19 maja 2117 roku, noc

W nocy coś mnie obudziło. Odkąd zostałam matką, każdy szelest w domu mnie budził. Otworzyłam oczy. Sara spała skulona na swojej części łóżka i chciałam już zamknąć oczy na nowo, gdy poczułam, że mój pęcherz domaga się opróżnienia. Pokierowałam się do toalety i siedząc na muszli klozetowej zorientowałam się, że w toalecie przy głównym salonie, dokładnie pode mną leci woda z prysznica. Ubrałam szlafrok, bo byłam tylko w kusej koszuli nocnej, i zeszłam na dół. Gdy weszłam do dużego pokoju dziennego zobaczyłam wychodzącego z łazienki chłopca. Z jego włosów skapywała woda i moczyła biały podkoszulek. Spojrzał na mnie zaskoczony i podszedł bez słowa.

– Nie śpisz, Bruno? – zapytałam i spojrzałam mu w orzechowe, przekrwione oczy.

Był albo bardzo zmęczony, albo płakał. Nie wyglądał najlepiej i nie wiedziałam, co właściwie powinnam zrobić. Chyba się domyślił, o co mi chodzi, bo odpowiedział tylko:

– Wszystko jest w porządku.

Mimo wszystko dotknęłam jego czoła, by sprawdzić czy nie ma gorączki. Był lodowaty. Woda, w której się kąpał musiała być bardzo zimna i teraz on cały był zmarznięty. Odsunął się lekko, by moja ręka nie dosięgała jego ciała i chwycił za leżącą na oparciu kanapy bluzę.

– Jest mi po prostu duszno. Przewietrzę się i wrócę do łóżka. – Przełożył przez głowę ubranie i ruszył w stronę wyjścia, ale zanim przekroczył próg, spojrzał na mnie. – Niech ciocia wraca do swojej sypialni. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top