17. Pająki i pnącza

Przyzwyczaili się już do wilgotnego zapachu ziemi, wędrówki wydającej się nie mieć celu i braku nadziei na słoneczne światło. Czas przestał zwracać na nich uwagę, więc nie wiedzieli ile przebywali pod ziemią, ani jaka jest pora dnia. Spali instynktownie, jedli tak, by nie być zagłodzeni. Starali się nie myśleć, o tym, że w końcu jedzenia im zabraknie oraz o tym, co będzie dalej.

Melania zaczynała już przeklinać tę krainę. Może to był magiczny świat, ale zdawał się być raczej krainą śmierci. Jak to było? Wpierw rzucił się na nich nimok. Później zostali porwani przez krasnoludki, które ich za to przepraszały i zaczęły mówić o tym, jacy to są cudowni. Następnie Lilian prawie wpadła do takiego rowu jak ten tu, znaleźli łaskawość u ogromnych łabędzi. Po tym Nicolas prawie umarł z gorączki i przerażającego chorubska, a Sam, Varian i Aelita wpadli w łapy elfów, co nawet nie wiadomo jak by się skończyło, gdyby nie Nora. Na koniec, gdy już myśleli, że będzie wszystko dobrze, przywiało jakieś przerażające niebezpieczeństwo, przez co wpadli do tej dziury. Nie wiedzieli, czy reszta jest bezpieczna, czy żyją, czy ich szukają. Nikt się po nich nie zjawił. Zresztą, zaczęło ich gonić stado robali, więc nie czekali zbyt długo. Przynajmniej spadł do nich plecak z odrobiną żywności. Mieli dzięki temu jej trochę więcej, niż tylko swojej.

Nie wiedzieli do końca dlaczego, ale robactwo się rozproszyło, a oni zdecydowali iść dalej do przodu. Za to było jedno światełko w tunelu - ciemności nie były zupełne dla jednego z nich. Melania była zaskoczona, gdy Varian począł mówić, że jaka szkoda, że jest tak ciemno i nawet nie może sprawdzić, czy w rzuconym im plecaku nie ma latarki.

Wszystko widziała. Dla niej otoczenie było widoczne tak, jak o godzinie piętnastej w grudniu. Jest trochę ciemniej, ale wciąż wszystko widać. A ona widziała naprawdę wyraźnie. Dlatego wyjęła latarkę, chłopak się z nią rozejrzał, a później dziewczyna prowadziła go w ciemnościach, by nie marnować baterii. Ostrzegała przed korzeniami i mówiła, jeśli widziała coś podejrzanego.

- Myślisz, że to wina pierścienia? - zagadnął Varian.

- Wcześniej tak nie działał - stwierdziła. - Chyba.

Sama już nie wiedziała, czy w noce gdy pomagała przy Nicolasie, widziała normalnie, czy tak jak teraz. Jaśniej.

Tak leciał im czas. W końcu, naprawdę dużo rozmawiali.

- Słyszysz? To chyba szum wody... - wyszeptał chłopak. Mówili przyciszonymi głosami.

Melania wytężyła słuch i się skupiła.

- Tak. Ale skąd pochodzi? Droga jest wciąż prosta. Nie widzę żadnych skrętów... Chyba, że ta właśnie tam prowadzi. Do wody...

- W końcu stąd wyjdziemy! - ucieszył się chłopak.

Ponaglił dziewczynę, by przyspieszyła kroku i zaczęli iść prędzej. Ich kroki stały się głośniejsze i żywsze.

Varian myślał już tylko o wspaniałości świeżego powietrza. Po raz drugi zdawał się błądzić w podziemiach w Wielowzgórzu i zaczynał mieć wrażenie, że jest mu to pisane.

- Varian, czekaj - zatrzymała się Melania. - Włącz latarkę.

Chłopak wykonał jej polecenie i oświetlił tunel.

- To którędy teraz? - zapytał.

