Rozdział 6
Michael Buble, świeczka cynamonowo-jabłkowa i laptop - idealne zestawienie do pisania "Wigilijnej służby". Co o tym sądzicie?
Mam nadzieję, że jeszcze bardziej się ucieszycie na wieść o maratonie - od jutra o 20:00 będzie się pojawiać po jednym rozdziale aż do poniedziałku włącznie :D We wtorek też się pojawi jak standardowy <3
___________________
Rano nawet nie udawałam przed sobą, że uda mi się uniknąć tej rozmowy. Jednak kiedy tylko spojrzałam na Ivana, to wiedziałam, że nie będzie lekko.
- Podrzucę cię do szpitala - zmarszczyłam brwi, patrząc na niego pytająco. Wskazał mi dłonią miejsce przy stole, na którym stał talerz z kanapkami i dzbanek z herbatą. - Zrobisz obdukcję. Nie musisz jej od razu zawozić na policję, a będziesz miała świadomość, że gdyby coś stało się poważniejszego... będziesz mieć dowody.
To było przerażające, ale i niegłupie.
- Nie wiem, czy potrafię - sama myśl, ze musiałabym poprosić o to lekarza doprowadzała moje ciało do drżenia. Wstyd, że nie potrafiłam zgłosić zachowania ojca, chociaż znałam paru policjantów! To żałosne. - Nic mi takiego nie zrobił...
- Uderzył cię. To według ciebie nic takiego? - zapytał spokojnie, popijając swoją herbatę. Miałam ochotę zawyć, pokazać mu, że nie miał racji. Ale miał i tu był największy problem.
- Wiem.
Wzięłam jedną z kanapek, wzdychając ciężko. Dlaczego to wszystko musiało być takie trudne?
- Dlaczego nie poprosisz brata Sam o pomoc? - prawie zakrztusiłam. Nie powinno mnie to dziwić; Ivan również znał Samanthę i nie raz z nią rozmawiał, więc pewnie mu powiedziała o swoim rodzeństwie. - Jest policjantem, prawda?
- Tak - zaskrzeczałam prawie jak żaba. Co było ze mną nie tak? - Nie chcę mu sprawiać kłopotu.
Jeszcze przyjaciółka jego siostry by go poprosiła o pomoc. Też coś. Na pewno miał ważniejsze sprawy do załatwienia niż niańczenie mnie.
Ivan uniósł brew, ale nie skomentował w żaden sposób moich słów. Bo i jak miał to zrobić? To była najgłupsza wymówka, jaką mogłam mu dać, ale na całe szczęście nie drążył.
- Twój telefon - nie miałam pojęcia, że aż tak się zamyśliłam. Ivan patrzył na mnie cały czas uważnie, kiedy wstałam, ruszając w stronę porzuconego w salonie urządzenia.
Kto dzwonił do mnie tak wcześnie?
- Jennifer Finnigan, słucham - powiedziałam spokojnie, widząc na ekranie nieznany numer.
- Hej, Jennifer. Przeszkadzam?
Cholera, cholera, cholera. Dlaczego Dań dzwonił do mnie z zastrzeżonego?
- Nie - sapnęłam, marszcząc brwi. Dzisiaj byłam nad wyraz nieogarnięta. - Oczywiście, że nie. Coś potrzebujesz?
- Właściwie to tak - rany. Mogłabym się wsłuchiwać w jego głos godzinami. - Sam wyjechała dość nagle do Rafaela, a ja dzisiaj wieczorem muszę pojawić się w pracy. To nie będzie problem, abyś przyszła popilnować Caro?
No tak, przecież nie zadzwoniłby, aby zapytać się co u mnie. Mogłam się domyślić, że chodziło o Caroline.
I jeszcze Sam! Będę musiała do niej zadzwonić i dowiedzieć się, co ona sobie myślała, tak nagle wyjeżdżając! To totalnie nieodpowiedzialne.
- Myślę, że tak. O której bym miała przyjść? - starałam się brzmieć spokojnie. Nie mógł mieć nawet najmniejszej szansy, aby się domyślić prawdy. Koniec końców mnie tylko słyszał, co ułatwiało zadanie.
