19. To było

Obudziłam się wczesnym świtem, czując na moich polikach chłodny powiew wiatru. Słońce dobijało się przez moje powieki swoimi jeszcze danymi promieniami. Otworzyłam oczy leniwie i ziewnęłam zaspana.

Nie wiedziałam, że potrafię spać na siedząco, aż do teraz. Jednak to dosyć bolesne. Wszystko mnie teraz boli i mimo snu czuję zmęczenie. Zdecydowanie mogłam chociaż położyć się na tej ławce.

Wtedy sobie przypomniałam - leżę tak, bo obok mnie ułożył się mały kotek o czarnej sierści. No tak! Spojrzałam w tamtym kierunku.

Jeszcze śpi?

Moja dłoń nadal leżała na jego nie zadbanym kocim futerku, ale w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać...

- Dlaczego jesteś taki zimny? - zadałam pytanie i zdjęłam z niego niepewnie rękę. - Oddychasz? - padło kolejne z moich ust. Chciałam wziąć go na ręce, ale...

Był kompletnie sztywny.

Wzięłam gwałtownie ręce i aż wstałam z ławki przestraszona. Zakryłam usta dłońmi, czując, że łzy zaczynają zbierać mi się w kącikach oczu. Myślę, że nikt by się nie spodziewał takiego obrotu spraw na moim miejscu. Przyszedł do mnie kotek w nocnym cieniu księżyca. Jakby wiedział, że umrze. I szukał ostatniego kompana tuż przed innym życiem.

- No to znalazłeś kompana... - szepnęłam do siebie, bo to zwierzątko i tak już mnie nie słyszy.

Usiadłam znowu obok małego, czarnego ciałka i zastanawiałam się co mogę zrobić z nim. Nie mogłam przecież go zostawić tak na ławce. Mimo lekkiego strachu o tak naprawdę nic, wzięłam ostrożnie kotka w ramiona i zaczęłam chodzić po parku, poszukując jakichkolwiek rozwiązań. Nawet w końcu weszłam na plac zabaw i o dziwo znalazłam tam łopatkę plastikową, zimną od wilgoci porannego powietrza.

Wtedy postanowiłam, że go pochowam pod pięknym, młodym klonem, który rosnął nieopodal ławeczki, gdzie razem spaliśmy i tylko ja się wybudziłam wśród szarych realiów, które próbują nadal się zakryć barwnymi żółciami wczesnego dnia. Wzięłam więc zabawkowe narzędzie i powędrowałam do wyznaczonego celu.

Podobno klon to symbol szczęścia, a niegdyś wierzono, że odgania złe duchy.

Obyś był teraz spokojny i szczęśliwy,

Mój kompanie...

~Taehyung's pov.~

Nie mogłem zasnąć. Wciąż widziałem przed oczyma jej roześmianą twarz, która nagle zmienia się w tą pełną smutku i zmartwień. Bardzo chciałbym ją znaleźć, ale w takich chwilach, jak ta, karcę siebie za to kim zostałem. Jestem idolem. Postacią sławną na cały świat, która jedyne co potrafi, to bycie w centrum uwagi. Tak się czuję teraz, jak i każdego takiego dnia, gdy stanie się coś dla mnie strasznego.

- Hyung, musimy iść. - usłyszałem, jak Jeon wchodzi do mojego pokoju bez pukania.

Bez słowa wstałem z łóżka, już będąc gotowy na dzisiejsze ćwiczenia oraz sesje zdjęciowe.

Czuję się jakiś pusty...

- Chodź. - powiedział Jungkook, kładąc mi rękę na ramieniu i poszliśmy razem na dół. Wchodząc wgłąb domu, dopiero wtedy dotarły do moich uszu krzyki jakiejś kłótni. Dotarliśmy do salonu i...

- Ale to jest niepoważne! - zawołał Namjoon.

- Ale nikt tego nie zrobi! - odpowiedział na to podniesionym głosem.

- Nie, na pewno to zrobi policja i jej brat się tym przejmie.

