14. Istota przeznaczenia
Wszystko działo się bardzo szybko. A teraz, po wszystkim, siedzieli na trawie niedaleko drzew. Sam, Aelita i Nicolas dochodzili do siebie, gdy reszta nie wiedziała jak powinna się zachować. Melania i podobnież Varian, utknęli w rowie ukrytym pod iluzją, więc dlaczego nie mogli spróbować ich uratować? I dlaczego, doprawdy, czemu, tak dziwnie wszyscy zachowywali się wśród drzew? Panika w oczach lidera już powoli gasła, długowłosa blondynka opanowała się wcześniej, tylko Norze nic nie było. Wyglądała tak poważnie. Gdy patrzyli na nią z tego miejsca, jak powala na ziemię Samuela, przywodziła na myśl aktora, który znalazł się nie na tym planie co trzeba, a i tak próbował dokończyć na nim swoją rolę.
Lilian zaczęła przerażać ta dziwnie ludzka i abanalna w zachowaniu istota. Zupełnie nieprzewidywalna. Patrząc na nią, na to co się wokół nich działo, można się było poczuć naprawdę głupim i malutkim w porównaniu z nieznanymi im prawami tutejszej przyrody.
- Dojdą do siebie i musimy iść dalej - oznajmiła Nora ledwo opanowując głos. Chciała wypaść profesjonalnie, chciała powagą oddalić wspomnienia i spotkanie, które było jej coraz bliższe.
- Z tym się z tobą nie zgodzę! - zareagował Chris. - Nie zostawimy biedaków w tej dziurze! W końcu zaczęliśmy tę przygodę razem i razem ją skończymy! Trzeba obmyśleć jakiś ratunkowy plan i go wcielić w życie tak szybko, jak tylko będzie to fizycznie możliwe - znacząco położył dłoń na swoim brzuchu.
Dobre serce murzynka zabiło trochę szybciej, pod wpływem wzniosłej, acz krótkiej przemowy.
- Jestem prawie pewna, że sobie poradzą, a gdy dotrzemy do gór, gdzie mieści się zamek, spotkacie się znowu. Może trudno wam to pojąć, ale tak musiało być. W końcu... - zawachała się, czy może mówić o takich rzeczach, ale po chwili uznała, że przyszedł na to czas. - ... tylko jedno z was tak naprawdę przejdzie całą trasę, jaką macie zaznaczoną na mapie. Takie jest przeznaczenie, któregoś z was. Wiemy już kogo nie. Ale nie martwcie się o Melanię i... Variana. Lokuncji zależy tylko na waszych pierścieniach i księżniczce, którą uwięziła. Ważne jest, by nie posiadła wszystkiego na raz. Musicie iść dalej, po prostu. Uważać na siebie i broń Boże, nie wchodzić między drzewa, tam gdzie byliście przed chwilą. Nie wiem co widzieliście, ja tego nie widziałam i nie czułam, ale wchodząc tam tylko niepotrzebnie się jeszcze bardziej rozdzielicie.
- Szybko nam o tym wszystkim mówisz - mruknął Chico.
- To znaczy, że równie dobrze wszyscy prócz jednej osoby, moglibyśmy wejść do tego rowu? - zapytał dziwnie lekko podirytowanym głosem Sam. - Wiesz, gdybym ja siedział teraz w takim dołku, chciałbym, żeby ktoś mnie z niego wyciągnął. I zamierzam im pomóc, nawet kosztem porażki.
- Nie o to mi chodziło - powiedziała Nora z przygaszonym spojrzeniem. - To nie jest waszym przeznaczeniem. Po prostu nie bójcie się, jak ktoś z was znów zniknie. Odnajdziecie się na końcu drogi.