- Zastanawiałem się, czy jakoś niedługo nie mógłbym po ciebie podjechać? Strasznie marudzi, gdy zostaje ze mną sama - mruknął niezadowolony. - Więc jak?
- Niedługo jadę do szpitala, więc... - idiotka. Co ja miałam mu teraz powiedzieć? - Chwilę jeszcze pewnie mi się zejdzie.
Gardło ścisnęło mi się z nerwów. Nienawidziłam kłamać, chociaż powinnam się już do tego przyzwyczaić. W końcu od ilu lat kłamałam w żywe oczy?
- Do szpitala? Coś się stało? - serce mi zmiękło, kiedy tylko usłyszałam tę zaniepokojoną nutę w jego głosie. - Jennifer? Potrzebujesz jakiejś pomocy?
Podskoczyłam w miejscu, czując na ramionach dłonie Ivana. Skinął w stronę telefonu z wyraźnym pytaniem w spojrzeniu.
- Kto do ciebie dzwoni?
- Jesteś z kimś, Jennifer? - głos Dana ponownie przybrał dość obojętną barwę. Westchnęłam cicho, odchodząc kawałek od przyjaciela.
- To mój znajomy... Jestem u niego w mieszkaniu - wyjaśniłam, krzywiąc się lekko. Dlaczego to biodro cały czas mnie tak bolało? - Nic się nie stało. Muszę załatwić parę papierów w szpitalu i potem będę wolna.
- Przyjadę tam po ciebie, dobrze? Powiedz mi tylko o której - ton nie wskazywał na to, abym była w stanie go przekonać do zmiany zdania. A wolałabym jednak sama do nich dotrzeć... mniej czasu spędzonego sam na sam z Danielem byłoby idealną opcją.
- Powiedzmy za jakąś godzinę? Jeśli to nie problem, oczywiście - mruknęłam, przygryzając wargę. Może się nie zgodzi?
- To za godzinę się widzimy. Do zobaczenia.
Nawet nie zdążyłam się pożegnać, bo praktycznie od razu się rozłączył. Spojrzałam zaskoczona na telefon, nie spodziewając się po nim takiego zachowania. Co go ugryzło? Czyżby Caroline była aż tak nieznośna?
Uniosłam wzrok na Ivana, który skrzyżował przedramiona na klatce piersiowej, nadając sobie jeszcze groźniejszego wyglądu. Naprawdę przypominał niedźwiedzia.
- To Daniel, brat Sam - mruknęłam, na co skinął głową, uśmiechając się krzywo.
- Dlaczego się tak rumieniłaś podczas rozmowy z nim?
Czułam jak szczęka mi opadła z wrażenia. Naprawdę to robiłam? Nigdy się nie rumieniłam!
- Wydawało ci się - prychnęłam, biorąc swoje rzeczy na przebranie. Musiałam się w końcu ubrać i pojechać do tego szpitala, a potem tylko przeżyć spotkanie z Danielem. - Moja cera nie jest skłonna do rumieńców.
- Och, no tak - prychnął z rozbawieniem, po czym zmarszczył brwi. - Strasznie kulejesz. Lepiej, żeby zrobili ci jakieś prześwietlenie albo USG. Może sobie coś zerwałaś, gdy upadłaś.
Wzruszyłam ramionami. Czy to miało jakieś większe znaczenie?
Po niecałych piętnastu minutach znaleźliśmy się pod szpitalem. Na całe szczęście, nie było dużego ruchu - może ludzie szykowali się na święta i nie mieli czasu na załatwianie bzdur w szpitalu, które mogli załatwić w zwykłym gabinecie rodzinnego.
- Wejść z tobą? - Ivan był naprawdę wspaniały. Pewnie nie miałabym odwagi go o to poprosić, ale gdy to sam zaproponował, to mogłam z czystym sumieniem skinąć głową.
