̶X̶̶V̶
Wydaje mi się, że każdy miewa takie dni, w których nic mu nie wychodzi. Jedzenie nie smakuje tak dobrze, jak zawsze. Wygląda się okropnie. Nie ma się na nic siły i wszystko leci ci z rąk. Ja właśnie dzisiaj przechodziłam jeden z tak okropnych dni. Nic nie układało się, tak jak powinno. Śniadanie było paskudne, a na treningu od rana potykałam się o własne nogi. Na sparingu wystarczyły mi dwie minuty, by przegrać z kretesem i obić sobie ten głupi tyłek. Do tego byłam cholernie niewyspana i bolały mnie ramiona i knykcie. Żyć kurwa nie umierać.
Stanęłam z boku, opierając się o ścianę i otworzyłam butelkę wody. Z każdą minutą byłam coraz bardziej wkurzona. To wszystko, co ostatnio się działo namieszało mi w głowie. I przez to nie umiałam się na niczym skupić. W efekcie czego nic mi nie wychodziło. Czułam się z tym beznadziejnie. Już pomijając fakt, że nienawidziłam być najgorsza to jeszcze zaniżałam umiejętności grupy. Po prostu czułam na sobie ten wściekły wzrok Dagger i równie zawiedziony wzrok lidera. Jeśli dożyje końca tego dnia, to będzie jakiś cud.
- Museve. - Zwrócił się do mnie Mutung a ja automatycznie przeniosłam na niego spojrzenie. - Barnes i tak chciał z tobą pogadać.
Sam dźwięk tego nazwiska sprawił, że nieprzyjemny dreszcz przeszedł przez mój kręgosłup. Kiedy go poznałam, wydawał się całkiem miły. Jednak kiedy poznało się go, bliżej okazywało się, że jest niezłym chujem. Bardzo wymagający i stanowczy. Najostrzejszy z wszystkich dowódców.
- Więc idę. - Rzuciłam, ruszając do wyjścia. Rozpuściłam włosy z już i tak rozpadającego się upięcia wychodząc z sali.
Wyszłam z sali treningowej i skierowałam swoje kroki, prosto do budynku biurowego. Wiedziałam, że branie prysznica nie ma sensu. Zależało mi na czasie. Im szybciej tam pójdę, tym szybciej wyjdę. A rozmowy z Barnes'm nigdy nie były przyjemne. Poza tym musiał wiedzieć, że się staram. Jak on to mawia niespocony żołnierz to leniwy żołnierz. Ta Jayden to specyficzny człowiek.
Weszłam do budynku i ruszyłam po schodach na górę. Pokonałam duże dębowe drzwi i spojrzałam na dwie kobiety siedzące przy biurku. Jedna z nich była blondynką o ciemnych oczach. Druga natomiast miała ciemnobrązowe włosy i piwne oczy. Obie miały na sobie eleganckie ubrania i siedziały, wykonując swoją pracę. Ominęłam je bez słowa i podeszła do dwuskrzydłowych dębowych drzwi. Spojrzałam na srebrną plakietkę ze stanowiskiem i nazwiskiem. Zapukałam lekko, a kiedy usłyszałam pozwolenie, weszłam do gabinetu.
Dobrze zbudowany brunet siedział przy biurku, wypełniając jakieś dokumenty. Kiedy tylko skończył podniósł, na mnie spojrzenie. Odłożył długopis i skrzyżował dłonie.
- Ponoć chciałeś mnie widzieć. - Zauważyłam, przerywając chwilę nieznośnej ciszy.
- To prawda. - Przyznał, podnosząc się z miejsca. Ominął biurko i stanął przed nim, opierając się o mebel. Skrzyżował ramiona na piersi i spojrzał na mnie tymi okropnymi fioletowymi tęczówkami, które mroziły krew w żyłach. - Matthew twierdzi, że już masz dosyć pracy w zespole. Dlaczego? - Spytał nawet na moment, nie odrywając ode mnie spojrzenia. Czasem miałam wrażenie, że on w ogóle nie mruga, tylko zabija mnie tym spojrzeniem.
