7. Wiara w brak winy

Ból...

Strach...

Cisza...

Brak powietrza...

Dreszcze...

Krew...

I PADŁ STRZAŁ!

Podniosłam się gwałtownie, łapiąc z trudem oddech. Złapałam się za ramiona, skulając się w kulkę strachu. Czułam, że lecą mi łzy po twarzy, a dłonie mam mokre od potu. Przez napady gorąca miałam wrażenie, jakbym tonęła w gorących źródłach.
Dobra, już już, to tylko koszmar, tylko kolejny koszmar...
Tłumaczyłam sobie, próbując dokładniej, spokojniej i wolniej oddychać, że wszystko w porządku.

- Hej... - usłyszałam i poczułam, jak ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Aż podskoczyłam i spadłam na podłogę z cichym piskiem.

- O matko... - powiedziałam cicho i spojrzałam na swojego oprawcę. Był nim nie kto inny, jak Taehyung. - Weź mnie tak nie strasz! - szepnęłam ostrym tonem, a on się we mnie wpatrywał uważnie. Jakby próbował wyczytać moje myśli.

- Wszystko... Wszystko gra? - spytał cicho, zbliżając się do krańca... Łóżka?
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Chyba byliśmy w pokoju chłopaków. Zza rolet było widać nikłe światło z dworu. Na pozostałych trzech łóżkach spali chłopcy. Miałam tyle pytań, że mnie głowa zaczęła boleć.

- Ej... - pomachał mi V przed nosem i wtedy znowu na niego spojrzałam. Chyba moja mina mówiła, że nic nie ogarniam. - Czy wszystko gra? - powtórzył pytanie, a ja energicznie i nerwowo pokiwałam głową potwierdzająco. Aż mi się w głowie zakręciło.

- Tak tak, wszystko gra. - powiedziałam z uśmiechem, a chłopak nadal się we mnie wpatrywał. Było to tak intensywne spojrzenie, że aż postanowiłam poszukać wzrokiem zegarka. Znalazłam go na ścianie nad drzwiami. Była 5:41. Dość wcześnie.

- Coś mi się nie wydaje. - powiedział stanowczo V, kładąc ręce pod brodę i oparł o nie głowę.
Spojrzałam na niego wielkimi oczami. Czasami mnie przerażał. Wstałam chwiejnie z podłogi i skierowałam się do wyjścia.

- Gdzie idziesz? - spytał, a ja położyłam palec na ustach.

- Cicho, bo wszystkich obudzisz. - powiedziałam z tajemniczym uśmiechem i wyszłam, zanim zdążył w ogóle zareagować.
Poszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. Wyglądałam, jak totalna poczwara, która nie wie, jak się malować. Cały makijaż był rozmazany przez łzy, włosy były rozczochrane, a oczy spuchnięte.
Przemyłam twarz zimną wodą dla otrzeźwienia, uczesałam dłońmi włosy i domyłam mydełkiem do twarzy chłopaków makijaż. W tym momencie zawsze nie mogę na siebie patrzeć. Ja bez makijażu to jakieś dziecko o łagodnych i niekonkretnych rysach twarzy. Zawsze wolę wyglądać na dojrzalszą, samodzielną pannę, która wygląda wyzywająco. A tak to nic z tego.
Machnęłam ręką i wpadłam na pomysł, że pomaluję się w studiu. Wyszłam więc pospiesznie z łazienki, zebrałam swoje rzeczy porozwalane po domu i wyszłam. Wczesne promienie słońca paliły mnie w oczy, a ból głowy na razie nie ustępował. Na szczęście kac jeszcze nie jest strasznie intensywny.
Spojrzałam na ekran telefonu. Miliony nieodebranych połączeń od brata i godzina 6:05.
No to fajnie... Moja mamuśka się odezwała.

Zaczęłam się zastanawiać, czy nie wrócić do domu i pokazać, że wszystko ze mną gra. Ale w sumie... Jakoś mi nie zależy na tym. Trochę się facet pomęczy, rzuci paroma komunałami i już.

Postanowiłam iść w końcu do studia, nie do domu. Pewnie w ten sposób zepsuła bym cały poranek. A poza tym zawsze możemy spotkać się w BigHit. To nie problem, nie?

