[VII] LEA

Spędzenie dnia w szkole bez obecności nieproszonych bogów stanowiło dla Lei odmianę — och, chyba właśnie na tym polegała większość jej życiowych problemów.

Wspinała się na palce w szkolnej bibliotece, żeby zdjąć z półki książkę, która miała jej później pomóc w rozwiązaniu pracy domowej. Chwyciła ją, omal nie zwalając sobie kilku innych egzemplarzy na głowę, po czym stanęła stabilnie na nogach z pełnym ulgi westchnieniem.

I wtedy opasły tom, który stał dokładnie naprzeciwko jej nosa, zaczął się od niej odsuwać. W końcu ktoś go wyciągnął — po drugiej stronie ukazała się Elin ze spuszczonym, sceptycznym spojrzeniem. Zdmuchnęła kurz z okładki i zmarszczyła brwi.

— Och... — usta Lei otworzyły się machinalnie, ale w gardle coś się zablokowało. — Cześć, Elin! — wykrztusiła w ostatniej chwili, odsuwając zawadzające książki na bok, żeby lepiej ją widzieć.

Elin podniosła wzrok i uśmiechnęła się z wyraźnym rozbawieniem, jakby proste słowa powitania były żartem, który tylko one dwie rozumiały.

— Cześć, Lea — wepchnęła sobie książkę pod pachę, po czym obeszła regał dookoła.

Lea błyskawicznie zrobiła to samo i stanęła z nią twarzą w twarz. Z niepowstrzymaną ulgą spostrzegła, że Elin była tu (przynajmniej chwilowo) sama. Nie, żeby miała osobiste porachunki z jej koleżankami, ale nie czuła się przy nich szczególnie komfortowo. Gdy tylko pojawiały się na horyzoncie, wytwarzały wokół siebie jakiś niewidzialny mur, powietrze stawało się napięte, a ich świdrujące, znużone oczy przewiercały Leę na wylot.

No dobrze — Elin może znacząco się od nich nie różniła. Odkąd jednak zaczęła spotykać się z Luisem, Lei udało się zaobserwować jej... przyjemniejszą stronę. Taką, do której dało się... normalnie dotrzeć. A więc w jej przypadku ta strona istniała. Co do reszty paczki, Lea nie miała pewności.

— Dzwoniłam do ciebie wczoraj wieczorem — wypaliła. — I pisałam. Chciałam, żebyś wiedziała, że...

Elin zbyła ją machnięciem ręki.

— Tak, tak. Wieczorem już spałam. Nie miałam okazji oddzwonić.

— No więc... — Lea wstrzymała oddech. — Wszystko w porządku?

— W jak najlepszym — Elin rzuciła książkę z hukiem na najbliższy stolik i szybko ją przekartkowała. — Szliśmy razem do szkoły — dodała po chwili.

Dziwnie by było, gdybyście się minęli na tej samej drodze — pomyślała Lea, ale wykrzesała z siebie uśmiech.

— To dobrze — ucięła.

Nie wiedziała, co jeszcze może powiedzieć, a wolała uniknąć niezręcznej ciszy. Zaczęła dyskretnie się wycofywać, ale Elin zauważyła to kątem oka.

— Poczekaj.

Wyglądała na zirytowaną i Lea zamarła, spodziewając się jakiegoś oskarżenia z jej strony. Zupełnie nie zwróciła uwagi na ruchy dłoni Elin, nieudolne próby wygładzenia stron książki, która uparcie się zamykała.

— Potrzymaj mi to — wymamrotała.

Lea podtrzymała kartki z obu stron, a Elin sięgnęła do kieszeni po komórkę i w ekspresowym tempie pstryknęła zdjęcie potrzebnego fragmentu.

— Dziękuję — rzuciła na koniec swobodnie, odłożyła gruby tom na miejsce i odeszła.

Lea opadła na miękki fotel obok stolika. Spojrzała z rezygnacją na książkę, którą zamierzała wypożyczyć. Musiała mocno zacisnąć usta, żeby nie parsknąć śmiechem. Cała ta sytuacja wydała jej się tak głupia, że aż zabawna — choć nie potrafiła samej sobie wytłumaczyć, dlaczego. Może to początki obłędu? Przetarła usta rękawem i otworzyła pierwszą stronę, próbując zająć czymś myśli.

