18. Zagadka

Powietrze było wilgotne, a słońce przedzierało się zza chmur, jak dziecko o poranku, powoli uwalniające się z objęć kołdry. Z oddali można było usłyszeć dźwięczne świergoty ptaków, a jakiegoś można było dostrzec, unoszącego się nad nielicznymi koronami drzew. Trudno było się doszukać też kałuż. Większość wody spłynęła w dół góry, nie mając miejsca na odpoczynek. Do końca dnia i całą noc, zamieniając się w jedną wielką rzekę, krople wody uciekały do doliny.

Na szczęście, przed nie najlepszym schronieniem śpiącej dziewczyny, było na tyle równo, że utworzyła się jedna dorodna kałuża. Na wodzie można było zaobserwować piękne odbicia światła, które tliły się i wędrowały dzięki słońcu.

Śpiącą była oczywiście Lilian. Ukryła się przy głazie o lekkim wklęśnięciu w prawej ściance. I tak zmokła, jednak deszcz nie wchodził jej nieprzyjemnie za kark. Kilka pierwszych godzin spędziła siedząc tam, rozmyślając i próbując się uspokoić. Stres musiał z czasem zamienić się w kilka łez. W końcu jednak zasnęła i spała naprawdę długo, póki deszcz nie ustąpił, a trawa poza cieniem nie wyschła.

Po przebudzeniu stwierdziła, że zupełnie nie pamięta jak tu się znalazła, ani ile szła, lub biegła. Sceneria lekko się zmieniła. Jeszcze rzadziej niż wcześniej dostrzegała jakieś iglaste drzewa (nie budziły w niej na szczęście takiego strachu, bo to, które porwało jej towarzyszy było liściaste), sporo głazów, mchu. Ziemia była twarda, ale nie udeptana.

W dodatku nie widziała nigdzie żadnej ścieżki.

Tak naprawdę, gdyby miała tak wyczulone oko jak Aelita, lub jak Nora, która trzeba było przyznać, mimo wszystko jej w tym nie przewyższała, dostrzegłaby, że ktoś niedawno tędy przechodził. Lilian jednak nie potrafiła dostrzec tego sama i nie była świadoma, że mogła się minąć z żywą duszą... Lub niedługo na nią trafić.

Powoli się podniosła czując nieprzyjemną wilgoć na całym ciele. Nie było wątpliwości, że przez to wszystko się przeziębi. W dodatku całe ubranie miała brudne, a włosy jeszcze bardziej poplątane. Rozejrzała się ponownie i postanowiła iść dalej, przed siebie, pod górę. Zrobiła parę kroków i dotknęła jednego z omszałych głazów, kładąc na nim dłoń. Był ciepły od słońca.

Pamiętała o norweskich legendach. Głazy w rzeczywistości były kamiennymi trollami. Nie wiedziała, czy wrogo, czy przyjacielsko nastawionymi, lecz były jak najbardziej magiczne. Przemknęło jej przez myśli, że może te stworzenia zamieszkują również i te tereny. Potrzebują pretekstu, żeby się przebudzić.

Nic się jednak nie stało.

Poszła dalej, w górę, nie oglądając się za siebie, by nie myśleć o swojej samotności. Mogła sobie wyobrazić, że wszyscy za nią idą. Rozmawiają, dyskutują. Tak. Po prostu nie bierze w tym udziału. Przerażenie maleje, a dziś jest przecież tak piękny, magiczny dzień.

***

Co prawda mogła się starać, ale po jakimś czasie myśli zaczęły wygrywać. Czasem trzeba wpierw wszystko poukładać, by móc to odpowiednio zagłuszyć.

Dlaczego akurat ona? Albo inaczej. Dlaczego nie inni?

Sam był ich przywódcą. Ogarnięty, lśniący swą osobą, każdemu pomocny. Idealnie nadawał się do tego, by dojść do końca drogi. Zajaśniałby wtedy jak nigdy przedtem. Może ustępowałyby temu tylko wyścigi z biegu na trzysta metrów w pierwszej klasie. Nie tylko był całkowicie zlany potem, który mienił się w słońcu. Wygrał ten mecz. Pierś zdobił mu złoty medal, na ustach miał ogromny uśmiech, a grupa dziewczyn z klasy akurat przechodziła fascynację brokatową modą. Tylko one mogły wymyśleć brokatowe konfetti dla zwycięzcy.

