Rozdział 10
Maraton 4/4. Dzisiaj trochę trudniejszy rozdział niż poprzednie 😔
Dajcie znać, co sądzicie 😊
_________________
Oparłam potylicę o drzwi, patrząc z bezsilnością na Daniela. Siedział naprzeciwko mnie, tłumiąc w sobie wściekłość. Niestety, nie do końca mu to wychodziło.
- Caroline, kochanie, co się stało? Dlaczego mówisz takie złe rzeczy? - zapytałam po raz kolejny, dusząc żałosny jęk. Chciałam jej pomóc, ale od godziny nie dowiedzieliśmy się, dlaczego najmłodsza Harrow zabarykadowała się w łazience.
- Nienawidzę go! On mnie tu nie chce!
Daniel wziął głębszy wdech, zamykając oczy i opierając się wygodniej o kanapę. Jeśli wiedział, czemu ona mówiła o nim takie rzeczy... Dobra, chyba by powiedział, prawda? Nie ukrywałby tego. Prawdopodobnie.
- Dlaczego? - starałam się brzmieć spokojnie, chociaż w środku kotłowało się we mnie stado węży. Cały mój świat stanął na głowie! Najpierw pocałunek z Ivanem, potem z Danielem, a teraz jego siostra mówi, że go nienawidzi!
- Wyrzucił je! - zawyła niczym zranione zwierzę, po raz kolejny zaczynając szlochać po drugiej stronie drzwi. Daniel uniósł zaskoczony brwi, wpatrując się we mnie z niezrozumieniem.
- Co wyrzucił, skarbie?
- Bombki mamy, które kupił jej tata!
Dan prychnął wściekle pod nosem, widząc moje zaskoczone i pełne dezaprobaty spojrzenie. To było chyba oczywiste, że takie rzeczy powinni ze sobą przedyskutować?
- Są w piwnicy - powiedział spokojnie mimo wściekłości w oczach, a szloch za drzwiami ustąpił jak ręką odjął. Chociaż nie wiem, czy ta cisza nie była bardziej przerażająca. - Mogę ci je pokazać.
- Obiecujesz? - Caroline miała głos pełny nadziei i naprawdę liczyłam na to, że jej w tym momencie nie okłamywał. Chyba złamałby tym to małe serduszko.
- Tak, ale wyjdź z tej łazienki - podniósł się, po czym wyciągnął w moim kierunku dłoń. Złapałam ją i pozwoliłam mu się wywindować do góry, lądując wprost w jego ramionach. - Musimy porozmawiać.
Przekręciła zamek i wyszła, patrząc się na nas załzawionymi oczami. Policzki miała czerwone, podobnie nos, którym pociągała żałośnie. Wyglądała po prostu jak siedem nieszczęść.
- Jesteście na mnie źli?
Spojrzałam na Dana, który nie wyglądał na zbyt pokojowo nastawionego - zmarszczone brwi, pociemniałe ze złości spojrzenie i zaciśnięte szczęki. Oaza spokoju, nic dodać i nic ująć.
Nieprzyjemna myśl ukuła mnie prosto w serce.
To była ich sprawa. Powinnam wyjść.
- Dan, ja... - zamknęłam usta, słysząc dźwięk swojej komórki. Nie wiem, kto do mnie dzwonił, ale dziękowałam mu po stokroć. Przynajmniej nie musiałam szukać wymówki, wychodząc z pokoju.
A może i lepiej by było, gdybym nie odbierała.
- Tak, mamo? - zapytałam cicho, idąc w stronę okna. Byłam wystarczająco daleko, aby żaden z domowników mnie nie usłyszał. Zwłaszcza, że Daniel zaczął pouczać młodą. - Coś się stało?
- A jak myślisz? - syknęła, po chwili jednak biorąc głęboki wdech. No tak, nie mogła sobie pozwolić na takie zachowanie, bo jeszcze by ktoś ją zauważył! - Nie pojawiasz się w domu i podobno śpisz u jakiegoś Rosjanina! Co ty, do diabła, sobie myślisz? Wiesz, co to dla nas oznacza, gdy nasza ukochana córka lata po mieście jak suka do pokrycia?
Zamknęłam oczy, czując pod powiekami łzy. No tak, przecież to, że szukałam miejsca, gdzie nikt mnie nie uderzy było najgorszym czynem, jakiego mogłam się dopuścić!
