18 kwietnia 2118 roku
Wyszłam wcześniej z pracy. Dostałam wiadomość od Marcina, że odbierze chłopców z zajęć muzycznych i zabierze ich na lody. Ucieszyłam się, ale potem uzmysłowiłam, że mogłam popełnić ogromny błąd. Ktoś jeszcze odbierał swoje dziecko z lekcji gry na gitarze. Zaczęłam obawiać się, że pod pretekstem opieki nad dziećmi Marcin może pragnąć wyrównywać porachunki, dlatego odłożyłam swoje obowiązki na następny dzień i zamknęłam biuro. Zjechałam miejskim szybem windowym do sektora szkolnego i udałam się do placówki edukacyjnej Lawendowa Dolina. Miałam nadzieję, że uda mi się przybyć przed mężem, ale się pomyliłam. Gdy weszłam na plac, dostrzegłam Marcina stojącego tuż obok Artura. Serce podskoczyło mi do gardła na myśl o kolejnej bójce, ale po przyjrzeniu się, zorientowałam się, że tylko stoją. Mój mąż miał na sobie białą bomberkę i stał z rękami wetkniętymi w jej kieszenie. Obok stał mój były kochanek. Włosy miał luźno związane, a na nosie plaster, opuchniętą wargę i podbite oko, ale nie wyglądał, jakby obawiał się swojego oprawcy. Ręce również wsunął w kieszenie, ale dla odmiany luźnych spodni magazyniera. Patrzyli w jednym kierunku i zdawało się, że udawali swoją wzajemną nieobecność. Spojrzałam w tamtą stronę, co oni i zrozumiałam, co było powodem ich chwilowego rozejmu. Na murku okalającym teren szkoły siedziało dwoje dzieci. Dość wysoki jak na swój wiek chłopiec w sportowym dresie rozmawiał z dziewczynką o płomiennych włosach swojej matki. Żegnali się. W oczach Poli błyszczały łzy. Twarzy syna nie widziałam, bo przysłaniał ją kaptur bluzy, ale na ile go znałam, zachowywał optymizm i starał się pocieszyć koleżankę. W końcu ją przytulił. Był to gest na pożegnanie. Rzeczywiste rozstanie.
– Cześć, mamo! – zawołał ktoś z drugiej strony podwórka. Szybko poznałam jego głos, mimo że łudząco do brata podobny, był nieco wyższy i nie taki gardłowy.
Tomek pomachał do mnie wesoło i zaczął biec w moim kierunku. Wyciągnęłam do niego ramiona, jednocześnie patrząc na reakcję mężczyzn przed sobą. Marcin był zaskoczony, ale nic nie powiedział. Artur przeciągnął po mnie spojrzeniem i ledwo zauważalnie kiwnął głową. Nie wiedziałam, co zrobić w tej sytuacji, więc nie zrobiłam nic. Stałam z Tomkiem w uścisku i nie zareagowałam. Mój kochanek chwycił córkę za rękę, odwrócił się i ruszył w stronę szybu windowego. Za to Marcin podszedł do mnie, objął w pasie i pocałował namiętnie. Oderwałam się od jego ust, choć uwielbiałam, gdy mnie pieściły.
– To zbędne, nie widział tego. Nie musisz wymachiwać czerwonym tyłkiem, pawianie... – mruknęłam, nieco poirytowana jego zachowaniem.
– Pocałowałem swoją żonę, nie mogę? – burknął, jakby został źle zrozumiany.
– Możesz... – odparłam niepewnie.
Marcin pochylił się i pocałował mnie ponownie. Tym razem delikatniej.
– Poza tym widział! – Roześmiał się, a ja popchnęłam jego ramię.
– Skończyliście? Możemy wrócić do domu? – Głos Tymona był ponury. Spojrzałam na niego, ale nie wyglądał na smutnego. Wyglądał naturalnie.
– Nie chcesz iść na lody, by osłodzić przykre rozstanie? – zapytał Marcin z wyrazem zaniepokojenia na twarzy.
– Przykre rozstania? – Tymon uniósł brew, jakby został źle zrozumiany, zupełnie jak jego ojciec przed chwilą. – Pola wyjeżdża, bo jej ojciec dostał lepszą pracę i będzie chodzić do płatnej placówki. Przeprowadzą się z tych slumsów, w których mieszkała, będzie mieć dom i pełną rodzinę. Co w tym jest przykrego?
– Nic... – odpowiedział niepewnie Marcin.
– Więc nie idziemy na lody? – zapytał rozczarowany Tomek.
– Idziemy! – Zaśmiał się Marcin i poklepał lekko naburmuszonego Tymona po plecach.
– Możemy pójść, ale nie są to żadne lody na pocieszenie – mruknął chłopak do ojca, a na mnie spojrzał nieśmiało. – I mamo, mogę zrezygnować z zajęć z muzyki? Wiem, że chcieliście, żebym się nauczył, ale nie czuje tego.
– Też nie chcę chodzić! – dołączył się Tomek, z większym zapałem, niż powinien wykazywać w tej sytuacji.
Popatrzyłam na Marcina. Nie był zadowolony, ale skinął głową na znak zgody, więc i ja wykonałam ten sam gest przyzwolenia. Tymon miał talent, szkoda było to zmarnować.
– Ale z tatą będziesz ćwiczył? – zapytałam.
Tymon zawahał się, pokręcił nogą w chodniku i dopiero wtedy uniósł pewnie głowę.
– Nie, raczej nie.
Nie było sensu na siłę go zmuszać. Rozłożyłam bezradnie ręce, a on uśmiechnął się do mnie w podzięce i odwrócił się na pięcie, aby ruszyć w stronę szybu windowego. Stanęłam nieco niepewnie, zawahałam się i chciałam pożegnać, ale Marcin zdezorientowany moim zachowaniem, popatrzyła na mnie i zapytał:
– Nie idziesz z nami?
Skinęłam głową na znak zgody. Cieszyłam się, że zostałam zaproszona, bo naprawdę chciałam spędzić z nimi czas. Humor mi się poprawił.
– A postawisz mi gałkę? – Zakręciłam pośladkami i ruszyłam w kierunku męża. Objął mnie ramieniem i uśmiechnął się zadziornie.
– A ty mi postawisz gałkę? – mruknął do mojego ucha, a ja poczułam pulsowanie między nogami i to, jak ciepła fala zalewa moją bieliznę. Usłyszałam też stłumiony odruch wymiotny. Spojrzałam zaskoczona na swoich synów. Tomek nie reagował, a Tymon lekko krzywił się na twarzy.
– Nie przy nas... – burknął zniesmaczony chłopak.
– Ale co...? –zdziwił się Tomek, a ja zrozumiałam, który z moich zupełnieróżnych – choć identycznych – bliźniaków, zaczął jużdorastać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top