Christian miał wielkie serce i to on zawsze biegł innym na ratunek. Kto by pomyślał, że jest tak oddany przyjaciołom? To właśnie tu odkryli jego zawziętość w dążeniu do celu. Na pewno szedłby teraz dużo śmielej i dużo bardziej zmotywowany, niż Lilian. Nawet Nicolas byłby lepszy. Miał tak nieugięty charakter! Był dla dziewczyny nieodkryty i jednocześnie odrobinę przerażający.

Teraz jednak wszyscy zniknęli. Wychodził z tego kompletny absurd. Została tylko ona, Lilian Brooks, nie mająca nic niezwykłego do zaoferowania. Nie była przywódcą jak Samuel. Nie była silna jak chłopcy, albo Aelita. Nie była szybka, ani jakoś specjalnie uzdolniona. Była po prostu zwyczajna. W dodatku zaledwie dzień temu, własną głupotą, doprowadziła do swojej śmierci, a ci, którzy ją uratowali, zostali złapani przez jakieś dzikie pnącza. I ona nie dała rady ich uratować. To ją powinny złapać, inni poradziliby sobie teraz lepiej. Ale nie było już innych. Została sama.

Nie, oni przecież wciąż szli za nią.

Nie odwróciła się.

Dasz radę.

Tak powiedziała Nora. Nora, która ją wczoraj uratowała. Dwa razy. Lilian jej nie ufała, nie chciała jej, a teraz było jej szalenie głupio, że jej nie doceniła. Gdyby obrończyni nie nadepnęła na pnącze, porwałoby ją. Gdyby naprawdę odeszła, jak tego pragnęła, różowowłosa straciłaby tamtego dnia życie.

Dopiero teraz dostrzegła tęczę. Doszła do rozstaju dróg i postanowiła ruszyć za nią. Być może było to wejście do Chmurzastego Królestwa? Do królestwa snów. Nie wątpiła, że królewna Avalon była tak dobra, że chciałaby jej teraz pomóc.

Szła więc w kierunku tęczy. Po zapadnięciu nocy szła dalej, prawie się nie zatrzymując. Być może nawet lepiej, że nie był to Nicolas?

***

- Nora... - powiedziała cicho zaskoczona Melania.

Od jakiegoś czasu Mel, Christian i Varian siedzieli w solidnej, drewnianej klatce wielkości pokoju. Wiedźmę widzieli raz, bardzo krótko. Dowiedzieli się tylko tyle, że nie muszą się martwić i wkrótce reszta do nich dołączy. Zauważając czarnoskórego w samej bieliźnie skrzywiła się i rzuciła mu jakiś luźny ciuch.

Teraz jej słowa się spełniły. Brakowało tylko Aelity i Lilian.

- Co ty tu robisz?

Cała trójka nowoprzybyłych była mokra i przybrudzona. Sam miał kilka liści we włosach, a policzki i grzywka Nicolasa były wyjątkowo rzetelnie pokryte błotem. Nora wyglądała chyba najlepiej.

- To samo co wy - odpowiedziała. W tym momencie otworzyły się drzwi. Dziewczyna zerknęła na dwa wilki śpiące przy ich klatce i spróbowała nie za głośno, lecz szybko wypowiedzieć istotne zdanie. - Musicie odpowiedzieć wilkom na pytanie. To jedyne wyjście.

- Masz rację.

Lokuncja wpatrywała się w twarz dziewczyny. Miała ledwo zauważalnie przymrużone oczy i starała się ukryć zaskoczenie.

- Jednak nie dacie rady tego zrobić. Nie bez pierścieni, bez których jesteście zwykłymi ludźmi - dodała z umykającą nutą nostalgii, nie odrywając oczu od Nory. Wszyscy szybkim, bądź powolnym ruchem obejrzeli się po swoich dłoniach. - Nie spodziewałam się ciebie tu zobaczyć, Noro. Ale dobrze, że jesteś, chcę z tobą porozmawiać - Obejrzała ją niechlujnym spojrzeniem od stóp do włosów na czubku głowy.