***

Lekcje wreszcie dobiegły końca, a Lei udało się więcej nie natknąć na Elin. Z tego, co kojarzyła, jej znajoma tego dnia wcześniej wracała do domu — mogła więc spokojnie, bezstresowo wyjść ze szkoły (no, na tyle bezstresowo, na ile się da, ze świadomością okrutnej groźby rzymskiego boga). Naprawdę lubiła Elin (albo próbowała ją lubić) i chciała, by tak pozostało. Niemniej w obecnych okolicznościach uznała, że najlepiej będzie poczekać, aż... sytuacja się ustabilizuje.

Opuszczając szkolny plac, wsłuchiwała się w dźwięk kroków (zawsze ją to satysfakcjonowało) i myślała właśnie o stabilizacji. Niejasno ją sobie wyobrażała. Uniosła duże, zielone oczy ku górze, wzięła głęboki wdech... I wtem wszystko się rozpadło.

— Lea!

Zatrzymała się w połowie kroku i spojrzała za siebie. Jedno spojrzenie Luisa Warda wystarczyło, by zrozumiała podstawowy przekaz - coś znów ich nagliło.

Widziała Luisa na żywo po raz pierwszy od dwóch tygodni i jak zwykle uderzyło ją coś w wyrazie jego ciemnoniebieskich oczu z delikatnym połyskiem ametystu, ale też całej twarzy, coś uroczo chłopięcego, a zarazem niezaprzeczalnie magnetycznego. Oczywiście, to były suche, obiektywne spostrzeżenia. A przynajmniej miała nadzieję, że wciąż takie są.

Zanim zdążył powiedzieć coś więcej, Lea nachyliła się w jego stronę i zmarszczyła nos.

— Pachniesz dymem — rzuciła. — Dlaczego?

Później pomyślała, że może powinna przywitać się jakoś inaczej.

Luis wyglądał na wytrąconego z równowagi.

— Tak wyszło. Jedziemy do San Francisco.

— Hej, ledwo wróciłeś z Kanady — zauważyła. — Tyler był u mnie wczoraj. Myślałam, że widzieliście się wieczorem...

— Widzieliśmy się — potwierdził Luis. — I dziś musimy wiedzieć się znowu.

Umysł Lei przetworzył tę informację z nieznacznym opóźnieniem.

— Dziś? — zdziwiła się. — To znaczy, teraz?

— Teraz, zaraz.

Zacisnęła usta. Pomyślała o długiej podróży do San Francisco, a potem o pracy domowej, którą musiała skończyć do rana. Chwilę później się otrząsnęła — jak mogła myśleć o czymś tak prozaicznym, kiedy groził jej rzymski bóg?

— Czy to bardzo pilne? — przechyliła głowę. — Chodzi mi o to, czy spadnie na nas jakaś zaraza albo armia ruszy do ataku, jeśli poczekamy na przykład do jutra?

Liczyła, że mijający ją uczniowie nie przysłuchują się tej rozmowie ze zbędną powagą.

Luis zawahał się.

— Nie. A przynajmniej Eris nic o tym nie wspomniała.

— Zaraz, Eris? Czy ona nie ma teraz problemu z grecką i rzymską tożsamością? Większość bogów milczy od jakiegoś czasu...

— Daje sobie radę — Luis prawie się uśmiechnął. Prawie. — Słuchaj, Lea. W San Francisco jest coś do zrobienia i chciałbym zrobić to jak najszybciej, bo na jutro mam inne plany. Myślałem, że też będziesz chciała jechać, ale jeśli wolisz zostać...

— No co ty — przerwała mu w porę, przeklinając się w duchu za wcześniejszą niepewność. — W sprawie Sylwana jestem gotowa do wszystkiego.

Teraz zwyczajnie się uśmiechnął.

— To dobrze, bo chodzi właśnie o niego.

Coś w żołądku Lei wykręciło się i zrobiło fikołka.

— Daj mi chwilę. Muszę zanieść plecak.

***

To nie miało zająć tyle czasu.

