Wigilia na Moście Poniatowskiego

Schowałem ręce do kieszeni i patrzyłem na kłąb pary, wypuszczony z moich ust. Spojrzałem na zegarek -kilka minut temu wybiła dwudziesta.Przed oczami pojawił mi się obraz mieszkania: średniej wielkości sztucznego drzewka w salonie, małego stolika przykrytego białym obrusem, Doroty w granatowej sukience, z włosami spiętymi w dystyngowany kok i perłami na smukłej szyi;Powinienem wrócić, zapewne moja żona wydzwania do mnie i się martwi. Jednak obraz zatroskanej małżonki szybko został zastąpiony przez inny - Doroty zamkniętej w sypialni i wyszeptującej do słuchawki czułe słowa - skierowane nie do mnie,lecz do asystenta. Zagryzłem wargi i wszedłem na most.

Most Poniatowskiego. Od zawsze czułem do niego pewien sentyment. Tutaj poznałem moją przyszłą żonę. W dziesiątą rocznicę ślubu przyczepiliśmy tu kłódkę z naszymi imionami. To było pół roku temu. Teraz kluczu do jej serca strzeże kto inny.

Nie spieszyło mi się. Czułem płatki śniegu, spadające na moją głowę i myślałem. O wszystkim i o niczym. Wtedy Ją zobaczyłem.Zapewne nie zwróciłbym na nią uwagi, gdyby nie przechodzące obok dwie staruszki w szaro-burych beretach. Usłyszałem, że jedna z nich użyła słowa bezbożnica. W tym miejscu znajdowały się schody prowadzące w dół. Kobieta siedziała na najwyższym stopniu.Jej ciemnobrązowe włosy były całe w białych śnieżynkach,miała na sobie beżową kurtkę i czerwony szalik. Jednak tym, co najbardziej mnie zaskoczyło kiedy ją mijałem, były buty. Na jej bosych stopach, czerwonych z zimna znajdowały się wysokie czarne szpilki. To właśnie sprawiło, że zatrzymałem się i usiadłem obok.

-Mogę się przysiąść? - zapytałem.

-Już to zrobiłeś. - prychnęła, a ja zauważyłem, że jej policzki oznaczone są śladami świeżych łez. - Jeśli szukasz rozrywki - nakreśliła w powietrzu cudzysłów. - to tu jej raczej nie znajdziesz. Możesz od razu odejść.

-Skąd pomysł, że szukam rozrywki?- uśmiechnąłem się.- Może po prostu zmęczyłem się i chciałem na chwilę usiąść?

Pociągnęła nosem i prychnęła.Widocznie mój żart niezbyt ją rozśmieszył

-Nie wierzę, że nigdzie się nie spieszysz. Wyglądasz na elegancika z dużą pensją i szczęśliwą rodzinką, który kiedy znudzi go żona, szuka przygód na mieście.

W normalnej sytuacji pewnie zdenerwowałbym się, że obca kobieta tak szybko "wypiła ze mną bruderszaft", jednak w tej osóbce było coś tak nierealnego, że zignorowałem odrzucone przez nią powszechnie przyjęte zasady savoir-vivru.

- Łatwo otaksowujesz ludzi. - stwierdziłem.

- Dobrze wiem, co tacy jak ty, myślą o takich jak ja - nie musisz się wysilać, żeby być miłym. - obdarzyła mnie spojrzeniem swoich niewielkich ciemnobrązowych oczu.

- Nie wiem, co masz na myśli, mówiąc o takich jak ja ; ale bardziej mnie ciekawi co masz na myśli, mówiąc o takich jak ty.

- Naprawdę nie wiesz, o czym mówię? O ofiarach losu, które nie potrafią znaleźć choć jednej osoby, z która wytrzymałaby z nimi na tyle długo, żeby przynajmniej spędzić z nią święta. - oznajmiła patrząc w przestrzeń. Zauważyłem, że jej policzki są zaróżowione od zimna, więc zaproponowałem jej swój szalik.

- Nie potrzebuję litości, eleganciku. - mruknęła.

- A czego potrzebujesz? - zapytałem, starając się, by mój głos brzmiał przyjaźnie.

Westchnęła.

- Gdyby to było takie proste. Dlaczego właściwie tu ze mną siedzisz, co? Ty pewnie masz święta jak z tych wszystkich denerwujących reklam w telewizji... Ogromny kominek z powieszonymi nad nim skarpetkami, dzieci rozpakowujące prezenty pod choinką i żona, której zakładasz na szyję sznur drogich pereł.

- Skąd wiesz to wszystko? - zapytałem. - Równie dobrze mogę być starym kawalerem, spędzającym święta przy kubku czerwonego barszczu instant, pizzy i puszce piwa, oglądając Kevina na Polsacie.

Popatrzyła na mnie z politowaniem. Te jej oczy onieśmielały. Była jak nierealna księżniczka, która zstąpiła ze swojego lodowego zamku, by obejrzeć życie zwykłych śmiertelników,

- Masz obrączkę na palcu.

