Biel, Złoto i Błękit

Biel, złoto i błękit wokół spływały.

Uniósł głowę spod dłoni, które ją skrywały.

Wstał, wzorkiem sennym się rozejrzał.

Jego tęczówki blask mocno zwężał.


Powietrze było czyste, wzrok ostry,

Oddechy głębokie, a byt wyniosły.

Czuł w sekundzie każdej swoją wartość,

A na twarzach ludzkich, ich dusz otwartość.


Umysł mądry i wolny był jego.

Wkoło budowle ostre jak szpice,

Pełne artyzmu nieskrępowanego:

Biblioteki, teatry, pałace, iglice.


Pluskały fontanny wody krystalicznej-

Jak ludzka natura- szlachetnej i czystej.

Ni śladu w niczym pyszności patetycznej,

Ni śladu nałogu, żądzy, chęci nieczystej.


Przez prawdę, wiedzę, szczerość i zrozumienie

Błyszczące spokojem noce w jutra się zmieniały,

A piękno zwykłych ludzi oraz słońca promienie

Każde słowo i scenę w poezje przemieniały.


Wnet człowiek przechodnia jednego zatrzymał,

By spytać o istotę tego miejsca pięknego:

-Jakiż fundament ciężar cudu utrzymał?

Czegóż brakuje nam tak silnego?


- Absolutnie niczego- człowiek wolny odparł.

- Niczego wam nie brakuje... wydaje ci się tylko.

Jesteście tacy jak my- do konkluzji dotarł.-

Ale u was wokół  widać i słychać to tylko:


Strachu kłamstwa,

Przeświadczeń profuzje,

Niewiary poddaństwa,

Niemożliwości iluzje.


Sztywność ograniczeń.

Pułapki mowy,

Fantomy przemilczeń,

Bezruch spiżowy.


Fobie ruchu,

Lęk zmiany,

Głuchość słuchu,

Krok rozchwiany.


Głowa opuszczona,

Skamieniała w stagnacji,

Wola stępiona,

Teatr rezygnacji.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top