Kiedyś nawet chciałam zostać pielęgniarką - gdy byłam tu jako dziecko, to ogromny, sterylnie czysty hol zrobił na mnie ogromne wrażenie. Panie z rejestracji uśmiechały się zachęcająco, a personel miał cudowne, wzorzyste medyczne bluzy, które od razu rozluźniały atmosferę. Ale praca pielęgniarki to nie było coś, na co pozwoliliby mi rodzice. Według nich, mogłam być nauczycielką i znaleźć męża z pozycją. Albo najlepiej, aby oni mi takowego wybrali.
Całe szczęście, że kochałam swoje studia. Bez tego trudno byłoby mi przeżyć te parę lat w Seattle.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? - Ivan stanął obok mnie, kładąc dłoń na moich lędźwiach. Pomogło mi to; ten gest nie był w żaden sposób erotyczny ani więcej niż przyjacielski, ale bardzo mnie nim wsparł.
- Miałam pewien wypadek... - zaczęłam, zacinając się. Co miałam powiedzieć? Lekarza będzie obejmować tajemnica, a rejestratorkę medyczną? - Spadłam ze schodów. Mam stłuczone biodro, które strasznie mnie boli...
- Niech pani mi daje swój dowód osobisty, to wypełnię kwestionariusz - uśmiechnęła się miło i już niedługo potem usiadłam z Ivanem pod gabinetem jakoś nieznanego mi lekarza. A myślałam, że naprawdę dużo ludzi kojarzyłam z miasta.
Nie odzywałam się, mój przyjaciel także siedział cicho. Chyba doskonale rozumiał, że potrzebowałam cichego wsparcia, próbując sobie to wszystko poukładać w głowie.
- Dzień dobre, pani Finnigan? - podniosłam głowę i zamarłam.
Jeśli uważałam, że Ivan wyglądał jak niedźwiedź, to musiałam jeszcze raz to przemyśleć. Bo przy tym lekarzu, to on na pewno nie robił aż takiego wrażenia swoją posturą.
Miał na sobie czarny strój medyczny, na który zarzucił biały fartuch z krótkim rękawem, a z kieszeni zwisał jego identyfikator. Śliwkowy stetoskop powiesił na szyi, a potem przeniosłam wzrok na jego twarz. Był naprawdę piękny; rudoblond włosy zaczesane do tyłu i złapane w niewielką kitkę, jasna broda widać że zadbana, idealnie kończąca się pod cudownie zarysowanymi kośćmi jarzmowymi. Zielone oczy patrzyły na mnie spokojnie, otoczone ciemnymi rzęsami.
Wow. Naprawdę ten mężczyzna robił wrażenie!
- Tak, to ja - odpowiedziałam, wstając. W sumie, mogłam nadal siedzieć. Nie dość, że przyciągał wzrok swoim wyglądem, to był przerażająco wielki! Sięgałam mu poniżej ramienia i próbowałam sobie przypomnieć, czy widziałam kiedykolwiek kogoś. Tak szerokimi barkami, ale chyba nie.
- Nazywam się Svein Larsen - przedstawił się grzecznie i otworzył gabinet. - Zapraszam do środka.
Weszłam posłusznie do jasnego pomieszczenia, zastanawiając się nad jednym. Czy tylko mi się wydawało, że miał w sobie jakiś gen olbrzymów?
* * *
Półtorej godziny później wyszłam ostatecznie z gabinetu, dziękują Bogu, że to koniec. Nie spodziewałam się, ż poproszenie o obdukcję będzie mnie kosztowało tyle nerwów. Całe szczęście, że lekarz nie miał z tym żadnego problemu i w jakiś magiczny sposób sprawił, że mu zaufałam. Wspierał mnie od początku, jakby już po pierwszym spojrzeniu na moje obrażenia się domyślił.
I może tak było. Siniak na twarzy nie był duży, może dzięki mrożonce, ale i tak przyciągały uwagę.
- Udało ci się wszystko załatwić? - odwróciłam się gwałtownie w stronę znajomego głosu i przeklęłam w myślach. Miałam nadzieję, że zdążę się pomalować, zanim przyjedzie Daniel!
- Tak, jasne - odpowiedziałam szybko i obserwowałam moment, w którym zauważył zasinienie. Coś błysło niebezpiecznie w jego oczach, kiedy zrobił krok w moim kierunku, palcami łapiąc mnie za brodę.
