14 grudnia 2115 roku
Nie mogłam zakopać się w pościeli i płakać. Miałam pracę, ustawę do napisania i dzieci. Uzmysłowiłam sobie, że mam dzieci. Córkę, która patrzyła na mnie wrogo i obwiniała za to, że ojca nie ma w domu i dwóch ślicznych chłopców, których buzie nieustannie przypominały mi o moim ukochanym. Miałam dzieci i musiałam się nimi zająć.
Zwłaszcza jednym, tym w sprawie, którego kolejny raz zostałam wezwana do gabinetu dyrektora.
– Proszę wybaczyć, że panią wezwałam, ale sprawa jest dość delikatna – powiedziała dyrektor Akintola.
– Rozumiem. O co chodzi?
– Zdaje sobie pani sprawę z tego, że Sara nie wygląda jak przeciętna dziewczynka w jej wieku?
Starała się mówić konkretnie, ale musiałam przyznać, że nie wiedziałam, o co jej chodzi. Zmarszczyłam brwi, a ona pośpieszyła mi z pomocą.
– O jej biust. Ma biust jak dorosła kobieta.
Miała rację. Odziedziczyła biust po matce Marcina i musieliśmy jej kupować staniki w sklepach dla dorosłych pań. Nie było jednak to jej winą, że posiadała takie, a nie inne geny.
– Sara nie ubiera się wyzywająco, wręcz przeciwnie. Sukienki, które nosi, zawsze okrywają dekolt, nie pokazuje brzucha i ich długość jest do kolan. Niech pani spojrzy, jak wyglądają inne dziewczynki w jej wieku – zaczęłam ją tłumaczyć.
– Tak to prawda, ale mimo wszystko Sara stała się obiektem drwin innych dzieci. Dziewczynki jej zazdroszczą, a chłopcy patrzą pożądliwie.
– Więc dlaczego wezwaliście mnie, a nie rodziców tamtych dzieci? Przecież to nie wina Sary, że ktoś ją źle traktuje.
– W tym problem, że nie możemy tego tak jednocześnie stwierdzić. – Dyrektorka zobaczyła mój pytający wyraz twarzy i zaczęła tłumaczyć. – Sara nie ma ani jednej koleżanki. Z nikim się nie koleguje, prócz Bruna. Nawet nie tyle koleguje, ile ona nie nawiązuje z nikim kontaktów. To samo chłopiec. Są zamknięci w swoim świecie i nikogo do niego nie wpuszczają. Krążą o nich plotki, że są parą. Rozumie pani, co to oznaczałoby, gdyby plotki okazały się prawdziwe?
– Ale nie są. Są przyjaciółmi od zawsze. Zawsze się razem bawili. Może to moja wina. Jak byli mali, zobaczyłam, jak dzieci popychają ich w piaskownicy. Był tłok, zbyt duży jak na tamten plac zabaw i mój ojciec zbudował im własny. Bawiły się na nim moje dzieci i dzieci moich znajomych. Z nimi Bruno i Sara mają normalne relacje.
– Rozumiem. Być może ma pani rację. Wezwałam tu panią, aby porozmawiać o możliwym problemie. Proszę tylko o zwrócenie uwagi na to, jak dzieci się zachowują. Czy nie zamykają się gdzieś razem i czy nie przebywają gdzieś bez nadzoru dorosłego. Żeby nie przeoczyć czegoś. Rozumie pani?
– Tak rozumiem – przyznałam, choć byłam poirytowana tą rozmową. – Czy to wszystko?
– Właściwie, to chciałam porozmawiać o czymś jeszcze.
Wstałam już z krzesła i teraz usiadłam na nim ponownie. Dyrektor Akintola uznała to za przyzwolenie i zaczęła mówić:
– Chodzi o Bruna i jego relacje z ojcem. Wie pani, ja nigdy nie widziałam dziesięciolatka o takiej muskulaturze... – Uświadomiłam sobie, że od bardzo dawna nie widziałam syna przyjaciół w czymś innym niż obszerna bluza i wystający spod niej T-shirt, więc nie wiem, jak wygląda bez ubrania. – Często na jego ciele też widać siniaki. Czy jest pani pewna, że w ich domu nie dochodzi do aktów przemocy?
Przełknęłam ślinę. Wiedziałam, że cokolwiek teraz powiem, będzie miało to znaczący wpływ na życie chłopca i nie mogłam sobie pozwolić na nieodpowiedni dobór słów.
– Wie pani, tych dwóch mężczyzn. I mały i duży są jak dwie strony tej samej monety. Borys to dobry ojciec, dobry przyjaciel. Wydaje się być twardy, ale tak naprawdę jest miękki w środku. Kocha syna i nigdy umyślnie nie skrzywdziłby go. Chce dla niego jak najlepiej. Był żołnierzem i dyscyplina jest dla niego ważna, ale syna nie bije. Bruno zaś tylko na pozór jest miękki. To wrażliwy chłopiec, ale jest bardzo twardy w środku. Trenuje z ojcem w ośrodku szkoleniowym BBWW i z początku była to dla niego kara, ale po tym incydencie z Sarą i tym chłopcem w toalecie, zaczął to robić z większym zaangażowaniem i dziś karą byłoby dla niego gdyby przestał. Bruno często kłóci się z ojcem, ale to wynika z różnicy w ich poglądach i postrzeganiu. Bruno ma brata Olafa. W zeszłym roku poszedł do Czarnej Rzeki i z nim Borys potrafi znaleźć wspólny język, z Brunem bardzo się stara, więc jak powiedziałam, tych dwóch jest jak dwie strony tej samej monety i ciężko ją tak podrzucić, by ustawiła się na sztorc.