Nicolas Chico podniósł się, by rozprostować nogi. Owszem, czuł się osłabiony, ale nie słabo. Zresztą, wspomnienie, które pojawiło się w jego głowie, tuż przed wymiocinami, zaczęło go trochę dręczyć i wolał jakoś odwrócić swoją uwagę. Wiedział, że grupa będzie nalegać, by wyciągnąć tamtych, ale się nie spodziewał, że Nora będzie temu przeciwna. Bądź co bądź, mimo że uratowała jego niewiele warte życie, prawie jej nie znał, mógł się pomylić.
Samuel poszedł w ślad za szatynem.
- Pozwól, że zrobimy naradę w naszym pięcioosobowym gronie - zwrócił się do dziewczyny.
- Poczekam.
Przyjaciele (o ile można było ich tak nazwać, po kilku dniach wspólnych przygód) oddalili się razem ścieżką i stanęli mniej więcej w okręgu. Nico uznał to za dość żałosną sprawę, ale skupił się na tym, by nie myśleć o kryształowej wodzie i o okropnym uczuciu, gdy myślał, że wlewa mu się do płuc.
- Zastanawiam się, czy na pewno chcemy, by nadal nam towarzyszyła - zaczął Sam.
- Mi jest to raczej obojętne, ale myślę, że powinniśmy trzymać się jej rad. Widać, że się na tym zna. Bez problemu poszłabym do tego rowu, po Variana i Mel, ale to, co mówi o przeznaczeniu naprawdę ładnie brzmi. W końcu te pierścienie zostały nam podarowane z przeznaczenia, od natury, dlatego lepiej się nim dalej kierować - przedstawiła swoje myśli dość podekscytowana Aelita.
- A ja jej tu nie chcę - powiedziała krótko, przerażona chłodem swoich słów, Lilian.
Nicolas kiwnął głową.
- No ejjj - popatrzył po nich z zawiedzeniem Christian. - Kto wyleczył Nicolasa? Hę? Kto uchronił nas przed ulewą? Kto bezpiecznie doprowadził do elfów? Kto nas teraz OSTRZEGŁ? Przecież sami widzicie, że jest nam potrzebna, nie udawajcie, że nie.
- Dlatego jestem za tym, żeby mieć na nią oko i nie biec jak pies za kiełbasą - szepnął konspiracyjnie rudowłosy. - Teraz zostaje sprawa czy...
- Zaufajmy jej w sprawie międzydrzewia - przerwała Aelita. - Mam wrażenie, że tym światem kieruje przeznaczenie. Zresztą, wcześniej wspominali tu już o jakiejś Wielkiej Księdze.
***
- Zaufamy Ci w tej sprawie i pójdziemy dalej, ale gdy nie będziemy już chcieli twojej pomocy, zostawisz nas.
- Zgoda. Teraz poprowadzę was drogą między lasem, z której zboczyliście kilka dni temu.
***
Lekko szurali podeszwami butów, stawiając kolejne kroki na niewiele wilgotnej ziemi. O dziwo ścieżka była dość wydeptana, choć nie spotkali jeszcze nikogo na swojej drodze, a co dziwniejsze, wydeptane były dwa szlaki, jakby co jakiś czas przejeżdżał tędy wóz. Szli dość żwawo, przez co Nicolas i Christian musieli niechętnie dostosować się do tempa.
Lilian co jakiś czas zerkała ukradkiem za siebie. Myślała o Varianie i biednej Mel, kochanej Mel, do której zaczęła czuć prawdziwą przyjaźń. A teraz jedyne co mogła, to iść za resztą grupy. Czy dziewczyna jej za to nie znienawidzi? Być może. Ale być może też zrozumie ważność spełnienia tej misji. Na pewno rozumie.
Drugim zmartwieniem był wstyd. Wstyd, że nie dopilnowała Nicolasa. Jednak wciąż nikt jej tego nie wypominał, jakby wszyscy o tym zapomnieli. Może za bardzo się przejmowała? W końcu ani jemu, ani jej nic się nie stało.