- Co z resztą?

Wzruszyła ramionami.

- Domyślam się. Ten elegancki płaszczyk i ta aura "powagi" - wiesz o co mi chodzi. Stateczny biznesmen, mąż i ojciec.

Zachichotałem.

-Jeszcze kilka minut temu twierdziłaś, że szukam przygód na mieście.

- Jedno nie wyklucza drugiego. Zresztą, ja dzisiaj nie myślę jasno. - uśmiechnęła się smutno i ścisnęła mocniej dłonie w czarnych skórzanych rękawiczkach. - Nie powiedziałeś mi, jak masz na imię.

- Chcesz je znać? - zdziwiłem się. - Myślałem, że raczej nie życzysz sobie mojego towarzystwa.

- To, że się jeszcze co do niego nie przekonałam, nie znaczy, że nie możesz mi się przedstawić. - uśmiechnęła się po raz pierwszy tej nocy, ukazując rząd śnieżnobiałych ząbków.- Zresztą i tak szybko przeszliśmy na ty.

-Skoro tak stawiasz sprawę. - uśmiechnąłem się. - Szymon.

- Maria.

- Mogę mówić do ciebie Mary?- zapytałem. - Twoje pełne imię jest strasznie oficjalne.

- Może być. - wzruszyła ramionami i na powrót spochmurniała. - Byleby nie Marysiu. Krzy... Ktoś, kogo wolałabym nie pamiętać, tak do mnie mówił. Właściwie nie tylko on. Nieważne. Możemy tak po prostu chwilę pomilczeć? - zapytała.

Zgodziłem się i przyjrzałem się dokładniej kobiecie. Na moje oko miała złamane serce. Co innego robiłaby tak późno na warszawskim moście? Nie wyglądała na żebraczkę, narkomankę czy osobę o podejrzanej profesji. Była piękna, bez wątpienia- aczkolwiek nie widziałem w niej kochanki, a raczej partnera do rozmowy. W końcu obydwoje znaleźliśmy się tutaj nie bez powodu. Obydwoje jesteśmy nieszczęśliwi, być może nawet z podobnych powodów.

- Więc dlaczego właściwie tu jesteś? - zapytała po kilku minutach.

Nie byłem pewien, czy chciałbym zwierzać się obcej osobie ze swoich problemów, ale poczułem więź solidarności z tą drobną brunetką.

- Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz. - oznajmiła szybko, widząc moją konsternację. - Nie chcę być wścibska.

- Moja żona mnie zdradza. - oznajmiłem w końcu, skupiając wzrok na oświetlonych budynkach na drugim końcu Wisły.

- Widać zdrada to powszechna choroba. - westchnęła. - Nawet bardziej niż pech i kłamstwa. Zostawiłeś ją?

Pokręciłem głową.

- Nie potrafię. Ja... wciąż ją kocham. Chyba.- zawahałem się. Teraz, kiedy wypowiedziałem to na głos, nie wydawało mi się to takie oczywiste. Czy naprawdę wciąż czułem to samo do kobiety, która przez tyle czasu mnie oszukiwała?- Jestem tchórzem.Udaję, że nie widzę, tych jej ciągłych "służbowych" wyjść, na które stroi się bardziej niż dla mnie; ciągłego pisania i telefonów, których nie może przy mnie odebrać... Boję się samotności, więc wciąż ciągnę tą fikcję, jaką jest moje małżeństwo, ale... Codziennie jest mi coraz trudniej.

- Przepraszam, że tak łatwo cię oceniłam. Nie jesteś taki, jak te korporacyjne hieny, z którymi miałam do tej pory do czynienia, promujące idealne życie idealnych ludzi. - uśmiechnęła się smutno.

- Błąd, który zawsze popełniamy to zwracanie uwagi na pozory. Bycie nieszczęśliwym nie zawsze oznacza siedzenie prawie na bosaka na moście i ocieranie łez. Myślisz, że uśmiech na twarzy i posiadanie garnituru czyni mnie szczęśliwym?

Pokręciła głową.

- Prezentujemy dwa odrębne rodzaje nieszczęścia, jak widzę. - zachichotała i kichnęła, choć przypominało to bardziej parsknięcie kotki.

- Na zdrowie. - uśmiechnąłem się.

- Dzięki, ale nie sądzę, żeby to coś dało. - uśmiechnęła się kpiąco i wskazała na stopy.- Przeziębienie mam jak w banku. Tak na zakończenie cudownego dnia, odwiedzi mnie jeszcze wirus.

- Właśnie miałem pytać, czy nie jest ci w nich zimno.

- Pytać możesz, ale za wiele to nie da.

Pochyliłem się i zacząłem ściągać swoje grube zimowe buciory.

- Co ty robisz?- spojrzała na mnie jak na wariata.

- Nie widzisz? Ściągam buty.

