̶I̶̶I̶̶I̶
Biegłam na bieżni słuchając narzekań Dagger. To znaczy, bardziej udawałam, że słucham. W końcu ile można słuchać narzekań na to, że wygralibyśmy, gdybyśmy byli w komplecie? I innych tego typu pierdół. Ja nigdy nie lubiłam gdybania. Nic nie było przesądzone i nawet w pełnym składzie moglibyśmy przegrać. Dlatego od słuchania tego wolałam pomyśleć o tym, kiedy w końcu wyślą nas w teren.
Zostałam tutaj, bo chciałem zemścić się na wilkołakach. One odebrały mi wszystko. I to przez nie nie miałam dokąd pójść. Poza tym obiecano mi tę zemstę. Dlatego liczyłam, że już niedługo udamy się w teren. Ile można biegać po salach treningowych i ćwiczyć? W końcu musimy spróbować swoich sił w prawdziwej walce. Nawet jeśli wilki miałyby skopać nam tyłki.
Czasem przegrana bitwa uczy nas więcej niż wygrana wojna.
Nie mam pojęcia, kto to powiedział. Jednak to zdanie było bez wątpienia czymś z mojej przeszłości. Jednym zdaniem, które zachowało się z osiemnastu lat mojego życia. I wydaje mi się, że powiedział to ktoś dla mnie ważny. Jednak teraz to kompletnie bez znaczenia. I tak ta osoba pewnie nie żyje, a nawet jeśli to pewnie już nigdy jej nie spotkam.
- Museve. - Zwrócił się do mnie mężczyzna stojący w drzwiach.
Białowłosy patrzył na mnie z szerokim uśmiechem. Wydawał się być bardzo skupiony na mojej sylwetę. Pokręciłam głową rozbawiona i zeszłam z bieżni kierując się do wyjścia. Ten zniknął po chwili, zapewne stając za zakrętem.
- Zaraz wracam. Matt ma pewnie jakieś uwagi co do moich ćwiczeń. - Zwróciłam się do Dagger która teraz podciągała się na drążku.
- Ta ponoć on potrafi się dojebać nawet do tego, jak kto biega. Podziwiać cię za to, że tyle z nim wytrzymałaś. - Oświadczyła, puszczając drążek i lądując na ziemi. - Tylko wróć szybko, żeby szef się nie zorientował.
- Spoko. - Rzuciłam, ruszając do wyjścia.
Wyszłam z siłowni i rozejrzałam się po korytarzu. Nigdy jednak nie widziałam blondyna. Dlatego też ruszyłam w stronę najbliższego zakrętu. I wtedy poczułam czyjeś dłonie na ciele. Mężczyzna szarpnął mną mocno, przyciskając moje ciało do ściany. Jedną dłoń oparł obok mojej głowy i zbliżył swoją twarz do mojej. Mogłam dostrzec cwaniacki uśmiech na jego twarzy i już wiedziałam, po co przyszedł.
- Powinnaś być bardziej czujna. Łatwo cię podejść Strzała. - Stwierdził, nieco się ode mnie odsuwając.
- Nie rób tych podchodów. To zbyt ryzykowne. Wiesz, że nikt nie może się dowiedzieć. - Przypominałam, patrząc mu prosto w oczy.
Szczerze mówiąc to nawet nie wiem, kiedy zaczął się nasz romans. Spędzaliśmy razem przez pół roku do szesnastu godzin dziennie. Poznaliśmy się dosyć dobrze i któregoś dnia po prostu poszliśmy do łóżka. I potem już samo poszło. I to była wyjątkowo chujowa decyzja. Romansu między trenerami a uczniami były zakazane. I gdyby ktoś się dowiedział, to oboje mielibyśmy przekichane. I doskonale zdając sobie z tego sprawę tak samo, jak z faktu, że gdyby mnie wyrzucili nie miałabym gdzie się podziać zgodziłam się. Może dlatego, że czułam się tutaj okropnie samotna. Brakowało mi czyjejś bliskości i przywiązania. A może potrzebowałam czegoś oprócz szkolenia na łowce.
- Wiem. I wiem, że nie powinienem przychodzić, jednak mi ciebie brakuje. I cholernie mi się nudzi. Chciałbym, żeby wreszcie wysłali mnie w teren. - Przyznał opierając się o ścianę, obok mnie. - Ile można tutaj siedzieć i gapić się w ścianę?
