̶X̶̶X̶̶I̶̶I̶
Uderzałam w worek, ignorując obecność reszty. Lider stwierdził, że dzisiaj nie dopuści mnie do sparingu. Wytłumaczył to tym, że jestem zbyt wkurzona i mogę komuś zrobić krzywdę. I w zasadzie to w ogóle mi to nie przeszkadzało. Nie miałem dzisiaj kompletnie ochoty na trening. Dlatego wyzywałam się na worku modląc się o koniec tego dnia. Który dał mi w kość jak zresztą każdy dzień ostatnimi czasy. To nie był mój dzień, tydzień, miesiąc ani rok. A wychodzi na to, że nawet nie moje życie.
I wtedy wszystko miało pokomplikować się jeszcze bardziej. A wszystko nadeszło wraz z ciepłymi dłońmi na mojej talii. Odwróciłam się gwałtownie i spojrzałam na Matta. I jeszcze nigdy w życiu nie miałam ochoty go zabić tak bardzo, jak w tym momencie.
- Czego? - Warknęłam, wkurzona robiąc krok do tyłu. Nie miałam ochoty na bliskość. Zwłaszcza w tej sytuacji.
- Coś ty taka podjudzona co? - Spytał ja jedynie wzruszyłam ramionami, dając mu do zrozumienia, że nie zamieszam mu się z niczego tłumaczyć. Kiedyś pewnie bym to zrobiła. W końcu był łowcą wyższej rangi. Jednam w tym momencie miałam głęboko gdzieś kto, jaką ma rangę. - Zresztą nieważne. Twój wkurw się przyda. - Przyznał, w końcu zabierając dłonie z mojego ciała. - Chodź wkurzona. - Polecił, ruszając do wyjścia.
Naprawdę nie miałam pojęcia, co się dzieje ani gdzie mnie ciągnie. Jednak w tym momencie chciałam tylko wyjść z tej sali. Pozbawiona resztek godności i dobrego imienia. Dlatego posłusznie ruszyłam za Robertsem nie zadając zbędnych pytań.
- Wiedziałam, że daje mu dupy. - Prychnęła Dagger celowo na tyle głośno bym mogła ją usłyszeć.
- Proszę cię. - Warknęłam, odwracając się do niej przodem. - Ty też na stówę dawałaś dupy trenerowi. I każdemu, kto był chętny. Nie oceniam cię, bo nie jestem bóstwem. Ale przynajmniej nie jestem zdradziecką zdzirą, która najpierw udaje przyjaciółkę, a potem wszystkim obrabia dupę. - Rzuciłam i nawet nie czekając na odpowiedź, ruszyłam za Mattem.
Nic nie mówiąc zrównałam z nim kroku biorąc głęboki wdech, by się uspokoić. Nie miałam ochoty się kłócić. Jednak ostatnio robiłam to zdecydowanie zbyt często.
- Już rozumiem, dlaczego tak bardzo chce od nich odejść. - Wyznał blondyn a ja westchnęłam cicho. Żeby to był jedyny powód. - Gdybym wiedział częściej, bym cię wyciągał.
- Dobra gdzie mnie zabierasz? - Spytałam kończąc temat, mojej beznadziejnej drużyny.
Kiedyś wmawiałam sobie, że są moją rodziną. Jednak jeśli tak jest to są wyjątkowo toksyczną rodziną. Taką, która oczekuje od ciebie cudów. A ty nie jesteś w stanie ich zadowolić. Jak bardzo być się nie starał. Taka, która udaje, że cię kocha, chociaż tak naprawdę za plecami cię obgadują. Taka właśnie pożal się Boże, trafiła mi się rodzinka.
- Niespodzianka. - Oświadczył, na co odruchowo przewróciłam ochami. Nienawidziłam, kiedy to mówił. Bo zawsze źle na tych jego niespodziankach wychodziłam.
- Cudnie.
I kiedy tak pokonywała kolejne rzędy schodów, przeklinałam swoje życie coraz bardziej. Miałam zdecydowanie za dużo czasu, by o tym myśleć. A piwnice nie były moim ulubionym miejscem. Śmierdziało tutaj śmiercią i stęchlizna a co jakiś czas dało się usłyszeć jęki tych, których tutaj przesłuchiwano.
- Wchodź. - Polecił, otwierając przede mną wielkie metalowe drzwi.
Cicho weszłam do środka, a to co zobaczyłam odebrało mi dech w piersi. Asher siedział przypięty do metalowego krzesła. Widocznie jeszcze nie zdążyli nic mu zrobić. Jednak sam fakt, że tu siedział, odbierało mi resztki chęci do życia. Wpadł, bo przychodził do mnie. Poza tym mogło już wiedzieć, że ja wiem. No to jestem w dupie.