- Solidaryzujesz się ze mną? - zakpiła Mary. - Masz ochotę na świąteczne przeziębienie?

- Chcę zrobić dobry uczynek. - uśmiechnąłem się.

- Mówiłam, że nie potrzebuję litości, Szymon. - pokręciła głową. -To zbędne.

- Zaraz odmrozisz sobie stopy! - zaprotestowałem. - Nie wygłupiaj się.

Po chwili wahania zdjęła szpilki i założyła moje obuwie.

- Tylko na chwilę.- zaznaczyła. - Przecież nie będziesz chodzić boso.

- Mogę też założyć twoje buciki. - uśmiechnąłem się.

- Chciałabym zobaczyć, jak w nich chodzisz.- zachichotała. - Ale złamałbyś mi obcas, a wtedy nie miałabym w czym dojść do domu.

- Co cię w ogóle podkusiło, żeby zakładać takie buty w taką śnieżycę?- zapytałem. - Rozumiem kwestie mody, ale ...

Jej usta na powrót zacisnęły się w wąską kreskę, a jej oczy popatrzyły na mnie smutno.

- Teraz chyba powinnam opowiedzieć ci moją historię, eleganciku.

- Nie musisz, jeśli nie chcesz. Zrozumiem. - uśmiechnąłem się przyjaźnie. - W końcu jestem tylko obcym facetem, którego poznałaś na Moście w tą piękną zimową noc...- chyba bycie błyskotliwym niezbyt mi wychodziło.

Odwróciła głowę i oparła ją na skrzyżowanych rękach. Spojrzała w dal, a z jej oka wypłynęła pojedyncza łza.

- Masz czasem, takie dni, że wszystko idzie nie tak? - zapytała i nie czekając na odpowiedź oznajmiła. - To właśnie był taki dzień. Wszyscy, których kochałam; wszyscy, na których myślałam, że mogę liczyć; do których miałam zaufanie... Nie został mi już nikt.

Łzy płynęły po jej policzkach trwałym strumieniem.

-Nie mam pracy, nie mam partnera, nie mam przyjaciół, nie mam rodziny i boję się wrócić do własnego mieszkania. To wszystko poszło jak lawina. Kamień za kamieniem.

Jej głowa opadła na moje ramię. Nie zaprotestowałem. Obydwoje potrzebowaliśmy bliskości. Nie zwracałem uwagi na padający z nieba śnieg, czy moje stopy, marznące w samych skarpetkach. To wszystko nie miało znaczenia.

- Moja przyjaciółka, którą myślałam, że znam jak rodzoną siostrę okazała się lesbijką i do tego mściwą szmatą. - pociągnęła nosem.- Kiedy odrzuciłam jej awanse rozpowiedziała w pracy, że mam rzeżączkę. Tak straciłam wszystkich znajomych. Kiedy zrozumiała, że nic jej to nie da, poza moim bólem- wrobiła mnie i zostałam zwolniona dyscyplinarnie. Tak straciłam pracę. Nie wiem, dlaczego ci to opowiadam, Szymon. Powiedz, jeśli cię nudzę.

- Mów dalej. - zaprotestowałem. - Ty słuchałaś moich ckliwych wynurzeń.

- Mam nadzieję, że moja historia nie jest aż tak nużąca. - mruknęła, za co zarobiła kuksańca w bok.

- Żartuję, eleganciku. - zachichotała przez łzy.

Po chwili milczenia powróciła do historii.

- Wróciłam do swojego mieszkania i zastałam mojego narzeczonego w łóżku z moim starszym bratem, który jak myślałam, był moim drugim najlepszym przyjacielem. Tak straciłam jednocześnie chłopaka i jedyną rodzinę. Jestem beznadziejna, co? Do tego byłam taka wściekła, że złapałam pierwsze buty, jakie leżały na korytarzu i wybiegłam. Tak wylądowałam tutaj w szpilkach i z ogromnym przeziębieniem w zapasie. Ta-daam. - zawołała ze sztuczną radością i rozłożyła ręce. - Oto historia najbardziej żałosnej trzydziestolatki w Warszawie.

- Nie uważam, żebyś była żałosna. - zaprotestowałem.

- Uważasz, nie zaprzeczaj. Ja sama tak myślę. Jak można być z facetem przez trzy lata i nie zauważyć, że ten woli mężczyzn? Jak można przez dziesięć lat nie widzieć, że przyjaciółka robi do ciebie maślane oczy? Byłam ślepa i teraz za to obrywam.

- Czasem bezpieczniej jest pozostać niewidomym na pewne kwestie.

Podniosła głowę z mojego ramienia i spojrzała na mnie badawczo.

- Wolałbyś nie wiedzieć o romansie swojej żony?

-A ty wolałabyś nie wiedzieć o orientacji swojego narzeczonego? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.

- Nie wiem. - wzruszyła ramionami. - Ale w sumie lepiej, że dowiedziałam się teraz i nie zostałam naiwną, wiecznie zdradzaną żoną.

