9. Cichy Bajarz
Wioska trolli była osadzona w dolinie. Dlatego wystarczyło się przyjrzeć wysokiej trawie na otaczających ją wzniesieniach, by ujrzeć zbiegającą po nich, własnym tempem, Norę. Włosy miała jak zwykle trochę roztrzepane, ciemnobrązowe, falujące, sięgające do połowy pleców, niewiele dalej niż ostatnim razem. Niezliczone, tajemnicze koraliki i inne zmyślności we włosach od czasu do czasu podskakiwały w rytm jej kroków przebywania przez strome wzgórze. Oczy miała roześmiane, czego nikt nie mógł jeszcze dostrzec. A obok niej unosił się niebieski motyl.
- Nareszcie ich zobaczę! - powiedziała przed siebie.
- Nie cieszyłbym się tak na twoim miejscu - stwierdził towarzysz. - Ale nie jestem tobą, więc się cieszę.
- Nie wiem o co ci chodzi, ale czuję, że nie mam wiedzieć - odparła. - To ekscytujące, że Księga ich zaprosiła - ucieszyła się.
Wkrótce dostrzegła z daleka mieszkańców doliny. Nieruchomi jak posągi, zwinięci w głazy, lub uchwyceni przy pracy - stali w na łące, przy domostwach, lub z dala od nich. Chciałaby się z nimi teraz przywitać, ale wiedziała, że musi trochę poczekać.
Dobiegła na dół i od razu usłyszała kawałek dalej lekki gwar rozmów. Zaczęła iść w tamtą stronę. W żołądku poczuła, jak wszystko w nim się spina i kurczy. Nogi szły jakby z przyzwyczajenia, a oddech był opanowany, ale ostrożny. Mijając stoickie figury, natknęła się na Baltazara.
- Już są, prawda? - zapytała.
Wiedziała, że nie spodziewali się jej już dzisiaj. W dodatku w środku dnia.
- Wraz z deszczem spada wiele niespodzianek.
Poruszając się sprawnie między domkami, poszła trochę na około, by przygotować się na spotkanie. Zresztą, nie chciała, by od razu ją zobaczyli. Chciała chwilę popatrzeć i jeszcze raz powtórzyć sobie wszystkie istotne informacje, mimo że wiedziała, że i tak dopytają o ewentualne rzeczy, o których by na chwilę zapomniała.
Chwilę później stała pod daszkiem domu, sama, mając parę metrów przed sobą pusty plac z wystawionym stołem i siedzącą przy nim młodzież. Jedli posiłek w towarzystwie jednego trolla. Raz, dwa... Było ich siedmioro.
***
Artihe zaśmiała się, słysząc słowa Lotty, po czym popatrzyła uważnie na Rileya. Jaki by tu dać komplement? Musi być najoryginalniejszy i najpiękniejszy, niezrównany. Postanowiła nawiązać do jego wcześniejszych słów.
- Riley - zwróciła na siebie jego uwagę. - wspaniale sobie radzisz bez sztućców. - Rozpierała ją duma, że udało się jej wymyślić coś tak nietuzinkowego.
Chłopak przez chwilę nie wiedział jak zareagować, ale w końcu zrozumiał, że miał to być komplement.
- Dź-dzięki...
Wcześniej już odkrył, że w towarzystwie trollicy nie czuł się aż tak niekomfortowo jak w towarzystwie innych kobiet. Dlatego potrafił wcześniej zapytać, czy przypadkiem nie dostaną widelca, albo chociaż łyżki. Wyszło na to, że trolle ich nie używają, a tajemnicza Nora o nich nie pomyślała. Na szczęście dostali potrawę z samych warzyw i korzeni. Nic z tego się nie kleiło, nie było tłuste, tylko co najwyżej wilgotne.
- A ty, Nicolas, potrafisz milczeć jak nikt inny.