Nie było nic więcej do omówienia. Wyszłam na korytarz, aby poczekać na przyjaciela i jego syna. Umyślnie usiadłam naprzeciwko, żeby popatrzyć, jak się zachowują względem siebie – być może dostrzec jakieś ukryte zachowanie. Nic takiego nie zobaczyłam. Borys został wezwany do gabinetu. Podniósł się z krzesła i zniknął za drzwami. Sara siedziała ze złożonymi nogami, a jej luźna sukienka opadała na krzesło. Sukienka miała długie rękawy i półokrągły dekolt. Na nogach miała białe kozaki na płaskim obcasie, a na ramionach szeroką bluzę przyjaciela. Czarny kolor wyraźnie kontrastował z jej bladą cerą. Kaptur bluzy był narzucony na głowę, tak że długie blond włosy wystawały w dwóch pasmach po obu stronach twarzy. Niebieskie oczy świeciły się jak u kota, gdy parzyła z cienia, jaki dawał kaptur. Wpatrywała się w przestrzeń. Ręce skrzyżowała na piersi i garbiła się tak, by ukryć wstydliwą przednią część ciała.
Bruno opierał łokieć na oparciu krzesła, a głowę miał pochyloną, tak by patrzeć w podłogę. Miał na sobie ciemne, luźne jeansy i za dużą białą koszulkę. Ramiona miał wsunięte do przodu, tak że nie można było dostrzec, jaką ma sylwetkę. Rąbka tajemnicy uchylało jednak wystające spod bluzki przedramię. Oliwkowa cera błyszczała, a czarne włoski na ręce równo układały się i ledwo zdołały ukryć biegnącą wzdłuż ręki żyłę. Jego kończyna przypominała zminiaturyzowaną rękę dorosłego mężczyzny. Reagował lekkimi konwulsjami, słuchając krzyków dobiegających z gabinetu. Jego ojciec był zbulwersowany podejrzeniami, jakie wysnuwała dyrektorka.
Wyszliśmy w czwórkę i planowaliśmy po raz kolejny zrekompensować naszym dzieciom nieprzyjemności w szkole lodami. Jednak nagle Sara pobiegła na przód, wołając:
– Tatuś!
Gdy biegła zsunął jej się kaptur z głowy, a gąszcz jasnych włosów poszybował za nią jak ogon meteorytu. Wpadła Marcinowi w ramiona, a on objął ją mocno i pocałował w czubek głowy. Sara chwyciła ojca za rękę i odwróciła się w moim kierunku.
– Mamo! Zobacz, kto przyszedł! To tatuś! – zawołała z entuzjazmem.
Uśmiechnęłam się do niego i delikatnie pomachałam na powitanie, ale zachowywał się tak, jakbym nie istniała. Podeszliśmy do niego z Borysem, żeby porozmawiać.
– O co chodziło? – zapytał, ale głowę miał skierowaną w stronę przyjaciela, nie moją.
– Znowu to samo. Dzieci naśmiewają się z Sary, a Borys staje w jej obronie. No i ja jestem złym ojcem, bo chłopak chodzi poobijany.
Wciąż był uniesiony rozmową z dyrektorką. Marcin skinął głową ze zrozumieniem i objął mocniej córkę. Przykucnął przy niej i popatrzył jej głęboko w oczy.
– Jesteś piękna. Cała. Każdy twój fragment jest piękny. Nie zapominaj o tym.
Gdy to mówił, uświadomiłam sobie, że on wiedział. Wiedział o problemach córki, bo ona z nim rozmawiała. Mówiła mu o swoich troskach a mi nie. Nawet teraz, on przyszedł, bo ona go o to poprosiła. Był tu dla niej. Sara skinęła i podbiegła do przyjaciela.
– Porozmawiajcie sobie – powiedział Borys i ruszył z dwójką dzieci w stronę kanału komunikacyjnego.
Podeszłam do męża, a on wstał z klęczek. Założył ręce na piersi i patrzył na stopy. Bardzo mi brakowało, by w końcu na mnie spojrzał. Taka prosta, prozaiczna czynność, a okazała się czymś, za czym będę tęsknić nawet bardziej od jego dotyku. Położyłam mu dłoń na przedramieniu. Wzdrygnął się, ale się nie cofnął, więc zaczęłam gładzić jego jasne włosy na ręku.
– Idziemy teraz na lody. Chodź z nami.
Próbowałam nawiązać kontakt wzrokowy, ale go unikał. Zacisnął jednak usta i potaknął głową na znak zgody.
