Rozdział I

Podniosłem niewielki płaski kamyk i przyjrzałem się jego gładkim krawędziom. Wydaje się odpowiedni. Nie jest zbyt ciężki ani za mały. Przynajmniej tak myślę. Nie potrafię jeszcze stwierdzić tego na pewno.

Chwyciłem go pewniej, po czym zwróciłem się w stronę leniwie płynącej rzeki. Wziąłem zamach, tak jak uczył mnie ojczym, po czym rzuciłem kamieniem i zacząłem podążać za nim wzrokiem. Odbił się od tafli wody tylko raz, po czym z cichym pluskiem utonął. W miejscu, w którym zniknął, jeszcze przez chwilę woda była wzburzona. W końcu jednak ponownie zmieniła się w gładką taflę.

Zacisnąłem mocniej usta i zastanowiłem się, co znowu zrobiłem źle. Nie rzuciłem za lekko. Kąt chyba także był dobry. Chociaż... Może jednak rzuciłem za wysoko? Może ten kamień jednak nie był odpowiedni. Czyżby kształt był zły? A może rozmiar?

Po chwili rozluźniłem się nieco i pozwoliłem irytacji opuścić moje ciało. Robiłem postępy. Kamień odbił się od wody. Następnym razem może pójdzie mi lepiej. Grunt, że od razu nie zatonął. Kiedyś nauczę się puszczać kaczki jak tata. Poproszę go, żeby znów mi to pokazał. Tak będzie łatwiej. Może o czymś zapomniałem i dlatego mi nie wychodzi.

Zerknąłem na słońce ponad zielonymi koronami drzew. Zbliżało się południe. Powinienem już wracać, zanim zaczną mnie szukać... Mnie albo owoców, po które przyszedłem. Mama pewnie już kończy piec ciasto.

Podniosłem koszyk, który zostawiłem przy jednym z drzew i ruszyłem w stronę wioski. Odetchnąłem głęboko leśnym powietrzem i westchnąłem z radości. Uwielbiam lato za ten unoszący się wszędzie zapach kwiatów i... życia. Kochałem je za te wszystkie kolory i za przyjemne ciepło. To zdecydowanie moja ulubiona pora roku.

Idąc nad rzekę, zerwałem wiele kwiatów. Z części zrobiłem wianek, który teraz miałem na głowie. Drugi leżał w koszyku. Był dla mamy. Resztę kwiatów dam wujkowi, gdy nas odwiedzi. Już nie mogę się doczekać... Na pewno mu się spodobają. Pochwali mnie... poklepie po głowie i powie, że jestem dobrym chłopcem. Myśl o tym jeszcze bardziej poprawiła mi humor.

Dziś był dobry dzień. Wstałem o wschodzie słońca. Zerwałem się z łóżka, by zdążyć jeszcze przed tatą i mamą. A przynajmniej taką miałem nadzieję. Chciałem zrobić dla nich śniadanie. Tymczasem zastałem w kuchni mamę. Właśnie przygotowywał moje ulubione danie. Placki z jabłkami i miodem. Poczekaliśmy aż tata i Len się obudzą, po czym zjedliśmy razem. Mama poprosił mnie, bym pozbierał trochę owoców na ciasto, więc ubrałem się i udałem się w głąb lasu. Wybrałem moją ulubioną ścieżkę nad rzekę. Po drodze można znaleźć poziomki, maliny i jagody. Zebrałem wszytko, co udało mi się znaleźć. Posiedziałem też trochę nad rzeką.

Nie musiałem aż tak się spieszyć, mimo to zacząłem iść szybciej. Już tęskniłem za mamą i tatą... i małym Lenem. Za nim chyba najbardziej. Jest taaaaaki słodki. Dam mu kilka malin. Na pewno się ucieszy. Lubi maliny.

W końcu dostrzegłem pierwsze budynki, a już wkrótce mijałem moich sąsiadów i członków stada. Witałem się z nimi a oni ze mną. Chyba wszyscy byli dzisiaj w dobrych humorach. No ale to nic dziwnego. Było naprawdę ładnie. Tak... Przyjemnie. Ciepło, słonecznie i po prostu pięknie.