- Jak uważasz - odpowiedział zwyczajnie, co nie dało satysfakcji Artihe. Już wiedziała, że musi dla niego wymyślić inny, jeszcze bardziej spersonalizowany komplement, który go poruszy.
Poprawiła lekko stelaż na plecach, który kończył się daszkiem z liści nad jej głową i zeszła z ławki.
- Wybaczcie, ale coraz mocniej czuję jak zastygam. Miło było z wami przebywać! Wiecie, skąd możecie wziąć więcej jedzenia. Naprawdę czułam się uskrzydlona waszym towarzystwem. Tymczasem pora ulec się naturalnemu procesowi - oznajmiła. Powoli ruszyła w stronę kilku domków, a patrząc za nią, Lilian dostrzegła jeszcze coś innego.
- Nora?
Na to cicho wypowiedziane imię, głowa Nicolasa gwałtownie odwróciła się w tą samą stronę, co wzrok brunetki. Za nimi poleciały jeszcze ze dwa spojrzenia. Nora pomachała Artihe i ze skromnością wypisaną na twarzy, wyszła na słońce.
Rzadko można zaobserwować Lilian biegnącą gdziekolwiek z własnej woli, zwracającą tym samym na siebie wzrok innych. Jednak teraz był to jeden z tych nielicznych momentów i już za chwilę dziewczyna wpadła w ramiona Nory.
- To nie sen, prawda? Proszę, powiedz, że to nie sen, jeśli to prawda! - zaczęła gorączkowo mówić w jej mostek odrobinkę się trzęsąc z przejęcia.
- Przecież czujesz, że nie jestem duchem - odparła z uśmiechem Nora. - Tak, to nie sen. Jesteś w Wielowzgórzu.
Podeszły razem bliżej stołu, a wszyscy patrzyli się na nie w ciszy.
- Widziałam, że Artihe również przygotowuje się do podróży z nami. To miłe, że dotrzymała wam towarzystwa - popatrzyła na nowe twarze. - Jestem Nora. Wytłumaczę wam, dlaczego tu jesteście.
Młodzież na szybko się przedstawiła, a przybyła dosiadła się do nich do stołu razem z Lilian.
- Może zaczniemy od tego, co się dzieje w Wielowgórzu. W tym momencie, ze wszystkich krańców tego świata, różne istoty podróżują do Wyspy Kamiennej Wieży, na wielki, tradycyjny festyn. Jest to naprawdę wyjątkowy dzień. Festyn odbywa się raz na dziesięć lat, czyli stosunkowo często, ale ten jest szczególnie wyjątkowy - pojawiła się o nim myśl w Wielkiej Księdze. Dlatego tym razem wydarzenie będzie większe niż zazwyczaj. I dlatego wy również zostaliście zaproszeni.
W czasie festynu będzie jedna, istotna chwila. Legendarny muszkieter, który odwiedza festyn za każdym razem, odbędzie walkę na szpady z jedną osobą z publiczności. Osoba, która zostanie do tego wybrana...
Nora przerwała zdanie, jakby straciła wątek.
- Co z tą osobą? - dopytała w końcu Rae.
- Nie wiem. Byłam na takim festynie tylko raz. Wiem, że zawsze dzieje się później coś niezwykłego. Wybraną osobą może być każdy, i każdy chce zmierzyć się z Muszkieterem. Jeszcze nikt nie wygrał pojedynku. Być może to będzie ktoś z was.
- Mamy poświęcać swoje życie dla jakiegoś rytuału? - oburzył się Eric. - Chcę w tej chwili pozbyć się tych halucynacji i wrócić do domu. Chris pożałuje tych gierek!
- Dlaczego Chris?
- To on dosypał coś do tego grilla!
- Z Chrisem spróbowaliśmy zgromadzić wszystkich, którzy mają pierścienie w jednym miejscu - wytłumaczył Nicolas. - Nie sądziliśmy, że od razu tu trafimy.
- Rzeczywiście to walka o śmierć i życie? - zapytała Lilian, na co Nora się roześmiała.