- No widzisz, ja też nie potrafię tego jednoznacznie określić. Bolałoby i tak. Nieważne czy teraz czy później. - pokręciłem głową.

Zdjęła rękawiczki, położyła je sobie na kolanach. Miała chude długie palce, zakończone czerwonymi długimi tipsami. Na serdecznym palcu lewej ręki widniał pierścionek z eleganckim, czarnym oczkiem. Zauważyła, że się mu przyglądam, więc zdjęła go i podsunęła mi.

- Podoba ci się?

-Jest bardzo... gustowny. - stwierdziłem.

- Zaręczynowy. - oznajmiła głucho.- Już samo to, że miał taki dobry gust powinno wydać mi się podejrzane, prawda? - uśmiechnęła się. - Mimo wszystko jest uroczy.

Zamachnęła się i rzuciła go do Wisły, patrzyłem jak błyskotka przecina niebo upstrzone spadającymi płatkami śniegu i ląduje w wodzie. Mary wybuchła niepohamowanym śmiechem.

- Żegnaj, Krzysztofie pieprzony dupku!- wrzasnęła, a lekkie echo rozbrzmiało na wyludnionym moście.

- Zwariowałaś?- zapytałem, ale też zacząłem chichotać.

- Nawet nie wiesz, jakie to zajebiste uczucie. - w jej ciemnobrązowych oczach nareszcie pojawił się błysk radości i ekscytacji.

Wiedziony nagłym impulsem ściągnąłem z ręki obrączkę i zrobiłem z nią to samo, co brunetka ze swoim pierścionkiem. Złoty krążek przeciął powietrze i wpadł do rzeki.

- Żegnaj, Doroto podła zołzo! - wrzasnąłem w dal.

Kobieta zachichotała.

- Widać, że jesteś dobrze wychowany. Nawet nie potrafisz użyć przekleństwa, kiedy jesteś wściekły.

Spojrzałem na zegarek. Za minutę wybije północ. Nie do wiary, że siedzimy tu już cztery godziny. Powiedziałem o tym mojej "towarzyszce".

- Godzina dwudziesta czwarta, dwudziestego czwartego grudnia. To chyba magiczna chwila. - uśmiechnęła się Marysia. - Chyba nawet wiem, co trzeba z nią zrobić.

Spojrzałem na nią pytająco.

- Zacznijmy nowe rozdziały, zamykając poprzednie. - oznajmiła i wykrzyczała w przestrzeń. - Żegnaj Marysiu, ty pełna wazeliniarstwa dziewczynko!

Zrozumiałem o co jej chodzi.

- Żegnaj Szymonie, naiwny tchórzu!

- Żegnaj Marysiu, niepoprawna romantyczko!

-Żegnaj asekurancki doktorku!

- Żegnaj naiwna marzycielko!

- Hej! Czy państwo są pijani? - usłyszeliśmy za sobą ostry męski głos.

Odwróciliśmy się i zauważyliśmy oficera policji. Poderwaliśmy się.

- W żadnym razie, panie władzo. - uśmiechnęła się Mary. - Uprzedzając pana kolejne pytania: nie jesteśmy pod wpływem narkotyków, prochów czy dopalaczy a także jesteśmy zupełnie normalni i nie mamy myśli samobójczych.

Nieco zbity z tropu mężczyzna otaksował nas bacznym spojrzeniem. Jego wzrok spoczął na moich stopach, obutych jedynie w szare skarpetki.

- Hm... Powiedzmy, że jestem skłonny w to uwierzyć. -oznajmił z powątpiewaniem i odchrząknął .-Zdają sobie jednak państwo sprawę, że to zakłócanie porządku publicznego i ciszy nocnej.

- Tak wiemy, panie władzo. - uśmiechnęła się słodko brunetka. - Bardzo nam przykro, obiecujemy, że jeśli puści nas pan, już nie będziemy więcej nic zakłócać.

- Nie mogę...

- Przecież panu też spieszy się do rodziny...

Nie wiem, czy to dzięki przekonywującemu działaniu ogromnych oczu i słów Marii, czy też dzięki lenistwu policjanta, ale po paru minutach szliśmy już w kierunku całodobowej kafejki. Ja w swoich butach, a brunetka w szpilkach i naciągniętych na stopy moich szarych rękawiczkach. Na pewno prezentowaliśmy dość ciekawy widok.

***

Kawiarnia "Vanilla" była prawie pusta. Jedyną osobą w środku, była lekko przysypiająca za ladą na oko dwudziestoletnia blondynka z kolczykiem w nosie. Zamówiliśmy dwie waniliowe latte z cynamonem i imbirem. Płatki śniegu we włosach Marysi zaczęły się topić, więc jej długie kołtuny zaczęły się robić mokre. Zdjęła swoją kurtkę i powiesiła ją na wieszaku. Pod spodem miała niebieską, biurową koszulę i czarne spodnie. Roześmiałem się.

