Oczka... wystarczy mieć oczka.
Siedział bury kot na skraju dachu budynku jakiegoś.
W jego oczkach odbijały się nasze ścieżki, dróżki i drogi.
Odbijały się w jego oczkach nasze kroki do czegoś.
Jego futerko rozwiewał wietrzyk niezbyt srogi.
Czas ludzki płynął dla niego szybciej, bo mniej znaczył.
Widział jak ludzie cały czas biegną w miejsca różne.
Tłumy się zbiegały i rozbiegały, a on tylko na to baczył.
Cały czas te człowieki czuły, że inne są im czegoś dłużne.
Nie rozumiał niczego, co wygłaszali do innych niekocią mową.
Zaczęli się w końcu za nią kłócić bardziej, do szpiku kości.
W końcu stwierdzili, że przez nią, żyć ze sobą więcej nie mogą,
Że czas, by zwyciężył nad innymi jeden słuszny wariant złości.
Zaczęły twarze tych ludzi czerwienią krwawą spływać.
Zaczęli niszczyć, palić, miażdżyć za swoją przeklętą "słuszność".
Zaczęli oblewać się nią i fizycznie też serca swe rozrywać.
Zaczęli to robić, by potem w zasługi przepisać głupią muszność.
Teraz już nie było żadnego człowieka, tylko pustkowie.
Tak kończy się ta opowieść, którą szepczą mi w lesie Enty.
Teraz ten kot patrzy i myśli czy dopisać jakieś posłowie.
Każdy, kto mógł dać mu jeść, wolał pisać historię bez puenty
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top