- Masz wrócić do domu. Zrozumiałaś? - wysyczała jak jadowity wąż. Mogłabym pójść o zakład, że w poprzednim wcieleniu była jakąś żmiją.
- Dobrze. Czy tata...
- Co „tata"? - przerwała mi tak spokojnym tonem głosu, że aż poczułam nieprzyjemne dreszcze na plecach. - Nic ci przecież nie zrobił, prawda, kochanie?
- Nie - odpowiedziałam spokojnie, rzucając szybkie spojrzenie w kierunku salonu. Ani Daniel ani Caroline jeszcze nie wyszli, co dawało mi pewną swobodę w reakcjach. Może nawet zyskam chwilę czasu, aby nałożyć na twarz odpowiednią maskę. - Będę za godzinę.
- Świetnie. Do zobaczenia w domu.
Odsunęłam telefon od ucha, nawet nie czekając na dalszą odpowiedź, która i tak pewnie by nie nastąpiła. Nie potrzebowała mnie w domu; potrzebowała, abym się dobrze zachowywała, jak na córkę bogatych państwa Finnigan przystało.
Wzięłam głęboki wdech i wymusiłam na swoich ustach uśmiech. Podobno kiedy człowiek się śmieje, to może oszukać mózg; przynajmniej tak kiedyś słyszałam. A w tym momencie potrzebowałam wszelkich rad, jak zamaskować strach.
Strach. Cholera, jeszcze parę lat temu nigdy bym nie pomyślała, że będę przerażona na myśl o powrocie do domu. Jasne, zawsze było udawanie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, ale nigdy mnie nie uderzył. Aż do tamtego jednego wieczoru...
- Jen? Przepraszam - Caroline weszła wraz z Danielem do korytarza i podeszła do mnie, przytulając się. Mężczyzna skinął w moim kierunku głową, co chyba znaczyło, że się z nią dogadał. Przynajmniej oni umieli normalnie rozmawiać. - Przepraszam, że się tak zachowałam. Powinnam najpierw się zapytać, a nie krzyczeć.
- Ważne, że zrozumiałaś - pogłaskałam ją po głowie. Ten gest podziałał także na mnie, pozwalając mi się uspokoić.
- Zostaniesz i ubierzesz z nami choinkę? - zrobiła minę szczeniaka, przez którą prawie pokiwałam głową. Prawie, bo jednak pazury przerażenia wbijały się w moje ciało wystarczająco mocno, abym stała sztywno.
- Nie mogę, muszę też jechać do domu - Dan przekrzywił głowę, wsuwając dłonie do kieszeni. Unikałam jego wzroku, w którym widziałam aż nad wyraz dobrze pytanie. Nigdy nie był głupi i pewni doskonale umiał dodać dwa do dwóch. Zwłaszcza, że świetnie obserwował otoczenie.
Caroline wyraźnie się zasmuciła i pożegnała w momencie, gdy zaczęłam się zbierać. Pomachała mi jeszcze dłonią, wchodząc z powrotem do salonu, gdzie pewnie zaraz pojawi się piękna choinka, jak co roku w domu Harrow.
- Wszystko w porządku? - spojrzałam Danielowi prosto w oczy, słysząc szorstki głos. Nie wyglądał na zadowolonego. - Wydajesz się dość... roztrzęsiona. To przez Caroline czy przeze mnie?
Daniel. Nawet nie wiesz, jaką dałeś mi piękną wymówkę!
- Chyba wszystko - wzruszyłam ramionami, zawiązując szalik. Czekała mnie jeszcze droga przez ziąb wprost do legowiska bestii. - Ona potrzebuje twojej uwagi. Może powinniście się wybrać na jakąś terapię wspólnie? Mogłaby powiedzieć więcej, co jej leży na sercu.
- Minęły już trzy lata, Jennifer - uniósł dłoń, odgarniając mi włosy z twarzy. Wstrzymałam oddech, nie spodziewając się po nim takiego gestu. Czy on wiedział, jak to na mnie działało?!
- Miała wtedy siedem lat - musiał zauważyć, że mój oddech przyśpieszył. To przez niego! - Wtedy się w sobie zamknęła i z nikim nie chciała rozmawiać. Dopiero teraz... zaczęła mówić cokolwiek o rodzicach. Może to właśnie najwyższy czas, aby to wszystko uporządkować?
- Może masz rację - przekrzywił lekko głowę, uśmiechając się szelmowsko. - My też musimy porozmawiać, mądralo. Chciałbym wrócić do tego, co działo się w kuchni. Ale teraz pozwolę ci uciec, jeśli tak bardzo tego chcesz.