Gdyby ktoś widział twarz dziewczyny, będącej najbliżej szczebli, z pewnością dostrzegł by w oczach tej dumnie stojącej postaci, łzy, rozlewające się po powierzchni oczu.

- Nie mam ochoty z tobą rozmawiać. Wystarczy, że wyznaczysz mi osobne lokum - odparła twardo.

- Ależ nie, jestem pewna, że gdybyś wiedziała co chcę ci powiedzieć, jeszcze bardziej nie miałabyś na to ochoty - oznajmiła Lokuncja. Otworzyła wyjście, Nora wyszła, szara wiewiórka, która pojawiła się znikąd, pośpiesznie związała jej nadgarstki za plecami, po czym wyszły z pomieszczenia. Klatka znów była zamknięta.

- Nie ma Aelity? - zapytał zaskoczony Sam, marszcząc brwi.

***

Ponownie wschodziło słońce, gdy Lilian dostrzegła samotne drzewo na oddalonym pagórku. Nie bała się go.

***

Wschód słońca tego dnia był naprawdę czarujący. Z początku horyzont był fioletowy, obleczony przeźroczystymi chmurami. Dochodziło do tego coraz więcej ciepłych kolorów. Słońce wschodząc, przypominało rozkwitający kwiat. Być może dlatego było tak trudno spać? Powietrze cicho szeptało do uszu, że warto nie przegapić tego wyjątkowego widowiska.

Na drzewie siedziała dziewczyna. Miała długie blond włosy, dwoje iskrzących, szmaragdowych oczu i wyraz twarzy wyrażający zachwyt. Zbudzona szeptem, obserwowała horyzont. Była bardzo samotna i bardzo uparta, a także niesamowicie piękna w brzasku świateł poranka.

Niespodziewanie niebo przeszedł piorun. Rozświetlił na niecałą chwilę niebo, bez grzmotu, bez ognia, bez deszczu, a na sklepieniu trudno było wypatrzeć się choć jednej chmury, prócz tych, wędrujących za słońcem. Dziewczyna bacznie się rozejrzała, gdy usłyszała czyjś głos:

- Aelito, dlaczego tam siedzisz?

Już wiedziała kto do niej przemawia i powoli zeszła z gałęzi na ziemię.

- Piorun - W tonie jej głosu można było wyczytać, że nie spodziewała się tego spotkania. - Obserwowałam wschód słońca. Jest dziś bardzo piękny.

- Jesteś już blisko - wilk zwrócił pysk prawie na północny zachód. - Tam stoi niewielki zamek, loch należący do Lokuncji. Jestem pewien, że poradzisz sobie z wejściem - uśmiechnął się.

- Chcesz powiedzieć, że dotrę tam pierwsza i wykonam misję przed innymi? Że to właśnie ja zostałam do tego przeznaczona? - zapytała z lekką ekscytacją.

- Nie do końca. Widzisz, z drużyny, którą opuściłaś została już tylko jedna osoba. Nie dasz rady sama dojść do końca. Potrzebna jest drużyna - odparł poważnie.

- No nie... - westchnęła. W rzeczywistości cieszyła się, że wkrótce zobaczy jeszcze jedną znajomą twarz. Im dłużej była sama, tym mocniej wymiękała z samotności, taka była prawda.

- Wiem, że lubisz robić wszystko na swój sposób, ale może to czas, by nie polegać tylko na sobie? Proszę zważ na moje słowa. Może je sobie później przypomnisz.

Blondynka lekko się zmieszała.

- Zastanowię się - zamilkła, po czym jeszcze dodała - To naprawdę niesamowite, że mogę Cię jeszcze raz zobaczyć.

Od początku czuła, że jest kimś wyjątkowym. Miała go za przewodnika. To on im wskazał drogę, a teraz robił to ponownie. Obezwładniało ją wrażenie, że jest ściśle związany z Naturą i to ona prowadzi jego.

Piorun kiwnął głową.

- Nadchodzi.

