3. Natasha - królowa krasnoludków

Mimo, że wszyscy mieli mieszane uczucia co do śniadania, ruszyli wspólnie za krasnalem, który na początku zaprowadził ich przez kamienny korytarz, by w końcu wyłonić się zza drewnianych drzwi w wielkiej sali. Nad nimi wisiał majestatyczny żyrandol. Światło, które wpadło przez niewielkie otwory w suficie, odbijało się od kolorowych klejnotów przyczepionych do konstrukcji, nadawając pomieszczeniu prawdziwie magiczną atmosferę. Podłoga była wykonana z jakiegoś nie znanego im kamienia. Na całej powierzchni były wyrysowane różne skomplikowane wzory, które w dziwny sposób wydawały się częścią kamienia. Jasne ściany koloru skóry były puste, nie licząc bogatych rzeźb w rogach, pod sufitem. W jednym miejscu były ustawione stoły, które przykryto zakurzoną już płachtą tak, że widzieli jedynie drewniane nogi.

- To sala balowa. Niegdyś były tu wydawane przyjęcia - powiedział krasnal z lekko wyczuwalną tęsknotą.

Następnie przeszli przez wielkie otwarte drzwi, wchodząc na kolejny korytarz pełen obrazów, by zaraz przekroczyć jeszcze jeden próg. Oczom wszystkich ukazała się sala w kolorach zieleni. Na ścianach wisiały portrety ludzi i krasnalów, zarówno w koronach jak i bez. Lilian uważnie przyjrzała się malowidłu, które wisiało samotnie na jednej ze ścian. Było ogromne. Przedstawiało młodą kobietę w prostej, lecz w jakiś sposób bardzo wyjątkowej sukni. W czarny warkocz miała wplątane kryształy. Na głowie spoczywała złotą tiarę z liściastymi szczegółami w jednej z części. Z drugiej strony było coś na podobieństwo promieni słońca, w kolejnym kawałku płatki śniegu, a dalej świeże pączki kwiatów. Dziewczyna radośnie się uśmiechała. Wokół niej unosiły się cztery znaki. Po lewej serce w różowej poświacie oraz rąb w błękitnej, a po prawej koniczyna oraz słońce, świecące na zielono i żółto. W dłoni trzymała klucz, który lśnił na fioletowo. Jego znakiem była gwiazda. Światło, które wpadło przez okno, było skierowane prosto na postać. Jak widać tutejsi architekci lubili bawić się światłem.

Samuel spojrzał po sali. Robiła duże wrażenie, jak zresztą wszystko inne. Jednak najbardziej ucieszył się, gdy po środku sali ujrzał długi stół pełen jedzenia. Ilość wydawała się być idealna dla wykarmienia siedmiu osób, a nawet więcej. Wszystko wyglądało na prawdę apetycznie. Był głodny, bardzo głodny. Nie wiedział czy może ufać tym krasnalom, miał co do tego dużo wątpliwości. Jednak zawsze trzeba brać pod uwagę zdanie swojego brzucha, a ono w tej chwili miało zupełnie inne zdanie.

- Królowa Natasha pierwsza zaprasza do stołu - ogłosił krasnal gdy wszyscy znaleźli się na sali. Gdy zobaczył, że stoją w miejscu dodał szeptem - No, idźcie, usiądźcie, królowa czeka.

Cała siódemka ruszyła niepewnie przed siebie by zająć nakryte miejsca. Na końcu stołu, przed wielkim obrazem dziewczyny oraz przy nakrytych miejscach, siedziała królowa. Była wyższa o mniej więcej dwadzieścia centymetrów od Krasnala, jednak wciąż na tyle niska by uważać jej wzrost za dość dziwny. Brązowe włosy miała zaczesane do tyłu, a z niektórych pasemek zrobione małe warkoczyki, które łączyły się w wymyślną fryzurę. Na głowie miała niedużą wysoką koronę, zrobioną jakby ze złotych liści. Ubrana była w zielona suknię z liściastymi akcentami co nadawało jej jakiegoś uroku. Można było jednak dostrzec, że królowa jest już dorosła, pomimo tego na co mógł wskazywać jej wzrost.

Sam, Christian, Varian i Nicolas usiedli po jej prawej stronie, natomiast dziewczyny po lewej.