Cholera! Czy on zdawał sobie sprawę z tego, co mówił?!
- Dan, my chyba nie powinniśmy tego robić - szepnęłam, robiąc krok do tyłu. Podążył za mną, jakby nie chcąc w ogóle tracić kontaktu z moim ciałem. Przyparł mnie do drzwi, obejmując dłonią mój policzek. Uzależniał swoim dotykiem. - Daniel.
- Wróć do mnie, Jennifer - wymruczał, całują moje usta delikatnie. Jakby składał jakaś tajemniczą obietnicę. - Będę na ciebie czekał i wtedy o wszystkim porozmawiamy.
Skinęłam głową. Dopiero w tym momencie mnie puścił i pozwolił wyjść na dwór.
Pewnie nie wiedział, jak bardzo bym chciała zostać. Ukryć się przed całym światem. Jednak nie mogłam; musiałam posłusznie wrócić i dalej udawać.
* * *
Czy ból w definicji był pojęciem subiektywnym czy obiektywnym? Jeśli subiektywnym, to chyba znaczyło, że mogłam sobie wmówić jego brak. Jeśli jednak obiektywnym, to wcale mnie nie dziwiła obecna sytuacja.
Pierwszy raz w całym swoim życiu wymiotowałam z powodu bólu. Nie byłam w stanie sobie wmówić, że wszystko w porządku.
Tak, zdecydowanie był w takim razie obiektywny.
- Żyjesz? - moja matka stanęła nade mną, krzywiąc się nieznacznie. Pewnie nie chciała widzieć mnie w takim stanie, klęczącą i pokonaną. Oby tylko nie złamał mi żeber. - Widzisz, do jakiego stanu go doprowadziłaś?
No tak, moja wina.
Chociaż może gdybym wróciła normalnie do domu, zamiast spać u Ivana, to nie byłby taki wściekły? Może wtedy nie zrobiłby mi krzywdy?
- Przepraszam - sapnęłam, papierem wycierając usta. Musiałam umyć zęby, pozbyć się tego kwaśnego smaku.
- Nie mnie przepraszaj - prychnęła, po czym rzuciła mi takie spojrzenie, pod którym się poczułam jak nic nieznaczący robak. - Ogarnij się. Wyglądasz okropnie.
Przełknęłam gorzkie rozczarowanie, próbując po raz kolejny się nie rozpłakać. To mogłoby się wtedy dla mnie jeszcze gorzej skończyć.
Może dlatego po wyszorowaniu zębów i przebraniu się w cieplejszy sweter, wyszłam na dwór, kierując się wprost do miejsca, w którem na pewno nikt nie będzie mnie szukał. A na tyle blisko, że zawsze zdążę wrócić do tego piekła.
Stary plac zabaw w Horsetown; w lato dzieciaki uwielbiały tu spędzać swój czas, a w zimę stawał się dość upiornym, opuszczonym miejscem. Ale i tak je uwielbiałam, bo nikt nikogo tutaj nie widział. Wystarczająco daleko od budynków, aby wścibskie oko nie dojrzało, co się działo na huśtawkach.
Zrzuciłam z nich biały puch, po czym usiadłam na zimnym, wilgotnym drewnie. Mogłam sobie pewnie coś odmrozić, ale... i tak to było lepsza niż szykowanie się na kolejny cios.
- Widzę, że nie tylko ja tutaj uciekałam po przemiłych spotkaniach.
Odwróciłam zaskoczona głowę, widząc zbliżającą się do mnie niewysoką kobietę. Gdyby nie głos, to bym jej na pewno nie rozpoznała, bo była tak dobrze ukryta pod szalikiem i czapką. Na tyle dobrze, że nawet nie widziałam jej blizny.
- Nie rozumiem, o czym mówisz - strzepnęła śnieg na huśtawce obok mnie, zajmując naszykowane miejsce. Odsłoniła twarz, uśmiechając się lekko.
- Doskonale rozumiesz. Te huśtawki przyciągają zranione dusze - zaśmiała się bez wesołości, kręcąc niby z rozbawieniem głową. Skąd mogła to wiedzieć? - Przychodziłam tutaj po większości awantur z Frankiem. Tutaj nigdy mnie nie szukał. Taka cicha oaza, o której wiedziałam tylko ja.
