Kakofonia

Wyciągasz dłoń w zwątpieniu ku górze, ciało gnije w odrętwieniu;
Umysł zamglony w bolesnej chmurze, dusza umiera w cichym odtrąceniu;
Wątpliwości gromkich myśli dla człowieka za duże, małe, ulotne szczęście wynikiem wtrącenia;
Po ziemi suną dłonie jak pazury kurze, nieszczęścia wynikiem ciągłego w głowie mącenia;

Otwierasz usta, wypuszczasz powietrze, a jednak dźwięk dalej w Twych płucach się kryje;
Po ciele przebiega mały impuls, dreszcze, pazur istoty w ciele rany ryje;
Utykasz w imadle, ramię gniotą kleszcze, krew na skórze ciepła woda zmyje;
 Ile sił w płucach byt ten krzyczy "jeszcze", a tchawica w ogniu piekielnym gnije; 

Ciepła dłoń Boga na Twych skroniach spoczywa, zamykasz oczy spokój Cię otacza;
Nie wiesz czy psychika ból dłużej wytrzyma, bodźce mocne wokół, to wszystko przytłacza;
Wszelkie troski jasny uśmiech na twarzy zakrywa, nie jesteś jednak w stanie oszukać tłumacza;
Hierarchia i system istnienia do tego ręce umywa, a Ty znów dostajesz łatkę tułacza;

W samotności komnacie masz czas na przemyślenia, długie, bolesne, bezlitosne myśli;
Czy Twój byt ma sens dalszego istnienia?, podobne problemy mają nawet ludzie pyszni;
Nieporadność, bezsilność, rozpacz, obojętność, milion emocji, a jednak brak jakiejkolwiek;
Bolączka ludzka ma przeogromną objętość, nie zważa na zapisany w kalendarzu wiek;

Czasem milion szczerych dłoni wyciągniętych w naszym kierunku, niekiedy je złapiesz, innym razem nie widzisz;
Wielu ludzi wokoło padniętych, bolesne kolce w ciałach zatopionych przez ciosy, których nie przewidzisz;
Niekiedy zdarzy się pomoc, lecz świat ten bezlitosny w wielu gestach, słowach próby na nas sadzi;
Temu często w naszych oczach nie miłosny, gdy ostatkiem sił unikamy palącej duszę kadzi;

Ranieni na każdym kroku, pierś przebita stalą, gdy idąc ociężałym krokiem myślisz o spoczynku;
Masz w głowie myśl, jedną, małą, stałą, która mimo braku sił, zmusza do wysiłku;
Bo choć ciało wewnątrz zranione, zewnątrz wciąż jak nowe wygląda;
Marzenie wciąż nie spełnione, a rodzina z boku z ukrytą wiarą się przygląda; 

W tej ciszy samotności, wrzasku nienawiści do własnego wewnętrznego ja;
Często pokazujemy własne słabości, nikt nie zobaczy za drzwiami nas:
Zamgleni bólem bezradności, ciało w rozbiciu na miliony nie do ułożenia części;
Byśmy czasem chcieli chwili bezkarności, gdy złość niesprawiedliwości w kościach chrzęści:

Ból człowieczy tematem trudnym, ciężkim do ujęcia w słowa, wszak radość choć milsza o wiele łatwiejsza;
Od przyjemności boleć mogą usta, zaś cierpienie zatacza wciąż te same koła, agonia wszak bardziej pojemniejsza;
I choć jedno i drugie po tym świecie krąży, to czepia się ramion nie zawsze w harmonicznej symfonii;
Bo choć jasna strona cieszy, to mroczna drąży, wiecznie w stanie bolesnej dla człowieka kakofonii;


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top