2. Kto nie szuka, ten znajdzie

Okazało się, że pierwszy dzień szkoły rozpoczynał się uroczystą eucharystią w niedalekim kościele pod wezwaniem św. Klary z Asyżu. Wcześniej uczniowie i ich rodzice mogli zostawić bagaże w internacie na wyznaczonej do tego hali. Jej tata właśnie tak zrobił, po czym odjechał, zostawiając ją pod kościołem. Aiden, jej młodszy brat, nalegał, by zostać jeszcze na mszy, ale musiał szybciej pożegnać się z siostrą. Gdy się ściskali, Lilian poczuła przyjemne ciepło w środku. Przez moment nawet się uśmiechnęła i pomachała bratu na pożegnanie.

Otaczała ją masa jednakowych mundurków. Chłopcy nosili zielone spodnie i tego samego koloru krawat w kratkę. Za to wszystkie dziewczęta były poubierane w spódniczki o różnych długościach w ten sam wzór co krawaty płci męskiej, a na kołnierzykach nosiły własne, krótkie krawatki. Tylko do butów i bluzek nie było wymogów, jednak dziś i tak wszyscy ubrali się niezwykle elegancko.

Lilian stała przez chwilę przed budynkiem obserwując rozmawiających z ożywieniem uczniów. Chłopcy mówili z głośnym ożywieniem zbijając się ze sobą; kilku w albach, stało oddalonych nad niewielkim, ugaszonym ogniskiem. Dziewczęta w większości miały naburmuszone miny pokazując coś sobie wzajemnie, bądź serdecznie się witały, idąc prędko zająć miejsca w świątyni. Lilian postanowiła iść za ich przykładem i weszła do niewielkiego, drewnianego kościoła. Łatwo rozpoznała ławki przeznaczone dla pierwszaków, nie tylko dlatego, że większość z nich nie miała na sobie mundurków, ale też z powodu dużej ilości osób dorosłych, którzy jako porządni rodzice, postanowili przeżyć dzień rozpoczęcia liceum razem ze swoimi dziećmi.

Zajęła miejsce obok drewnianej, gładko rzeźbionej balaski. Na końcu ławki siedziała tylko jedna dziewczyna z rodzicami i Lilian żywiła nadzieję, że nikt więcej nie będzie już chciał tutaj usiąść. Niestety po jakimś czasie musiała się przesunąć, a obok niej usiedli dwaj chłopcy z ojcem.

Gdy rozbrzmiał dźwięk żeliwnego dzwonka, Lilian zorientowała się, że się zamyśliła i zgodnie z resztą wiernych, powstała z miejsca. Zaskoczyła ją procesja dwóch księży z grupą ministrantów, co wydało jej się niezwykle uroczyste. Na początku mimowolnie słuchała i obserwowała co się dzieje w prezbiterium, ale później jakoś się zamyśliła zapatrując się w światło wpadające przez niskie okienka. Jego smugi przeplatały się z cieniami ludzkich sylwet.

Witraże były niestety w innym miejscu, a promienie słoneczne teraz się przez nie nie przebijały. Lilian chciała znaleźć do nich jakieś porównanie, ale wtedy przed oczami pojawiły jej się nieprzyjemne obrazy. Zamrugała oddalając łzy i zajęła się kontemplacją kwiatów pod ołtarzem.

- Usiądźcie, usiądźcie - potwierdził wysoki ksiądz przy ambonie robiąc gest rękoma. - Znaczy, nie miałem na myśli, że będę mówił długo - zażartował. - postaram się nie przedłużać.

Mężczyzna miał prawdopodobnie coś koło metra dziewięćdziesiąt. Był szczupły, odziany w luźną, zieloną szatę z białą albą i złotymi zdobieniami. Po środku miał wyhaftowane mocno wyróżniające się fioletowe i białe winogrona. Twarz zdobiły czarne oprawki okularów oraz ciemny, krótki zarost, a przystrzyżone włosy powoli zaczynały siwieć. Ksiądz oparł się o ambonę.

- Widzę dużo opalonych twarzy, mam nadzieję, że dobrze wypoczęliście w czasie wakacji! Szkoła w tym czasie również nabrała sił, by jak co roku gościć was w swoich salach i zniecierpliwiona czeka, by rozbrzmiały w nich wasze kroki. Pamiętacie historię Drużyny Pierścienia z powieści Tolkiena? 

Lilian wsłuchała się w słowa duchownego. Opowiadał o niekończącej się wędrówce pełnej wzlotów i upadków, nowych przyjaźni i wielkich przygód, które zakończyły się powrotem do domu w pokoju duszy. Na koniec zacytował coś ze starego testamentu o izraelitach i wrócił na swoje miejsce. Dziewczyna nie mogła uwierzyć, że w czasie kazania, rok szkolny został porównany do opowieści fantasy.

***

Postanowiła nie iść tego dnia do szkoły. 

Ostatnim argumentem był fakt, że nie posiadała galowego stroju. Jednak w grę wchodziło dużo innych rzeczy. Należy podkreślić, że Rae nie widziała w tym sensu. Przywitać nauczycieli mogła równie dobrze następnego dnia, lub za tydzień, a nikt nie powinien zrobić sobie wiele z nieobecności jednego pierwszaka, wśród setki innych. Dlatego teraz wycierała stoliki niewielkiej lodziarni, błądząc wzrokiem po ludziach  przechodzących po drugiej stronie ulicy. Niedaleko stało jedno z lepszych liceów ogólnokształcących. Wiedziała, że większość ludzi z gimnazjum tam poszła i zapewne odwiedzi lokal.