- O to cię właśnie pytałam.

Przed nimi po raz pierwszy tunel się rozdwajał. Oba przejścia wyglądały tak samo. Spróbowali stwierdzić z której strony słychać szum wody.

- Chyba z prawej - stwierdziła dziewczyna.

- Nie wiem. Aelita mówiła, że żeby wyjść z labiryntu, trzeba zawsze iść w lewo.

- To nie jest labirynt... - powiedziała bez przekonania Mel.

Przez chwilę nastała cisza. Wpatrywali się na zmianę w każdą możliwą drogę. W końcu dziewczyna zrobiła parę kroków do przodu.

W tym momencie z prawego tunelu zaczęło wychodzić ośmionogie robactwo. Pająki wielkości dłoni i mniejsze szły po wszystkich ścianach w ich stronę.

- Dobra, idźmy w to twoje lewo!

- Czy to nie dziwne, że wszystkie idą razem? - zastanowił się chłopak, ale w tym momencie Melania chwyciła go za nadgarstek i pociągnęła za sobą.

- Nie musisz tak biec, wątpię, by poszły za nami! - wykrzyknął. - Mel, zatrzymaj się już! Zostawiłem latarkę!

W końcu się zatrzymali. Oboje dyszeli, każdy w swoim tempie. W ciemnościach trudno było dostrzec bladość twarzy Melanii. Stała po środku drogi i wpatrywała się w Variana.

- Nie zamierzam tam wracać - oznajmiła.

- Serio, nic nam nie zrobią. W końcu znam się na zwierzętach, prawda? - Nie widział twarzy dziewczyny, więc pod wpływem ciszy westchnął. - No dobra, pójdę tam sam. Widzę jej światło. Po drodze nie powinienem się potknąć. Podniosę ją, a później bez trudu wrócę, ponieważ będę wszystko widział. Po prostu nigdzie nie idź i stój w miejscu.

Starał się ukryć fascynację pajęczakami. Te wydawały się być naprawdę inteligentnymi stworzeniami. W dodatku żyły w stadzie. Ruszył się trochę po omacku w stronę punktu światła i począł rozmyślać, czy później nie zajrzeć do tunelu, gdzie poszły pająki.

- Varian... - Usłyszał z tyłu głos.

Melania poszła za nim.

- Też czujesz się obserwowany? - zapytała cicho, rzeczywiście czując się, jakby ktoś na nią patrzył, ale mając to za pewną abstrakcję.

- Tak - odparł bez zaniepokojenia. Przeszli może trzy kroki, gdy dziewczyna znów go zatrzymała.

- Nie chcę tam iść. I nie chcę zostać sama.

Nie mógł zobaczyć jej wyrazu twarzy, ani spojrzenia, ale usłyszał w głosie, że to dla niej bardzo ważne.

- Jesteśmy już bardzo bliziutko. Ty coś widzisz. Ja tylko twój zarys gdy jesteś blisko. Potrzebuję jej...

W końcu zostawili latarkę na rozstaju dróg. Lekko oświetlała jeden z korytarzy, ale już tam nie patrzyli. Przypomnieli sobie o wodzie, więc ruszyli dalej przed siebie, oddalając się od stada pająków z nadzieją, że wkrótce ujrzą światło dzienne.

Gdy po kilkudziesięciu minutach marszu, postanowili odpocząć, oparli się o wilgotną zimną, lekko zaokrągloną ścianę. Melania objęła szczelnie lewą rękę chłopaka, by mieć pewność, że nie wymknie się po latarkę. Ułożyła głowę na jego ramieniu i spróbowała zasnąć. Nie chciała tu zostać sama. Co prawda widziała w ciemnościach, ale i tak, pozostanie pod ziemią bez żywej duszy, prócz robactwa nie było miłe. I można było zwariować. Co gdyby jednak nie wrócił?

- Żaden z ciebie dżentelmen - powiedziała jeszcze.

