̶X̶̶X̶̶X̶

Spojrzałam na niebo, na którym stopniowo ukazywał się księżyc. Dzień chylił się już ku końcowi, co oznaczało, że moja egzekucja zbliża się wielkimi krokami. Westchnęła cicho ignorując kolejne nienawistną spojrzenia, które posyłali mi inni. Wiedziałam, że uosabiałam wszystko, czego oni tak nienawidzili. Wierzyli, że jestem zdrajczynią. Dla nich przemieniły mnie wilkołaki, których tak bardzo nienawidzili. A teraz stawałam się jednym z nich. Ich nienawiść wydawała się więc całkiem naturalna.

Kiedy usłyszałam kroki osoby, która się do mnie zbliżała, odwróciłam głowę. W takich momentach nie miałam pojęcia czy lubię wyostrzone zmysły, czy ich nienawidzę. Oczywiście dostrzegłam Mutunga, które szedł w moją stronę.

- To są jakieś nieśmieszne żarty. - Warknęłam, przenosząc spojrzenie przed siebie.

- Ludzie zaraz zaczną się schodzić. - Zauważył opierając się o słup, do którego byłam przykuta. Niechętnie przeniosłam na niego spojrzenie.

- Wilkołaków nie odkryłeś. - Mruknęłam rzeczywiście zauważając ludzi, który powoli się schodzą. Jak bardzo chorym trzeba być by napawać się zadawaniem cierpieniu innym. - Po co przyszedłeś? Chcesz mieć miejsce w pierwszym rzędzie? - Spytałam, przyciągając do siebie kolana.

- W końcu przeze mnie tutaj jesteś. - Zauważył ponownie mało odkrywczo.

Warknęłam cicho pod nosem, brzmiąc kompletnie jak zwierzę. Byłam mu już bardzo bliska. I wiedziałam, że przemiana już wkrótce nastąpi. Równie szybko co mój koniec.

- Kiedyś mi to wybaczysz. - Zapewnił wplatając dłoń, w moje włosy. Odsunął moją głowę w bok, odsłaniając moją szyję. Wbił do niej strzykawkę a ja poczułam dziwne pieczenie i dyskomfort związany z wprowadzeniem do mojego organizmu jakiejś substancji. - Zrozumiesz, że to było słuszne. - Zapewnił, odchodząc nieco w bok.

Poczułam jak moje oczy zmieniają kolor, a przez moje ciało przeszła fala bólu. Moje serce znacznie przyspieszyło. Padłam na ziemi i podniosłam się na łokciach, biorąc głębokie wdechy. Nie mam pojęcia, ile tak trwałam walcząc sama ze sobą. Jednak moje męczarnie przerwało zgromadzenie się sporej grupy łowców i zjawienie się Jayden'a Barnes'a.

- Zgodnie z naszym prawem dla Wilkołaków nie ma litości. - Zaczął przywódca łowcy, stając przede mną. - Bez znaczenia czy ten wilkołak kiedyś był jednym z nas. Jednak jedno jest pewne. Każdy prawdziwy łowca woli umrzeć niż zmienić się w tak paskudną bestię. - Zapewnił, a ja warknęłam głośno. W tej chwili nie byłam w stanie wydobyć z siebie ani jednego słowa. Mogłam tylko warczeć. - Dzisiaj zabijemy, jedną z nas kończąc jej cierpienie. - Zapewnił, odwracając się do mnie przodem.

Kości w moim ciele stały się niezwykle krucze. Łamały się raz po raz sprawiając mi nieopisywalny ból. Padłam na ziemię, nie mogąc dłużej utrzymać się na rękach. Nagle podniosłam się gwałtownie, czując silny ból w klatce piersiowej. Uniosłam ręce, naciągając łańcuchy do maksimum. Jednak nie byłam w stanie ich zerwać. Poczułam jak żebra się łamią, naciągając skórę na mojej klatce piersiowe. Byłam pewna, że przerwa mi skórę jednak nic takiego się nie stało.

Z boku to musiało wyglądać strasznie. Jednak łowcy zawsze powtarzali, że ból przemiany to kara za bycie potworem. Zasłużona kara, którą oni napawali się jak najlepszym przedstawieniem. Nigdy nie zrozumiem jak mogłam, dać sobie wmówić, że to wilkołaki są potworami.

Nagle zza siatki otaczającego teren łowców dobiegło wilcze wycie. Zgromadzeni odruchowo odwrócili głowy w tamtą stronę, napinając ciała. I wtedy zaczęło się prawdziwe piekło. Wilkołaki pokonały ogrodzenie, wpadając na teren łowców. Ci kompletnie nie przygotowanie zaczęli uciekać, wiedząc, że walka z wilkołakami wręcz nie miała prawa skończyć się dobrze.