~*~

W czasie drogi myślałam o chłopakach. Czuję się przy nich dziwnie... Jakbym naprawdę była wyjątkowa, piękna, wartościowa i zdolna. Ale wiem, że wcale tak nie jest. Zdaję sobie z tego sprawę szczególnie wtedy, gdy nie ma ich obok mnie. Są jakby... Moją euforią, pewnością siebie... A kiedy tracę ich z pola widzenia, moja nadzieja na lepszą mnie gaśnie.
Teraz czuję się zakłamana. Przecież nie jestem jakimś bogiem czy jakimś bóstwem. Jestem po prostu KaRin. Kiedyś miałam inaczej na imię. Miałam nazwisko, którego musiałam się wstydzić. A w tym momencie sama muszę się starać, aby cała moja nowa rodzina... Nie, rodzina. Bo ona jest pierwsza. Poprzedniej nie można tak nazwać.
Wracając. Muszę się starać, aby nie splamić złym mieniem nazwiska tych, którzy mi pomogli, chociaż nie musieli. Choi wcale nie miał takiego rozkazu czy zadania, aby wziąć małą, zagłodzoną dziewczynkę z ulicy.
Bangtansi też próbują mnie zgarnąć do swojej rodziny... A właściwie już to zrobili. I nie wiem, czy to dobrze. Prawie mnie nie znają. Nie słyszeli mojej historii. Znają tylko moje koreańskie imię i to, co umiem. To mało. Za mało. I to o wiele.

~*~

Gdy doszłam już do BigHit, było koło 7. Miałam nadzieję, że będzie otwarte, ale na szczęście mnie wpuścili. Wiele osób z obsługi mnie pytało, co ja tu robię o tej porze. Wyglądam podobno, jak śmierć na chorągwi. Ale jedynie się uśmiechałam i odpowiadałam, że muszę coś z rana załatwić. Poprosiłam o klucz do salonu, gdzie są kosmetyki i lustra i szybko tam pobiegłam. Aż dostałam zadyszki!
Umalowałam się, aby nie było po mnie nic widać. Najgorsze były te wory pod oczami. Masakracja tak zwana.
Spojrzałam na zegarek w telefonie. 7:30.
Nie jest źle...

Pomyślałam, że pójdę do jakiegoś sklepu coś zjeść, ale... Nie miałam apetytu. Szybciej chyba pobiegnę po jakiś lek przeciwbólowy. Miałam wrażenie, że w mojej czaszce jest wielki, ciężki kamień, któremu z każdym kwadransem wyrastają z każdej strony kolce. Dostaję też światłowstrętu.
Nie mogę jeść leków na czczo, bo dostanę wrzodów. A jeść mi się nie chce, bo chyba szybciej się pożygam, niż cokolwiek przyjmę... Dobra, pierdolić!
Walnęłam dłonią o blat i poszłam do sali lustrzanej, gdzie zwykle ćwiczę z moim nauczycielem. Najwyżej będą mnie łapać, gdy moje ciało przestanie mnie słuchać.

~*~

Mimo natarczywego bólu głowy i braku skupienia, przetrwałam ten dzień. BTS i bliźniaczki wzięły dzisiaj wolne, więc zajęłam się innymi rzeczami. Między innymi... Patrzeniem w ścianę i zastanawianiem się, co się w ogóle działo. Nie pamiętam nic od momentu, kiedy Jack Daniels został opróżniony. Dzięki mnie głównie, ale mniejsza.
Wróciłam do domu wieczorem, biorąc jeszcze pewne papiery od dyrektora dla Choi w jakiejś nagłej sprawie. Stwierdził, że mógłby mojemu bratu przesłać po prostu to przez e-mail, ale skorzysta z mojej obecności, żeby było szybciej.
Genialny pomysł! W końcu jestem potrzebna!

Weszłam do domu i skierowałam się do kuchni z myślami, żeby napić się po prostu wody. Dzisiaj wypiłam już dwie butelki litrowe i tylko biegam do łazienki między i w trakcie zajęć. Ewentualnie jeszcze pozwracam moje jałowe zawartości żołądka, mimo tego, że nic nie jem. Ludzki organizm czasami mnie naprawdę zaskakuje, ale nie wiem, czy pozytywnie, czy wręcz odwrotnie.
Tam stał mój brat, oparty o stół. Wpatrywał się w okno. Trzymał w prawej dłoni szklankę, machając nią delikatnie na boki. Wydaje mi się, że to jakiś alkohol, ale nie jestem tak wielką znawczynią, aby to teraz sprecyzować. Wygląda, jakby natarczywie nad czymś myślał. Nad jakimś problemem, który jest dla niego bardzo trudny do rozwikłania.
Weszłam powoli do kuchni, starając się nie zwracać na siebie uwagi, jednak nagle zadzwonił mój telefon. Nawet nie odważyłam się ruszyć. Ani o milimetr. Obserwowałam uważnie reakcję brata, mając nadzieję, że to, co pół, nie strzeliło mu bardzo do głowy.
Odwrócił powoli głowę w moją stronę, patrząc na mnie, jakby nic się nie stało. Jednak miałam wrażenie, że zaraz spektakl się zacznie.
Zmierzył mnie całą wzrokiem, po czym się uśmiechnął. To była tak żałosna mina, że aż gula stanęła mi w gardle.