- Mam nadzieję, że nie macie nam za złe tego co zrobiliśmy... - powiedziała z poczuciem winy królowa. Westchnęła. - Rozumiecie, pilnujemy tego lasu, by nikt nie proszony nie przeszedł przez portal. Przejście nie jest takie proste jeśli nie jest się Wybranymi, ale jednak ostrożności nigdy nie za wiele. - Uśmiechnęła się, po czym spojrzała po wszystkich. - Częstujcie się śmiało! Nie codzień goszczę w swoim zamku, tak ważnych gości.

Królowa sama nałożyła sobie kilka gofrów, polewając je jakimś syropem, zachęcając przy tym innych do posiłku. Varian idąc w jej ślad nałożył sobie to samo. Postanowił jeść tylko to, czego spróbuje ta dziwna kobieta.

- Na początku nie mieliśmy pewności czy to wy, sami rozumiecie... Jest was siódemka, ale jeden z was, hm... Wygląda trochę inaczej... - wydawała się zmieszana musieć o tym mówić, jednak Christian wcale nie wydawał się być tym zraniony. W tej chwili preferował zasadę "najedzony Chris, to szczęśliwy Chris".

- Tak czy inaczej, dostaliśmy wiadomość od Pioruna, że to wy. Powiedział, że możemy wam trochę pomóc w uzupełnieniu zapasów i tak dalej. Oczywiście pomożemy wam z wielką radością!

Aelita powoli jadła coś w rodzaju budyniu. Jeśli dobrze zrozumiała, to te istoty ich porwały. Gdyby chcieli ich zabić, z pewnością już dawno by to zrobili i nie bawili się w zatrute jedzenie. Teraz postanowiła zdobyć jak najwięcej informacji.

- Piorun tu był? - zapytała zdziwiona.

- Nie, ale przesłał nam wiadomość pisemną. To na prawdę niesamowite, że my Saletanie możemy was jako pierwsi gościć w Wielowzgórzu.

Nicolas, gdy usłyszał tą nazwę, mało co nie wybuchł śmiechem. Serio? Saletanie? Brzmi jak plemię jakiejś salarety, albo pradawnych sałat.

- Saletanie? - powtórzyła Aelita.

- Owszem. Wiele osób nazywa nas po prostu Krasnoludkami, jednak się myli. Jesteśmy jedną z najstarszych ras Wielowzgórza. Nasza nazwa powstała, od pierwszego władcy - Saleta Pierwszego.

Dziewczyna kiwnęła głową.

- W lesie zaatakowały nas dziwne stworzenia... - kontynuowała blondynka. - Były trochę podobne do koni.

- Zaatakowały was nimoki?! - przeraziła się Saletanka.

- Ktoś nas chyba uratował... więc nic nam się nie stało... - powiedział niepewnie Samuel.

- To dobrze - odetchnęła. - Na ogół nimoki, to bardzo przyjazne stworzenia, dopóki nie zdziczeją. W takiej sytuacji już nie ma dla nich ratunku. Powoli umierają bardzo cierpiąc. Są wtedy bardzo agresywne i niosą za sobą nieubłagalną śmierć. W niektórych lasach, co krok widać leżące nimoki, które wydychają z siebie ostatnie tchnienia. To na prawdę smutny widok.

- To... straszne... - wydusił z siebie Varian.

- Owszem. Niestety nie można wiele z tym zrobić. Jedynie trzymać własne z dala od zdziczałych.

Gdy wszyscy się już najedli, albo przynajmniej zjedli tyle ile uważali, że im wystarczy, by nie paść po drodze, królowa zaproponowała zwiedzenie królestwa.

- Wszyscy jesteście po raz pierwszy w Wielowzgórzu, więc myślę, że zwiedzenie naszego niewielkiego królestwa, powinno wam sprawić przyjemność. Zamek Słońca, w którym teraz jesteście, leży w Msllen, stolicy królestwa Saletanów - Salettan. Nazwa niestety jest powiązana trochę z językiem elfickim - królowa lekko i dostojnie chrząknęła. - Lecz niestety nic w tej chwili nie możemy na to poradzić.

- Dlaczego? - Aelita z grzeczności starała się utrzymywać rozmowę, gdy królowa wraz z trzema strażnikami, prowadziła rówieśników między korytarzami zamku.

- To nie takie proste. Trzeba mieć przychylność Pioruna. Nie żeby, nas potępiał. Jego wyższość stara się traktować wszystkich na równi, dlatego nie toleruje nienawiści do elfów.

