4. Anorektyk

Na długiej przerwie w ogólniaku, prawie każdy miał co ze sobą zrobić. Jadł chociażby lancz, albo wymykał się ukradkiem do palarni. Aris jednak nie miał ze sobą jedzenia. Jedzenie nie sprawiało mu przyjemności, dlatego zamiast tego, szedł po szkole okrężną drogą do szatni, mijając śmiejących się uczniów i widząc przez okno, jak spora część młodzieży przesiaduje w szkolnym parku.

Wchodząc na schody przemknął mu widok samotnie siedzącej dziewczyny w luźnych, modnych modnych, luźnych dżinsach i szarej, szerokiej koszulce. Przemknęło mu przez myśli, że on przynajmniej nie pokazuje publicznie faktu, że jest osamotniony i truchtem zszedł zręcznie po schodach. Mijając kolejne piętro, miał wrażenie, że grupa uczniów lustruje go spojrzeniem. Czyżby zauważyli jego fałdę na brzuchu i tłuszcz na udach? Sądził, że wybrane ubrania to zneutralizują... Zwiększył częstotliwość pokonywania stopni i po minięciu parteru, wkroczył korytarz szatni.

Skoro tabletki, które czekały na niego w szafce, były dla niego tak ważne, dlaczego nie nosił ich przy sobie, mógłby ktoś go zapytać.

Aris Lu zostawiał tabletki daleko od siebie, aby idąc po nie, mógł przy okazji pozbyć się kolejnych kalorii.

W szatni panował półmrok. Przez wąskie okna blisko sufitu, wpadało trochę światła i tyle mu wystarczyło, by odnaleźć własną szafkę. Wyjął z kieszeni kluczyk i przekręcił zamek. Dopiero kończył się pierwszy tydzień szkoły, więc w środku nie miał jeszcze zbyt wielu rzeczy, a dno wnęki nie pokrywała warstwa piachu. Wyjął kartonowe pudełeczko i wycisnął sobie jedną tabletkę. Nie wziął wody.

Po chwili do pomieszczenia ktoś powoli wszedł. Chłopak z początku się nie odwracał. Usłyszał stuknięcie o metalowe szafki oraz ruch. Był trochę zdezorientowany faktem, że ta osoba nie włączyła światła, póki nie przymknął lekko szafki i nie spojrzał w kąt na drugim końcu pomieszczenia. To były dwie osoby.

Uśmiechnął się z szelmowską nutą, zamknął z lekkim trzaśnięciem szafkę, a w pomieszczeniu prócz tego usłyszał mlaśnięcie ust.

- Mogę się dołączyć? - zapytał patrząc w ich stronę. Blondyn zdawał się być lekko speszony a jego granatowo włosa dziewczyna była zupełnie czerwona i chyba odrobinę zła. Spojrzenie starała się schować w grzywce.

- No dobra, a tak na serio, to macie wodę?


***

Mocniejszy podmuch wiatru zabrał Arisowi na chwilę pełen widok na boisko. Odgarnął przydługie loki i znów wpatrzył się w sylwetkę tańczącego. Chao naprawdę ciężko trenował, nawet po zajęciach.

Nie było się co dziwić jego rozbudowanej sylwetce, ani temu, że już po pierwszym tygodniu nauki dziewczyny w szkole sportowej szeptały o nim po kątach. Nawet w tym momencie kilka z nich siedziało na ławce kawałek od Arisa i tak samo jak on obserwowały ćwiczoną przez niego choreografię. Różnica była jedna. One patrzyły na mięśnie i marzyły, by do nich podszedł. On skupiał się na choreografii i wiedział, że Chao Cessabit nie pozostawi jego obecności zupełnie obojętnie. Nie mylił się.

Spocony mężczyzna głęboko oddychając, podszedł do trybun i wystawił rękę w stronę Arisa. Ten uśmiechnął się jak zwykle i podał mu skradzioną butelkę wody. Jeden ze sposobów, by zmusić Chao do podejścia. Chłopak miał koszulkę mokrą od potu. Napił się łapczywie, po czym oblał sobie lekko twarz.

- Co tu robisz? - rzucił.

- No wiesz - zaczął lekko. - Akurat przechodziłem obok i zobaczyłem jak się męczysz, to podszedłem. Widzę, że Ci się powodzi - machnął wzrokiem na dziewczyny.

- A ty nie urosłeś.

Aris Lu zignorował uwagę i zeskoczył z siedzenia spacerując kilka kroków. Chao w tym czasie chwycił ręcznik i wytarł lekko twarz. Chwilę później, po chodniku potoczył się nieduży przedmiot, zatrzymując się niedaleko kratki kanalizacyjnej. Lu spojrzał w tamtym kierunku, po czym się schylił i podniósł element biżuterii.

- Ooo, zacząłeś nosić pierścionki! Pasuje ci ten kolor.

Przez moment miał wrażenie, że pierścień ma pomarańczowy kolor, jednak gdy trzymał go w dłoni, okazało się, że jest fioletowy. Po środku miał rysunek gwiazdy.

- To nie moje - burknął chłopak. - Znalazłem go przy damskich prysznicach.

- Kobieta to przysmak bogów, byle go diabeł nie przyprawił - powiedział lokowany, jakby od niechcenia, po czym posłał mu szelmowski uśmiech. - Szekspir. Będziesz szukał właścicielki?

Chao poruszył z namysłem szczęką.

- Jeszcze nie wiem.

Lu wzruszył ramionami i oparł się o trybuny.

- No wiesz, może jest nawet ładna... Na pewno się ucieszy, że to akurat to ty go znalazłeś. Trochę się pewnie namęczysz przy poszukiwaniach, ale czy nie warto dla jednego uśmiechu? - uniósł sugestywnie brwi.

Chao już miał coś powiedzieć, ale przekręcił oczami i złożył ręcznik.

- Wiem do czego dążysz. Weź go i idź już. Jasne, że nikt nie będzie szukał jakiegoś pierścionka.

- Jesteś pewny? - zapytał niewinnie. Po chwili ciszy zaczął oddalać się w stronę bramy.

- Czemu przestałeś tańczyć? - zapytał za nim poważnie Chao.

Aris odwrócił się, przyjmując sztywną, majestatyczną postawę.

- Być, albo nie być, oto jest pytanie.

***

Tak się złożyło, że akurat była obok. Tak zawsze się składa.

Prawda, nie lubiła chodzić do szkoły. Technikum budowlane było tylko etapem oczekiwania pełnoletności. Nie miała zamiaru starać się, by zdać do następnej klasy. Za to chodzenie do nieswoich szkół bywało ciekawe. Dlatego siedziała na szczycie trybun i bazgroliła sylwetki w swoim zeszycie. Między spojrzeniami w dół, dostrzegła, że pojawił się jeszcze ktoś, a później...

Ten błysk.

Poczuła, że musi iść za nim. Nie wiedziała czemu, ale nie mogła się oprzeć temu uczuciu.

________
No dobra, wstawiam, co miałam :p

Rozdziału długo nie było, bo dużo się u mnie działo, między innymi pracowałam nad filmem i miałam wokół niego zmartwienia. Ale już po wszystkim. Zostały ostatnie sprawy związane z zakończeniem roku i byciem w samorządzie.

Rozdział krótki, następny mam nadzieję, że pojawi się w ciągu dwóch tygodni, ale zobaczymy.

PYTAŃ BRAK, ALE MOŻECIE COŚ NAPISAĆ

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top