08 września 2116 roku
Mimo, że była niedziela i miałam dopiero odebrać dzieci w poniedziałek ze szkoły, to nieoczekiwanie weszli wszyscy do ogrodu. Chłopcy od razu polecieli na plac zabaw, a Sara, która przyszła z Brunem, pokierowała się ze swoim przyjacielem, pod drzewo wiśni i usiedli w jego korzeniach. Bawili się w swoją starą zabawę w łapki. Głaskała go po wewnętrznej części dłoni, by w końcu z dużą siłą zamachnąć się i spudłować, bo odkąd Bruno zaczął trenować, to jego refleks się poprawił i już nie była w stanie trafić w dłonie przyjaciela. Irytowało ją to bardzo i w końcu zaczęła okładać biednego chłopaka pięciami, a on się śmiał i pozwalał jej na to.
Na samym końcu wszedł Marcin i usiadł na patio. Po chwili Kornelia do niego dołączyła, niosąc dwie duże kawy. Zaskoczyło mnie to, że rozmawiają, ale być może była jedyną osobą mogącą go teraz zrozumieć. Przyglądałam się ich rozmowie i wydała mi się niepokojąca. Głaskała go po ramieniu, a gdy on zaczął jej coś tłumaczyć, oparł rękę na jej chudym kolanie. Zrobiła mu nawet masaż karku. Poczułam zazdrość. Nie z obawy przed zdradą, ale zazdrość o to, że nie jestem na jej miejscu i nie ja go dotykam. Piekący ból w brzuchu, który wwiercał się we mnie. Otrząsnęłam się. Praca, zajmij się pracą.
Wpatrywałam się w monitor jak głupia i nic na nim nie widziałam. Widziałam Marcina, który wstał i z założonymi rękami przechadzał się po ogrodzie. Kornelia wciąż piła swoją kawę i patrzyła teraz na chłopców. Zauważyłam też, że mój ukochany zagląda co chwilę w kierunku mojego biura, które zawsze miałam otwarte na ogród. W końcu zaczął się kierować się w moim kierunku. Stanął w progu i patrzył na mnie. Wstałam od biurka i podeszłam do niego. Starałam się przekazać mu jak najwięcej czułości i miłości.
– Co się stało, kochanie?
Chciałam go lekko objąć, ale odsunął się, jakby go bolał mój dotyk. Zabrałam rękę i – nie wiedząc, co z nią zrobić – bezwiednie zwiesiłam ją wzdłuż ciała. Ciążyła mi jak kawał ustrojstwa, które się popsuło i było niechciane.
– Chłopcy mi mówili – powiedział niepewnie i zaczął butem rozgrzebywać żwirek przed wejściem – że spotkałaś się z kimś i ja bym chciał wiedzieć... – Nabrał powietrza do płuc i wypuścił z głośnym świstem. – Pierdolę to. Nieważne, kurwa.
Chciał uciec, ale go powstrzymałam. Złapałam go za ramię i nie pozwoliłam odejść.
– Marcin, kochanie. Porozmawiaj ze mną.
Spojrzał na mnie i przez chwilę świdrował wzrokiem. Tak długo na mnie nie patrzył, że ten moment wydał mi się spektakularny. Chciałam go pocałować. Wyszarpnął się mi.
– Nie moja sprawa, przepraszam. Nie mam prawa pytać, nie ja...
– Kto ma większe prawo pytać od ciebie? – zdziwiłam się.
Odwrócił się i ruszył w stronę patio, aby zabrać swoje rzeczy.
– Niepotrzebnie tu przyszedłem, to był błąd.
– Marcin, zaczekaj – pobiegłam za nim. – Zatrzymaj się. To był kolega. Pamiętasz Paulinę? Moją przyjaciółkę, która zmarła? Był jej mężem. Chciał tylko pogadać.
Zatrzymał się i odwrócił do mnie. Skinął mi na znak zrozumienia i odszedł. Zamknęłam panele otwierające się na ogród i zaczęłam krzyczeć. Łzy popłynęły mi z oczu, a ja potrafiłam tylko wykrzykiwać swoje emocje, aż prawie znikły. Zrozumiałam, że potrzebuję bliskości. Sięgnęłam do komunikatora i zadzwoniłam do Artura. Umówiłam się z nim na przyszły weekend.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top