Nie spodziewała się, że chłopak słucha klasyki. Zgodnie z obietnicą, zamierzała tego nie rozgłaszać, ale przyjemnie czuła się dzieląc z nim tą tajemnicę. Nie była też przygotowana na to, że da jej jedną ze swych słuchawek. Prawdopodobnie był to podstęp, by wykorzystać chwilę i móc wyjść z namiotu, ale i tak pozostawało miłe. A kojące dźwięki instrumentów zabrały ją na chwilę w świat płynnych marzeń i wzniosłych myśli. Od czasu kiedy tu byli, nie miała na to zbyt wiele czasu. Kolega z klasy nawet nie wiedział jak wiele jej dał tą jedną słuchawką.
W tym czasie Sam szedł na przedzie, razem z Norą i Aelitą. Relacjonowali tutejszej o tym co widzieli między drzewami, a ona bardzo uważnie przetwarzała każde ich słowo.
- Na początku jakby wszystko ucichło - mówiła blondynka. - Szelest liści jakby zwolnił, a później ten krzyk łabędzia!
- Ogromnego łabędzia. Przeleciał dokładnie nade mną, a później wgłąb lasu. Te nad jeziorem były jak konie, a ten, chyba jak słoń! - dodał Sam. - Później poczułem jak ogarnia mnie panika - zrobił przerwę i jakby chrząknął. - Po prostu musiałem biec do przodu, tam była jedyna kryjówka przed niebezpieczeństwem... Przynajmniej tak mi się w tamtym momencie wydawało. Robiłem wszystko idąc za dziwnym instynktem.
- Miałam dokładnie tak samo. Ale słyszałam wcześniej twoje uprzedzenie - zwróciła się do Nory. -i udało mi się to opanować. Nie to, co Mel, która chyba nie wzięła go na poważnie, i proszę, widać jak skończyła.
- Lokuncja się postarała... - mruknęła Nora. - Dziękuję, że mi to opowiedzieliście.
- Mogłaś być delikatniejsza - rzucił Sam. Miał na myśli moment, gdy dziewczyna powaliła go kopnięciem na ziemię.
- Gdybym była, byłbyś tam teraz z nimi - uśmiechnęła się.
- Skąd miałaś tyle siły? W końcu... jestem dość wysoki.
- Zadajesz głupie pytania - oburzyła się Aelita. - Też bym tak potrafiła. Tu nie chodzi o wzrost, czy wagę przeciwnika, jedynie o własne umiejętności. A Nora mieszkając w Wielowzgórzu pełnym lasów i niewiadomo czego-
- Wzgórz - podrzucił za nimi Christian z uśmiechem.
- ... miała z pewnością wiele okazji do nauczenia się przydatnych rzeczy. Tak jak ja chodząc po swoim lesie.
Nora uśmiechnęła się na te słowa, a Samuel przyznał blondynce rację. Rzeczywiście, miała kiedy i po co uczyć się takich rzeczy. Chociaż... Właściwie nic o niej nie wiedzieli.
- Skąd znasz Pioruna? - zagadnął. - Wiesz dlaczego akurat tobie powierzył śle... opiekę nad nami?
- Dlatego, że już kiedyś brałam udział w bardzo podobnej wyprawie. A Pioruna poznałam dawno temu. Był jakby moim mentorem - uśmiechnęła się. - Teraz jesteśmy starymi przyjaciółmi - postarała się ostatnie słowo wypuścić z ust tak lekko, jak tylko to było możliwe.
- Wilk-mentor, brzmi nieźle - zafascynował się Chris. - Uczył cię łażenia po smugach światła? O, albo wilczego zewu i polowań w stadzie...
- Nie - zrobiła skrzywioną, rozbawioną minę, więc Lili też pozwoliła sobie na śmiech. - Po prostu nade mną czuwał, trochę jak ja nad wami i załatwiał mi różne mniejsze i większe misje, czy wypady, gdzie mogłam się podszkolić i poznać Wielowzgórze.
- A z jakiego miejsca w Wielowzgórzu jesteś? - zapytała zainteresowana Aelita.