- Uwierz mi, że też chciałabym stąd wyjść. Mam dosyć suchych treningów i chciałabym w końcu zapolować. Sprawdzić jak poradzę sobie w akcji. Stać się prawdziwym łowcą. Jednak to nie powód bym do ciebie przychodziła. - Oświadczyłam, patrząc na niego wymownie. - Nie możesz więcej przychodzić. Nie chcę mieć problemów. Za ciężko pracowałam by teraz wylecieć.
- Raczej to mnie by wywalili. - Stwierdził, na co ja pokręciłam głową.
- Doświadczony łowcą w pełni sił czy kadet, który nawet raz nie był na polowaniu? Decyzja jest dziecinnie łatwa. - Zauważyłam, na co ten skinął głową.
- Nie przestanę się do ciebie odzywać i przychodzić. Jednak nasza relacja będzie czysto przyjacielska. Co ty na to? - Spytał uśmiechając się w tak typowy dla siebie sposób, a ja po prostu nie umiałam mu odmówić.
- Zgoda. Jednak żadnych kombinacji. Tylko przyjaźń. - Oznajmiłam, na co ten skinął głową. - Może w końcu mnie stąd wypuszczą.
- Widziałem wasz trening. - Oświadczył a ja posłałam mu, pytające spojrzenie. - Brakuje wam doświadczenia i bardzo praktycznej wiedzy. Tylko wasz lider miał do czynienia z żywym wilkołakiem. Tutaj już więcej się nie nauczycie. Dlatego zasugeruje wraz z paroma znajomymi, z którymi wiedzieliśmy trening komu trzeba, że czas posłać was w teren.
- Dzięki. Jesteś wielki. - Rzuciłam, przytulając go lekko. - No, ale teraz już idę. Zanim Lider nie zacznie mnie szukać.
- Jasne. Będę trzymać za ciebie i tę zbieraninę wyjątkowych kciuki. - Zapewnił, odchodząc.
Odeszłam od ściany i ruszyłam w drogę powrotną na siłownię. Kiedy przekroczyłam jej prób spotkałam się z przenikliwym wzrokiem Mutunga. Ten podszedł do mnie i podał mi bidon z czarną cieczą.
Ponoć to były jakieś witaminy i inne dziadostwo. Pili to tylko ci, którzy przeżyli ugryzienie wilka. Ponoć miało to zapobiegać skutkom ubocznym wprowadzenia jadu do organizmu. Smakowało to obrzydliwie, jednak zawsze wypijałam wszystko. Wolałam nie zdechnąć przez wybrzydzanie.
Odebrałam od niego bidon, a ten odszedł bez słowa. Nie mam pojęcia czy był zły? Czy miał to w dupie? Jego wyraz twarzy praktycznie nigdy się nie zmieniał. I zawsze wyglądała jakby zamieszał wyzabijać wszystkich wokół siebie. Co było całkiem przerażające. Jednak dało się do tego przywyknąć.
- Łowcy, którzy widzieli nasz trening, zwrócą się wyżej. Chcą by wysłano nas w końcu w teren. - Oświadczyłam biorąc kilka łyków, tego czegoś. Nawet nie wiedziałam, jak to się nazywa i z czego to jest. I chyba nawet nie chciałam wiedzieć. - Mój trener przekazał mi to osobiście. - Dodałam chcąc mieć wytłumaczenie dla tego, czemu przychodzi.
- To zajebiście. - Stwierdził Arc uśmiechając się tak szeroko, jak chyba nigdy.
- Jeśli tak będzie, to będzie nasz największy test. - Stwierdził Lider, który jak zawsze był najmniej entuzjastyczny z nas wszystkich.
- Uśmiechnij się chociaż raz w życiu. To nie boli, a zrobiłoby się nieco milej. - Zasugerowałam, na co spojrzał na mnie jakby już planował jak pozbędzie się moich zwłok. - Nie patrz tak. Wiem, że prawdziwa akcja to nie przelewki. Jednak tutaj już nic się nie nauczymy. Musimy w końcu spojrzeć w oczy prawdziwemu wilkołakowi. Zresztą ty już byłeś w terenie, więc wiesz jak jest.
- Masz racja Musave. Dlatego się stresuje. Ktoś wie, czy sobie poradzimy?
- Nikt, jednak ten dzień w końcu musiał nastąpić. - Stwierdziłam, podchodząc nieco bliżej niego. - Trochę wiary w siebie i zespół. Trenowaliśmy godzinami do tego dnia. I w końcu będziemy mogli sprawdzić, kto jest łowcą a kto pizdą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top