̶E̶̶p̶̶i̶̶l̶̶o̶̶g̶
Spojrzałam przez siebie dostrzegając bramę prowadzącą do miasta. Z uśmiechem na twarzy stwierdziłam, że w końcu udało nam się dotrzeć do celu. Nie była to prosta droga, a łowcy mocno namieszali w naszych szykach. Jednak w końcu byliśmy na miejscu. W nowym domu, którego jak liczyliśmy, nie znajdą tak szybko. Znajdował się on w znacznej odległości od bazy. A z tego, co wiedziałam, rzadko wysyłają tutaj jakiekolwiek patrole. Więc przynajmniej na jakiś czas byliśmy bezpieczni. Co wcale nie zmieniało faktu, że musieliśmy szybować się do wojny, która była nieunikniona.
Wilkołaki zaczęły przekraczać bramy miasta. Ja w tym czasie stanęłam z boku, bacznie się temu przyglądając. Oczywiście po raz kolejny przyszło mi się zmierzyć z nieprzychylnymi spojrzeniami. Westchnęłam cicho, wiedząc, że oni mi nie ufają. Najpewniej nigdy się to nie zmieni. Bo nieważne co powiem i zrobię, w dalszym ciągu będę łowcą. Nic nie zmyje krwi z moich rąk. Żadne słowa ani czyny nie miały mocy cofania czasu, a chyba tylko to zdołałoby pomóc.
Według naszego wierzenia Bangaskiyar Wata każdy odpowiada za swoje czyny. I wątpię by nasza bogini, chciała słuchać tłumaczeń w stylu nie pamiętałam lub nie wiedziałam. Ona, jak i wszystkie wilki wiedzą, że bycie jednym z nich czuje się w głębi duszy. I może właśnie dlatego nigdy nie zdołają mi wybaczyć.
- W końcu w domu. - Stwierdził Caden stając obok mnie. - Mama tęskniła za tym miejscem i całkiem ciszy ją powrót. A wataha na pewno szybko się zaaklimatyzuje.
- Jestem tego pewna. - Zapewniłam, zmuszając się do słabego uśmiechu. - Będzie dobrze, bo musi być.
- Wilkołaki przeszły już piekło. Więc i przez czyściec jakoś się przeprawimy. - Stwierdził wydając się być bardzo optymistyczny. Jakby perspektywa wojny wcale go nie przerażała. - Jesteśmy silniejsi niż łowcy, mogliby przypuszczać. Może im się wydawać, że my wilkołaki prowadzimy tylko i wyłącznie wojny. Jednak kiedy nadejdzie godzina próby, zjednoczymy się i ich pokonamy. Tego możesz być pewna.
- Część z nich jest w tej samej sytuacji co ja. Więc co zrobimy z nimi? - Spytałam, spoglądając na brata kątem oka.
- Kogo zdołamy, tego uratujemy. Jednak nie każdego można uratować. A na pewno nie można uratować nikogo przed samym sobą. Jeśli ktoś nie zechce pomocy, nikt go nie ocali. - Stwierdził mój brat, momentalnie poważniejąc. - Jednak nie możesz się tym zadręczać. To wojna. A wojna to głupota, która niesie za sobą tylko i wyłącznie trupy. Jednak my, z jakiego powodu zawsze do niej dążymy. I tym różnimy się od zwierząt. One zawsze dążą do pokojowe rozwiązania. Robią pokazy siły i się starszą a ten, który czuje się słabszy, po prostu odchodzi. My zawsze musimy się bić. I tak od początku naszego istnienia.
- W końcu stworzono nas na podobieństwo nienawidzących się bóstw. - Zauważyłam, krzyżując ramiona na piersiach. - Słońce i księżyc nie koniecznie się lubią.
- Tak samo, jak wilkołaki i ludzi. Widać takie już nasze przeznaczenie. I pewnie nigdy nie uda nam się tego zmienić. - Stwierdził spoglądając w kierunku najlbliższego miasta. - Jak myślisz jak to jest mieszkać w mieście?
- Pewnie to jest jak gnieżdżenie się w małym mieszkaniu. Duszenie się zanieczyszczeniami i brak kontaktu z naturą. Pewnie jest chujowo, ja preferuje nasz las. - Przyznałam. Poznałam takie życie przy najmniej częściowo i wcale mi się nie podobało.
- Pewnie masz rację.
- Ja zawsze mam rację. - Zauważyłam, szturchając go po ramieniu. - A teraz idź do nich. Wataha potrzebuje alfy, a ja poradzę sobie bez brata.
- Tylko nie zrób nic głupiego. - Poprosił, idąc w kierunku watahy.
- Ja zawsze muszę zrobić coś głupiego. - Zauważyłam, mówiąc raczej sama do siebie jak do niego.