- To nie dla mnie. Wolałabym być niezależna od innych. Nie lubię tak twardo trzymać się planu i tłumaczyć się z jego zmian. - Wyjaśniłam, krzyżując ramiona za plecami. Przez cały czas walczyłam sama ze sobą, by nie odwrócić wzroku przez jego przeszywające spojrzenie.
Mężczyzna, którego poznałam przez ten rok w niczym nie przypominał tego, przy którym wtedy odzyskałam przytomność. Wtedy wydawał się taki spokojny i łagodny. Jak ktoś godny zaufania. Ktoś, kto będzie cię bronił i możesz czuć się przy nim bezpiecznie. Jednak to były tylko pozory. Idealna gra aktorski. Taka, która miała na celu skłonienie mnie bym została. Jednak z tej maski po czasie nie zostało już nic. Teraz ten spokój był wręcz przerażający w kontraście z lodowatymi oczami, które wydawały się być niezdolne by czuć cokolwiek. Zimne i urodzone, by zabijać. Teraz i bez końca.
- Nigdy nie spodziewałem się tego od ciebie usłyszeć. - Przyznał bez cienia emocji na twarzy. Odszedł od biurka i ruszył w moją stronę. A ja czułam się tak, jakby zaraz miał mnie zaatakować. Mimo tego zebrałam się w sobie i nie przesunęłam się nawet o milimetr. Stałam jakby ktoś przykręcił mnie do podłogi, śledząc każdy jego nawet najmniejszy ruch. - Jednak pozwolę Ci z nim iść. Głównie dla eksperymentu. - Przyznał, patrząc prosto w moje oczy. Jakby w ten sposób mógł dostrzec moją duszę. I poznać mnie bez zadawania żadnych pytań. - Jesteś jedna z niewielu takich. Silna, by przetrwać ugryzienie i trening. Nie znamy jeszcze do końca waszych możliwości. A chcemy je poznać, by wiedzieć, do czego jesteśmy zdolni w walce z wilkołakami.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Jego słowa na nowo wzbudziły we mnie niespokojne myśli. I wiele bym dała by móc jakoś poukładać sobie wszystko to o czym myślałam. Jednak to wcale nie było takie łatwe. Bez odpowiedzi nie odnajdę swojego spokoju. Tyle że mój problem był taki, iż odpowiedź mogła mi się nie do końca spodobać. I wcale nie przynieść upragnionego spokoju.
- Masz wątpliwości. - Rzucił, tak jakby mógł czytać mi w myślach. Skrzywiłam się na to lekko myśląc o tym, co mogłabym mu powiedzieć.
- Nie wiem, czy jestem w tym dobra. - Skłamałam mówiąc pierwszą rzecz, która przyszła mi do głowy. - Może nie jestem stworzona do bycia łowcą. - Dodałam, wzruszając ramionami. Starałam się być równie obojętna co on. Jednak to było niemal niewykonalne. On był jak maszyna. Bez emocji wiecznie z kamienną twarzą.
- O tym przekonasz się tylko, próbując. - Oświadczył, jakby to wcale nie było takie oczywiste. - Więc już idź. Roberts wychodzi za trzy godziny i wątpię, by chciał na ciebie czekać.
- Nie będzie musiał. - Zapewniłam i ruszyłam do wyjścia. Wyszłam z gabinetu i zamknęłam za sobą drzwi.
Kiedy tylko wyszłam z pomieszczenia, obie sekretarki przeniosły na mnie spojrzenia. Patrzyły na mnie, przenikliwe jakby po tym jednym spojrzeniu mogły odczytać co się stało. Co było mało grzeczne, jednak ona wydawały się tym nie przejmować. Wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, po czym wróciły do pracy.
Przewróciłam oczami i opuściłam pomieszczenie. Mój plan był cholernie ryzykowny. Jeśli Matt dowie się o moich wątpliwościach lub moich rozmowach z wilkołakami będę miała ostro przejebane. A ostatnim czego potrzebowałam to takie problemy. Te, które już mam były wystarczające. A jeśli dodatkowo okaże się, że jestem wilkołakiem, to już w ogóle mój cały świat rozsypie się bezpowrotnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top