̶X̶̶X̶̶V̶̶I̶

W środku nocy obudził mnie dźwięk otwieranych drzwi. Zaspana uchyliłam powieki pewna, że to tylko Murung czegoś zapomniał. Niestety byłam w wielkim błędzie. A uświadomiła mnie o tym ręka, która mocno zacisnęła się na moim rumienieniu. Silne szarpnięcie wyciągnęło mnie z łóżka. Poczułam jak uderzam o podłogę po tym, jak uderzyłam o jeszcze parę innych rzeczy. Zszokowana podniosłam spojrzenie i zobaczyłam dwóch łowców. Jeden z nich celował bronią prosto w moją głowę.

- Co się dzieje? - Spytałam zszokowana, czując jak serce przyspiesza jakby chciało wyrwać się z klatki piersiowej.

- Wstawaj. - Warknął mężczyzna, który wyciągnął mnie z łóżka.

Nic nie mówiąc, wstałam z miejsca. I wtedy ten, który wydawał polecenia, złapał moje ręce i skół je kajdankami. Poczułam lekkie pieczenie w tym miejscu, przez co syknęłam cicho. Kajdanki były srebrne. Czyli srebro zaczęło mnie parzyć. Doskonale.

Obaj łowcy chwycili mnie za ramiona. Ten wyszczekany z prawej a niemowa z bronią z lewej. Nic mi nie mówiąc wyciągli mnie z pokoju i w takim stanie przeciągi przez cały obiekt. Nawet nie pytałam. Bo wiedziałam, że nie uzyskam żadnych odpowiedzi. Dlaczego milczałam cierpliwie czekają na to, co ze mną zrobią. I tak znalazłam się w gabinecie Jaydena Barnes'a. Ten stał nad biurkiem ze skrzyżowanymi ramionami i obdarzał mnie tym swoim zimnym spojrzeniem. Które nie wyrażało nawet cienia emocji.

- Niech usiądzie. - Polecił wskazując krzesło naprzeciw siebie. Łowcy pociągało mnie w jego stronę i szarpiąc mną jak workiem ziemniaków, usadzili mnie na nim. - Pewnie nie powiedzieli ci, co się dzieje. - Bardziej stwierdził, jak zapytał.

- Oczywiście, że nie powiedzieli. - Odpowiedziałam, mimo że on tej odpowiedzi wcale nie oczekiwał.

- Widzisz pojawiły się pewne komplikacje związane z twoją osobą. - Tłumaczył, siadając w swoim fotelu. Spojrzał na mnie tym razem tym spokojnym spojrzeniem, którym obdarzył mnie po tym, jak odzyskałam przytomność. - Widzisz zaczęłaś się przemieniać. A to nigdy nie powinno się wydarzyć.

- Daruj siebie te teatrzyki Barnes. - Warknęłam, na co obaj goryle nieco się spięli. Jednak moje ciało nie drgnęło nawet o milimetr. Jeszcze nie byłam wariatką. - Po prostu powiedz, co ze mną zrobisz.

- Zawsze lubiłem w tobie to, że jesteś taka konkretna. - Przyznał, opierając plecy o oparcie fotela. - Widzisz twoja przemiana to wielki problem, bo stawia pod znakiem zapytania cały program ratowania ludzi po takich przejściach. Więc chyba rozumiesz, że muszę to zatuszować?

- Zawsze lubiłam w tobie pomysłowość i rozwagę. - Przyznałam, wiedząc jak ten facet jest łasy na komplementy. - Powiesz, co wymyśliłeś?

- Podłożony wilkołak szpieguje łowców. To brzmi na tyle wiarygodnie, by nikt kto nie powinien się nie domyślił i tłumaczy twoje dziwne zachowanie. - Wyjaśnił, na co ja skinęłam głową.

Nie walczyłam, bo to i tak nie miało sensu. Wnioskując po tym, że nadal tu stali dwaj mężczyźni musieli pochodzić z grupy "Alfa". Najbardziej elitarnej grupy łowieckiej, która odpowiadała tylko przed Jayden'em. A z nimi nie było żartów. I taka jedna obolała dziewczynka jak ja nie miała z nimi żadnych szans. Poza tym przy drzwiach i na korytarzu musiało ich być jeszcze więcej. On nie mógł ryzykować.

Jednak w całej tej sytuacji odnajdowałam również plusy. Wychodziło na to, że nie wiedział o moich rozmowach z wilkołakami. Czyli nie wiedział też, ile tak naprawdę wiedziałam.