– Na lody. Dobrze.
Odwrócił się i ruszyliśmy do reszty. Poczułam, jak jego dłoń wsuwa się w moją, przez chwilę obdarzył mnie spojrzeniem i niepewnym, delikatnym uśmiechem. Poczułam się jak nastolatka, którą właśnie zaprosił na randkę chłopak jej marzeń, szczęśliwa i pełna nadziei. Będzie dobrze. Na pewno będzie. Musi.
Na lodach czułam się, jakby Marcin nigdy nie odszedł. Śmialiśmy się i opowiadaliśmy sobie zabawne anegdotki z życia. Mój mąż zamówił – jak zwykle – lody kokosowe, a Sara czekoladowe i podjadali sobie nawzajem, twierdząc, że najlepsze są lody kokosowo-czekoladowe lub czekoladowo-kokosowe, w zależności od tego, kto akurat to mówił. Bruno zamówił waniliowe i Sara nazwała go "Panem nudna Wanilia", nie przejmował się tym. Twierdził, że je zje tylko dlatego, że w ten sposób ona nie podje mu połowy. Wspólnie z Borysem dostaliśmy miano "Lorda i Lady kwaśnego sorbetu", bo sorbet to nie lody, które powinny być słodkie i kremowe. Wszyscy byliśmy tacy szczęśliwi. Marcin obejmował mnie i uśmiechał się, odgarniał mi włosy za ucho, a gdy mówił coś zabawnego, to łapał mnie za kolano. Wszystko wyglądało tak, jakby nigdy nic się nie zmieniło.
Wracaliśmy do domu wszyscy razem. Marcin obejmował mnie i wtulał twarz w moje włosy. Widziałam, jak Sara była szczęśliwa. Trzymała mnie za rękę. Zatrzymaliśmy się w sektorze B, gdzie wysiadał Borys z synem. Właśnie się żegnaliśmy, gdy usłyszałam cichy szept do ucha:
– Przepraszam, nie mogę.
Mój mąż oderwał się ode mnie i bez słowa pożegnania odszedł. Zniknął w bocznej alejce prowadzącej na Aleję Kwiatu Lotosu i nie zatrzymały go ani nawoływanie zaskoczonego Borysa, ani płacz Sary, która krzyczała: "Tatusiu!". Odszedł ponownie.
*
Był późny wieczór, gdy zapukałam do drzwi naszego starego mieszkania. Marcin otworzył mi, a gdy mnie zobaczył, oparł głowę o futrynę i rozchylił drzwi na oścież. Przeszłam pod jego ramieniem i zrzuciłam na podłogę płaszcz. Byłam w wysokich kozakach i sukience z odsłoniętymi ramionami. Weszłam do salonu i zobaczyłam butelkę whiskey na stoliku i pustą szklankę. Mój ukochany wszedł za mną. Stał na bosaka w dresowych spodniach i koszulce, a w rękach trzymał mój płaszcz. Ściskał go nieporadnie.
– Jeszcze nie zacząłem – usprawiedliwił się na widok tego, jak siadam na sofie przy pustej szklance.
Nie odpowiedziałam. Odkręciłam butelkę i nalałam sobie spory łyk. Upiłam go i stwierdziłam, że whiskey jest okropne. Jak można to w ogóle pić?
– Co tu robisz? – zapytał.
Spojrzałam na niego. Nie opowiedziałam mu, że po dzisiejszym wypadzie do kawiarni musiałam uspokajać Sarę i nic nie pomagało na jej histerię, póki nie przyszedł Bruno i został z nią na noc. Nie powiedziałam mu, że teraz śpią w jednym łóżku przytuleni, bo dla mojego męża byli już na to za duzi. Może miał rację, ale nie wiedziałam, co robić, a tylko to pomogło. Powiedziałam coś innego. Coś, co również było powodem mojej wizyty.
– Przyszłam, bo od wielu godzin nie mogę przestać o tobie myśleć.
Upuścił płaszcz i rozstawił delikatnie ramiona. Podbiegłam do niego i wskoczyłam na niego okrakiem. Złapał mnie za pośladki. Wyczuł, że nie mam na sobie bielizny. Wydał z siebie pomruk zadowolenia i poniósł mnie na sofę. Tam delikatnie ułożył mnie między poduszkami i kochał się ze mną z niesłychaną czułością, a gdy poczułam go w sobie, na powrót czułam się spełniona.
Gdy skończyliśmy, leżał na mnie i oddychał zapachem mojej skóry na ramionach. Czułam jego ciepły oddech i mrowiło to moje ciało.
– Wróć do domu – wyszeptałam.
Wstrzymał oddech. Podniósł się ze mnie i wciągnął dresowe spodnie.
– Powinnaś już wracać.
Wstrząsnęło to mną. Usiadłam i złapałam się rękami za usta. Nie chciałam się rozbeczeć, jak dziecko. Stanął z moim płaszczem, trzymając go oburącz. Podeszłam do niego bezwiednie jak szmaciana lalka i nałożyłam płaszcz. Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku.
– Nie płacz. Kocham cię, ale musisz już iść.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top