21 sierpnia 2117 roku
Marcin nie odzywał się do mnie przez kolejnych kilka miesięcy, a ja zapominałam o nim w obecności Artura. Nie tworzyliśmy już układu opartego tylko i wyłącznie na kontaktach seksualnych. Bardzo często chodziliśmy z Polą na lody, na zakupy, na wspólne obiady do restauracji. Można powiedzieć, że zaczęłam tworzyć z nim odrębne małżeństwo. Potajemne, o którym moja rodzina nigdy nie mogła się dowiedzieć i wciąż nie miał prawa mówić o swojej miłości, nie zostawałam na noc i nie mógł nazywać mnie "Monią", ale poza tym zachowywaliśmy się, tak jakbyśmy byli prawdziwą parą.
Pewnego popołudnia zabraliśmy córkę mojego kochanka do kawiarni i zamówiliśmy mrożony deser. Pola jak zawsze wzięła dodatkową porcję kandyzowanych wiśni do swoich śmietankowych lodów.
– Nie za dużo? – skarcił ją Artur i poprawił na głowie czapkę z daszkiem.
Nie rozstawał się z nią odkąd ją dostał. Przechodziliśmy jednego dnia obok butku Kaśki i zatrzymał się, gdy ją zobaczył. Czarną z wysokim frontem i prostym daszkiem. Na białym przodzie były litery LS. Powiedział, że nosił takie, gdy jeździł na deskorolce. Nie wahałam się, i choć on protestował, to ją kupiłam. Widziałam, jak oczy mu się świeciły na jej widok. Pola stwierdziła, że wygląda w niej głupio, ale mi się podobał. Pasowała mu do jego luźnych T-shirtów i obcisłych jeansów. Wyglądał w niej jak nastolatek, a przez to ja też czułam się jak nastolatka.
– W sam raz – powiedziałam i uśmiechnęłam się do speszonej dziewczynki.
Usiedliśmy na zewnątrz przy stoliku ustawionym w ustronnym miejscu i jedliśmy swoje lody. Pola była wyjątkowo zamyślona.
– Czy wiśnie pasują do czekolady? – puściła niby do siebie, ale jednak liczyła na odpowiedź.
– Tak, dlaczego pytasz? – powiedział Artur ciągle czekając, aż zrozumie, o co jej chodzi.
– Tymon lubi lody czekoladowe, prawda? – Spojrzała na mnie niepewnie.
– Tak, lubi je. Tak samo, jak jego tata.
Wiedziałam, że wystarczała odpowiedź "tak", ale przypomniała mi się twarz mojego męża, gdy chodziliśmy z dziećmi na lody, i to jak wykłócał się z Sarą o wyższość lodów czekoladowych nad kokosowymi, tylko po to, żeby i tak podjadać jej porcję deseru z białymi wiórkami.
Artur oblizał drewniany patyczek i odłożył swój kubełek lodów na stolik. Zrozumiałam, że już nie zje więcej swojej porcji brązowych lodów z kawałkami czekolady, że prawdopodobnie już nigdy więcej nie tknie lodów czekoladowych. Pola jednak tego nie zauważyła i zaczęła dalej drążyć temat.
– Tymon mówił, że czekolada chyba nie pasuje do wiśni, ale i tak mi zabierał i wyjadał z mojego pucharka, a jego tata się śmiał i powiedział, że nie zawsze musi coś do siebie pasować, by i tak nam smakowało i mam wrażenie... – Zamyśliła się. – ...że nie mówił w tym momencie o lodach, ale nie wiem, co mógł mieć na myśli.
– Mój mąż... – chciałam jej wytłumaczyć, ale usłyszałam trzask pękającego patyczka do lodów, a w zdanie wszedł mi Artur.
– Coś ty do cholery robiła z ojcem Tymona? – warknął do córki.
– Nic. – Dziewczynka wyraźnie się wystraszyła niezrozumiałej dla niej reakcji swojego taty. – Zabrał nas na lody, tak jak my teraz. Przyszedł po Tymka i Tomka do szkoły po zajęciach muzycznych. Zapomniałam stroju na basen i musiałabym czekać przez godzinę, patrząc, jak inni ćwiczą. Jego tata zapytał, czy chcę z nimi iść na lody i się zgodziłam. Powiedział, żebym ci powiedziała, ale ja wiedziałam, że byś się nie zgodził. On nie wie, kim jesteś, ale ty wiesz, kim on jest, więc nigdy byś się nie zgodził, a ja tak bardzo chciałam iść.
Pola zaczęła mówić za szybko. Myślałam, że się udławi własnymi słowami. Jej twarz nabrała barwy kandyzowanych owoców w jej pojemniczku i była bliska płaczu.
– Pola nie wolno ci rozmawiać z obcymi, a co dopiero gdzieś z nimi chodzić! – Jego złość nie malała, jednak dziewczynka próbowała się bronić.