- Pójdę po sprzęt. Ty tutaj poczekaj. - Polecił Roberts, a ja jedynie skinęłam głową. Kiedy usłyszałam charakterystyczny dźwięk zamykania się drzwi podeszłam do wilkołaka.
- Jak cię złapali? - Spytałam nawet nie wiedząc, czemu wybrałem to pytanie.
- Byłem mało ostrożny. - Rzucił wzruszając ramionami na tyle na ile był w stanie. - Chyba musimy nieco zmienić warunki umowy.
-To znaczy? - Spytałam, stojąc jak na szpilkach. W tym momencie wszystko wydawało mi się odgłosem wchodzącego Matta.
- Ugryzę cię. - Oświadczył, na co spojrzałam na niego zszokowane. - Nie patrz tak. Jeśli cię przemienie ty będziesz w stanie przemienić resztę. I nasz mały problem się rozwiąże.
- No nie wiem, czy taki mały. - Rzuciłam, czując jak moje serce przyspiesza. To był cholernie głupi pomysł.
- Słuchaj, jeśli oni poznają prawdę może uda się wykurzyć stąd łowców przynajmniej chwilowo. Oni mają prawo do prawdy tak samo, jak ty. - Tłumaczył, jednak ja nie byłam pewna czy chce się w to bawić. - Kiedy cię znałem, nie byłaś egoistką. - Oświadczył, na co spojrzałam na niego zszokowana. - Wtedy byłaś gotowa zginąć za innych. Miałaś przywódczy talent, a kiedy matka czy ktokolwiek inny mówił ci, że jesteś podobna do ojca byłaś najdumniejsza na świecie. Byłaś dobra i bardzo silna. Brakuje mi tamten Cameron, bo nie lubię tej całej Museve.
- Nienawidzę cię. - Rzuciłam, odwijając rękaw bluzki. - Jak mam niby pogryźć wszystkich?
- Nijak. Weź swój jad i wpuść go do zbiornika z wodą. Mała ilość jady wystarczy, by sobie przypomnieli. Potem przyjdą sami. - Oświadczył, otwierając usta.
Nie wierzyłam, że się na to godzę. Jednak łatwo było mną manipulować. I za to szczerze się nienawidziłam. Przysunęłam do niego rękę, a on zatopił zęby w mojej skórze. Poczułam silny ból a przed oczami zrobiło mi się ciemno. To uczycie jednak szybko zniknęło a on puścił moją rękę. Szybko naciągłam rękaw, robiąc kilka chwiejnych kroków do tyłu.
- Zdechnę przez te twoje głupie plany. - Syknęłam zaciskając druga dłoń na ugryzionym nadgarstku.
Ten uśmiechnął się jedynie cwaniacko wzruszając ramionani. Nim doszło do kolejnej wymiany zdań do pomieszczenia, wszedł Matt, rzucając torbę na podłogę. Dużo metalu. Pewnie srebra.
- Coś ty taka blada? - Spytał blondyn, a ja spojrzałam na niego zszokowana.
- Powiedziałam Mutungowi, że nie chce tutaj być i żałuję, że zgodziłam się zostać. - Wypaliłam bez chwili zastanowienia wiedząc, że muszę się jakoś wytłumaczyć.
- Gdyby miał taki zespół też chciałbym odejść. Odkręcę to. - Zapewnił, na co zmusiłam się do lekkiego uśmiechu.
- To, co teraz? - Spytałam, jakby odpowiedź nie była taka oczywista. Puściłam, nadgarstek licząc, że nie poleje się po nim krew.
- Teraz zaczyna się zabawa. - Oświadczył rzucając w moją stronę srebru pręt. Złapałam go z trudem i z ulgą stwierdziłam, że mnie nie paliło. - Ciesz się, że lider chciał się ciebie pozbyć i łatwo cię przejąłem.
- Niby czemu to robisz? - Spytałam, podchodząc nieco bliżej niego.
- Bo mimo wszystko jesteś osobą z potencjałem i marnujesz się, w tej pożal się Boże grupie. No i przede wszystkim bardzo cię lubię. - Stwierdził chyba pierwszy raz w życiu, zdejmując maskę skończonego egoisty.
Uśmiechnęłam się lekko pozwalając by złapał mnie za rękę. Kątem oka spojrzałam na bruneta i chyba pierwszy raz w życiu poczułam tak wielki uścisk w sercu. Które do tej pory wydawało mi się kompletnie martwe.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top