Może było w tym trochę racji. Chłopakowi zrobiło się wstyd. Tam na górze zawsze był dla niej miły. Starał się być przyjacielem każdego. Teraz sam nie wiedział, czemu samolubstwo momentami brało górę.

Uśmiechnął się lekko na myśl jak dziewczyna mu nie ufa i jednocześnie ma zaufanie. Może trzymała go, by nie odszedł, ale nie każdego się przecież przytula. Tylko ludzi, którym się ufa choć trochę.

***

Samuel siedział lekko sparaliżowany i przerażony. Przeszło mu przez myśli, że on też może nagle zacząć się dusić i chwilę wyglądał, jakby właśnie na to czekał. Za to Nicolas błyskawicznie się poderwał i wyjątkowo nie myślał o swojej śmierci. Objął dziewczynę pod piersią i zaczął wykonywać odpowiednie ruchy, by wydławiła to, co mogło ugrząść w gardle.

Rudowłosy się podniósł i stanął przed  Lilian.

- Nie wiem, czy to działa, spróbuj ją znowu posadzić - powiedział stanowczo.

Biedna dziewczyna nie miała nawet sił by się przed czymkolwiek opierać. Mogła tylko walczyć o powietrze.

- Lilian, spójrz mi w oczy. Patrz na mnie, spróbuj wyrównać oddech... - powtarzał rudowłosy, gdy ta znów była na ziemi. Jednak dziewczyna wcale nie zwracała uwagi na jego słowa. Robiła się coraz bardziej sina i fioletowa.

- Cholera - przeklnął cicho Nicolas. Położył ją, udrożnił drogi oddechowe i spróbował wypatrzeć co zalega jej w gardle. Było całe napuchnięte. - Dziecku jagód zostawić nie można...

Przemknął za nimi jakiś cień. Ktoś gwałtownie pociągnął Samuela za rękę w stronę dziewczyny i odepchnął lekko Nicolasa.

- Woda - rzuciła w jego stronę. To była Nora. Trzymając palec Samuela, przekręciła znak na jego pierścieniu. Przytrzymała twarz Lilian, a później dopilnowała, by kropla cieczy z pierścienia skapnęła prosto do jej ust. W tym czasie Nico wydobył z plecaka wodę.

Wpatrywali się w jej wybałuszone w panice i walce oczy. Gdy minęło jakieś pół minuty, walka zatrzymała się i ucichła. Chłopcy również wstrzymali oddechy. Za chwilę Lilian oddychała już zupełnie normalnie. Leżała na trawie i wpatrywała się w chmury.

- Przepraszam powinnam wam wcześniej powiedzieć o jagodach - powiedziała przejęta Nora.

- Z nami też tak będzie? - zapytał wciąż zestresowany Samuel.

- Nie, spokojnie. Jagody są trujące tylko surowe. Gdy się gotują, toksyny wyparowują lub zanikają. To było bardzo mądre ze strony Christiana, że zrobił wam z nich zupę. A ty na szczęście tym razem byłeś w pobliżu.

Lilian zamknęła oczy i się rozluźniła. Kolor wracał na jej twarzyczkę. Nora odgarnęła lekko różowe włosy z jej twarzy.

- Dziękuję, że wróciłaś - powiedziała cicho, choć nie zupełnie chętnie różowowłosa.

Chociaż nie zdołałby tego powiedzieć, Nicolas również się cieszył z tego, że tak całkowicie nie odeszła. Gdyby nie czaiła się gdzieś w krzakach, nie pomyśleliby użyć pierścienia i rzeczywiście pozostawiliby za sobą trupa. Lilian nie była niczemu winna, miała przed sobą wciąż życie, nie powinna jeszcze umierać. W przeciwieństwie do niego.

- Na szczęście zdążyłam. Byłam po drugiej stronie oka wodnego, kiedy usłyszałam co się tu dzieje...

- Nie mogłaś wcześniej powiedzieć, jak on działa? - zapytał Sam.