- I ty mnie nazywałaś elegancikiem.

- Czy kiedyś mówiłam, że ja nie jestem ubrana elegancko?- puściła mi perskie oko.- Mówiłam ci, że byłam w pracy. Poza tym miałam rację, spójrz na siebie.

Miałem na sobie białą koszulę i czarne dżinsy. Tak jak moja nowa znajoma, też przyszedłem na most prosto z roboty.

Teraz, w świetle mocnych żarówek zauważyłem, jak bardzo drobna była moja towarzyszka. Pomijając fakt wzrostu (była niższa ode mnie o głowę), miała bardzo chudą budowę ciała. Wyglądała słodko. Może nie była jakąś pięknością. Może nie była księżniczką. Ale na pewno była urocza. Nawet światła nie odebrały jej całej magii.

Usiedliśmy przy stoliku.

- Czasem ciężko cię zrozumieć. - pokręciłem głową.

- Ale to mnie powierzyłeś swój sekret. - uśmiechnęła się szelmowsko.

- Ty swój powierzyłaś przypadkowo spotkanemu facetowi na moście. - uśmiechnąłem się.

- Punkt dla ciebie. - zachichotała.

- Tam na moście, krzyknęłaś, że żegnasz Marysię...- zacząłem, gdy dostaliśmy nasze kubki.- Dlaczego?

Chwyciła naczynie obiema rękami, zapewne by ogrzać zziębnięte palce.

- Wszyscy tak się do mnie zwracali, a ja tego nienawidziłam. Ale tak jakoś... nie chciałam się czepiać takich błahostek, więc nic nie robiłam, by ich poprawić. Ale teraz, skoro ich wszystkich straciłam... Rozdział Marysi definitywnie dobiegł końca. A ty? Będziesz ratował Doszi?

- Doszi? - parsknąłem. - Serio? To brzmi jak nazwa proszku do prania.

Zachichotała.

- Nigdy nie byłam dobra w shippowaniu. Ale nie wymiguj się od pytania, mój drogi. - żartobliwie pogroziła mi palcem.

- Sam nie wiem. - skupiłem wzrok na zawartości kubka. - Nie wiem, czy jest jeszcze co ratować. Wiem, że powinienem w końcu powiedzieć jej, że wiem o Robercie. Nie mogę wciąż być takim tchórzem.

- Nie jesteś tchórzem. - uśmiechnęła się do mnie brunetka. - Sama żyłam w iluzji życia idealnego , jednak rzeczywistość gorzko mnie uświadomiła. Romantyczki i marzycielki nie mają w tym świecie dużo do roboty.

Widziałem, że na powrót pochmurnieje, więc postanowiłem zmienić temat.

- Nigdy nie pomyślałbym, że spędzę tak Wigilię.

- Popijając kawę w całodobowej kafejce, zwierzając się z problemów kobiecie, którą kilka godzin wcześniej poznałeś na moście? Wierz mi, ja też nie przewidziałam dla siebie takiego scenariusza. Cóż, Krzysztof nie dostanie swojego zegarka i bokserek. Jak przykro. - uśmiechnęła się szeroko, ukazując rząd swoich śnieżnobiałych ząbków. - Wiesz co jest najśmieszniejsze? Że pomimo, że dzieli nas jakieś... Ile masz lat?

- Czterdzieści .

- Pomimo, że dzieli nas dziesięć lat różnicy, status materialny i pewnie jeszcze wiele innych rzeczy dogadujemy się jak starzy przyjaciele. Znamy się od kilku godzin, a wiemy o sobie praktycznie wszystko.

- To rzeczywiście zabawne. - przyznałem, uśmiechając się lekko.

Nie wiesz o mnie wszystkiego, Mario. I nigdy nie będziesz wiedzieć.

***

2:25

- Muszę wrócić do mieszkania i wyrzucić Krzysztofa na bruk, jeśli nie miał na tyle przyzwoitości, by sam tego dokonać.

- Ja muszę w końcu wrócić do domu i odbyć poważną rozmowę z Dorotą. Pewnie będę spać na kanapie.

Uśmiechnęła się pokrzepiająco. Więc to był koniec. Koniec naszej przygody. Wprawdzie w kawiarni wymieniliśmy się numerami, aczkolwiek obstawiam, że nic z tego nie będzie. Popatrzyłem w ciemnobrązowe oczy Mary, a ta, jakby wiedziona nagłym impulsem stanęła na palcach i mocno mnie przytuliła.

- Pamiętaj, jesteś dzielny. Powierz jej prosto w oczy, co myślisz. Wierzę w ciebie.

- Dam radę. Ty też, pamiętaj, że nikt nie może cię zranić. Zrób z nim to, na co zasługuje.

Czułem, że zaczęła pochlipywać.

- Myślisz, że jeszcze kiedyś się zobaczymy? - zapytała przez łzy.

