Prolog
Jestem cholernie złym człowiekiem.
Otarłam jedną z łez, która spłynęła mi po policzku, starając się zapanować nad szlochem, chcącym wyrwać się z mojej piersi. Ból, który aktualnie czułam, był po prostu niewyobrażalny. Klatka piersiowa ściskała się, powodując palące uczucie duszności.
A musiałam siedzieć cicho.
- Jen? Mogę spać z tobą? - otarłam szybko policzki, odwracając się w stronę lekko uchylonych drzwi do pokoju. Szarpnęłam za włącznik lampki, która zalała żółtym światłem niewielką postać w progu, trzymającą kurczowo niewielkiego, połatanego misia. - Jen...
- Jasne, skarbie - odrzuciłam kołdrę po drugiej stronie dwuosobowego łóżka, czekając aż Caroline wdrapie się na materac, zamykając uprzednio cicho drzwi. - Coś ci się przyśniło?
- Dan strasznie chrapie - zmarszczyła nos, układając się wygodnie, podczas gdy ja naciągnęłam na jej drobne ciało grubą kołdrę. - Nie można przez niego spać. Ty jesteś fajniejsza, Jen.
Uśmiechnęłam się lekko, gasząc światło. Mrok ponownie mnie otulił, ale tym razem mogłam się wsłuchać w spokojny oddech drugiej osoby.
- Nie płacz - przygryzłam wargi, słysząc cichutki szept. Mała rączka objęła moje palce i mogłam tylko sobie wyobrazić jak duże, niebieskie oczy teraz by się we mnie wpatrywały. - Mama zawsze mówiła, że nie warto płakać. A ona zawsze miała rację.
- To prawda, skarbie - ostatkiem sił zmusiłam się do przybrania wesołego tonu.
Caroline praktycznie od trzech lat nie wspominała swojej matki. Nikt nie miał jej tego za złe; w końcu to była dziesięciolatka z taką traumą, która by pokonała niejedną dorosłą osobę. Czasami jak zostawałyśmy same, w domku wypoczynkowym na obrzeżach Horsetown, to Caroline coś o niej mówiła. Starała się, a to było dla mnie najważniejsze.
- Nie chcę, byś wyjeżdżała, Jen. Będę za tobą tęsknić - miauknęła, wtulając się w mój bok. - Dan i Sam mnie nie lubią. Tylko ty mnie lubisz.
- Wszyscy cię kochamy, skarbie - przytuliłam ją mocniej, chociaż moje serce na samo wspomnienie o rodzeństwie Harrow boleśnie się ściskało.
Jednak to nie była moja wina, że tak beznadziejnie się zakochałam w starszym bracie mojej najlepszej przyjaciółki. Starałam się go znienawidzić, po tym jak nieraz się w stosunku do mnie zachował, ale nie potrafiłam.
Daniel Harrow był typem, którego nie interesowały głupie, zakochane nastolatki. Rozglądał się za kimś pokroju Deborah Helling - pewnej siebie kobiety, która wie od początku, czego chce, nawet nie będąc w ogólnoświatowym kanonie piękna.
Więc co ja, drobna brunetka, wyglądająca jak mały nietoperz, mogłam chcieć od mężczyzny, który wyglądał jak Dan Harrow?
- Kocham cię, Jen - szepnęła ostatni raz Caroline, a jej oddech powoli się uspokoił. Pogładziłam ją po złotych, miękkich lokach, które spoczywały po części na mnie, a po części na poduszce.
- Ja ciebie też, skarbie.
Nie umiałam powstrzymać tej goryczy w głosie. Nie chciała, abym płakała. Jak jednak miałabym wytłumaczyć dziesięciolatce, że serce pękało mi na pół, gdy w sypialni obok spał mężczyzna moich marzeń, który przenigdy nie zwróci na mnie swojej uwagi?
Tak bardzo chciałabym go nienawidzić. Równie mocno pragnęłam zrzucić z barków ten ciężar i wygadać się Sam o moich skrywanych przed światem uczuciach. Jednak żadna z sióstr nie umiałaby tego zrozumieć.
A co dopiero Daniel Harrow, który jest oficjalnie najbardziej rozchwytywanym kawalerem Horsetown?
________
Uznałam, że wrzucę prolog jako pocieszenie 😆 mam egzamin i przez to nie pojawia się na razie żadne inne rozdziały, a to już miałam napisane wcześniej 🤷♀️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top