo wie, że tu jesteście, więc gdzie miałby pójść?
- Znów sprawiam wam kłopoty.
- Ależ skąd. Noach twój ojciec sprawiał nam kłopoty. Łowcy sprawowali nam kłopoty. Ty co najwyżej sprawiasz, że się o ciebie martwimy. Poza tym muszę cię zapewnić, że radziłem sobie z gorszymi rzeczami niż dwudziestoletni, naburmuszony wilkołak z urażoną dumą.
- Ale teraz gdy Ronan wie, na pewno przekaże to swojemu ojcu.
- Zapewne. Niewiele to zmienia. Co prawda nie spodziewałem się, że wpakujecie się w kłopoty zaraz po wyjściu z naszego domu. Jednak nie widzę problemu. Jeśli będzie trzeba, urządzimy ceremonię i oficjalnie przyjmiemy Cecila do stada. A jeśli tego będzie mało i Kain uzna, że ma do niego większe prawa, bo są rodziną... to przyjmiemy Cecila do naszej rodziny.
- Ale... jak? To znaczy... Ja nie mogę go oznaczyć. Ani on mnie.
- Rzeczywiście. Jednak Cecil nie musi dołączać do nas jako twój partner. Teoretycznie, jeśli Cecil wyrzeknie się swojej rodziny ja i Dyara możemy przyjąć go do siebie.
- Ale wtedy będziecie... jego rodzicami.
- W teorii. To bardziej... formalność.
- Rozumiem... ale to trochę...
- Tak wiem. To nasz plan awaryjny. Możliwe, że nie będziemy musieli z niego korzystać. Poza tym...
Wuj nie dokończył. Wszyscy usłyszeliśmy hałas. Ktoś pukał do drzwi. Czy może raczej walił w nie. Nie trudno było się domyślić kto za nimi stoi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top