- Przepraszam.

- W takim razie co robi mój? - mruknął Nicolas.

- Każdy dowie się w swoim czasie. Zresztą, nie z każdym kamieni, z których są wykonane pierścienie, miałam wcześniej doczynienia. O niektórych tylko co nieco słyszałam od ich właścicielek. One też odkrywały ich działanie, kiedy najbardziej tego potrzebowały.

- Znów wymijasz - stwierdziła cicho Lili. Podniosła się do siadu, a po chwili przekręciła w stronę ziemi i zwymiotowała.

- Eliksir z tego kamienia może dać skutki uboczne, nie każdy żołądek go toleruje...

Nicolas po chwili podał różowowłosej wodę, którą wciąż trzymał. Lilian podziękowała, wypłukała usta i napiła się jej. Siedzieli chwilę w ciszy.

- To znaczy, że mój pierścień rzeczywiście niesie za sobą zdrowie i łaskę z niebios? Po prostu leczy? Każdą chorobę?

- Hm... Tak, wszystko co jest skutkiem wydarzeń w tym świecie. Oraz jest fizyczne. Na przykład u was w świecie mógłby nie zadziałać. Zresztą, nie warto go nadużywać. A co do łaski z niebios, to tak mówią Saletanie. To ciekawe... - uśmiechnęła się do siebie. - Lilian, i jak się czujesz?

- Jest już dobrze. Może poszłabym się wykąpać...

- Właśnie, trzeba wygonić Christiana, siedzi tam bez nas już przynajmniej z godzinę - podniósł się Sam.

***

Zarówno Varianowi, jak i Melanii śniło się, że znów są w zamku Saletanów. Przechodzili ponownie przez ogromną salę balową, niemal pustą i przepięknie oświetloną. Przy wysokich, prawie zupełnie pustych ścianach, stały zakryte zakurzonymi materiałami, poustawiane stoły. Na jednej z nich, wisiał duży obraz. Był to portret pięknej dziewczyny z włosami zaplecionymi w warkocz. Wokół niej unosiły się znaki, w ręku trzymała klucz, a na głowie spoczywał diadem. Uśmiechała się pięknie przed siebie. Skierowali wzrok na otwory przy suficie, skąd wpadało do pomieszczenia światło. Zachwycali się nim tylko przez chwilę, gdy niespodziewanie ich poraziło.

- No, gołąbeczki, wstajemy! Jak dobrze was widzieć całych i zdrowych! Strasznie wymarnieliście bez mojego pysznego jedzenia - wzruszył się lekko Christian.

Oświetleni przymrużyli zamknięte oczy i się lekko od siebie oderwali.

- Przepraszam! Już wam nie świecę po oczach. Mam nadzieję, że przeze mnie nie przyśniło wam się, że najeżdża na was ciężarówka? - Skierował światło na bok, na ziemię.

- Nie - odparł Varian, szczęśliwy, że ktoś ich znalazł.

Gdy Melania była pewna, że jej się nie przewidziało i rzeczywiście stoi przed nimi Chris, miała ochotę rzucić się na niego z radości. Wstała, jednak zatrzymało ją to, że chłopak nie miał na sobie nic prócz bielizny.

- Chodźcie, zaraz was stąd wyprowadzę - oznajmił. Jego bohaterskość musiała wyglądać w tym momencie dość komicznie. - Ale się wszyscy ucieszą, że was znalazłem! Bez was jest trochę pusto, ale jakoś sobie radzimy i jest nawet fajnie. Jednak będzie o niebo lepiej, jak teraz wrócicie. W ten sposób zmienimy przeznaczenie i wszyscy dojdziemy do celu razem!

Wytłumaczył im, co na ten temat mówiła Nora. Byli zaskoczeni i jednocześnie trochę zniesmaczeni. Przeznaczenie, które wybrało jednego. Reszta musi odpaść. Później opowiedział, co się w tym czasie wydarzyło. Między innymi, jak z rana nie pojawiła się ich obrończyni, a Aelita zniknęła. W tym czasie szli, cofając się w tunelu.

