16. To chyba koniec w nas

- To twoja wina!

To zdanie kłębiło się we mnie od samego rana, czyli od nocnej kłótni z bratem. Nie pamiętam ani jej przyczyny, ani tego, do czego była ta obelga wobec mnie. Wiedziałam jedynie, że dotyczyła nikogo innego, a mnie. Znowu coś zrobiłam źle. Jakbym umiała tylko dobrze założyć bandaż na rękę, a ponieważ dotyczy to mnie, nikt tego nie doceni.

Ludzie niewdzięczni oraz zbyt samolubni i zakompleksieni nie doceniają kompletnie nic. Odkurzysz i jest czysty dywan? Pozmywasz i nie ma już brudnych naczyń? W takim razie nie trzeba nic mówić. Po co pochwała? Zrobione to zrobione. Jednak gdy są te brudy na dywanie, a brudne szklanki po soku leżą na blacie, pojawia się gniew.

Zero uczuć, jedynie poczucie spełnienia obowiązku i posłuszeństwa.

Nazwać to zmęczeniem? A może jedynie będę usprawiedliwiać tą złą stronę?

- Hej, Kariś! - usłyszałam gdzieś, jakby dalej, niż powinnam. Trochę, jakbym była za jakąś szybą.

- Jak tam u Ciebie? Jesteś po zajęciach?

To były bliźniaczki. Dosiadły się do mnie na ławkę w korytarzu. Spoglądając na nie, dopiero teraz zwróciłam uwagę, że sporo ludzi krząta się w tę i we w tę. Mogłabym przysiąc, że jeszcze przed chwilą nikogo nie było na korytarzu.

- Halo, ziemia do Karin. - jedna z moich koleżanek pomachała mi przed nosem z chichotem.

Zamrugałam energicznie, przyglądając się jej i znowu spojrzałam na ludzi, którzy krążyli, jak mrówki w czasie pracy porannej.

- Coś się dzieje? - spytałam ciekawa.

- Nie wiem. Może była jakaś obrada albo zbiera się na jakiś wyjazd.

- A to nie dzisiaj miały być te wywiady jakieś? - dopytała druga.

- Yyy...

- Nie, jutro są. - powiedziałam.

Jeżeli chodzi o grafik bangtanów to znałam na pamięć. Specjalnie się tego nauczyłam, żeby nie wychodzić przy bratu, jak ostatni debil.

- A no w sumie... To dzisiaj musi być coś organizacyjnego po prostu. - patrzyliśmy w trójkę, jak mijają nas coraz to mniejsze tłumy.

- Ostatnio chłopcy są coraz wyżej. Mówi się wśród pracowników o Hollywood nawet. - powiedziała jedna z sióstr.

- Nom, wszyscy mają urwanie głowy teraz. Pewnie twój brat też, co? - szturchnęła mnie druga z uśmiechem, jakby opowiedziała żart swojego życia.

Czy ja coś źle interpretuję?

- No... Ma sporo pracy, ale staram się mu pomóc, jak mogę. - westchnęłam cicho.

- W sumie ci, co mają papierkową robotę, mają teraz przerąbane. - uznała dziewczyna po mojej lewej. - No bo my na przykład co robimy? Czekamy, aż mamy umalować bangtanów, ewentualnie nie my, a inne stylistki.

- To całkiem fajnie trafiłyście z robotą. - skrzyżowałam ręce, bardziej wciągając się w rozmowę.

- Żebyś wiedziała, szczęście nas kopnęło. - zaśmiałyśmy się wszystkie.

Uśmiech mnie boli...

- Tak w ogóle chyba... Nigdy bym tej fuchy nie zmieniła z własnej woli. A jakby mnie wywalili to bym się chyba załamała.

- Dokładnie! - zawtórowała jej siostra. - Nie ma lepszej pracy, jak nasza. Wśród przystojniaków, dobrze płatna, rzadko co masz sporo roboty... Miód malina!