- Właściwie, dlaczego ich tak nie lubicie? - zapytał Varian.

Królowa lekko się wzburzyła na samą myśl o elfach.

- Czy to ma coś wspólnego z nazwą lasu w którym się znaleźliśmy? - wtrąciła wspaniałomyślnie Aelita, zanim królowa Natasha coś powiedziała.

- Tak, owszem - powiedziała dostojnym tonem. - Niegdyś z powodu wielkiego nieporozumienia zostaliśmy tu... brzydko mówiąc wykopani. Na prawdę wolę o tym nie mówić, mogę jedynie dodać, że przyczyniły się do tego również elfy.

Saletanka zatrzymała się przed drzwiami. Odwróciła się do podróżników i z uśmiechem na nich spojrzała.

- Miłej zabawy! W między czasie kucharki przygotują dla was prowiant na podróż. Gdy wrócicie, wskażemy wam drogę którą musicie się dalej udać.

Nikt nie miał nic przeciwko temu. Mogli teraz zobaczyć kim tak na prawdę są te krasnale, znaleźć ewentualną drogę ucieczki i w miarę przyjemnie spędzić czas.

- Em... Pani królowo, a czy można gdzieś po prostu odpocząć? Przed nami zapewne długa droga, a mam ze wszystkich największe zapotrzebowanie na sen - powiedział z dumą trochę zmęczony już Christian, starając się dobierać jak najbardziej dostojne słowa, które zna.

- Na pewno znajdzie się dla ciebie jakieś wygodne łoże - Natasha skinęła na jednego ze strażników.

Aelita spojrzała zirytowana na Chrisa, który właśnie zniszczył jej piękny plan. To ona chciała zostać w zamku w czasie gdy ON, radośnie skakałby na zewnątrz podziwiając krasnoludki. Dzięki temu mogłaby być od niego daleko, a teraz już sama nie wiedziała, czy zostać, czy iść.

***

Varian rozglądał się za jakimiś nieznanymi mu stworzeniami. Miał nadzieję dowiedzieć się o nich czegoś więcej, trochę zapominając po co tak naprawdę wyruszyli w tą podróż. Ale dlaczego by nie? To była wspaniała okazja dla każdego miłośnika zwierząt.

Miasteczko było przeurocze. Mieszkańcy mieszkali w domach zbudowanych z drewna oraz w niewielkich kamienicach. Wiele dzieci bawiło się na swoich podwórkach, lub ganiało za kotami. Lilian usłyszała nawet jak jakieś małe dziewczynki bawiły się, że są jakimiś posiadaczkami kamieni, księżniczką oraz czarodziejką. Dziewczyna stwierdziła, że w Wielowzgórzu muszą mieć na prawdę przecudowne powieści.

Saletanie gdy widzieli przechadzających się we trójkę Lilian, Variana i Samuela, zatrzymywali wzrok i patrzyli na nich z podziwem. Niektórzy nie wiedząc co do końca zrobić, nawet lekko zniżali głowy, jakby w pokłonie, co trochę spinało podróżników w niepewności. Nie spodziewali się tego. W końcu doszli na targ. Jak się spodziewali było na nim wiele różnych błyskotek, dziwnych ziół oraz nieznanych przyrządów - jak przystało na każdy targ z książek fantasy. Od razu rozeszli się po stoiskach i przyglądali towarowi. Samuel z ciekawością patrzył na świecące pierścienie, których szczerze mówiąc już trochę miał. Później przerzucił wzrok na medaliony.

- On panie, nie jest ci całkowicie potrzebny - powiedziała wystrojona saletańska sprzedawczyni, widząc jak Sam patrzy na czerwony amulet. - Twój magiczny pierścień niesie ze sobą wystarczającą ilość zdrowia i łaski z niebios.

- Skąd pani wie, że jest magiczny? - zapytał zdziwiony chłopak.

- Łatwo rozpoznać magiczne przedmioty - powiedziała, po czym wróciła do kolejnych klientów.

Lilian przez chwilę oglądała kolczyki na tym samym stoisku co Samuel, lecz później powędrowała obejrzeć również inne stoiska. Gdy zatrzymała się przy ziołach, saletanka okryta kapturem wyciągnęła do niej dłoń. Lilian spojrzała na leżąca na niej zwykłą brązową sakiewoka opasaną rzemykiem.