- Cześć. - zaczął i odłożył kieliszek na stół.

- Hej... - powiedziałam cicho i niepewnie, zaciskając po tym wargi że zdenerwowania.
Coś czuję, że schudnę dzisiaj przez ten cały stres.

- Felicjo Gogacz! - krzyknął, uderzając mocno pięścią w stół. Podskoczyłam ze strachu i spojrzałam na niego, gotowa uciec w każdej chwili. Wiedziałam, że moja sytuacja jest bardzo zła, skoro krzyknął na mnie starym moim imieniem i nazwiskiem.
Oparł ręce o stół i zabijał mnie wzrokiem. Przez to musiałam przenieść wzrok na ziemię. Jego spojrzenie po prostu było w tym momencie straszne. Przez to będę miała znowu koszmary w nocy...

- Wiem, gdzie byłaś. - zaczął powoli, starając się zachamować swoje nadmierne emocje, ale alkohol mu na to nie pozwalał. - Wszystko wiem. Widziałem i słyszałem. Znikasz po nocach z pupilkami mojego szefa, zdajesz sobie z tego sprawę?

- C-co... Moment moment, skąd to wiesz? Jak to wiedziałeś?- spojrzałam na niego zaskoczona, a on się wyprostował, nadal się we mnie wpatrując.

- Dodali to do internetu, co zostało od razu usunięte przez nadzory, aby chłopaki nie mieli problemów z prasą i mediami. Ba! Abyś ty nie miała problemów na ulicy! - pokazał na mnie palcem, jakbym była pierwszą oskarżoną na sali sądowej.

- N-niemożliwe... Już nie ma po tym śladu?

- A jak kurwa myślisz? - spojrzał na mnie z ukosa i dopił trunek, uderzając kieliszkiem o blat kuchenny.
Stałam nieruchomo i milczałam. Nadal nie doszłam do siebie po imprezie i nie pamiętałam tego. W dodatku chłopaki byli nieświadomi, więc teoretycznie wcale nie musi to być ich wina.

- Mogli mnie wylać, wiesz? - oparł się o blat i patrzył się pusto w szafkę przed nosem. - Mogli mnie wylać!

Czułam, jak moja pewność siebie maleje do paru milimetrów. Wręcz znika w odmętach chaosu, który jest coraz większy i czarniejszy.
Spojrzał na mnie znowu swoimi dzikimi oczami i znowu pokazał na mnie palcem.

- Znowu sprawiasz kłopoty, wiesz? Znowu jesteś powodem mojego gniewu. Znowu znowu znowu! - od dawna nie widziałam go w takim stanie. Czułam, jak w oczach zbierają mi się łzy. Czułam się w tym momencie winna, chociaż wiedziałam, że nie powinnam. Nie jestem powodem tego wszystkiego.
Nie jestem błędem.
Nie jestem powodem.
Nie jestem winą.
Ja w to wierzę!

Przeszedł obok mnie, przy czym mnie szturchnął mocno ramieniem i poszedł do salonu. Przez brak równowagi strącił fioletowy wazon z szafeczki po drodze. Szybko poszłam pozbierać resztki po ozdobie, a on w tym czasie położył się na sofie. Wyrzuciłam kawałki wazonu i chciałam jeszcze odkurzyć resztki, ale zauważyłam, że zasnął. Spał twardo, a twarz miał już całkowicie spokojną. Odgarnęłam mu grzywkę z twarzy i odkryłam go kocem, jak najdelikatniej umiałam. Po tym ukryłam się w pokoju. Zamknęłam drzwi cicho, oparłam się o nie i zjechałam powoli na podłogę. Ukryłam twarz w kolanach, kuląc się w mały, smutny kłębek i się rozpłakałam na dobre.

Chcę wierzyć, że to nie moja wina...
Ale już nie umiem...

// Życzę miłego weekendu, kochani 💋

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top