- Na pewno. - odpowiedziałem i poczułem, że coś ścisnęło mnie za gardło.

- Czuję się z tobą lepiej niż z bratem, którego właśnie straciłam.

- Mary, jesteś silna. Pamiętaj, już nigdy nie będziesz bezbronną Marysią. Słyszysz? Nigdy. - oznajmiłem, kiedy już się od siebie oderwaliśmy, patrząc jej prosto w oczy.

- Jesteś kochany. - uśmiechnęła się i otarła łzy. - Każdy inny facet na twoim miejscu wykorzystałby okazję, a ja byłabym tak sfrustrowana, że pewnie bym nie protestowała. Dzięki tobie nie upiłam się tej nocy w jakimś podrzędnym barze. Zostaniemy przyjaciółmi, prawda?

- Już nimi jesteśmy.-uśmiechnąłem się smutno. - To, co przeżyliśmy tej nocy zostanie z nami na zawsze, Mary.

Patrzyłem jak odchodzi w ciemną noc, przebijając się przez hałdy śniegu w swoich eleganckich, czarnych szpileczkach. Czułem się tak, jakbym miał młodszą siostrę.

24.12.2016 , 23:00; Most Poniatowskiego

Moje życie to pasmo porażek. Po co miałbym ciągnąć dalej tą czarną komedię? Dzisiaj w szpitalu urodziła się mała Stefania. Byłem z Dorotą przez całą ciążę. Wciąż nie powiedziałem jej, że wiedziałem o romansie, który skończył się krótko po tym, jak dowiedziałem się o oczekiwanym dziecku. Nie wiem czy jest to moja córka. Kiedy spojrzałem w jej ogromne ciemne oczka zobaczyłem w niej moją żonę, ale nie poczułem do niej żadnych ojcowskich uczuć.

Jestem tchórzem. Powinienem od razu postawić sprawę jasno, rok temu. Dałem wpędzić się w poczucie winy i to ja musiałem na kolanach przekonywać Dorotę, że nie mam kochanki. Co za ironia. Gdyby była to kiczowata hollywoodzka produkcja zaśmiewałbym się do łez. Niestety to moje życie.

Przeszedłem na drugą stronę barierki. Cóż, gdyby to była komedia romantyczna teraz usłyszałbym głos Marysi, krzyczący : "Nie rób tego" czy coś w ten deseń. Zabawne, że naszło mnie na porównywanie życia do filmów.

W tym roku spotykaliśmy się nie raz, ale zawsze wstyd mi było mówić o moich porażkach, kiedy ona mówiła o swoich sukcesach.

- Szymon! Cholera, nie rób tego! - usłyszałem dobrze znany mi głos. Odwróciłem się zdziwiony i ujrzałem biegnącą w moim kierunku Mary. Gdyby nie sytuacja, w której się znajdowałem, mógłbym długo rozpływać się, jak magicznie wyglądała pędząc między spadającymi z nieba śnieżynkami. Kiedy później będą o tym myśleć, uświadomię sobie, że pojawiła się jak anielica. Jak damski anioł stróż. By wybawić mnie po raz kolejny.

Miała na sobie tą samą beżową kurtkę, czarny szalik, a na nogach czarne kozaczki na szpilce. Uśmiechnąłem się z rozczuleniem na wspomnienie jej zeszłorocznych przygód z obcasami.

Chwyciła mnie za rękę.

- Dlaczego to robisz? - jej ciemnobrązowe oczka świdrowały mnie na wylot.

- Ja... - zacząłem. - Nie mam już po co żyć, Mary. Muszę to zakończyć. - opowiedziałem jej dokładnie moją historię, a ona stała obok oparta o barierkę, kiwając powoli głową.

- Rok temu obiecałeś, że już nie będziesz tchórzem. - oznajmiła na końcu. Jednym krótkim zdaniem podsumowała całą moją rozpaczliwą wypowiedź.

- Nie dałem rady.

- A próbowałeś?- zapytała cicho.

Wstyd. Jedyne co wtedy czułem. Wstyd i zażenowanie.

- No właśnie. - mruknęła, kiedy nie doczekała się odpowiedzi. - No właśnie. Mi też nie do końca się udało, wiesz? Ale ja próbowałam, naprawdę. Jednak czasem stare nawyki są zbyt silne. - spojrzała w przestrzeń.- Założyłam własną kancelarię z koleżanką i kolegą ze studiów, ale to już wiesz. Nawet nam się powodzi. Stać mnie na dużo więcej, niż kiedy pracowałam w korporacji i czerpię z tego przyjemność. Chyba.

To ostatnie słowo przekreślało całe poprzednie zdanie cieniutką smutną kreską. Tylko Marysia tak potrafiła. Była wyjątkowa.