– Ale to tata Tymona. On jest miły, nazywa mnie Ślicznotką i nastroił moją gitarę. Teraz brzmi tak, że wydaje się, że potrafię coś zagrać... – chciała powiedzieć coś jeszcze, ale Artur uderzył otwartą dłonią w stół.
– Nie znasz go! – Nie krzyczał, bo zdawał sobie sprawę, że jesteśmy w miejscu publicznym, ale jego głos był podniesiony. – Nie ważne, co dla ciebie zrobił. Powinnaś pomyśleć, że jeśli ktoś cię nazywa Ślicznotką, to... – jego głos zawisł, gdy zrozumiał, że na twarzy jego dziecka pojawił się wyraz cierpienia i poczucie nieakceptacji. – Pola nie miałem tego na myśli... Jesteś piękna. Jesteś moim dzieckiem, kocham cię i nie zniósłbym, gdyby ten człowiek zrobił ci krzywdę...
Coś we mnie pękło. Na moment poczułam, że mam ochotę spoliczkować Artura za tę uwagę. Złapałam go za przedramię i pociągnęłam lekko w moja stronę.
– Nie mów tak o nim – powiedziałam spokojnie, ale stanowczo. – Marcin nigdy nie skrzywdziłby żadnego dziecka. Pola była z nim bezpieczna, bezpieczniejsza niż możesz sobie wyobrazić.
Nie powiedziałam mu o jego siostrze. Nigdy nie zamierzałam ujawniać prywatnych spraw mojego męża. To były nie jego sprawy, nie jego życie. Było to życie osoby, której nie miał prawa oceniać. Żaden chłopak wychowany w luksusowym domu na wzgórzu, nie miał prawa krytykować mojego męża. Zrozumiał to i tym razem to on podobnie do Poli zaczął się bronić.
– Monika, to alkoholik. Nie zdajesz sobie sprawy, co mówią o nim kierowcy, którzy z nim pracują. Nie raz zabierając towar z magazynów...
– Co mówią? – zapytałam z butą w głosie, bo chciałam, by wiedział, że nic nie jest w stanie mnie zdziwić.
– Mówią... – zaczął niepewnie, bo zrozumiał, że cienka linia dzieli nas od awantury i nie chciał jej przekraczać. – Mówią, że przychodzi pijany do pracy, że śpi w swoim biurze, że ma wieczne pretensje do ludzi, krzyczy, obraża ich. Podobno traktuje swoją asystentkę jak totalnego śmiecia, a ona biega za nim i mu usługuje. Mówią, że myśleli, że jego poprzednik, był chamem, ale on go bije na głowę. Monika, Słoneczko... – Wsunął rękę w moje włosy z czułością. – On już nie jest tym samym człowiekiem, którego znałaś.
Dotknęłam jego ręki w moich włosach i się uśmiechnęłam.
– Nie wierz w każdą plotkę, jaką usłyszysz – powiedziałam. – Może i w tej jest naprawdę duże ziarno prawdy, ale Marcin chodzi na terapię i naprawdę stara się zerwać z nałogiem, a przy dzieciach nigdy nie napił się ani kropli. – Pominęłam ten jeden raz, gdy Sara szukała pomocy u wujostwa mieszkającego po sąsiedzku. – Musisz zrozumieć, że on w swoim życiu mierzy się z naprawdę ogromnymi demonami. Nie jest złym człowiekiem, ale jest bardzo zagubiony.
Zwątpił, słysząc moje słowa, albo zobaczył w mojej twarzy miłość, jaką darzę swojego męża i się wystraszył. W każdym bądź razie wypuścił powietrze z ust i odetchnął głęboko.
– Nie chcę, byśmy się kłócili o twojego męża. – Pocałował mnie delikatnie. – W ogóle nie chcę, byśmy się kłócili. Dobrze?
Przytaknęłam i pocałowałam go drugi raz. Było dobrze, naprawdę było dobrze. Nie było spektakularnych wybuchów, z jakich znałam Marcina. Nie było oskarżeń. Kilka zdań wymienionych podniesionym głosem i zgoda. To było coś, czego nie znałam. Coś, co było naprawdę dobrym sposobem na okazywanie swojego niezadowolenia i mówieniu o swoim odmiennym zdaniu.
– A ty masz szlaban, młoda damo. Nie za to, że z nim poszłaś, ale za to, że nic nie poniweczyłaś i jeszcze kłamałaś.
Nie zapomniał o córce, która myślała, że już nie musi przejmować się karą, ale i tak, gdy to usłyszała, wiedziała, że ojciec ma już w głowie bałagan, który będzie musiał pozbierać, a mi w mojej przemknęła ledwo uchwytna myśl, że zrobiła to specjalnie. Była zbyt inteligentna, by nie wiedzieć, że wspomnienie mojego męża wywoła reakcję w jej tacie, i być może chciała wywołać coś więcej, niż krótką wymianę zdań.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top