Lea rzuciła plecak w ten sam kąt co zawsze, założyła kołczan na ramię i już zmierzała ku wyjściu, gdy jej wzrok padł na okrągłą, jasnozieloną szkatułkę, którą trzymała na komodzie, obszytą haftem z białej koronki. Wnet wspomnienia uderzyły ją z zaskakującą świeżością.

Ciemny, pusty korytarz. Drobne loki łaskoczące ramiona. Dwa równe rytmy — jej kroków i serca — przebijające się przez pełen napięcia szelest ciszy. I czekanie, najgorsze ze wszystkiego.

Próba. Tak to się nazywało.

Nim Lea się zorientowała, trzymała na dłoni chłodny, ciężki wisiorek z wizerunkiem bogini, której dziedzinę miała zgłębić.

To nie była jej matka. To była Hekate.

***

Uznanie w Obozie Herosów wyglądałoby pewnie zupełnie inaczej niż w jej przypadku. Wątpiła jednak, by przyniosło jej mniej rozczarowania.

Rozczarowanie nie dotknęło jej dogłębnie. Przypominało raczej subtelne ukłucie igły w ramię albo krótki łyk potwornie gorzkiego napoju, który pozostawia co prawda w ustach nieprzyjemny posmak, ale nietrudno go czymś stłumić i zmusić się do uśmiechu.

Iris, bogini tęczy. Lea wyobrażała sobie niewyraźnie jakąś entuzjastyczną, długowłosą kobietę w kolorowej sukni, biegającą beztrosko po kwitnących łąkach i malującą na bezchmurnym niebie tęczowy łuk. Może trochę ją poniosło... a może i nie. Została uznana mniej więcej rok temu, jeszcze przed dwunastymi urodzinami, z czego powinna się cieszyć. Nie każdemu półbogowi było dane poznać imię swojego boskiego rodzica. A jednak nigdy nie spotkała matki osobiście. By czegoś się o niej dowiedzieć, musiała wertować głupie, zakurzone księgi.

No i poza tym (a właściwie przede wszystkim) kompletnie nie wiedziała, co zrobić z tęczą połyskującą nad jej głową. Zastanawiała się, czy nie byłoby lepiej, gdyby Iris całkowicie o niej zapomniała i zajęła się obsługą iryfonu, produkcją Skittles'ów albo czym tam się zwykle zajmowała. Spędzenie całego życia bez wiedzy o własnym pochodzeniu pozostawiłoby pewnie niedosyt, ale nie było niewykonalne. Wielu półbogów sobie z tym radziło... i nie tylko półbogów.

Przez tę zbędną ingerencję Iris jedenastoletnia Lea stała przed lustrem, przyglądała się sobie uważnie i myślała — nieraz godzinami. Niektóre rzeczy naprawdę w sobie lubiła. Ładny, mocny skręt włosów, których naturalnie jasny kolor kontrastował z ciemnymi brwiami. Pełne usta z łukiem kupidyna. Opalona skóra. Duże, jasnozielone oczy, czasami osłonięte szkiełkami okularów. Lubiła to, że coraz lepiej sobie radziła ze strzelaniem z łuku, a jej gruby szkicownik zapełniał się coraz ładniejszymi rysunkami.

Ale była też lista rzeczy, których w sobie nie lubiła. Figurował na niej na przykład kształt nosa, konsekwencje płynące ze zmagań z ADHD czy dysleksją... a od chwili uznania również fakt bycia córką Iris.

Kiedy już przełknęła gorycz świadomości, że o mocach w rodzaju lodu czy wiatru może zapomnieć, odkryła, że może posługiwać się iryfonem bez ograniczeń. Cóż... nie, żeby nie miało jej się to przydać, ale jak tu pokonać potwora w bezpośrednim starciu, pokazując mu jego rozmowę sprzed dwóch miesięcy?