- Jednak nie jest tak kolorowo, bo szykuje mi się proces w marcu. Sfrustrowany klient. Możliwe, że stracę uprawnienia. Poza tym znowu źle wybrałam. Kolejny rok, kolejna nietrafiona miłość. Też mogłabym stanąć koło ciebie i skoczyć, wiesz? - uśmiechnęła się smutno. - Właściwie to nie taki zły pomysł. Dwie życiowe porażki. Tchórz i farbowana wojowniczka. - podciągnęła się na rękach i usiadła na barierce.

- To jak, skaczemy?

Nie sądziłem, by tego chciała. Wiedziałem, że to fortel, żeby to mnie odwieźć od tego pomysłu. Całkiem niezły, muszę przyznać.

- Nie wygłupiaj się. - pokręciłem głową. - Nie chcesz tego zrobić.

Zaśmiała się gardłowo. Zabrzmiało to jak ryk bólu, choć może tylko ja tak to odebrałem.

- Czy ktokolwiek z samobójców naprawdę tego chce?

Chwyciłem ją za rękę.

-Nie rób tego.

Popatrzyła mi prosto w oczy.

-Tylko jeśli ty tego nie zrobisz.

Odwróciłem wzrok.

-Ja to co innego. Nie będziesz marnować swojego życia na jakiegoś tchórzliwego podstarzałego doktorka.

- Nie poświęcam go dla ciebie. Jeśli już to zrobię to tylko i wyłącznie dla siebie. Nie schlebiaj sobie, eleganciku. - puściła mi perskie oko.

Cała sytuacja przypominała tragikomedię. Ona, zachowująca się raz tak niefrasobliwie, a raz tak destruktywnie i ja, który już naprawdę nie wiedziałem co robić.

- Wygrałaś.- mruknąłem. - Chyba nigdy tak naprawdę tego nie chciałem.

Kiedy zejdzie z tej barierki, wtedy sam będę mógł bezpiecznie wyzionąć ducha, bez zabierania niewinnej duszyczki ze sobą. Nie zasługuje na to. Nikt nie zasługuje na to, żeby się ze mną poświęcać.

- Co jak co, ale moje fortele są jak zwykle świetne. - uśmiechnęła się, ukazując rząd śnieżnobiałych ząbków.- Poradzisz sobie, Szymon. Grunt to się nie poddawać. Tak właściwie to żartowałam o tej kancelarii. Zejdźmy stąd lepiej, zanim jakiś policjant się do nas przyczepi.

Przeszedłem przez barierkę i znalazłem się po bezpiecznej stronie. Podałem jej rękę.

-Mamoiselle? - zapytałem z udawaną kurtuazją.

- Jesteś uroczy, eleganciku. - zachichotała. - Ale w dzisiejszych czasach dama musi radzić sobie sama.

Odtrąciła moją rękę. Nie przewidziała, że jest ślisko. Obcas obślizgnął się na barierce. Upadła do tyłu. Wciąż wyrzucam sobie, że nic nie zrobiłem. Choć mogłem, wiem o tym. Wyrzucam sobie to do dzisiaj. Że pomimo wszystko, to jednak ona zginęła na tym cholernym moście. Zamiast mnie. Ona, która chciała żyć. Patrzyłem jak jej drobne ciałko ląduje w Wiśle. Z jej twarzy do końca nie znikł kpiący uśmieszek. Tylko te oczy... Te ciemnobrązowe sarnie tęczówki patrzyły na mnie do końca. By po kres moich dni przypominać mi o Marysi, kobiecie, która zginęła by mnie otrzeźwić.

Drugiego dnia świąt, gdy razem z Dorotą przeglądaliśmy Kurier Warszawski w szpitalnej sali w oczy rzucił mi się jeden artykuł. Wtedy zrozumiałem, kim naprawdę była moja wybawczyni i moja anielica. Przyznam, że płakałem jak dziecko.

Tragiczna śmierć prawniczki i córki znanego magnata handlowego

Wspomnienie Marii Czartoryskiej-Tyszkiewicz

Wczoraj, w godzinach porannych patrolująca warszawski Most Poniatowskiego policja odkryła na brzegu Wisły zwłoki młodej, trzydziestoletniej kobiety, ubranej w jasną kurtkę, czarny wilgotny od wody szalik i masywne ciemne botki - te ostatnie zdaniem biegłych były głównym "kamieniem", które pociągnęło ją na dno. Przyczyną śmierci było nie tylko utonięcie, ale po części też upadek z dużej wysokości.Identyfikacja zwłok nie potrwała długo. Oficerowie już po kilku godzinach poznali w denatce znaną w prawniczym środowisku panią adwokat.

Czy to było samobójstwo? Jak powiedział nam rzecznik policji, Tomasz Kruczyński na początku teza ta była niepodważalna. Jednak po przejrzeniu nagrania z monitoringu mostu widać wyraźnie, że kobieta została z barierki zepchnięta. Niestety mężczyzna widoczny na taśmie cały czas jest odwrócony tyłem. Policja szuka świadków, dla ustalenia tożsamości tajemniczego osobnika.