Nora lekko się zawachała.
- To nieistotne.
- Jak tak cały czas wymijasz nasze pytania, to skąd mamy wiedzieć, że możemy ci zaufać? - zapytał z tyłów poważnym tonem Nicolas.
- Chyba nie macie skąd. Jedyne czego możecie słuchać, to serca.
- Jesteś bardzo dziwna. Niby dużo nam mówisz, a ciągle coś umyka.
- Taki jest ten świat. Dlatego możecie się cieszyć, że niedługo wrócicie do swojego.
O, tak. Nicolas chętnie by stąd w końcu uciekł. Nie był tylko pewien, czy na pewno chce wracać do domu.
***
Późnym popołudniem doczłapali do końca drogi między lasem a polaną, gdzie otwierała się przed nimi kolejna. Jelenia Polana. Prócz gęstej trawy nad kostki i w dali wielkiej jabłoni, nie dostrzegali w pobliżu niczego, co chciałoby się wyróżnić. Tak samo, żadne jelenie nie pasły się w okolicy. Droga z której zeszli prosto w zieleń, gdzieś skręcała.
- Nie macie tu kleszczy, prawda? - zapytał bez przekonania, z nutą nadziei Christian.
- Nie, takich kleszczy jak tam u was, tutaj nie ma - potwierdziła Nora. - Ale za to są inne robale. Nie przejmujcie się, potrafię je wyjmować.
Christian zaśmiał się i drgnął, zanim ruszył dalej. Cieszył się, że dziewczyna z nimi została, jej towarzystwo z pewnością miało więcej plusów niż minusów. Oczywiście, szkoda mu było tego chłopaka, miłośnika zwierząt, Variana oraz miłej i pomocnej Melanii, ale Aelita chyba miała rację gadając o tym całym przeznaczeniu. Zresztą, Nora też o nim mówiła. Coś musiało być na rzeczy.
Wcześniejsza droga na szczęście się nie dłużyła, ale nie była zbyt ciekawa i bez większych przygód. Nawet nie natknęli się na żadne gadające zwierzę, choć słyszeli szelesty i odgłosy przebiegających raciczek. Teraz, gdy cel dzisiejszej drogi był widoczny jasno, jak księżyc w pełni na bezchmurnym niebie, nogi zaczęły stawiać ociężałe kroki, a wzrok dawał błędne sygnały, że wcale nie zbliżają się do jabłoni.
Christian zerknął na Nicolasa. Nie wyglądał najlepiej, lecz przynajmniej lepiej. Wracał kolorek na tę jego twarzyczkę, ale choć przeszedł spokojnie całą trasę, musiało to być dla niego dużym wysiłkiem.
- Co wy na krótki odpoczynek? - sapnął. - Albo możemy coś przekąsić - uśmiechnął się do wszystkich.
- Właśnie, jak stoimy z zapasami? - zatrzymał się Sam i spojrzał po tych, co w ostatnim czasie obozowali na łące.
- Ostatnio Mel sprawdzała i nie było najlepiej... - powiedziała cicho Lilian.
- DLATEGO pójście pod jabłoń będzie najlepszym rozwiązaniem. Najemy się jabłek, obejrzymy zapasy... Ale najpierw tam dojdziemy! - zaponowała Aelita.
Samuel westchnął.
- Tak, chyba lepiej, jak najpierw dotrzemy pod to drzewo. Jedna sprawa będzie z głowy.
Nie minęło nawet dziesięć minut, a już stali pod jabłonią. Christian zaraz padł pod drzewo, Nicolas powoli podszedł i oparł się o pień, tak samo uczynił Samuel. Lilian usadowiła się bok czarnucha, a Aelita widząc, że Nora przygotowuje miejsce by rozbić obóz, od razu poszła jej pomóc.