- Nieee, to tylko tradycja. Ale niektórzy biorą to na poważnie. To trochę jak pojedynki w waszym świecie, tylko nie ma punktów.
- Nadal nie brzmi najlepiej - mruknął Aris.
- Spokojnie, ten kto w sercu gorąco nie chce się zmierzać z Muszkieterem, nigdy jeszcze nie został wybrany. Może to będę ja, może jakiś elf, albo któreś z dalekich odległych plemion, o których mało kto słyszał. Nie ma co się tym stresować. Wystarczy, że przyjmiecie zaproszenie.
- Ale skoro jesteśmy tu, to co z naszym domem, bliskimi? - zapytał Aris. - Policja nie będzie nas szukać? Wszystko brzmi, jakby miało zająć więcej niż wieczór.
Nora spojrzała mu w oczy.
- Czas tu płynie trochę inaczej.
Tak naprawdę nikt nie przejmował się tym, że nie będzie go w domu. To pytanie należało jedynie do formalności.
***
Jezioro Łabędzie budziło się coraz jaśniej pod wpływem promieni wzeszłego słońca. Tafla wody migotała złotem i błękitem. Poranki prawie zawsze były tu tak piękne. Wszystkie te bogactwa przyzywały barwne ważki, które zanurzały się w świetlistej powierzchni i ponad nią tańczyły.
Na wąskiej plaży elfiego przybrzeża, siedział jeden, samotny i oczarowany elf. Co jakiś czas odwracał twarz od jeziora, nieba i świateł, by zapisać na kartce parę słów łabędzim piórem. Chciał dobrać najpiękniejsze słowa, dla opisania tego widoku, choć wiedział, że mogą być niewystarczająco piękne i zrozumiałe dla tej, dla której chciał to wszystko zatrzymać w czasie na kawałku papieru.
W czasie jednej z takich chwil, gdy zajęty był słowami, nieduża łódka znacząco zbliżyła się brzegu, ale nie tak blisko, by dało się wyczuć jej obecność samym byciem na plaży. Wyjęto z niej jakiś nieduży przedmiot, po czym pchnięto go do wody. To była malutka łódeczka. Popłynęła żwawo do przodu, napędzana naturalnym mechanizmem. Na początku wyglądała jakby się gdzieś śpieszyła, ale za chwilę jakby zwolniła i poruszała się tylko dzięki właściwościom wody.
Dopiero wtedy elf podniósł oczy i dostrzegł dwa metry od brzegu kołyszącą się przesyłkę. Gwałtownie się poderwał, zdjął buty i zawiązał nogawki spodni wyżej. Wszedł do wody i zaczął w niej brodzić z wyciągniętymi przed siebie rękoma. Chwycił małą, drewnianą łódeczkę i powrócił na brzeg. Już nie zdejmował butów - i tak musiałby to w końcu zrobić do pracy. Usiadł na plaży trzymając znalezisko, jakby było jego największym skarbem. Łódeczka miała na wierzchu dwoje wypukłych drzwiczek. Otworzył je i wyjął kopertę z wypisanym elegancko pseudonimem: Cichy Bajarz.
Uśmiechnął się lekko, z czułością, i otworzył delikatnie kopertę.
Błagam!!! Pomóż mi!!!
Uniósł jedną brew, bez niepokoju, bardziej jakby zaciekawiony.
Uciekła, nie ma jej, nawet wasze nimoki by już jej nie dogoniły! Weny już nie ma, uciekła. Zupełnie nie wiem co mam robić. Zapewne, zanim odpiszesz, jak zwykle znów wskoczy mi coś do głowy, ale...
W lesie coś zaszumiało.
Schował list z kopertą za koszulę, a łódeczkę odłożył w krzaki. Usiadł z powrotem na plaży.
- Navis?
Skręcił lekko tułowie i odwrócił głowę w stronę głosu.