Kim była Maria Czartoryska-Tyszkiewicz? Zapewne ta część z naszych czytelników, która ma jakikolwiek związek z prawniczym środowiskiem doskonale zna to nazwisko. Ma na koncie wiele wygranych spraw i obroniła już wielu oskarżonych o najróżniejsze przestępstwa.

Urodziła się czternastego listopada tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego piątego roku w warszawskiej dzielnicy Wilanów. Jak wskazuje jej nazwisko pochodzi z rodziny szlacheckiej. Jej ojciec, Ferdynand Czartoryski-Tyszkiewicz jest prezesem jednej z wysoko-akcyjnych spółek. Jednak Maria nie poszła w ślady ojca, bo zawsze ciągnęło ją do prawa. Podobno od dziecka interesowała się "sądzeniem" i procesami sądowymi.

Przypomniała mi się jedna z niewielu rozmów, jakie odbyliśmy w tym roku, kiedy spotkaliśmy się przypadkowo w parku przed gmachem sądu Narodowego.

" Nigdy nie chciałam być prawniczką. Po prostu nie miałam dobrego pomysłu na siebie, a ojciec raczej nie dałby mi pieniędzy na studia na Akademii Sztuk Pięknych. Szkoda, bo myślę, że byłabym wziętą fotografką. Prawo to był kierunek-kompromis między sztuką, a ekonomią"

Skończyła prawo na Uniwersytecie Warszawskim, oczywiście z wysokimi notami. Pracowała w kilku znanych korporacjach, jednak rok temu założyła własną kancelarię z dwojgiem zaprzyjaźnionych adwokatów. Spółka pomimo krótkiej bytności na rynku świetnie prosperuje.

Była zawsze uśmiechnięta. Nie poddawała się i zawsze walczyła do końca. Jak mówią jej współpracownicy z kancelarii, to właśnie jej uśmiech i motywujące słowa sprawiały, że nawet najtrudniejsze sprawy wydawały im się z góry wygrane. Nie uznawała kompromisów, czy rzeczy niemożliwych do wykonania. Jeśli coś postanowiła, to tak robiła i nie było od tego odstępstw.

"Czasem męczy mnie to ciągłe udawanie przed wszystkimi, że jestem silna; że nic mnie nie rani; że jestem perfekcyjna... W końcu zrozumiałam, że jedyną osobą, przed którą gram jestem ja. Mam nadzieję, że nie za późno."

Zostawiła po sobie grono opłakujących ją osób: jej kolegów z kancelarii, przyjaciół, rodzinę i kochającego ją do szaleństwa narzeczonego. Nasza gazeta porozmawiała z bliskimi zmarłej, jednak ze względy na rozpacz i głęboką żałobę nie potrafili powiedzieć zbyt wiele.

"Kochałam Marysię jak rodzoną siostrę" mówi najlepsza przyjaciółka prawniczki " Rozumiałyśmy się bez słów i zawsze byłyśmy przy sobie w trudnych chwilach.Jej śmierć to dla mnie ogromny cios. Pamiętam dzień, kiedy odeszła z pracy. Bardzo żałowała, jednak szukała nowych perspektyw do rozwoju - nie chciałam jej powstrzymywać na siłę".

"Marysia zawsze była niepokorną duszą" wyznaje narzeczony zmarłej "Uwielbiała wyzwania. Nie wiem, kim był osobnik z którym spotkała się na moście tej nocy, kiedy powinna być z rodziną. Jedno jest pewne: zgubiło ją ciągłe pragnienie adrenaliny."

"Żadne słowa nie są w stanie wyrazić, jak głęboko tęsknię za Marysią. Trudno mi uwierzyć, że już nigdy nie usłyszę jej perlistego śmiechu, już nigdy nie ujrzę błysku w jej sarnich oczach..." komentuje sprawę brat denatki "Mam nadzieję, że ten, kto odebrał mi siostrę zostanie należycie ukarany, o ile policji uda się go odnaleźć. Jednak żadna kara nie będzie adekwatna. Nic nie zwróci mi mojej ukochanej dziewczynki".

Rodzice ofiary odmawiają komentarza.

Takie piękne słowa, a takie puste. Gdybym nie znał Mary choć trochę, zapewne wzruszyłbym się nad tymi wypowiedziami i nad głęboką rozpaczą jej bliskich. Jednakże znam sprawę i wiem, że to wszystko robione jest na pokaz. Prawdę mówiąc, oni wszyscy zasługują na porządny cios w twarz dla otrzeźwienia.

Na razie mogę powiedzieć im wszystkim jedno: Nigdy nie znali prawdziwej Marii Czartoryskiej-Tyszkiewicz. Oni znali tylko Marysię - jej stworzoną na pokaz kopię.

Oto mój pierwszy ONE-SHOT! Jak wam się podoba?

Komentujcie i gwiazdkujcie!

Wesołych świąt i szczęśliwego Nowego Roku!



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top