- Weź. To prezent, tak jak wszyscy wiemy kim jesteście.

Lils spojrzała na kobietę trochę przestraszona, jednak wzięła od niej sakiewkę. Sprawdziła ostrożnie jej zawartość.

- Co to? - zapytała.

- Prezent. Nie zgub tego, później się wam to przyda.

Saletanka odeszła, a Lilian schowała woreczek do kieszeni. Były w nim zmielone zioła.

W tym czasie Varian natknął się na królicze łapki. Zdziwił się, że i tutaj najwyraźniej uznaje się, że przynoszą szczęście. Mimo, że było mu żal królików, był prawie pewny, że to właśnie od tej rasy, którą widzieli w lesie, pochodzą. Musnął lekko palcem mięciutkie futerko, gdy usłyszał wielki krzyk brodatego sprzedawcy.

- Nie dotykaj!!!

Wszystkie krasnoludki stojące niedaleko, odwróciły gwałtownie wzrok w jego stronę, ciekawe co właśnie się stało. Niestety nie mogli zaspokoić swoich ciekawości, bo saletan przegonił ich z uśmiechem tłumacząc, że to nic takiego. Później jednak podszedł do chłopaka i uniósł głowę by spojrzeć mu w oczy.

- Zwariowałeś? - powiedział przyciszonym głosem mężczyzna. - Pech nie jest wskazany w waszej misji. - Zawachał się chwilę, jednak zaraz dodał. - To łapy trójuszatego zająca... Tylko nikomu nie mów! Zastrzegam! Jeśli się dowiedzą, to przestaną je kupować.

- Ym... No dobrze... - zmieszał się trochę chłopak, patrząc na krasnala.

***

Drzewo wyglądało raczej zwyczajnie. Było wysokie i pokryte korą. U szczytu korony, liście odbijały promienie słoneczne, a przy podłożu dawały miły cień. Melania siedziała słuchając muzyki współgrających ze sobą dźwięków natury oraz zgiełku pobliskiego targu, który część osób poszła pozwiedzać. Niektórzy tak jak ona woleli porobić teraz coś samemu, w odosobnieniu. Z dala od wszystkich gadających ludzi. Po prostu sama.

Jak to możliwe, że nikt wcześniej nie odkrył tej krainy? Równoległego świata w którym istnieje magia. Może po prostu nikt kto tu przybył, już nie wrócił? Lub ukrywa to w tajemnicy i odwiedza Wielowzgórze systematycznie? Nie było tu tak źle. Może gdyby miała okazję, wróciłaby tu. Chociaż z drugie strony jeszcze wszędzie nie byli. Dopiero co zaczęli odkrywać magiczną krainę. Nie może tu być tak kolorowo. Gdzieś musi się kryć niebezpieczeństwo.

Zobaczyła, że Lilian, Samuel i Varian już wracają. Nicolas też zapewne gdzieś tu się kręci i wróci razem z nimi do zamku krasnoludków. Dlatego postanowiła wstać i do nich dołączyć. Czas wyruszyć w dalszą drogę.

***

Królowa stała na dziedzińcu razem z krasnalem, który wyprowadził ich z więzienia.

- Żegnajcie i powodzenia! Uratujcie księżniczkę pegazów i jednorożeców! - pożegnała ich z uśmiechem, każdego po kolei przytulając. Gdy nadeszła pora Nicolasa, ten skrzywił się pochylając się do uścisku. To wszystko było takie żałosne...

- Jeszcze raz dziękujemy za prowiant! - powiedziała Aelita, chcąc jak najszybciej ruszać. Christian stał akurat obok niej, a wiedziała, że gdy tylko pójdą dalej, ten będzie się wlukł na samym końcu.

- I za śniadanie - dodał Chris. - Zwłaszcza za krasnelsy - uśmiechnął się rozbawiony, gdy przypomniał sobie deser, który przyrządzono dla niego wcześniej. Zapewne królowa chciała go w ten sposób przeprosić, mimo że Chris, nawet nie odczuł żadnej zniewagi kierowanej do jego osoby.

Gdy odchodzili królowa jeszcze machała im na pożegnanie, póki nie zniknęli wśród drzew.

- Byłam przy przygotowywaniu prowiantu i jego pakowaniu. Oni na prawdę nie mieli wobec nas złych zamiarów. Gdyby chcieli nas zabić, to wcześniej mieli już na to mnóstwo okazji - powiedziała Aelita.

