̶X̶̶X̶̶I̶̶V̶

Weszłam do sali rozglądając się po niej. Z westchnięciem ulgi stwierdziłam, że jestem sama. Na co w głębi duszy mocno liczyłam. Przeszłam między różnymi urządzenie, ostatecznie stając przed workiem treningowym. Spojrzałam na niego nienawistnie wyobrażając sobie, że jest osobą, której najbardziej nienawidzę. Według Matta to zawsze pomaga przyłożyć się lepiej do treningu. Szczerze to się z nim zgadzałam. Nic mnie tak nie motywuje do znęcania się nad jakimś workiem, jak wizja najbardziej znienawidzonej na ten moment osoby. A te osoby zmieniają się u mnie częściej, niż Arc zmienia skarpetki. Czyli naprawdę często.

Zacisnęłam dłonie w pięść i ignorując brak ochraniaczy zaczęłam uderzać w worek. Skupiłam na tym cała swoją energię, wyłączając myślenie. Musiałam oczyścić umysł. Przestać myśleć i chociaż na chwilę odpocząć od tego cyrku. Jednak odpoczynek nie trwał długo. Bo wspomnienia, które wróciły, okazały się najgorszym przekleństwem.

Śmierć ojca. Porwanie. Wszystko to, co przeżyłam i straciłam, kiedy mnie porwano. Odebrano mi prawo do szczęścia. Jednak mimo wszystko czułam, że wtedy byłam naprawdę szczęśliwa. Nawet jeśli życie momentami kopało mnie po tyłku. W końcu los dla nikogo nie jest tak do końca łaskawy. Każdego w jakiś sposób rani i niszczy. A tamtą mnie i tak w miarę oszczędził. Dlatego chciałam wrócić do domu. Do miejsca, w którym się urodziłam i miałam rodzinę i przyjaciół. O ile po tym wszystkim, co zrobiłam, ktoś jeszcze będzie w stanie spojrzeć mi w oczy.

Oni... Łowcy odebrali mi wszystko. Czas, kiedy mogłam być naprawdę szczęśliwa, straciłam na treningach i walce. To nie było tego warte. Życie oparte na kłamstwie, bólu i strachu. Wmówiono mi, że straciłam wszystko przez wilkołaki. Chociaż tak naprawdę straciłam wszystko właśnie przez nich.

- Zlituj się nad tym workiem. - Rzucił Mutung a ja, zrezygnowana odwróciłam się w jego stronę. On widocznie patrzył na worek, który wisiał za moimi plecami. - Ciekawe. - Mruknął, a zanim zdążyłam spytać, o co chodzi podszedł do mnie i uderzył mnie z całej siły.

Padłam na ziemię jak długa, kompletnie nie będąc gotowa na taki obrót wydarzeń. I nie powiem wkurzyłam się. Gwałtownie podniosłem się z ziemi i sama go uderzyłam. On gotowy na ten cios bardziej niż ja jedynie zachwiał się na nogach. Dlatego uderzyłam go znowu. I tak kolejne kilka razy, zanim nie upadł na ziemię. A kiedy już upadł, usiadłam na nim i dalej go uderzałam. Byłam jak w amoku. On mimo prób nie był w stanie zablokować moich ciosów. Był zbyt słaby, by to zrobić. Co było dziwne. Zazwyczaj to on był tym najsilniejszym z nas wszystkich.

W końcu poczułam jak ktoś, łapie mnie za obie ręce i odciąga do tyłu. Kiedy spojrzałam w górę zobaczyłam Arca i Sai, którzy odciągali mnie na bok. Patrzyli na mnie w lekkim szoku. Nie dziwiłam im się w końcu nawet ja sama, nie rozumiałam własnego zachowania.

Wzięłam kilka głębszych wdechów, by nieco się uspokoić. Cały czas siedziałam na ziemi obserwując jak Mutung podnosi się z maty. Uważnie mnie przy tym obserwował. Jakby tylko czekał, aż się na niego rzucę. I szczerze byłam tego całkiem bliska. Dziwna złość kumulowała się w moim ciele szukając ujścia, którego nie znajdowała w niczym.