- Więc to też za sprawą tej wiedźmy? - zapytał Varian.

- Tak myślimy.

- Biedna Aelita - westchnęła Melania. - Jak nas w ogóle znalazłeś?

- To pierścień mi was pokazał! Zaczął się świecić i mnie tutaj zaprowadził. Widziałem jak idziecie w tych ciemnościach.

- Mój prawdopodobnie sprawia, że widzę dobrze po ciemku.

Varian też chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie w oświetlonej części tunelu coś się pokazało... Pająki szły żwawo w ich stronę, przebierając rytmicznie odnóżami.

- Co to jest? - jęknął cicho Chris.

- Varian, wracajmy! Widzisz, jednak zechciały iść za nami! - powiedziała trochę przerażona Melania. Szybko się odwrócili w przeciwną stronę i zaczęli biec spowrotem wgłąb tunelu. Varian był na końcu, by ich pospieszać i oświetlać drogę, nie zasłaniając jej.

Christian już zaczynał dyszeć, gdy jeden z pająków znalazł się tuż za piętami Melanii. Varian przeraził się, martwiąc, że dziewczyna może to zauważyć i spanikować.

Biegli dalej, a pająk nie wiedzieć czemu, dołączył do swojego stada. Blondyn musiał lekko popychać Chrisa, by ten na pewno się nie zatrzymał.

- Patrzcie, tam jest światło! No, dalej, to już bardzo blisko wyjścia!

To trochę ożywiło czarnoskórego. Zmachani dalej pędzili przed siebie, nie oglądając się, by przypadkiem nie stracić nadziei. Światło w tunelu robiło się coraz jaśniejsze i większe aż w końcu dobiegli do końca ślepego zaułka.

Chris oparł dłonie o kolana i postarał się wyrównać oddech. W tym momencie było już mu obojętnie, czy pająki za chwilę obejdą go całego, był zbyt zmęczony, by ta myśl miała jakiekolwiek znaczenie. Varian i Melania oddychając ciężko, wpatrywali się w ciemności tunelu, ale nie widzieli nigdzie pajęczaków. Po chwili dziewczyna spojrzała w górę, skąd dochodziło światło.

- Chyba znów odpuściły - stwierdził Varian.

- Widzisz tam coś? - zapytała dziewczyna, a blondyn stanął obok niej i zaczął wypatrywać, co jest nad nimi.

- Nie.

Nagle ziemia pod nimi zadrgała.

***

Dziś noc była na tyle ciepła, że zrezygnowali z ogniska. Niebo było tak czyste, że wystarczało im światło gwiazd i księżyca. Lilian i Samuel zawinęli się już w swoje śpiwory, a Nicolas siedział na swoim posłaniu i rozmyślał. Nie znaleźli Christiana. Chwilę go szukali, by sprawdzić, czy coś mu się nie stało, ale jedyne co po nim znaleźli, to kupkę ubrań z butami. Gdy zapytali się Nory, czy coś widziała, odparła, że Christian prawdopodobnie odkrył moc swojego pierścienia, ale nie zamierza im powiedzieć, dokąd poszedł, bo zrobiliby to samo, co byłoby kompletną głupotą i momentalnie znaleźliby się w łapskach Lokuncji.

Teraz obiecała przejąć pierwszą wartę. O drugą uparł się rudowłosy.