- To prawda. - Przyznałam Asher, który nagle pojawił się obok mnie.
Wilkołak był cały brudny a jego ramię owinięte było bandażem. Wyglądał nędznie i ubrany był tylko w dresy. W trakcie walki musiał się przemienić i rozerwać ubrania. Przez co mogłam dostrzec jego ciało pokryte wieloma bliznami.
- Nikt nie przeczy. - Zauważyłam, obdarzając go słabym uśmiechem.
- Teraz też pewnie zamierzasz zrobić coś równie głupiego. - Stwierdził, na co wzruszyłam ramionami. - Więc mi opowiedz. Tylko tak ogólnie i bez szczegółów.
- Zastanawiam się, czy chce tutaj być... Żyć z tymi krzywymi spojrzeniami i wyrzucając sobie to, co zrobiłam... I nawet nie wiem, czy chce zostać i mierzyć się z własnymi wyrzutami sumienia. Chyba, zanim przekroczę tę bramę, muszę wybaczyć sama sobie. - Wyjaśniłam spoglądając na niego nieśmiało kątem oka.
- Zawsze taka byłaś. Najlepsza z nas wszystkich. I nie zasłużyłaś na to wszystko. - Stwierdził, na co wzruszyłam ramionami.
- Przesadziłeś teraz. Nie jestem wcale taka dobra. Z jakiegoś powodu widzisz mnie w lepszym świetle, niż zazwyczaj się pokazuje. - Zauważyłam odgarniając kompletnie potargane włosy z twarzy. - Nigdy nie rozumiałam, dlaczego tak jest.
- Ponoć zawsze, kiedy nam na kimś zależy, postrzegamy go w lepszym świetle. - Zauważył, na co uśmiechnęłam się mimowolnie. - Uważaj na siebie. I nie daj się zabić.
- Po tym, co przeszłam gdybym dała się zabić, wyszłabym na totalną kretynkę. Tak tylko zauważę. - Stwierdziłam poprawiając zapięcie kołczanu. - Powiedz im, że ich kocham. Zrobiłabym to sama, ale wtedy pewnie nie zdołałabym już zrobić tego, co zrobić muszę.
- A sobie co mam przekazać? - Spytał, unosząc jedną brew.
Spojrzałam prosto w jego szare tęczówki, które mimo upływu czasu nie zmieniły się w ogóle. Nadal były pełne dobroci i spokoju, które zawsze u niego ceniłam. Asher zawsze był mi bliski. I podejrzewać, że gdyby wszystko potoczyło się inaczej teraz moglibyśmy być razem cholernie szczęśliwi. Moglibyśmy być w związku. Może nawet planować już ślub i dzieci. Jednak łowcy odebrali mi to wszystko, i tego nigdy im nie wybaczę.
- Sobie przekaz, że może już nigdy nie wrócę i musisz iść dalej. Bez względu na wszystko. - Oznajmiłam, spoglądając ostatni raz w stronę bramy. - Musisz już iść. - Zauważyłam widząc, że już prakrycznie wszystkie wilki pokonały bramę.
- Jeszcze tylko chwila. - Poprosił, spoglądając na mnie jeszcze przez kilka sekund. - Nie powiem dowodzenia ani żegnaj.
- Nie pożegnałem się pierwszym razem. Więc ja powiem żegnaj. - Oświadczył, robiąc kilka kroków w tył. - Chociaż może jeszcze kiedyś się spotkamy.
- Jeśli takie nasze przeznaczenie.
Zrobiłam jeszcze kilka krok w tył, następnie się odwracając. Ruszyłam przed siebie, starając się nie odwracać. Tutaj nie było miejsca na wahanie. Musiałem po prostu odejść i zostawić to życie za sobą. Chociaż podejrzewam, że ono już dawni nie było moje.
Teraz będzie cholernie trudno. Zresztą samotnym wilkom zawsze jest ciężko. A teraz kiedy stoimy na skraju wojny będzie mi naprawdę trudno. Jednak nie mogłam zostać. Wyrzuty sumienia w końcu by mnie wykończyły. Poza tym mimo wszystko wierzyłam, że sobie poradzę. W końcu jestem Wilczą Łowczynią.
No i mamy koniec obstawiam, że szybciej niż się spodziewaliście. Jednak ja stwierdziłam, że gdybym miała pisać to dalej ta książka mialaby tysiąc rozdziałów i dlatego rozsądniej będzie na razie na tym zakończyć historie głównej bohaterki.
Wybitna książka to może nie była, ale bawiłam się całkiem dobrze w trakcie jej pisania dlatego niczego nie żałuję.
I jeśli chodzi o to co i kiedy pojawi się na moim profilu to wszystko informacje będą pojawiły się na tablicy jeśli kod jest ciekaw.
Do następnego
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top