Któregoś razu Lea siedziała przy okrągłym, mahoniowym stoliku tuż przy wejściu do małej, urokliwej restauracji. Czekając na swoje zamówienie, trzymała na kolanach szkicownik, mazgrząc w nim leniwymi, lekkimi ruchami brudzącego dłonie ołówka. Dzień był wyjątkowo upalny — machała beztrosko nogami w kremowych balerinkach z kokardkami, a subtelny wietrzyk potrząsał ozdobnymi ramiączkami jej sukienki. Włosy (w tamtym czasie naturalnie miodowe) miała spięte nisko w bujnego koka, więc słońce prażyło jej odsłoniętą szyję i ramiona. Uliczka, którą niedawno odkryła, prezentowała się całkiem ładnie, pełna jasnych kolorów, licznych, ale nie jaskrawych dekoracji, pachnących kwiatów i ludzi w lekkich, barwnych strojach. W powietrzu Lea czuła przyjemną mieszaninę woni dochodzących z wnętrza restauracji. W zagmatwanej harmonii w niewytłumaczalny sposób dostrzegała spokój.

Ale oczywiście w pewnym momencie coś musiało ten względny spokój zakłócić.

Na początku dopadło ją dziwne wrażenie. Zalążek niepokoju. Coś zbyt mglistego, by oczekiwać po tym trwałości czy powagi. Dłoń, w której trzymała ołówek, zesztywniała. Pociągnięcia rysika po kartce wychodziły coraz krzywiej. W końcu zamknęła szkicownik i odłożyła go na stolik, utwierdzając się w przekonaniu, że ktoś ją obserwuje.

Najpierw zauważyła dziewczynkę, najwyżej pięcioletnią, o ogromnych, zaciekawionych oczach i gęstwinie ciemnych, supełkowych włosów. Później dostrzegła też stojącą za nią kobietę, najprawdopodobniej matkę, zerkającą z nieco większą dyskrecją — nie tyle na Leę, co na przedmiot leżący obok szkicownika.

Lea przygryzła usta. No tak, zapomniała zupełnie. Poza kołczanem ze strzałami, który zostawiła akurat w domu, miała jeszcze sztylet. Nosiła go ze sobą znacznie częściej, bo nie było trudno go ukryć.

Nie pamiętała, by kładła go niedawno na stole, co nie oznaczało, że tego nie zrobiła. Ale dlaczego matka z córką tak się na nią patrzyły? Czy Mgła nie powinna ukryć przed nimi istoty rzeczy?

Zdarzali się śmiertelnicy, którzy potrafili przejrzeć tego rodzaju zasłony. Lea o tym wiedziała. Gdy się jednak odwróciła i zobaczyła, że więcej osób obserwuje ją z wyraźną nieufnością, zrobiło jej się obrzydliwie duszno. To było już absurdalne. Czyżby trafiła na jakieś zebranie zwyczajnych ludzi związanych ze światem mitologii? Czy może raczej na zebranie potworów w przebraniu śmiertelników?

Odruchowo sięgnęła po rękojeść sztyletu, choć wątpiła, czy to rozsądne. Klinga zaczęła mienić się w promieniach słońca. Wyglądała... no cóż, bardzo prawdziwie.

Akurat wtedy kelner postanowił podejść z przepysznie wyglądającym lodowym deserem z borówkami i listkami mięty. Powiedział coś, co właściwie nie dotarło do Lei — jej uszy wypełnił szum, odłożyła pośpiesznie nóż i wymamrotała jakieś podziękowanie. Potem wbiła nieprzytomnie wzrok w talerz. Miała tego wszystkiego dosyć. Chciała, żeby wszyscy zajęli się sobą.

Po chwili wyczerpującego napięcia uniosła podbródek i rozejrzała się wokół. Już nie machała nogami pod krzesłem — trzymała je ciasno złączone. Pomyślała o Ikelosie, o Eris... i innych bogach, których miała okazję widzieć. Pomyślała, z jaką łatwością przychodzi im dostosowywanie rzeczywistości do własnych kaprysów.

I pstryknęła palcami.

Przez krótki czas wydawało jej się, że coś w powietrzu znowu się zmienia. A potem wszyscy jak na komendę spuścili z niej wścibskie i niepewne spojrzenia. Niektórzy wyglądali na odrobinę rozkojarzonych, ale prędko wrócili do siebie.

Lea chwyciła łyżeczkę i wbiła ją w swój deser. Nie była pewna, co się właśnie wydarzyło.

***

— Myślisz, że manipulacja Mgłą jest możliwa? — zapytała Tylera przy pierwszej okazji.