- Pomyślałam, że wam o czymś opowiem. Natchnęło mnie do tego to, co powiedziałeś o swoim pierścieniu, Sam. Łaska z niebios - zaczęła Nora, a reszta zamieniła się w słuch. - Tak mówią Saletanie i to nie bez przyczyny. Są jednymi z ras totalnie zakochanych w królewnie Avalon. Może zwróciliście uwagę na jej portret w zamku.
Piorun jest prawowitym władcą Wielowzgórza, jednak z pewnych przyczyn, nie może sprawować w pełni władzy. A odkąd pojawiła się Avalon, od dawna zapowiadana w Wielkiej Księdze, wszystko zmieniło się tu na lepsze. Była pierwszą osobą, która od dawna zasiadła na tronie w Chmurzastym Zamku. Bardzo trudno go znaleźć. Nieustannie szybuje w chmurach, a ona jest jedyną osobą, która potrafi go zatrzymać. Aby się do niego dostać, potrzebna jest tęcza. Wielki łuk tęczy układa się w most až do chmur.
Jest tam przepięknie. Całą powierzchnię zajmują chmury, po których chodzi się, jakby się latało w wacie. Przed niewielkim pałacem, znajduje się placyk wyłożony pięknymi kamieniami, a po środku jest fontanna. Wszystko to spod ręki Saletanów. Schody z wypalanego piaskowca, prowadzą do wielkich, przepięknie zdobionych, wykonanych ze smoczej kości drzwi. To po kolei dary plemion z Wilczego Pustkowia oraz smoków z Odległych Krain. W środku jest przytulna i pojemna sala balowa, lecz najbardziej zjawiskowy, prócz królewny Avalon, jest jej tron. Tylko elfy mają dostęp do cedriadunowego drewna i tylko one mają taki gust...
Z tyłu jest ogród. Przeogromny. Jest w nim masa Chmur. Królewna pozwala zatrzymywać się tam niektórym ptakom. To właśnie te zwierzęta kocha najbardziej. Wszystko co lata zdobywa jej szczególną uwagę. Gdy wejdzie się wgłąb ogrodu, zobaczy się cztery bramy. Właśnie dlatego tak bardzo jest dla nas cenne to, by ktoś zasiadał na tronie w Chmurach. A przed Avalon, ostatni władca tam panował za czasów dziadków Pioruna. W ten możemy zdobyć przyjaźń wszystkich Czterech Podniebnych Królestw, które odpowiadają za pogodę w Wielowzgórzu, Odległych Krainach i jeszcze dalej...
Pierwsza brama, to brama do Księstwa Wiosny. Jego symbolami są pąki kwiatów. To chyba moja ulubiona brama. Są tam ogromne lasy zagubionych ogników... Obok stoi brama Krainy Lata. Jej symbolami są promienie. Kolejna jest Republika Jesieni, zdobiona liśćmi, a ostatnie, to Królestwo Zimy. Panuje tam Królowa Śniegu.
Władcy wszystkich Podniebnych Królestw są strażnikami czterech Kamieni Życia. To one odpowiadają za równowagę.
Być może i wy kiedyś odwiedzicie to piękne miejsce.

Lilian nie obchodziło to, czy są to bzdury. Zasnęła rozmarzona, tonąc w opowieściach z Wielowzgórza.

Następnego dnia ruszyli trochę po świcie. Rano było chłodno. Christian się nie pojawił, a wszyscy wiedzieli, że raczej nie ma już po co na niego czekać.

Pogoda zaczynała się psuć. Niebo pokrywały coraz gęstrze chmury i nagle zatęsknili za promieniami słońca. Jednak szło im się dobrze przy akompaniamencie wilgotnego powietrza. Płuca rześko chłonęły tlen, a skóra lekko zwilżała.

- Patrzcie, ktoś tu był - zauważył Sam, gdy mijali pozostałości po ognisku.

Lilian zastanawiała się, czy przypadkiem nad nimi nie ma teraz Chmurzastego Królestwa. Czy Avalon również nad nimi czuwała? Spróbowała przywołać w myślach ten obraz, na który zwróciła kiedyś uwagę.

Zaczęło lekko kropić. Nie przyspieszali kroku, tylko czekali, aż deszcz ustanie, bądź rozpada się jeszcze gorzej. Krople zlatywały równolegle, ścigając się ze sobą wzajemnie. Która będzie pierwsza? Kto wskoczy na przed ostatnie miejsce? Niektóre z nich wpadały do bukłaków na wodę, które wyciągnęli z plecaków.

