Rozpacz
Jej serce biło spokojnie, lecz czuła każde uderzenie.
Gdyby tylko gęsia skórka mogła teraz rozluźnić jej ciało.
Jej skóra kawałek po kawałku wpadała we wrzenie.
Jakby coś przywiązane łańcuchami je zrywać śmiało.
Wszystkie nieszczęścia naraz ją uderzają.
Wszystkie wyzwiska naraz słyszy w głowie.
Słowa echem płonącym do niej powracają.
Wszystkim znanym ludziom śmierć teraz przepowie.
Otwiera szerzej oczy zmęczone.
Łzawią teraz ślepia, a krwawią dłonie.
Wszystko rozpływa się zmącone.
Rozgrzewa się świat i widzi jak płonie.
Zaciska swoje małe pięści z sił całych.
Uderza się nagle w bladą twarz.
Włosy wyrywa splątane, pełne supełków małych.
Dlaczegoż ty życie, uparcie tak trwasz?!
Upada na kolana. Wgryza palce w ziemię, w bród,
w popiół z jej przyjaciół i kości weń wrzucone.
Serce ciągnie ją do ziemi, pełne ołowianych grud.
Chce wejść też w ten ogień. Dlaczegoż łzy tak niestrudzone?
Patrzy w górę w szare niebo. Chce coś zrobić sobie.
Gdyby tylko jej odruchy kark jej skręcić pozwoliły.
Otwiera nagle usta, nie ma śladu już po mowie.
Krzyczy całym ciałem w górę, aż zabraknie jej siły.
Teraz koniec. Został już tylko pot na ciele.
Aż dziwne, że sobie wtedy policzków nie rozerwała.
Teraz ma w głowie cicho, lecz ciepła już wiele.
Chce przytulić pluszaka, którego dawno w szafie schowała.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top