***

Lilian miała w oczach łzy. Prawdopodobnie fakt, że była już zmęczona, sprawiał, że emocje brały górę nad wszystkim innym.

Przed nią stała Aelita. Cała zdrowa, nie w jakimś głębokim ciemnym rowie, czy łapskach wiedźmy. Patrzyła na nią z zaskoczeniem, ale była zadowolona z jej widoku, a Lilian cieszyła się, że jednak nie musi tego wszystkiego nieść sama. Po napływie wielkiego szczęścia, naszły ją myśli, że być może to niej zostało przypisane przeznaczenie, co jeszcze bardziej ją rozstroiło i już zupełnie się rozpłakała.

Odruchowo schowała twarz w dłoniach. Nawet nie myślała o tym, żeby się uspokoić. Była tylko bardzo zmęczona i miała ochotę się położyć. Łzami odreagowywała cały dzień i noc wędrówki. Teraz nie musiała już być taka silna. Niepewnie otoczyły ją cudze ramiona i poczuła się lepiej, choć łzy płynęły nadal.

- No, dobrze już, dobrze - Aelita lekko poklepała ją po łopatce. - Musisz odpocząć, pewnie niezły kawał drogi szłaś sama? Jesteśmy teraz już dwie.

Niedługo potem została puszczona. Zgodziła się położyć pod drzewem i bardzo szybko zasnęła.

Aelita usiadła obok i z powrotem wpatrzyła się w zachód słońca. Piorun zniknął. A ona nie była już sama.

***

Po wyjściu Nory i wyrażeniu radości z tego, że wszyscy są cali i zdrowi, Samuel rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu, gdzie była umieszczona ich klatka. Miało kształt sześcianu, zupełnie jak zwykły pokój w ich świecie. Zaokrąglał się jedynie w stronę okna, podzielonego na dwie części w kształcie półkola, podstawą skierowaną w dół. Ściany były pokryte deskami koloru ciemnego miodu, za to podłoga miała jaśniejszy, przyszarzały kolor. Na przeciwko nich, dalej pod oknem, znajdowało się długie, drewniane biurko z jakimiś papierzyskami, otwartą książką i paroma ceramicznymi kubkami. Były też dwa krzesła, jedno zawalone kartkami papieru i skórami, czy pergaminami, drugie puste. Zapewne z niego zazwyczaj korzystała Lokuncja. Po prawej stronie, przy ścianie, stały dwa zbite regały, wypełnione książkami. O nie opierała się trochę zużyta, słomkowa miotła. Po lewej zaś stronie, prócz drzwi, wisiały dwa obrazy. Na jednym widniały jakieś kwiaty w wazonie, na drugim trudno się było czegoś dopatrzeć, ponieważ miał podarte płótno.

Za nimi było parę szaf i jeszcze jeden obraz, martwej natury.

- Długo tu jesteście? - zapytał Sam.

- Jakieś dwie doby - stwierdziła Melania. - Może nawet niecałe.

- W dodatku dostajemy porządne jedzenie! - oznajmił Chris. - Oczywiście w smaku mogło być lepsze, gdyby mnie dopuszczono do kuchni, ale spodziewałem się życia o chlebie i wodzie. A tu miła niespodzianka! Może nie jest tego dużo, ale da się żyć.

- Jest lepiej niż u elfów - uśmiechnął się porozumiewawczo do lidera Varian. - A poza tym, jest tu tyle światła! Zdążyłem się za nim stęsknić po tych paru dniach pod powierzchnią.

Sam odwzajemnił uśmiech.

- Ciekawe o czym Lokuncja chciała powiedzieć Norze - zauważył. Postarał się skupić na tym, co mogli obserwować, a może i nawet minimalnie kontrolować. Szczerze martwiło go, że tak naprawdę wszystko zostało w rękach Lilian. Owszem, przeznaczenie wybrało ją, ale czy na pewno poradzi sobie sama? Uspakajające było to, że jeszcze Aelita się gdzieś zabłąkała i mogła zmienić bieg wydarzeń. Pomyślał o pobycie z nią w elfim lochu. Jeśli jej nastawienie się nie zmieniło, nic dobrego z tego nie wyjdzie.