- Lilian, podasz mapę? Zobaczymy, może w okolicy znajduje się kolejny Bar pod Zupą, czy coś w tym stylu - zaproponował Sam.

Lilian zrobiła to o co poprosił i podeszła bliżej, by również spojrzeć.

- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Zaczyna mocniej padać. Mapa zmoknie - mruknął Nico. To było jak czarodziejskie słowa. W jednej chwili deszcz jeszcze bardziej się wzmocnił i znaleźli się w ścianie deszczu.

- Prędko, tam jest jakieś drzewo! - zawołała Nora ze śmiechem. Wszyscy popędzili za nią i skryli się pod koroną drzewa. - Lubię deszcz. Kojarzy mi się z życiem.

Lilian też udało się uśmiechnąć.

- Mi w tym momencie kojarzy się jedynie z pobytem u elfów - stwierdził rudowłosy.

Być może usiedliby, gdyby ziemia nie była mokra. Poza tym, deszcz i tak się do nich przedzierał, tylko w znacznie mniejszej ilości.

- Dobrze, że nie wieje - stwierdziła cicho Lilian.

Stali w milczeniu i wpatrywali się w mknącą ku ziemi wodę. Deszcz padał idealnie prosto, jak to się zdarza w tropikalnych lasach. Byli zupełnie zasłuchani w szum deszczu, więc Samuel nie poczuł, jak coś dotyka jego kostki. Niespodziewanie runął na ziemię i zaczął ślizgać się po błocie w stronę pnia drzewa. Wywijał się starając się uwolnić kostkę.

- Łap go! - rzucił Nicolas i sam ruszył chłopakowi na pomoc.

Nora również chciała chwycić Sama za rękę, gdy dojrzała, że jedno pnącze zbliża się do Lili.

- Uważaj! - wykrzyknęła i zanim owinięty o jej kostkę badyl zdążył ją pociągnąć za sobą, Nora nadepnęła na niego mocno, a ono zaraz uciekło.

- Głupie zielsko - warknął Nicolas. Samuel, którego wciąż trzymał, był już do połowy pod ziemią, ciemnowłosemu, rośliny pokryły całe ręce. Opierał się jak mógł, by go nie wciągnęło.

Dziewczyny patrzyły na to tylko chwilę, gdy Lili gwałtownie odskoczyła, a tym razem to obie nogi Nory pokryły się pnączami. Nagle upadła na ziemię i zaczęła ślizgać się do tyłu, na brzuchu. Różowowłosa wykonała niewielki ruch do przodu, jakby chciała im pomóc, ale stanęła sparaliżowana. Nie potrafiła myśleć, ani się ruszyć. Była przerażona.

- Lilian, uciekaj! Zostałaś tylko ty! - powiedziała prędko Nora. - Dasz radę.

Ostatnim, co pamiętała wyraźnie, była obłocona twarz Nory. Wszyscy zniknęli. Została sama.

Odwróciła się i pobiegła szybko przed siebie.

______________________________________

No to co? Zostały trzy rozdziały do końca!

Mam wrażenie, że ostatnio moje rozdziały są troszkę gorszej jakości...

Lilian:

1. Jak się czujesz? Rozmyślania.
2. Co sądzisz o opowieści Nory.
3. Jak się czułaś z tym, że wróciła.

Sam i Nico

1. Co sądzisz o opowieści Nory?
2. Co myślisz o tym, że wróciła?
3. Masz jakieś przemyślenia na temat pierścieni?

Christian

1. Co sądzisz o działaniu swojego pierścienia? Na ile to rozgryzłeś?
2. Jak Ci z tym, że nie pomyślałeś, by wziąć ciuchy? 😅
3. Ewentualne przemyślenia, ale nie jest to konieczne.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top