Czemu ta rozmowa zaczyna mnie boleć...
Powinnam teraz cieszyć się ich szczęściem, a nie palić się w bolesnej zazdrości, która do końca nawet nią nie jest!
Więc... Czym to jest?

- W-wybaczcie, ale muszę iść...

... Bo zbiera mi się na płacz.

- Och, czemu? - spała mnie jedna z sióstr.

- Hejka. - odpowiedziałam, nie spoglądając już w ich stronę. Nie mogłam. Gula w gardle rosła i coraz bardziej mnie parzyła, a łzy... Zaraz będzie ich nadmiar i się przeleją, jakby z jakiegoś naczynia.

Biegłam szybko, a wręcz ślepo w kierunku toalet. Chciałam szybko się schować z gwarancją, że nikt mnie nie spotka. Szczególnie chłopcy...

Weszłam do łazienki i spojrzałam w lustro, opierając się o umywalkę.

Że te lustra jeszcze nie pękają...

Podbiegłam do kabiny i się tam zamknęłam. Chciałam być na chwilę odcięta od wszystkiego, od wszystkich.
Chciałam popłakać samotnie i aby nikt na mnie nie patrzył.
Chciałam nie wzbudzać u innych współczucia czy poczucia winy.
Chciałam niczego nie spieprzyć po raz kolejny...

Znacie to uczucie, kiedy chcecie, aby ktoś bym obok was, ale nie jesteście wstanie wyjść i się pokazać?
Nienawidzę tego uczucia...
Nienawidzę siebie za to, że nie umiem z tym walczyć!

Płakałam rzewnie, siedząc na podłodze i opierając się o innej. Nawet wolałam się nie zastanawiać, jakie to musi być upokarzające... Gdy jednak usłyszałam, że ktoś wchodzi, wstrzymałam oddech.

Muszę się ogarnąć.

Wstałam z podłogi, zaczęłam uspokajać swój oddech i czekałam, aż nieoczekiwana osobą wyjdzie. Nie mogłam się pokazać w takim stanie. Wszystko jedno kto to.

Nie chcę pytań.

Nie chcę spojrzeń...

W tym czasie postanowiłam napisać jednemu z nauczycieli, że źle się poczułam i wracam do domu. Nie mam siły na tańce i inne takie rzeczy...

Gdy tylko kobieta wyszła, opuściłam kabinę i nie patrząc nawet w lustro po raz kolejny, zaczęłam obmywać twarz zimną wodą. Kojący chłód zatrzymał mogę łzy i zmartwienia na chociaż chwilę. 

Ostatni raz spojrzałam w lustro. I nie wiem, czy jeszcze dzisiaj to zrobię...

Wyszłam z łazienki z głową w dole. Nie chciałam przyciągać wzroku, więc patrzyłam na moje trampki, Kris bardzo szybko szły do przodu i w tył. Mój krok był naprawdę sprawny. W głowie miałam jedynie "Chce stąd wyjść".

Gdy tylko ludzie mnie mijali, miałam szczerą nadzieję, że nikt na mnie nie będzie patrzył. Nie widziałam, czy ktokolwiek mi się przygląda. Strach blokował mój instynkt i dawał mojemu ciału wiadomość, że chce uciec.

Nie, ja nie chcę uciec...

Ja MUSZĘ uciec.

Co jakiś czas ktoś szturchnął mnie w ramię, przechodząc obok mnie. Czyżby ludzie mnie rzeczywiście nie zauważali? Czy umiem znikać, chcąc nie istnieć?

- Karin! - usłyszałam za sobą znajomy głos.

Shit!

Przytulono mnie od tyłu. Wszystkie moje mięśnie nagle spięły się od jego dotyku.

Chcę, ale nie chcę...

Odejdź...

- Hejjj, Kariś! - powiedział mi wręcz do ucha Taehyung.

- Hej Taeś. - powiedziałam nieco mniej entuzjastycznie.