W głębi duszy cieszył się, że Nora jest tu z nimi i była wcześniej. Jak ostatnia deska ratunku.

- Myślicie, że nam o tym powie? - zastanowiła się Melania. - Nora.

- No nie wiem - mruknął Nicolas. Zgarnął spojrzeniem twarze wszystkich. - Wyglądało to na coś prywatnego i nieprzyjemnego. Ja bym o tym nie myślał.

- Ja by za to o tym pośnił - odbił piłeczkę Christian i ułożył się w rogu. Miał już na sobie swoje ubrania, które Sam miał schowane w plecaku. - Ale te szczeble wbijają mi się w plecy! Obudźcie mnie, gdy będzie się coś działo - I zasnął.

Nicolas to zignorował i kontynuował.

- Lepiej zastanówcie się jak chcecie się skomunikować z tymi śpiącymi psiskami, kiedy ich nie rozumiecie - rzucił obojętnie, na co Sam się zaśmiał.

- Miejmy nadzieję, że śpią i tego nie słyszały.

- Według mnie, to niesprawiedliwe - westchnęła Melania. - My ich nie możemy zrozumieć, a one nas prawdopodobnie tak. Lepiej by już było, żebyśmy gdy słyszymy szczekanie, one tylko nasz bulgot.

Varian usiadł trochę bliżej barierek. Wpatrywał się z zachwytem we dwa silne wilki.

- Ja uważam, że to dobrze. Dzięki temu zwierzęta, nie tylko za pomocą instynktu mogą stwierdzić, czy mamy dobre zamiary. A rozumiejąc nasze słowa, mogą lepiej zrozumieć czego potrzebujemy.

- A potrzebujemy się nimi porozmawiać i stąd wyjść? - zapytał z nutą ironii Nicolas.

- Tak... - westchnął Varian.

***

Lilian ledwo otworzyła oczy, a już została zalana lawiną słów, wychodzących co chwilę z ust Aelity. Podzieliły się małym kawałkiem chleba, który miała w plecaku, marchewką oraz jajkiem. Zupełnie o nim zapomniała, a jakimś cudem przetrwało od kiedy bezsensownie poszła upolować je na drzewo, kiedy nie było Aelity w pobliżu, a Christianowi zamarzył się jakiś wyjątkowy omlet dla Nory. Teraz nie było za bardzo czym rozpalić ogniska, zresztą nie chciały tracić czasu, więc postanowiły je wypić na surowo. Blondynka zapewniła, że nic im się nie stanie.

- Szczerze, to cieszę się, że wszystko tak wyszło. Mogłam jeszcze mocniej poczuć wolność i zwiedzić odrobinę ten świat. Już ci opowiadam co robiłam przez ten cały czas. Tylko usiądź wygodnie. I coś zjedz! Dobrze. Nie wiem, co myśleliście po tym jak was opuściłam, ale widzę, że na mnie nie czekaliście. I słusznie! Widzisz, w czasie mojej warty, poczułam, że powinnam wstać i przejść przez łąkę aż do lasu. I tak zrobiłam! - Lilian była lekko przytłoczona jej entuzjazmem, ale Aelita nie przejęła się tym. - No co? Nie można ignorować magnesu natury, zwłaszcza z takim pierścieniem, jak mój! Jestem pewna, że jest najbardziej wyjątkowy ze wszystkich. Zresztą, jak dotąd, tylko mój działał, nie? - stwierdziła dumnie.

- No... - przerwała jej różowowłosa. - Okazało się, że Sam może leczyć, a pierścień Christiana też podobno już zadziałał, tylko nie wiemy jak... No i to, co dzieje się u Melanii i Variana jest dla nas zagadką.