Wszedłem do domu z uśmiechem na ustach. Od razu usłyszałem głośny krzyk Lena. Chłopiec podbiegł do mnie z szerokim uśmiechem i wtulił się we mnie. Mama zaśmiał się tylko i zerknął na nas, ale nie przerwał gotowania.

- Mamo pomóc ci?

- Nie, dziękuję. Usiądź skarbie. Muszę tylko skończyć to kroić. Poradzę sobie. Ale jak tata wróci, to możesz pomóc mi z kaczką.

- Dobrze! Chodź Len. Mam coś dla ciebie.

Chłopiec spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Jest taki słodki... Poczochrałem go po rudej czuprynie tak bardzo podobnej do mojej. Chociaż... Włosy Lena były odrobinę bardziej pomarańczowe. Moje były raczej stonowane i wpadały w brąz. Niemniej... tak się złożyło, że wszyscy w tym domu mieli mniej lub bardziej rude włosy. Nawet mój ojczym.

Wziąłem chłopca za rączkę i poprowadziłem do stołu, po czym pomogłem mu usiąść na krześle. Len miał dopiero trzy latka. Co prawda sam na pewno by sobie poradził, ale krzesło było dość wysokie, a na pewno nie zaszkodzi, jeśli czasem mu pomogę.

Najpierw umyłem wszystkie owoce, po czym wrzuciłem je do jednej większej miski. Wziąłem jeszcze kilka mniejszych miseczek i usiadłem obok Lena.

- Len pomóż mi segregować owoce.

- Dobze!

- Tutaj wrzucaj jagódki, tutaj poziomki a malinki... jedną tutaj... a drugą do buzi.

- Moge?

- Jasne! Patrz.

Wziąłem jedną malinę i wrzuciłem ją do miseczki. Drugą podsunąłem mu do ust, a on otworzył je szeroko i niemal ugryzł mnie w palce, gdy ją zjadał. Zaśmiałem się i wziąłem trzecią malinę. Ta wylądowała w miseczce.

- No dalej. Zobacz jak dużo mamy do posegregowania!

- Duuuuzo!

- A musimy skończyć, zanim przyjdą wujkowie i chłopcy.

- Taaak!

Len był chyba tak samo podekscytowany wizytą krewnych, jak ja. O ile nie bardziej. Wkrótce mama do nas dołączył, więc poszło nam bardzo szybko. Właśnie wyjadaliśmy z misy kilka ostatnich owoców, gdy wrócił tata.

- Witaj rodzinko! Patrzcie co mam.

Pomachał delikatnie trzema dorodnymi kaczkami. Nienawidzę skubać kaczek... ale z chęcią pomogę przy obiedzie. Tata włożył kaczki do wiadra, po czym podszedł do nas. Pocałował mamę w usta, a następnie przeszedł na drugą stronę stołu i ucałował mnie w czubek głowy, a Lena poczochrał po włosach.

- Mmmm ile dobra. Kto to wszytko zebrał?

Nim zdążyłem odpowiedzieć, Len zaczął krzyczeć.

- Noach! Noach dał mi malinki. Zjadłem duzo. O tyle!

- Noach wie gdzie szukać. Ja nigdy nie widzę tych krzaków.

Cóż, umiejętność znalezienia owoców w lesie nie była zbyt wyjątkowa.

- Ale widzisz kaczki w powietrzu!

- Ba. Nawet w nie trafiam. Czasem.

- A właśnie... Próbowałem puszczać kaczki na wodzie, ale znów mi nie wychodziło.

- Możemy jutro wybrać się nad rzekę i trochę porzucać. Len pójdzie z nami. Co wy na to?

Ponownie brat mnie uprzedził i wykrzyczał głośne "taaaak".

- No to ustalone. A teraz... mogę w czymś wam pomóc?

Mama zastanowił się przez chwilę, po czym uśmiechnął się delikatnie.

- Mamy trzy kaczki...

- No to dawajcie. Nasza trójka i Len jako nadzorca. Szybko sobie z nimi poradzimy.

O tak. Nie tylko szybko skończymy, ale i będzie wesoło. Zawsze jest wesoło, gdy jesteśmy wszyscy razem. A gdy przyjdą moi wujowie i kuzyni... będzie jeszcze weselej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top