- Co ci się stało, Jennifer? - zapytał tak cicho, że w pierwszej chwili pomyslałam, że to moja wyobraźnia. Jednak kiedy ponownie spojrzał w moje oczy, to nie miałam najmniejszych wątpliwości.
- Nic takiego - prychnęłam, starając się brzmieć pewnie. Gdzie był Ivan?! Przynajmniej by odwrócił uwagę Dana od tego... dowodu mojej nieporadności. - Przewróciłam się po prostu.
Uniósł brew do góry i totalnie mu się nie dziwiłam. Brzmiało to strasznie słabo, ale co miałam zrobić? Nie mogłam powiedzieć prawdy!
- Tutaj masz wszystkie dokumenty, Jen - odetchnęłam z ulgą, widząc Ivana, który stanął tuż koło Daniela. Spojrzeli na siebie wrogo, ale mój przyjaciel odwrócił się bokiem, prychając pod nosem, po czym podał mi wspomnianą rzecz. - Jeśli będziesz czegoś jeszcze ode mnie potrzebować, to nie ma sprawy. Wiesz, zawsze znajdzie się dla ciebie miejsce u mnie.
Podszedł i pocałował moje czoło, po czym odszedł, nawet nie witając się z Danielem. Patrzyłam za nim zaskoczona, nie za bardzo wiedząc, co to miało znaczyć. On się nigdy tak nie zachowywał!
- Idziemy?
Pokiwałam głową, nie będąc zdolna odpowiedzieć. Co tu się właśnie stało?
Daniel wsunął dłonie do kieszeni, prowadząc mnie wprost na parking przed szpitalem. Czułam się winna, chociaż nie umiałam wskazać jasnej przyczyny - może to przez to, że go okłamałam? Nie powinnam tego robić. Łatwiej pewnie byłoby powiedzieć prawdę, ale był z policji, więc pewnie musiałby założyć sprawę, a tego chciałam uniknąć. Na razie, bo może kiedy się wyrwę z tego toksycznego domu...
Pewnie jeszcze długa droga przede mną. Nie powinnam o tym myśleć.
- On ci to zrobił, Jennifer? - przytrzymał mnie za ramię, kiedy miałam wsiąść do znajomego auta. Brwi miał ściągnięte w gniewnym wyrazie, a w oczach widziałam chęć mordu. - Powiedz prawdę. Czy coś oprócz tego ci zrobił? Widzę, że kulejesz.
Cholera. Kiedy w ogóle to zauważył?!
- Upadłam - syknęłam, kiedy mocniej ścisnął mi ramię. Zabolało. - Mówię prawdę.
Za te kłamstwa prosto w oczy pewne wyląduję w piekle.
- Jennifer, do cholery - warknął, nachylając się nade mną. Widziałam znowu te piękne przebarwienia w jego oczach. - Parę razy już rozmawiałem z pobitymi kobietami. Wiem, jak to wygląda i jakie są wymówki, więc powiedz prawdę.
Cholera, byłam w bagnie. Po uszy.
- Mówię prawdę - jak jeszcze parę razy to powtórzę, to pewnie sama w to uwierzę. Byle tylko Daniel dał mi spokój. - Jesteś może przewrażliwiony przez pracę. Myślisz, że naprawdę bym okłamała ciebie, policjanta, który na pewno by mi pomógł w takiej sytuacji?
Skrzywił się, robiąc krok w tył. Przyglądał mi się uważnie, jakby moje reakcje były prawdziwsze niż słowa opuszczające usta. Pewnie tak było, ale musiałam go okłamać. Może kiedyś to zrozumie.
- Obiecaj mi, że cokolwiek złego by się działo, to mi o tym powiesz. Rozumiesz, Jennifer? - nie widziałam go jeszcze aż tak poważnego.
Serce prawie mi pękło, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że to będzie kolejne kłamstwo. Czy naprawdę nie mógł odpuścić?!
- Obiecuję.
Szkoda, że pewnie już niedługo jej nie dotrzymam. Nie powinnam składać obietnic bez pokrycia. Nigdy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top