- Natura i tak, jak widać, najlepiej obdarowała mnie - dziewczyna nie przejęłą się zbytnio. - Słuchaj dalej! W końcu doszłam do lasu... Jego aura była bardzo dziwna. Było tam inaczej niż wokół krasnali, czy Elfów. Niestety nie odkryłam dlaczego. Aż w końcu ujrzałam piękne drzewo. Było naprawdę niesamowite i tylko odrobinę podejrzane. Zobaczyłam w nim swoje odbicie. Tyle, że tam nie było lustra. To kora była lustrem, drewnianym lustrem, bez odrobinki szkła. Patrzyłam jak zahipnotyzowana, ale w pewnym momencie poczułam, że ziemia się pode mną zapada. Nawet nie zauważyłam, kiedy podeszłam tak blisko! Jestem pewna, że to, że nie poleciałam dalej było zasługą mojej blizny - wskazała na swoje czoło. - Lecz cała reszta, dojście do drzewa i łabędź, który nagle przyleciał, stało się dzięki mojemu pierścieniowi.

- Łabędź? - zapytała nieprzekonana Lilian, pamiętając, co się stało między drzewami.

- Tak! I wiem co sobie myślisz. Jednak to nie była żadna iluzja, ale rzeczywiście jeden z mieszkańców Jeziora Łabędziego. Poprosiłam go, żeby zabrał mnie do lasu w którym wyszliśmy. Trochę tam połaziłam, znalazłam tamto drzewo... Ale, no, nieważne! Później zgodził się odstawić mnie do gór. Jestem pewna, że te wszystkie przygody, które przeżyłam sama, będę mogła opowiadać każdemu, kto tylko będzie chciał słuchać i będzie skory uwierzyć w magię...- zakończyła tajemniczo.

Aelita odgarnęła włosy z czoła z zadowoloną miną. Siedziała chwilę cicho, a Lilian w tym czasie spakowała kilka rzeczy do plecaka i napiła się odrobiny wody.

- Widzę, że jesteś gotowa, a więc ruszajmy! - Aelita wskazała kierunek, gdzie znajdował się zamek Lokuncji. - To już blisko.

Lilian zgodziła się i już za chwilę ruszyły w odpowiednią stronę. Tym razem droga prowadziła je lekko w dół. Dziewczyna pomyślała, że Wielowzgórze chce im powiedzieć, że teraz wszystko pójdzie z górki. Pocieszała się tą myślą i ze spokojem słuchała kolejnych opowieści Aelity. Tak czuła się najlepiej. Słuchała i rozmyślała. Gdy były we dwie czuła się jeszcze bezpieczniejsza.

- Wydaje mi się, że już widzę zamek - stwierdziła cicho Lili. - Dziwne, że nie zauważyłyśmy go wcześniej. Wygląda strasznie.

Rzeczywiście parę kilometrów przed nimi, na płytkim wzgórzu, otoczony zarówno kamieniami, jak i niewysoką trawą, wyrastała ciemna, w tej odległości tajemnicza, budowla. Od tego momentu bacznie obserwowały swój cel, a dotarcie do niego stawało się coraz bardziej realne, jednocześnie wypełnienie zadania, które czekało w środku, wręcz przeciwnie. Lilian zaczęła się zastanawiać, jak właściwie mają znaleźć tą całą księżniczkę pegazów i jednorożców, czy o co w tym wszystkim chodziło, jednocześnie nie zostając złapanym. Poza tym, trzeba było ją jakoś uwolnić. Jeśli sama nie mogła się wydostać, dlaczego one mogły to zrobić? Jaka była różnica?

Gdy słońce wskazało południe, podróżniczki stały u podnóża pagórka.

***

Wciąż pamiętał tamten moment bezsilności.

Leżał i jedyne co mógł zrobić, to nie spaść w dół. Lub się poddać. Jednak usłyszał czyjś głos, który mu na to nie pozwolił. Który sprawił, że przeżył.

Podobną bezsilność, choć nie tak mocną, czuł w czasie deszczu, gdy pnącza go złapały i wciągnęły pod ziemię, a on nie potrafił wstać. Nawet się poruszyć. Pomyślał wtedy, że wszystko byłoby inaczej, gdyby Nora cokolwiek wcześniej im powiedziała. Gdyby na początku powiedziała o pierścieniach oraz wszystko to, co wie. Przecież Samuel mógł sprawić, by on szybciej wyzdrowiał! Nieważne, że go wtedy z nimi nie było.