Ach... O to chodzi...

- Ale jak to w ogóle zamierzasz rozegrać? Jin, nie zapominaj, kim my jesteśmy. - powiedział Suga.

- Ale chłopaki, przecież mogło jej się coś stać! Nie pomyśleliście o tym? - zapytał pełen trwogi Jimin.

- No właśnie, Jimin! W tym jest haczyk. My nie jesteśmy detektywami, żeby szukać jej po całym mieście, a nawet kraju! - Namjoon wyraźnie nie trzymał nerwów na wodzy, sugerując po wymachiwaniu rękami we wszystkie strony. - Jak ktoś ją porwał, to co? Może leży w parku nieopodal i tyle, ale może coś się zdarzyło jeszcze innego?!

- Ale spójrzcie na Choi! - wstał z miejsca Hobi i dołączył się do tej żywej dyskusji. - Szybciej to my musimy powiadomić policję, że zaginęła pewna osoba.

- Ale to jest zbyt ryzykowne! Co ja powiem?! "Dzień dobry, z tej strony Kim Namjoon. Pewna dziewczyna, której prawie nie znam, zaginęła i nie wiemy gdzie jest"?

Na chwilę zapadła cisza. Słowa Namjoona były bardzo przekonujące, jednak po minie Jina i Jimina wiedziałem, że to tak szybko się nie skończy. Pożerali lidera wręcz wzrokiem, przybierając pozycję ataku.

- Ja bym i tak szukał na własną rękę albo kogoś zatrudnił, jeżeli już mamy grać w ten anonimowy, dyskretny sposób. - odparł niezadowolony Seokjin.

- Idę szukać sam. - odparłem i skierowałem się w stronę wyjścia z dormu.

Bardzo powolnym krokiem.

Bo już nie mam powoli sił z tęsknoty...

~Karin's pov.~

Szłam znowu cały dzień, mając wrażenie, że każdy mój krok jest coraz to wolniejszy i drobniejszy. Jak moje myśli. Powoli opuszczała mnie pamięć całkowicie. Przez to, że nie mówiłam na głos i z nikim nie rozmawiałam, miałam wrażenie, jakbym powoli ulatywał mi jakikolwiek język.

Usiadłam spokojnie na zimnej, wilgotnej przez powietrze huśtawce, poruszając mną i obiektem dziecięcych zabawa za pomocą stóp do przodu i do tyłu. Jednak nie odrywałam się od ziemi.

Boję się być wyżej?

Boję się wznieść?

Patrzyłam ślepo na moje buty, mając wrażenie, jakby mój wzrok nie chciał dawać mojemu mózgowi ostrego obrazu. Pewnie inni czuliby strach i dezorientację. Jednak mój umysł sparaliżowany apatią już totalnie zamknął mnie w nieczułej dla mnie klatce.

Kiwałam się tak...

I kiwałam...

Zobaczyłam cień jakiegoś chłopaka, który przechodził przy huśtawce, na której byłam. Podniosłam wzrok lekko, ale nie spojrzałam na jego twarz, a na sylwetkę. Ręce w kieszeniach skórzanej, czarnej kurtki. Szedł powoli, dopóki się nie zatrzymał mniej więcej przede mną.

Spuściłam wzrok.

- Karin?

Na to, że usłyszałam to imię, spanikowałam, wstałam z huśtawki i zaczęłam biec ile sił miałam w nogach.

Skąd zna to imię?

Czemu ja je tak dobrze znam?!

Dlaczego ja się tak teraz panicznie boję?!

- Hej! - usłyszałam za sobą, jakby przez mgłę.

Szybko jednak straciłam pole widzenia, a moje nogi były, jak z waty. Upadłam na chodnik bezwładnie, nie czując tego.

Nie czułam nic.

Kompletnie nic. Jak w jakiejś czarnej dziurze.

Miałam jedynie w głowie to imię, które zostały wypowiedziane przez Jimina.

Jimin...



Kim on był?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top