- Taki jesteś. - Wydusiłam resztkami sił w stronę Mutunga. Moje struny głosowe odmawiały współpracy, jednak ja musiałam to powiedzieć. - Jesteś taki jak ja czy oni. I gdybyś nie był ślepym ignorantem, jak ja dawniej byś się o tym przekonał. - Zapewniłam, padając bezwładnie na ziemię. Kolejne kości pękały zmieniając swoje ustawienie, przeciągając moją katorgę. - Pomyśl o tym chwilę, dłużej a przekonasz się jaka... - Kontynuowałam jednak niedane mi było dokończyć. Ostry nóż przeszył mój brzuch a ja ostatni raz mogłam spojrzeć w oczy Mutunga.

Miałam wrażenie, że jestem jedynie biernym obserwatorem wszystkiego, co teraz się działo. Łowcy walczyli z wilkołakami, całkowicie tracąc zainteresowanie moją osobą. Krzyki i wszelkie odgłosy dochodziły do mnie jak za grubej szyby. Czułam, że jedynie resztkami sił trzymam się przytomności.

I wtedy łańcuchu, który mnie trzymały, puściły. Ktoś położył ciepłe dłonie na moim ciele, jednak ja byłam zbyt słaba by otworzyć oczy i zobaczyć kto to taki. W tej chwili byłam gotowa na śmierć. Pogodziłam się już z jej nadejściem. Więc bez różnicy mi było, kto mnie złapał.

- Zawsze zawodowo wpakowywałaś się w problemy. - Zauważył znany mi męski głos. Mimo ogromnego bólu nie umiałam się nie uśmiechnąć.

- A ty zawsze mnie z nich wyciągałeś. - Mruknęłam tak cicho i nie wyraźnie, że nie byłam pewna czy mnie zrozumiał.

Czułam jak, podnosi mnie z ziemi. Trzymał mnie mocno, idąc w nieznanym mi kierunku. Głowa niemiłosiernie mnie bolała podobnie jak reszta ciała. Co chwila na zaledwie kilka sekund traciłam przytomność. Mój organizm walczył resztami sił, które mu pozostały. Wilkołaki miały w sobie jedną specyficzną cechę. Walczą do samego końca. Nawet jeśli wydawać się mogło, że już przegrały.

- Powiedz wszystkim, że wracamy do domu. Ona potrzebuje pomocy. - Zwrócił się do kogoś mój brat. Ja nic nie mówiłam. Czułam się tak jakby życie uchodziło ze mnie z każdą sekundą. I może rzeczywiście tak było? - Zabierz ją i idź przodem. Dogonimy cię za chwilę. Ja muszę mieć pewność, że wszyscy uciekli. - Poinformował wilka, któremu mnie podał.

- Ponoć łowcy to nasze kompletne przeciwieństwo. Teraz dobrze to widzę. - Stwierdził Asher, którego z trudem poznałam po głosie. - Tyle przeżyłaś. I naprawdę pozwolisz zdrajcą, by cię wykończyli? - Spytał, chyba nawet nie mając pewności czy go słyszę. W tym momencie nie byłam w stanie nawet ruszyć rękę. Kompletnie nie czułam własnego ciała. - Zawsze byłaś waleczna. I teraz musisz stoczyć swoją najważniejszą bitwę. - Stwierdził a ostatnim co usłyszałam, był dźwięk łamania kości.

Spojrzałam na bruneta unosząc gardę. Ten uśmiechnął się cwaniacko. Wymierzyłam w niego pierwszy cios, jednak nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Szybko mnie przewrócił i docinął moje ciało do ziemi.

- Cholera. - Zaklęłam w reakcji na kolejną przegraną.

- Masz już dosyć na dzisiaj? - Spytał, dociskając moje plecy kolanem. Chociaż go nie widziałam, byłam pewna, że uśmiecha się w ten swój cwaniacki sposób.

- Kiedyś z tobą wygram. - Zapewniłam, a kiedy ze mnie zszedł obróciłam się na plecy. - Lub nie... Kurwa czemu jestem taka słaba? - Spytałam czując ogromną frustrację. Nienawidziłam przegrywać i być w czymś słaba.

- Nie jesteś słaba. Brakuje Ci jedynie treningu. - Zapewnił, siadając obok mnie. - Kiedyś będziesz wielką wojowniczką a łowcy będą drzeć na sam dźwięk twojego imienia.

- Póki co nie umiem pokonać nawet ciebie. - Zauważyłam wpatrując się w gwieździste niebo. Księżyc mimo braku pełni świecił tej nocy wyjątkowo jasno.

- Nie od razu Rzym zbudowano. - Zauważył, pochylając się nade mną. - Kiedyś stoczysz wielkie bitwy i zapiszesz się w naszej historii. Jednak na razie musisz wygrać najważniejszą walkę. Walkę z własnymi słabościami i lękami.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top