- Kto mnie wydał? Pewnie Mutung. - Wypaliłam przypominając sobie, jego dziwne zachowanie. Skurwiel.

- Tak. Spójrz. - Rzucił wskazując na kąt pomieszczenia. Przeniosłam tam spojrzenie i zobaczyłam worek, na którym ostatnio ćwiczyłam. Podrapany worek. - Widać tak musiało być. A szkoda, bo naprawę cię lubiłem.

- Też lubiłam siebie jako łowcę, możesz mi wierzyć. - Zapewniłam, wzdychając cicho. Jakie wszystko było łatwe, kiedy byłam po prostu łowcą chcącym zrobić karierę. - Więc co będzie teraz?

- Skończysz w lochu moja droga. A potem zrobię z ciebie dywanik łazienkowy. Tylko najpierw musisz się przemienić. - Wyjaśnił sięgając po coś, w szufladzie biurka.

No tak. Prawo mówiło jasno. Nie wolno zabijać nieprzemienionych wilkołaków. To prawo miało chronić rządy. W ten sposób ten odcinak się od zabijania dzieci i nastolatków. Chociaż jak było widać, na jednym z moich wspomnień nie wszyscy się do tego prawa stosowali.

- Może chociaż będę ładnym dywanikiem łazienkowym. - Mruknęłam sama już nie wiedząc, po co plotę te bzdury. Pewnie dlatego, że bałam się skończyć w lochu. Który nie był miłym miejscem.

- Jesteś ładną kobietą więc dywanik też pewnie będzie z ciebie niezgorszy. Chociaż mam nadzieję, że Twoja wilczyca strona ma gęstsze włosy nic tak ludzka. - Stwierdził, kładąc na biurku ząb. - Taki ząb wyjęli z rany na twojej nodze. Należał do Alfy, co oznacza, że zaatakowała was cała wataha. Długo myślałem, dlaczego tak się stało. I wiesz co? Nigdy żadne konkretne wytłumaczenie nie przyszło mi do głowy.

Robi ze mnie głupią czy sprawdza, ile wiem? Nie mam pojęcia. Wiedziałam tylko, że musiałam grać. Tak by nie wiedział, ile wiem. Bo wtedy stracę życie, jeszcze stojąc w tym gabinecie.

- Może moi przodkowie też byli łowcami. - Zasugerowałam, wzruszając ramionami. - Też chciałabym wiedzieć, co sprawiło, że moje życie zmieniło się na zawsze. A teraz jeszcze je stracę i to przez te samo wydarzenie. Kurwa.

- Życie to wredna suka i nic na to nie poradzimy. - Stwierdził, wzruszając ramionami. - Zabierzcie ją. - Polecił a mężczyźni, znowu mnie złapali.

Siłą zmusili mnie do wstania, a następnie pociągli w stronę drzwi. Ciągli mnie po korytarzu a ja przez silny ból w ciele i zmęczone z trudem za nimi nadążałam. Oni jednak zdali się mieć to w dupie. Niczym roboty szli naprzód byle tylko wykonać zadanie. I w ten sposób dostarczyli mnie do więzienia.

Zimnego i pachnącego śmiercią. Gdzie złowrogą ciszę przerywały tylko krzyki katowaniach i dźwięk szczękania metalu. Okropne miejsce, z którego nikt nie wychodził żywo.

Mężczyźni wrzucili mnie do jednej z celi. Uderzyłam sobą o podłogę, zdzierając skórę z kolan i łokci przy okazji zbierając część syfu z ziemi. Zaklęłam pod nosem, zmieniając pozycje tak, że teraz siedziałam przodem do drzwi. Ciężkie i metalowe drzwi, które nadal jakimś cudem stały otwarte.

- Zdejmiecie mi to chociaż? - Spytałam wyciągając skute ręce w ich stronę. Srebro jeszcze nie paliło mnie tak, jak u przemienionego wilka jednak nadal bolało.

Mężczyźni wymienili porozumiewawcze spojrzenia aż w końcu pan wyszczekany, który był teraz wyjątkowo cicho wszedł do celi i zdjął mi kajdanki. Rozmasowałam obolałe nadgarstki a te wyszedł z celi. Drzwi się zamknęły, a ja zostałam kompletnie sama ze świadomością, że tylko śmierć zwróci mi wolność.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top