- Mam dla ciebie wiadomość. Góra cię wzywa - uśmiechnął się jakby z ukąsem przybyły elf. - Masz dziś wolne. Niepotrzebnie tu tak wcześnie przychodziłeś. Mam cię zastąpić.
Navis powoli wstał opierając się o ziemię. Kiwnął głową w stronę elfa i odszedł do lasu.
***
Sala tronowa była ciemna, nie licząc centralnego miejsca, gdzie znajdował się niewysoki podest. To dlatego, że nad ciemnym, kamiennym tronem, w suficie znajdował się otwór. Wpadało przez niego światło z zewnętrznego świata, które wydobywało z mroku bladą twarz i jasne, długie włosy króla. Właśnie zasiadł na swoim miejscu.
- Jestem zaskoczony, że wysyła król kogoś z naszych na festyn, który nas nie dotyczy. W dodatku, jeśli dobrze pamiętam, nie powinien mieć miejsca... - powiedział inny elf.
- Wiem, ale nie martw się. To tylko formalność. Wysyłam tam Navisa, nic nie stracimy - odparł król.
- Rozumiem...
W tym momencie drzwi się otworzyły, a do pomieszczenia wszedł wysoki elf o jasnych włosach, związanych w typowy dla elfów warkocz. Był ubrany nieco odświętniej niż nad jeziorem. I miał na sobie buty.
Skłonił się w pół ze zgiętą ręką pod piersią i zwrócił się z łagodnym obliczem do gospodarza.
- Jestem zaszczycony, królu Tindafana, że po tych kilku latach posługi, uznajesz mnie godnym, bym znów mógł przed tobą stanąć.
Tindafana skłonił lekko głowę, po czym począł mówić, patrząc Navisowi prosto w oczy.
- Wiem, że przez te trzy lata sumiennie wykonywałeś swoją pracę. To nie rozgrzesza cię z tego, co uczyniłeś i nie zwraca ci dawnego honoru. Mimo to, poprosiłem cię dziś tutaj, ponieważ chcę cię wysłać na wyprawę. Na pewno wiesz o Wielowzgórzańskim festynie na wyspie Kamiennej Wieży. Za osiem dni z Wschodniego Wybrzeża wyrusza statek. Chcę, abyś reprezentował nasz ród poza jego granicami - oznajmił. Wstał i podał mu zwój pergaminu. - To dla Ciebie. Wyrusz, jak tylko będziesz gotowy. Gdy wrócisz, będę oczekiwał raportu o stanie politycznym krainy - mówiąc to, miał jakieś dziwne spojrzenie.
Navis odebrał zwój. Był zaskoczony ostatnią prośbą, w końcu tu nikt nie interesował się tym, co dzieje się na zewnątrz, jeśli ich nie dotyczyło. Ale jeszcze bardziej nie spodziewał się wyprawy, daleko, poza kontynent. Żaden z tutejszych elfów jeszcze nigdy nie odbył takiej podróży.
- Postaram się sumiennie wypełnić moją powinność.
- To dobrze - Tindafana usiadł z powrotem na tronie. - Wierzę ci, bo ostatnim razem powiedziałeś to samo i nie zawiodłem się. Idź teraz się przygotować, zostaniesz zaopatrzony we wszystko, co jest ci potrzebne. Namarie !
- Namarie - odparł Navis kłaniając się i wyszedł z sali.
Pomyślał, że naprawdę go tu nie lubią.
____________________________________________
Takie tam, nawet nie ma dwóch tysięcy słów - ale jest!
Nie potrzebuję żadnych odpowiedzi na pytania. Jeśli chcecie, możecie napisać parę słów od siebie, niekoniecznie jako postacie. Jak tam wakacje? :) Ja od ponad tygodnia w końcu jestem w domu, ale już odliczam do kolejnego dłuższego wyjazdu...
Jeśli macie jakieś zastrzeżenia co do postaci, albo jakieś pomysły, to śmiało!!!! Wszystko może okazać się inspiracją.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top