- Co tam u ciebie? Bo u mnie w sumie super. - słychać było, że uśmiecha się naprawdę, jak głupi do sera.

- Tak? Czemu super? - wolałam zostać przy bardziej wygodnym dla mnie temacie.

- Bo udało mi się ciebie znaleźć. - odparł, nadal mocno mnie do siebie przytulając.

Czemu to tak boli w środku...

- Tae, możesz mnie puścić? - spytałam z lekkim, niewinnym uśmiechem dla niepoznaki.

- Nie. - odparł z chichotem.

Boże, ratuj...

- Tae, ale ja ładnie proszę. - uśmiech zniknął mi już z razu.

- Ale ciebie się tak fajnie przytula. - ostatnia sylabę przeciągnął na parę długich sekund.

- Tae, przestań być dzieckiem, tylko mnie puść. - podniosłam głos, nie mogąc już wytrzymać.

Ja już mam dość...

Odejdź...

Odejdź!

Tae się jedynie zaśmiał na to. W jakiś sposób dało mi to siłę na impuls. Wyrwałam mu się i spojrzałam na niego już w pełni wkurzona.

- Taehyung, dorośnij!

Między nami nastała cisza. Patrzyliśmy na siebie bez mówienia, ale oboje wewnątrz zaczęliśmy jeszcze bardziej rozpaczać. Chłopak był wyraźnie skołowany, a do mnie dopiero co dochodziły słowa, które wypowiedziałam. Ton, w jakim to powiedziałam.

Ja nie chcę znowu płakać...

Po raz kolejny zrobiłam coś nie tak...

- T-tae, ja...

- Nie ważne. - przerwał mi, smutnym i chłodnym tonem.

Jego głos sprawił, że dostałam ciarek na karku i na rękach, a krew spłynęła z mięśni do stawów, gotowa zmusić mnie do biegu.

Nie mogę teraz uciec...

- Tae, naprawdę...

- Muszę iść, nie zatrzymuje cię. Cześć. - odparł, spoglądając w dół i odszedł.

Patrzyłam, jak idzie w drugą stronę i znika w korytarzu. Najgorszy dla mnie w tym momencie widok... Najgorsze jest to, że sama go odtrąciłam. Co z tego, że nie chciałam, aby tak się stało...

Co się stało, to się nie odstanie.

Zaczęłam biec w kierunku wyjścia z budynku. Mijałam ludzi, popychałam, przeciskałam się przez grupki...

Byleby uciec.

Gdy już wybiegłam, nie umiałam się zatrzymać. Nawet nie patrzyłam na światła. Było mi obojętne, czy coś mnie przejedzie lub czy się przewrócę albo dostanę jakiś mandat. Miałam to w tym momencie tak gdzieś...

Zraniłem kolejna osobę. Jeszcze wczoraj mogłabym powiedzieć spokojnie, że Tae jest mi najbliższy, że mnie rozumie, nie opuści mnie, a ja jego nie zawiodę. Ale tak naprawdę zawiodłam już na samym początku!

Gdy już byłam przed domem, wyjęłam klucze. Dłonie mi się tak trzęsły, że otwarcie drzwi było dla mnie niczym przebycie dżungli bez żadnego ekwipunku. Jednak mi się udało i od razu zatrzasnęłam za sobą wejście i wbiegłam do pokoju.

Padłam od razu na łóżku, kuląc się, jak kłębek pełen zmartwień. Miałam już wszystkiego dosyć. Ta przeprowadzka, praca, myślenie o przyszłości i nadzieja...

Nagle wpadłam na pewien pomysł. Totalnie głupi, ale powoli przestałam się przejmować faktem, że zaczynam myśleć spontanicznie.

Miałam w głowie tylko jedno słowo.

Ucieczka.

// Wiem, beznadziejne xd
Tak wgl chciałabym się z wami podzielić jedną nutą, która pomogła mi nieco w pisaniu, a jest przepiękna wg mnie.

https://youtu.be/icgBviS1k6s

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top