Wszechsłowie

Wije się mała w ziemi dżdżownica.

Trochę wyżej, pod błękitem wichry wieją. 

Jeszcze trochę wyżej mieni się mgławica.

Czyżbym zapomniał, że jeszcze koguty pieją,


Czy może jeszcze, że słońce wstaje,

Może, że dzieci rzeczy różne rysują,

Że z chmur co dzień arcydzieło powstaje,

Że małpy też swe domysły snują?


Jeszcze tyleż było walk i zgonów, 

Tyleż jeszcze głaskanych kotów,

Tyle psom odciętych ogonów,

tyle kowalskich, rozgrzanych młotów.


Ile powstało pięknych bohomazów,

Ile głupich arcydzieł, szkarłatnych?

Nawet liście spadają pełne wyrazów.

Ile chociażby scyzoryków było przydatnych?


Ileż spojrzeń nienawistnych, ludzie wymienili?

Ileż ślepi błyszczało łzami w półmroku?

Ile głupich żarówek majstrowie wymienili?

Ilu niewinnych zaginęło po zmroku?


Wszystkie o tym myśli zginęły. 

Nikt ich już nie zobaczy.

Co najwyżej, jak do hadesu się pięły.

Spostrzeże ten, kto na to jeszcze baczy.


Niosą to wszystko teraz powoli, ciężko, majestatycznie.

Zamknięte w czaszce człowieka leżącego w trumnie otwartej.

Pozwoli on kropelkom na swoje czoło opaść prozaicznie.

By ochłodzić byt ostatniej myśli, z tego świata wydartej.


Ostatni błysk świata między neuronami przeskoczył.

Ostatni zachwyt, płacz, uśmiech, refleksja migała.

Dlaczego on, ani nikt, jej nigdy nie przytoczył?

Teraz nikt się nie dowie, że kiedykolwiek istniała.


Nie była to taka pierwsza, której nie poznano. 

Nie tylko śmierć myśli przecież rozwiewa,

Ale czy koniecznie ludziom je pamiętać zadano,

Czy może na zapomnieniu ten świat jak na wietrze powiewa?


Czy trzeba kłaść na torcie świata wisienkę kanonicznie?

Czy da się go sensownie zamknąć w kulminacji?

Oto jest koniec niekończącej się opowieści faktycznie.

Puentą jest cały tort, cały świat... bez komplikacji.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top