Irytowało go, że Nora pojawiała się niespodziewanych momentach, tylko po to, by pokazać jak nieudolnymi i niedouczonymi są dzieciakami. Za każdy razem płomień frustracji w nim narastał, a zawsze, właśnie ona go gasiła, ponieważ ich ratowała, do czego przyczepić się nie mógł. To sprawiało, że czuł się jeszcze bardziej poniżony.

Tym razem coś się zmieniło. Miał wrażenie, że jako jedyny zrozumiał co dziewczyna miała im do przekazania. Czuł się tak, jakby po raz pierwszy powiedziała im coś przydatnego na czas i postanowił tego nie zmarnować. Być może siedział teraz z zamkniętymi oczami, oparty o barierki, ale nie hamowało to jego myślenia.

Postanowił otworzyć lekko oczy, by sprawdzić, kto odpowiada za nieprzyjemny, dość rytmiczny dźwięk. Zobaczył Sama próbującego wyżłobić otwór w barierce nożem. Ku zaskoczeniu chyba wszystkich, do tej chwili nie zrobił ani jednej rysy. Obok siedziała znużona Melania, obserwując jego poczynania, w kącie Chris wciąż spał, a Varian ułożył się niemal na środku klatki i leżał tak wpatrzony w sufit ze zgiętą prawą nogą.

- Co chcesz osiągnąć? - zapytał Nico, wpatrując się w rudowłosego.

- Mam zamiar wydostać nas stąd w inny sposób. Korzystam, że wilki jeszcze się nie zdenerwowały - mruknął.

- Dziwne, że wciąż tak śpią - zauważyła z westchnieniem Mel.

- Przecież widzisz, że to bezcelowe - mruknął Chico. - W dodatku robisz przy tym okropny hałas - powiedział niezadowolony. - Nie bez powodu Nora użyła słów "to jedyne wyjście". Marnujesz tylko siły. Jeśli nie potrafisz choć chwilę pomyśleć, jak możemy wyjść z tej sytuacji, lepiej nic nie rób.

- Dobra, teraz trochę przesadziłeś. Uspokój się - zdenerwował się lekko Sam, ale odłożył nóż i poprzestał poprzedniej czynności. Zastanawiał się tylko, dlaczego to dłubanie, Nico nazwał hałasem. Teraz powstała już kompletna cisza, pomijając pochrapywanie Christiana.

- Skąd tu się wziąłeś? Wystraszyłeś mnie - zapytał zaskoczony Varian gwałtownie siadając. Wszyscy spojrzeli w jego kierunku, jednak on nie patrzył na żadne z nich. Sam przez chwilę trzymał wzrok na chłopaku, jakby uważał, że jest obłąkany.

- Mogłeś tego nie mówić, teraz Melania może się wystraszyć - znowu odezwał się nie wiadomo do kogo.

- Czego miałabym się wystraszyć? - zapytała od razu Mel.

Varian odwrócił twarz w jej stronę lekko zakłopotany.

- Kolega podrzucił go do twojego buta. Mam nadzieję, że nie obrzydza cię to, Mel. Wiem, że dziewczyny nie za bardzo lubią...

- Varian, o kim ty mówisz? - zapytał gwałtownie Sam.

- No... O nim. Ogłuchliście?

Rudowłosy z dziewczyną usiedli bliżej Variana i zobaczyli na podłodze malutkiego pajączka. Był trochę włochaty, czarny i przez jego wielkość nie można było określić ile ma par oczu.

***

- Rzeczywiście, wolałabym o tym nie wiedzieć... - skrzywiła się lekko Melania.

- Dlaczego zachowujecie się, jakbyście go wcale nie słyszeli? - zapytał zaskoczony Varian.

- Nie mamy przecież pierścieni. Pytanie raczej brzmi: Dlaczego TY go rozumiesz? Nie może mieć to przecież związku z pierścieniem bo go nie masz... - Usłyszał, jak za nim zastanawia się na głos, poważnym i skupionym tonem Nicolas.

Samuel gwałtownie chwycił nadgarstki blondyna i przyjrzał się jego dłoniom. Nie było na nich niebieskiego pierścienia z łapą.