Frank. Były mąż Deborah, który siedział nadal za kratami, pewnie złorzecząc na kobietę koło mnie. Damski bokser, który pozostawił zbyt wiele nieprzyjemnych pamiątek.
- Pomogło ci to? - nawet nie wiem, po co o to zapytałam. To tak, jakbym się przyznawała, że coś było nie tak!
- Nie do końca - spojrzała w szare niebo. Pewnie będzie jeszcze dzisiaj śnieżyca. - Bo zawsze musiałam wrócić. I za każdym razem się bałam, że to moje ostatnie chwile na tej huśtawce.
- Dlaczego? - znowu czułam strach. Mówiła to z takim przekonaniem... i to było takie znajome.
- Bałam się, że mnie w końcu uderzy za mocno - wzruszyła ramionami, jakby teraz to już nic nie znaczyło. - Albo może zrobi to specjalnie, bo nie będę chciała się podporządkować? Kiedy zdałam sobie sprawę, że to nie ja jestem winna... siedziałam tutaj i patrzyłam na płatki śniegu. Było przepięknie.
Przekrzywiłam głowę. Czy ona naprawdę chciała mi o tym powiedzieć? Nie znałyśmy się na tyle, aby mi opowiadała o takich rzeczach!
- Pamiętam to tak, jakby stało się to wczoraj. Śnieg prószył, a święta zbliżały się wielkimi krokami. Byłam pewnie blada jak ty, bo już rano nie wszystko mu się spodobało i uderzył mnie prosto w brzuch - uniosła dłoń, kiedy otworzyłam usta. Widocznie nie chciała, abym jej teraz przerwała. - Wtedy pierwszy raz zadałam sobie to najważniejsze pytanie. Czy to ja jestem temu wszystkiemu winna? Czy to ja go zmuszam do tego, by mnie bił?
Przerwała, uśmiechając się smutno pod nosem. Patrzyła przed siebie w przestrzeń, nie w jakiś konkretny punkt. Tak, jakby widziała całą tamtą sytuację raz jeszcze.
- Siedziałam tutaj i zadzwoniłam. To był jeden z najtrudniejszych momentów w moim życiu - przełknęła ślinę, po czym westchnęła głośno. Nawet po tylu latach mówienie o tym stanowiło dla niej problem, co widziałam bez najmniejszego problemu. - Wiedziałam, że oszukiwał w pracy. To było proste. Podejrzewali go. Potem musiałam im tylko, albo aż, powiedzieć, co robił mi. Kazali mi wrócić do domu, gdzie znajdowały się wszystkie dowody. Tyle, że Frank na mnie czekał.
Strach i zrozumienie. Nie powinnam ich czuć, słuchając tego wyznania.
- Wchodząc do domu, zdałam sobie sprawę, że to było moje ostatnie wyjście na ten plac zabaw. Wiedziałam, że już się tutaj nie pojawię, bo on mnie zabije - schowałam twarz w dłoniach. Nie mogłam zacząć płakać, bo ból rozerwałby mnie na strzępy. - Nie był głupi. Domyślił się, że coś... coś się zmieniło. Na szczęście policja była szybsza, a Frank zbyt zadufany w sobie, aby pomyśleć o tym, by załatwić sprawę szybko. Wyszłam za sadystę, który chciał mieć przyjemność z ukarania mnie. I tylko to mi uratowało wtedy życie. Nie powtarzaj moich błędów, Jennifer.
- Nie wiem, o czym mówisz - szepnęłam, krzywiąc się. Może i na początku byłam w stanie udawać, że nic mnie nie boli, ale jedna pozycja przez dłuższy czas... tragedia.
To wszystko... nie miało najmniejszego sensu. Już byłam na granicy.
- Nie wracaj tam, gdzie robią ci krzywdę - złapała mnie za rękę, zmuszając do tego, abym spojrzała w jej oczy. - Nie wiesz, czy to nie będzie ostatni raz. Nie wiesz, czy pozwolą ci po raz kolejny wyjść. A pomoc znajdziesz bez problemów, chociaż teraz może ci się wydawać, że jesteś w tym sama.
Pokręciłam powoli głową. To nie było takie proste.
- Wiesz co, Deborah? Czasami sobie wyobrażam, że jestem cieniem i te wszystkie problemy mnie nie dotyczą. Po prostu znikam, a wszyscy o mnie zapominają. Tak jest dużo prościej.
To brzmiało tak pięknie. Nie musiałabym się już niczym martwić.
Szkoda, że te słowa nic nie znaczyły w prawdziwym życiu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top