***
Minęła trochę więcej niż godzina, a namiot był rozstawiony. Część sznurków przywiązali do drzewa. Noc zapowiadała się dosyć ciepła, ale i tak postanowili rozpalić ognisko. Póki było jasno, część osób poszła poszukać nadających się patyków.
Okazało się, że jedzenia mają już niewiele. Niecałe dwa bochenki chleba, pojedyńcze jarzyny, odrobinę suszonego mięsa, które nadawało się bardziej na przekąskę, niż syty posiłek. Na szczęście wody im jeszcze nie brakło, a Nora zapowiadała, że blisko gór płynie strumień, a wyżej jest niewielki zbiornik wody, idealny do kąpieli.
W końcu zjedli lekką kolację. Christian zagotował wodę, nakroił cebuli, marchewkę, dodał trochę przypraw, sprawiając im prostą zupę. Nie była ukoronowaniem jego kucharskiej twórczości, ale Samuel oznajmił mu stanowczo, że muszą oszczędzać jedzenie. Dlatego na deser mieli do dyspozycji całą jabłoń, która wręcz zachwycała swymi wielkimi konarami.
- Co to jest? - zapytała zaskoczona Lilian, patrząc jak z trawy powoli unoszą się kolorowe rośliny. Zaczynało się już ściemniać.
- To kwiaty - powiedziała krótko Nora i lekko się uśmiechnęła.
- Dobrze widzę, że nie mają łodyg? - zainteresowała się Aelita.
Szatynka potwierdziła.
- To specyficzne rośliny i rosną tylko na tej łące. W żadnym innym miejscu w Wielowzgórzu ich nie zaobserwowano, tylko tu.
Wszyscy zaczęli przyglądać się kolorowym kielichom o rozłożystych płatkach, unoszącym się coraz wyżej. W środku były ciemne i wysiane żółtymi pręcikami.
- Prawdopodobnie jest w nich jakaś cząstka magii. Gdy słońce znika za horyzontem, one wyłaniają się z trawy i unoszą się całą noc, kręcąc się powoli wokół własnej osi. A o wschodzie ponownie się chowają.
Kwiaty nie wylatywały wyżej, niż pół metra nad wysoką, gęstą trawą. Część z nich była delikatnie łaskotana przez ostro zakończone źdźbła i było im tam lepiej, niż w przeciwieństwie do innych, pojedynczych, trochę bliżej nieba.
- Są niesamowite - powiedziała cicho różowowłosa.
Siedzieli i obserwowali florę na tle chowającego się słońca w zupełnym milczeniu. Trawa spokojnie ciemniała, próbując łapać ostatnie promienie Wielkiej Gwiazdy. Napawali się chwilami spokoju i rozmyślali o tym co już było oraz o tym, co mogło ich jeszcze czekać. Rozmyślali zarówno o Melanii i Varianie, których zostawili za sobą, mając nadzieję, że dokonali w ten sposób właściwego wyboru.
- Biorę pierwszą wartę - oznajmił Sam. Słońca już nie było widać. Na niebie pozostały ciepłe smugi.
- Później ja.
Rudowłosy zaskoczony popatrzył na chłopaka.
- Nie wiem czy to dobry pomysł, powinieneś odpocząć...
- Wciąż jesteś chory - Aelita poklepała po ramieniu Nicolasa.
- To nie przeszkadza w wahtowaniu - powiedział stanowczo.
Wymienili spojrzenia.
- Może... - zaczął Chris, ale wtedy Nora mu przerwała.
- Też będę czuwać. Jak się źle poczuje, każę mu iść spać, a później obudzę kolejną osobę.
Sam przyjrzał się uważnie dziewczynie.
- Niech będzie.
***
Rytm. Spokojny. Wolniejszy, bądź szybszy, - ze wzgląd na pojemność płuc - ale każdy tak samo zrelaksowany. Oddech.