- Nieźle. Chociaż powinnaś popracować nad samokontrolą. - Oświadczył, czym kompletnie zbił mnie z tropu. - Jednak może to nawet na plus przy walce z wilkołakiem? - Kontynuował sprawiając, że czułam się coraz bardziej zagubiona. - No cóż, trenujemy dalej. Nie ma co tracić dnia. - Polecił a ja mimo zagubienia, podniosłam się z ziemi.

Czemu udawał, że wszystko jest w porządku? Przecież powinien się wkurzyć i mnie stąd wyrzucić. Chociaż z drugiej strony to on zaczął ten cyrk. Tylko niby po co to zrobił? Byłam kompletnie zagubiona w tym, co się stało. To, co się działo było kompletnie bez sensu.

- Nie stój tak tylko do roboty. - Polecił spoglądając w moją stronę. Skinęłam głową, odwracając się do reszty.

Inni mimo pewnego szoku od razu zabrali się do roboty. Dla wszystkich to, co się działo było kompletnie bez sensu. Kątem oka spojrzałam na Mutunga który zdejmował worek, na którym trenowałam. Zdziwiona w końcu spojrzałam na resztę, orientując się, że już się dobrali. Super. Nagle stałam się wyrzutkiem numer jeden. Chociaż już lepsze to, jak dobranie się z Dagger która najchętniej urwałaby mi łeb po tym, co się stało.

Czyli wpierdol od Lidera część druga. Znowu odwróciłam się w jego stronę, a on tylko na mnie spojrzał i ruszył do wyjścia. I teraz byłam pewna, że mam epicko przejebane.

- Teraz to go wkurzyłaś. - Wtrącił Arc, jakbym wcale nie była tego świadoma. Odwróciłam się w jego stronę, obdarzając go morderczym spojrzeniem.

- Wylecisz z głośnym hukiem. - Zapewniła z nadmiernym entuzjazmem Dagger. Ostatnio była jeszcze większą suką niż normalnie.

- Oh zamknij się wreszcie, bo rozjebie ci łeb. I obawiam się, że poleje się z niego tylko trochę krwi. - Warknęłam, na co ta spojrzała na mnie morderczo. Chyba powinnam zacząć sama sobie kopać grób.

- Z ciebie to jest sukinsyn. Wszystkich wkurwiasz i nie mam pojęcia, po co ci to. - Wtrącił Demo, który na razie wydawał się być najspokojniejszy.

Oj ty to nawet nie wiesz, jak trafne było to określenie.

- Czy tylko ja mam dosyć jej sukowatych zagrywek? Mam dosyć tego, że musiałam się z nią zadawać, bo to moja najlepszą opcją. Chcę czegoś więcej. - Rzuciłam, co wcale nie było tak dalekie prawdzie.

- Ma rację. - Stwierdził Sai stając po mojej stronie. Co było dla mnie niemałym szokiem. Raczej w życiu bym nie powiedziała, że się za mną wstawi.

- Teraz piepszysz ją? - Spytała rudowłosa i w tym momencie czara goryczy się przelała.

Podeszłam do niej i po prostu jej wyjebałam. Nie czekając na nic więcej, odeszłam słysząc za sobą kroki. Spojrzałam przez ramię dostrzegając Sai, który szedł za mną.

- Jednak masz jaja. - Stwierdził, a ja przewróciłam oczami. Wszyscy mnie dzisiaj denerwowali.

- Oj przestań już. - Warknęłam, odwracając się w jego stronę. Skrzyżowałam ramiona na piersiach, spoglądając na łowce. - Po prostu rusz dupę i ze mną potranuj, bo nie zamierzam mieć jeszcze bardziej przejebane.

- Ostatnio stąpasz po kruchym lodzie. Uważaj, bo któregoś dnia obudzisz się bez dachu nad głową. I wtedy nie będzie ci tak bardzo do śmiechu. - Zauważył stając naprzeciw mnie i unosząc gardę. Ja zrobiłam to samo gotowa na treningi.

W jednym Sai nie miał racji. Z niczego w życiu nie cieszyłabym się tak jak z możliwości odejścia od łowców bez zbędnych problemów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top