Mel była wpatrzona w ziemię.

- Może masz rację...

- Jako jedyna nic nie zjadłaś - zauważył Varian.

- Oczywiście, że mam rację - uśmiechnęła się do dziewczyny. - A teraz coś zjedz, będziemy iść jeszcze dobre parę godzin.

Aelita wyjęła ze swojego plecaka pieczywo i podała je Melanii, przy okazji wyciągając mapę. Położyła ją w dłonie najbliżej osoby, po czym założyła plecak z powrotem na ramiona. Samuel rozłożył mapę.

- Widzę, że zaznaczyli nam skąd teraz ruszyliśmy - stwierdził. - Oraz proponowaną, najbezpieczniejszą drogę.

Varian spojrzał mu przez ramię.

- Spójrz! Chyba celowo poprowadzili drogę jak najdalej lasu w którym mieszkają elfy - zaśmiał się.

- Masz rację, ta cała nienawiść do elfów jest dość dziwna - stwierdziła Melania.

Christian trochę przyspieszył by dorównać kroku pozostałym. Sapnął parę razy, zanim zadał pytanie.

- Z ciekawości, jak było w miasteczku?Chcę wiedzieć, czy było warto, spędzić tamten czas na wyregenorowanie swojej potrzeby snu - starł z czoła małą kroplę potu. - Chociaż w sumie to oczywiste, że mój wybór był dobry.

- Było tam dużo ziół i rupieci. Ale dowiedziałem się czegoś ciekawego - powiedział Samuel i spojrzał na swój pierścień. - Gdy patrzyłem na stoisko z biżuterią, sprzedawczyni powiedziała, że mój pierścień jest magiczny oraz niesie za sobą zdrowie i łaskę z niebios - cytuje.

- To, że nasze pierścienie są w jakiś sposób magiczne, wiemy już od dawna - prychnął Nicolas.

- Ale co oznacza, że niesie za sobą zdrowie..? - powiedziała cicho Lili.

Varian wzruszył ramionami.

- Pewnie nie długo się dowiemy. Ja też czegoś się dowiedziałem. Ten królik, którego wczoraj widzieliśmy, przynosi pecha.

- Wierzysz w takie rzeczy? - zapytała Aelita.

- Nie, ale coś w tym może być. Zaraz potem zaczęły nas gonić tamte stwory.

- A ja... - niepewnie zabrała głos Lilian. - Uważam, że miasteczko, było przeurocze i jak na razie bardzo mi się tu podoba.

Nicolas spojrzał na nią z politowaniem. Przeurocze? Zaledwie po kilku minutach coś ich zaatakowało i przyniosło pecha. Nie rozumiał czemu dziewczyna jak i pewnie reszta, uważają to miejsce za tak cudowne, niczym z bajek. Przecież to wszystko przypomina pokręcony koszmar. Nimoki, krasnale, szepty... Niech to licho!

- Na razie... Zobaczymy co będzie potem - sprostowała Mel kończąc posiłek.

- Dajcie już tą mapę, trzeba ją schować - Aelita wyciągnęła rękę.

- Czemu akurat ty musisz ją nieść? Masz prowiant i mnóstwo innych rzeczy, daj innym ponosić coś fajnego - zapytał Chris patrząc prosto na nią.

- O ile dobrze pamiętam, to Lilian dostała mapę od Pioruna - przypomniała Melania.

- Racja - powiedział szybko Varian.

Aelita westchnęła zatrzymując się.

- Ale to ja znam się na kompasie!

Wybuchła dyskusja na temat tego, kto powinien pilnować mapy. Pobliskie zwierzęta szybko uciekły lub czekały na rozwój wydarzeń, ukrywając się w krzakach, gdy podróżnicy nic i tym nie wiedzieli.

______________________________________

1.Kto według ciebie powinien nieść mapę? Może ty?

2. Co myślisz o tym co dowiedział się Samuel?

Jak ten czas szybko leci... Rozdział trochę krótszy niż poprzedni, ale mam nadzieję, że nie jest taki zły. Miłego wieczoru!

P.S. Takie pytanko do was. Chcecie zdjęcie mapy?

Na ogół zapomniałam wcześniej o tym wspomnieć, ale książka jest oparta na mojej serii książek, którą pisałam w klasach 3-5, więc większość nazw zostawiłam, dlatego mogą być dziwne.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top