Rozdział IX

Obudziłem się, bo czułem się bardzo źle. Było mi gorąco. Chciałem otworzyć okno, ale nie dałem rady się podnieść. Strasznie bolał mnie brzuch. Próba wstania skończyła się na tym, że zwinąłem się w kłębek i jęknąłem z bólu. Miałem wrażenie, że coś rozrywa mnie od środka.

To jest straszne. Boję się. Umieram. Chyba umieram. Tak bardzo mnie boli. Chyba coś jest w moim brzuchu. Załkałem z bólu.

- Noach? Noach?

Nie zauważyłem, że Len się obudził. Musiał mnie usłyszeć. Stał przy moim łóżku i wyglądał na przestraszonego.

- Noach?

Dotknął delikatnie mojego ramienia. Po chwili jednak coś mocno szarpnęło mną od środka i pisnąłem z bólu. Chłopiec odskoczył ode mnie jak oparzony. Przez chwilę patrzył na mnie wielkimi ze strachu oczami, po czym pobiegł do drzwi i próbował je otworzyć. Zamknąłem oczy, więc nie widziałem nic więcej, ale słyszałem jak woła mamę. Jego głosik także był przepełniony strachem. W końcu doszedł mnie odgłos otwieranych drzwi i głos mamy i taty.

- Len co się dzieje?

- Mama Noach! Noach... boli.

Chłopiec nie powiedział nic więcej, bo rozpłakał się. Nawet te kilka słów wypowiedział z trudem.

- Noach... Noach skarbie...

Poczułem czyjąś chłodną dłoń na swoim czole.

- Mamo... Boli...

- O nie... Spokojnie kochanie coś... zaraz coś z tym zrobimy.

- Boję się...

- Nie bój się skarbie... Noe? Noe nie wchodź tu! Nie! Musisz wyjść... Natychmiast! Idź do Andrei!

Nie wiem, co się działo, ale głos mamy był wyjątkowo... groźny. On nigdy tak nie krzyczał. Nigdy... A teraz krzyczał na tatę. Dlaczego? Czy to z mojej winy? Ta myśl szybko jednak uleciała z mojej głowy. Wypchnął ją ból. Straszny... potworny ból. Wrzasnąłem, gdy znów coś we mnie szarpnęło.

- Mamo... Mamo ja nie chcę umierać...

Płakałem i nie wiem, jak rozpoznał moje słowa. Ale zrozumiał. Złapał mnie za rękę i zaczął gładzić po włosach. Klęczał przy moim łóżku więc gdy otworzyłem na chwilę oczy, napotkałem jego wzrok.

- Skarbie... nie umrzesz. Nie bój się. Obiecuję ci, że to minie. Wszystko będzie dobrze.

- A... Ale t-to boli... Zrób coś, żeby nie bolało... proszę...

- Kochanie to... Zaraz przyjdzie Andrea. Coś na to poradzi. Wytrzymaj jeszcze troszkę.

- Nie dam rady...

- To... to po prostu... Kochanie obiecuję, że jeśli wytrzymasz, to w końcu zniknie. Będzie lepiej.

Starałem się. Starałem się wytrzymać. Nie byłem pewien, kiedy przyszła Andrea. Zorientowałem się, gdy otworzyłem oczy i nagle leżałem na plecach, a kobieta dotykała mojego brzucha.

- ... Chyba nie dzieje się nic złego.

- Popatrz na niego! Zwija się z bólu! Tak nie powinno być!

- To... zdarza się. Po prostu przechodzi to gwałtowniej. Zaraz zaparzę coś na sen. I coś przeciwbólowego. Po prostu będzie musiał jakoś to przecierpieć. Na pewno będzie łatwiej, jeśli będzie dużo spał. Tylko pilnuj, aby dużo pił, gdy tylko będzie przytomny.

- Ale on krzyczy z bólu!