Tyler popatrzył na nią dziwnie.

— Oczywiście, że jest możliwa. Jak inaczej miałaby działać?

— No... — czubki uszu Lei poczerwieniały. — Czy nie jest samodzielnym bytem stworzonym dawno temu przez bogów?

— Niezupełnie. Została... hmmm, w jakiś sposób zaprogramowana. Ale nagina się do woli osób, które potrafią nad nią panować.

— Kto potrafi? Oprócz bogów? — dopytywała.

— Na pewno dzieci Hekate — Tyler zmarszczył brwi. — Albo większość z nich. No i zapewne inni półbogowie i śmiertelnicy z odpowiednimi predyspozycjami.

— A myślisz, że... — urwała nagle. Nagle pomysł wypowiadania swoich nadziei na głos wydał jej się fatalny.

Ale Tyler ewidentnie zrozumiał, o co jej chodziło, bo jego oczy złagodniały.

— Zapytaj Ikelosa, jeśli chcesz — zasugerował. — Ja się za bardzo na tym nie znam.

Więc Lea go spytała.

— A! To ciekawe — skomentował Ikelos, wysłuchawszy jej do końca. — Jasne, Mgła nie powinna jeszcze szwankować. Przyjrzymy się temu później. Ale skoro udało ci się to naprawić, sądzę, że powinnaś spróbować zrobić coś więcej. Taka zdolność zawsze może się przydać.

Lea naprawdę liczyła, że to Ikelos pokaże jej tajniki sztuki panowania nad Mgłą. Był bogiem koszmarów sennych, czyli zajmował się czymś w rodzaju tworzenia wizji. A poza tym... w przeciwieństwie do całej reszty potencjalnych kandydatów, potrafił po prostu dogadać się ze śmiertelnikami — przynajmniej za dnia.

Niestety, za dnia zazwyczaj nie był w pełni sił, a masa wyjazdów i zadań do wykonania uniemożliwiała Lei ćwiczenia w jakimkolwiek innym czasie. Ikelos zjawił się dosłownie parę razy, by dać jej kilka wskazówek. Lea zwykle radziła sobie sama, niemniej raz na jakiś czas spotykała się z Eris, boginią niezgody.

Dlaczego akurat z nią? Co miała niezgoda do Mgły? Bardzo pragnęła zadać Eris te pytania, ale trochę się bała. Eris wcale nie znała się na Mgle w większym stopniu niż przeciętny grecki bóg, ale przez tysiące lat i tak zdążyła zgromadzić wystarczającą wiedzę. Zresztą, chyba postrzegała te ćwiczenia jako niezłą rozrywkę. Przechadzała się w swoich olśniewających sukniach (czerwonych, czarnych lub złotych), patrzyła na Leę z wyższością i dyktowała jej, co ma robić. Spraw, by wszyscy uwierzyli, że Kalifornia tonie w śnieżycy! Lea zaciskała usta. Nie mogła kazać jej się odczepić, jeśli nie chciała sama zamienić się w obłoczek zwyczajnej mgły. Zawsze wychodziła z ćwiczeń zmęczona i poirytowana i wszczynała kłótnie o drobiazgi.

***

Naszyjnik, który trzymała teraz w dłoni, też dostała od Eris.

Kiedy się znów spotkamy, zamienisz go, w co zechcę zapowiedziała bogini dwa miesiące temu.

Lea z początku myślała, że to żart. Czym był głupi naszyjnik w porównaniu z zadaniami, jakie dostawała do tej pory? Gdy jednak spróbowała w domu zmienić jego kształt, poczuła, że coś ją blokuje. Nie znała osobiście Hekate, ale zakładała, że to jej mocą wypełniono ten przedmiot. Nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić.

Eris nie odezwała się od tych dwóch miesięcy. Teraz trapiły ją pewnie inne sprawy, ale skoro kontaktowała się z Luisem...

Nie. Lea potrząsnęła głową. Miała jeszcze czas, żeby to rozgryźć.

A jednak odgarnęła włosy i zapięła wisiorek na szyi. Może jeśli zabierze go na inną misję, coś wpadnie jej do głowy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top