Robił się już zmęczony, jego zmiana się kończyła. Zdążył porozmawiać z Norą o jej zdaniu na temat stanu Nicolasa oraz wypytał się o szczegóły dalszej drogi. Na wszelki wypadek. Teraz wszedł cichym krokiem do namiotu, by obudzić kolegę. Mimo starań łańcuchy i tak zabrzęczały, ale nikt się nie poruszył.
- Nico.
Dotknął chłopaka w ramię. Powtórzył jego imię i lekko potrząsnął. Ten powoli się podniósł i kiwnął głową.
Dobrze.
Sam, jako dobry przywódca, popatrzył jeszcze chwilę na niego, upewniając się, że zaraz nie zwymiotuje, albo nie zasłabnie, a gdy cień wyszedł z namiotu, położył się wśród innych posłań.
Nicolas nie czuł się już tak źle. Niemal prawie normalnie, na tyle, na ile czuć się można w magicznej krainie, w której się znalazło przechodząc przez świecące wejście w drzewie.
Usiadł pod jabłonią i włączył odtwarzacz muzyki. Idealnie.
- Zastanawiałeś się, skąd przyszło do ciebie tamto chorubsko?
Westchnął niezadowolony i zatrzymał melodię, po czym wyjął słuchawki z uszu.
- Każdy by o tym myślał.
Nora usiadła obok. Oparła głowę o pień i wlepiła wzrok w lekko zachmurzone, nocne niebo.
- Znalazłeś odpowiedź?
- Może.
Nie był do końca zadowolony, że musiał na swojej warcie mieć niańkę. Miała być to piękna chwila tylko dla niego samego. Chciał sam pomyśleć o tym co później i rozkoszować się melodią muzyki. Może nie należał do najlepszych marzycieli, ale być może był to moment na jego krótkie marzenia?
- Też to widziałam.
Nic nie powiedział. Myślał, o co może chodzić dziewczynie.
- Tym razem to było wspomnienie, prawda? - zerknęła na niego.
Tym razem.
Po chwili kiwnął powoli głową.
- Skąd wiesz? - rzucił. - Kim ty jesteś?
- Nie mogę powiedzieć. Jeszcze nie teraz, przepraszam - powiedziała cicho. - To był magiczny strumień. Woda sprawia halucynacje, ale ty zalałeś nią sobie płuca... To cud, że żyjesz. Że później wstałeś na nogi i tyle się trzymałeś. Pewnie nie chcesz opowiadać o tym innym, ale każda mała historia, może się wam później przydać. Lepiej, żeby każdy z was był świadomy tutejszych niebezpieczeństw.
Przez chwilę nic nie mówił. Nora nie wiedziała, czy właśnie próbuje dokonać wyboru, czy myśli o czymś zupełnie innym.
- Lis był halucynacją?
- Nie. Nie miałeś wtedy halucynacji. Czy później nie wiem. Gdy leżałeś w gorączce, owszem.
Nie. Gdy wyszedł z tamtego lasu, leciał na łabędziu, szedł drogą przy polanie, nie miał halucynacji.
- Wiem, że mnie tu nie chcecie. Dlatego odejdę, powinnam już dawno to zrobić. Poczekam do końca twojej zmiany.
Kiwnął głową i założył słuchawki.
______________________________________
Wiedziałam, że będę miała mniej czasu na pisanie, ale nie, że aż tak mało! Należę do tych osób, których prawie nie ma w domu w czasie wakacji i to bardzo skraca mój czas prawdziwego odpoczynku i relaksu nad klawiaturą.
Co myślicie o rozdziale? Macie jakieś uwagi?
Pytanka: (!!)
Wszyscy:
1. Co myślisz o fakcie zostawienia dwójki towarzyszy?
2. Twoja relacja/myśli/zdanie w stosunku do Melanii i Variana.
3. Uczucia związane ze zbliżaniem się do wykonania misji i z przeznaczeniem, Norą i tym co mówiła (plus przemyślenia ogólne jeśli chcecie coś dodać)
Proszę, odpowiedzcie do przyszłego weekendu!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top