- Dam mu coś mocniejszego. Ból zmaleje, ale może być troszeczkę nieświadomy otoczenia. No i... może być mu po tym niedobrze. Ale lepiej, żeby zwymiotował raz czy dwa niż by miał się męczyć. Tylko nakarm go później. Nie może mieć pustego żołądka przez trzy dni.

- Wiem. Ja... upewnię się, że będzie jadł i pił. Proszę, zrób coś, aby go tak nie bolało.

- Dobrze. Posiedź przy nim.

Szarpiący ból uderzył z nową siłą, a ja znów zacząłem płakać. Wkrótce jednak Andrea dała mi coś ciepłego do picia. Podniosła mnie, a mama pomagał mi pić. Później jeszcze długo mnie bolało. Aż w końcu zrobiłem się śpiący.

***

Gdy się obudziłem, czułem się dziwnie. Dalej bolał mnie brzuch. I ręce. I nogi. Wszytko mnie bolało. Ale jakby inaczej. To było przytłumione.

To było dobre. To, że ból był jakby... Jakby ktoś go czymś okrył. I teraz bolało mniej. Tylko... w głowie mi się kręciło i było mi słabo. Nie miałem sił, by spróbować usiąść. Ale gdy wydałem z siebie cichy jęk, mama natychmiast znalazł się przy moim łóżku. Złapał mnie mocno za rękę i delikatnie dotknął dłonią moje czoło jak zawsze, gdy sprawdza mi temperaturę.

- Noach skarbie... Kochanie jak się czujesz?

- ... Pić...

- Poczekaj chwilkę.

Pomógł mi usiąść. Właściwie to sam musiał mnie podnieść. Później trzymał mi kubek, gdy piłem.

- Mamo... Niedobrze mi.

- Będziesz wymiotował?

- Nie wiem...

- Spokojnie kochanie. Poczekaj zaraz... Usiądę z tobą. Poczekaj.

Wszedł na łóżko i usiadł obok mnie. Wziął miskę, która najwyraźniej leżała gdzieś obok.

- Spokojnie. Na wszytko jestem przygotowany. Chodź, przytul się do mnie.

Objął mnie, a ja ułożyłem głowę na jego piersi. Było mi... lepiej. Trochę mniej się bałem. A gdy gładził moje włosy, zrobiłem się senny.

***

- Mamo ja nie chcę! Mamo, proszę, niech to przestanie!

Zwinąłem się i pisnąłem, gdy coś dźgnęło mnie w brzuch. Znów mnie bolało. Nie wiem, który to już raz, ale więcej nie wytrzymam. Miałem już dość. Gdy nie zwijałem się z bólu, to wymiotowałem.

Nie chcę tego. Chcę, aby to przestało boleć... Ja już nie dam rady.

Mama zaczął płakać. Przed chwilą dał mi coś do picia. Obiecywał, że niedługo przestanie mnie boleć, ale ja miałem wrażenie, że nie wytrzymam do tego czasu. Czułem się tak źle... byłem taki zmęczony. Chciałem tylko, by to przestało boleć.

- Mamo... Mamo ja, nie chcę...

- Kochanie... Skarbie jeszcze troszkę. Jutro będzie, lepiej zobaczysz... Zaraz... Zaraz leki zaczną działać i... i jak się obudzisz, to będzie lepiej, obiecuję.

Nie dałem rady wykrztusić z siebie odpowiedzi. Zacząłem płakać z bólu i ze zmęczenia. Miałem wrażenie, że leżę tu już długi czas. Tydzień może dwa. Nie mogłem uwierzyć, że ból się skończy. W końcu trwa już tak długo.

Ale mama obiecywał, że niedługo się skończy. Chciałem mu wierzyć. Głaskał mnie po głowie i mówił do mnie. Aż jego głos zaczął robić się niezrozumiały. Przymknąłem oczy, bo wszystko i tak robiło się rozmazane. Aż w końcu ból zniknął.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top