- To takie niesamowite, że jesteście z innego świata! To dla mnie ogromny zaszczyt, że to właśnie dzięki wam mogę rozpocząć życie na powierzchni, z dala od braci oraz z tobą rozmawiać! - ekscytował się Pajączek Plecączek.

- To miłe, że tak o tym mówisz - stwierdził uśmiechając się niepewnie Varian.

- O czym mówi? - zapytał przeszywając go spojrzeniem spod rudej grzywki, Sam.

- No... Cieszy się, że nas widzi, bo nie jesteśmy z tego świata... - zaczął powtarzać słowa pająka, jednak Nicolas ze znużeniem mu przerwał.

- Serio chcecie tracić czas na takie głupoty?

- Obudzę Chrisa - stwierdziła niepewnie Melania i poszła w kąt klatki.

- Będziesz musiał porozmawiać z wilkami, Varian.

- Zrobię to z przyjemnością, liderze - oznajmił po krótkiej ciszy chłopak. Był podekscytowany, że może dokonać czegoś przełomowego. Podszedł do barierek, pod którymi leżały wilki, a cała czwórka znajomych stała tuż za jego plecami, wyczekując. Czuł się dziwnie otoczony, zwłaszcza, że teraz przykucnął. Taki zniżony mógł szczerze czuć się jak mysz w klatce. Biedne myszy - pomyślał.

Lekko, lecz umiejętnie dotknął jednego z wilków po karku. Zdawały się wybudzać.

- Dzień dobry, chcielibyśmy stąd wyjść - zaczął.

Dwa szare wilki odwróciły pyski w ich stronę. Miały poważne spojrzenie i dostojny wygląd. Oba wpatrywały się w Variana.

- W takim razie musicie odpowiedzieć na pytanie - powiedział pierwszy wilk. Wyglądał na odrobinę starszego od drugiego.

- Jesteśmy gotowi.

- Poproś, żeby nie powiedziały o niczym Lokuncji i jeżeli nagle tu wejdzie, zachowywały się, jakby nic tu nie zaszło - dodał Sam.

- O to nie musicie się martwić - oznajmił sympatycznie, lecz równie dostojnie drugi wilk.

Cała piątka przyjaciół wyczekiwała z napięciem, aż usłyszą zagadkę. Christian pomyślał, że być może pytanie będzie rodzaju tych, które Gollum i hobbit sobie zadawali. Jeśli tak miało być, czuł, że wyjście stąd nie będzie takie proste.

- Wokół naszej księżniczki, pięć świeci się dam. Ostatnią jak przyjaciela trzyma za dłoń. Odpowiedzcie jak będziecie gotowi. Każdy mieszkaniec tego świata zna odpowiedź.

Plecączek... - pomyślał Varian i odwrócił głowę, by wyszukać małego wielbiciela wzrokiem, ale go tam nie zobaczył.

- I? - zapytał zaciekawiony Chris. Blondyn powtórzył zagadkę najlepiej jak potrafił. Zaczęli zastanawiać się nad odpowiedzią, gdy drzwi do pomieszczenia ponownie się otworzyły.

______________________________________

3700 słów. Ja już tylko odliczam, aż skończę pisać tą książkę, już tak blisko!

Ten rozdział był dość trudny do napisania. Jednocześnie jestem zaskoczona, że to wszystko zaszło już tak daleko...

Pytania!

Aelita i Lilian

1. Jakieś przemyślenia? Plany?
2. Co będziesz czuć, jeśli to na Ciebie padnie wykonanie zadania do końca?

Nicolas, Samuel, Christian

1. Jak myślisz, jaka jest odpowiedź? (mam nadzieję, że się skapnęliście o co chodzi... Jeśli tak, możecie napisać ile wy zapamiętaliście, a ile uważacie, że powinna wasza postać)
2. Ewentualne przemyślenia, plany.

Ejj, wiecie, mam już okładkę i formularze do drugiej części!!! Mam nadzieję, że tym, którzy będą chcieli kontynuować wszystko się spodoba...
Szczerze, to się zastanawiałam, czy nie chcę zrobić sobie przerwy, ale myślę, że same zapisy będą dobrą przerwą ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top