Tymczasem ona nie traciła czasu na szkołę, ale pracowała.

Niedługo przy stolikach i ladzie zrobiło się tłoczno. Dziewczyna z grymasem zauważyła trójgałkową porcję lodów o smaku balonowym. Nie wiedziała jak można coś takiego zamówić i cieszyła się, że nie musiała tego nakładać. Zresztą, już dawno odmówili jej tej rodzaju pracy. Zerknęła w kierunku toalet, za które była odpowiedzialna. Trzymając dwa rożki, przed ich drzwiami stała granatowo włosa dziewczyna. Za chwilę z łazienki dołączył do niej chłopak, którego swojego czasu obserwowała w gimnazjum. Chciała odkryć jego powiązania z pewną osobą, ale nic konkretnego z tego nie wyszło.

Para odeszła i w tym momencie do stolika, który czyściła podszedł wysoki, masywny, czarnoskóry mężczyzna.

- Cześć Rae! Nie wiedziałem, że tu pracujesz - powiedział z uśmiechem. - Ten stolik jest wolny?

Chris Yoon. Jeden z tych ludzi z gimnazjum, do których nigdy nie było o co się przyczepić, przez jego serdeczną naturę, a jednocześnie o tak wielkich plecach, że i tak nie dałoby się go ruszyć. Jeden z tych ludzi, których serdecznie nie znosiła, a na dodatek otaczał przyjaźnią jej niejednego wroga...

- Tak, jasne. Wypolerowany na błysk - odparła z fałszywym uśmiechem.

- Świetnie! Dzięki! - posłał jej serdeczny uśmiech. - Siadaj, Carly, zaraz tu wrócę z twoim wymarzonym deserem.

Rae miała przez chwilę wrażenie, że chłopak chciał obdarzyć swoją towarzyszkę pocałunkiem, jednak do tego nie doszło i za chwilę stanął w krótkiej kolejce do lady.

Miała niesamowite szczęście. Miała kogo obserwować podczas pracy. Odeszła do kolejnego stolika, jednak kątem oka zerkała na dziewczynę pozostawioną przez Chrisa. Lokowane na dzisiejszy dzień włosy, były w jasnym, niemal platynowym kolorze, którego Rae nigdy by nie pomyliła z żadnym innym blondem. Dostrzegła jedną świecącą, ale niezbyt cenną (znała się na tym) spinkę, pasującą do bransoletki na lewym nadgarstku. Lekko pulchna twarz mogłaby mylić, gdyby nie widoczna, szczupła sylwetka, pięknie podkreślona galową sukienką z rozkloszowaną spódnicą. Azjatyckie oczy wpatrywały się w swoje dłonie, chowając lekko twarz we włosach i rozglądając się od czasu do czasu po otaczających ją ludziach.

W głowie Rae zaczęły składać się puzzle. Znalazła pierwszą lukę. Nie była zaskoczona swoim odkryciem, ale nie spodziewała się go, choć był sensowny. Gdy jej wzrok zetknął się z piwnymi, azjatyckimi oczami, zdobionymi skromnym makijażem, powoli się odwróciła i ruszyła do innego stolika.

Przez kolejne pół godziny starała się nie patrzeć w tamtą stronę, ale gdy mogła, wytężała słuch. W końcu para odeszła, zostawiając po sobie puste pucharki i oddaliła się, trzymając się za ręce.

- Osborm, co jest? - rzucił bokiem inny chłopak w fartuchu, widząc zawieszenie dziewczyny.

- Odwal się - przekręciła oczami oparta o jeden ze stolików i ruszyła w stronę łazienek. - Idę sprawdzić kible.

Chris Yoon rzeczywiście miał dziewczynę. W dodatku była-nie-była chłopcem, którego znali wszyscy.

Rae chwyciła z pomieszczenia gospodarczego kilka rolek papieru i weszła do toalety. Uzupełniła braki, rozejrzała się po pomieszczeniach i z zadowoleniem stwierdziła, że nie ma nic więcej do zrobienia. Zamknęła jednak drzwi na zasuwę, by zyskać trochę wolnego czasu.

Lustro na przeciwko pokazywało obraz chudej, wysokiej dziewczyny, w luźnych, ciemnych ubraniach. Rude, proste włosy sięgały jej do okolic łopatek, a część z nich wiązała w nieduży kok z tyłu głowy, którego poprawianiem się teraz zajęła. Niebieskie oczy były pozbawione sympatycznego wyrazu, a od nosa rozchodziła się masa piegów. Prawy kącik ust przecinała krótka kreska, będąca jedną z blizn jej przeszłości. Teraz była niezbyt widoczna, przez zamyślony wyraz twarzy. Obróciła głowę, by sprawdzić, czy upięta część włosów odsłoniła wielokrotnie przekłute uszy, po czym jej wzrok natrafił na przyjemnie niebieski, nieduży przedmiot.

Ktoś musiał go tutaj zostawić przez przypadek, ale wątpiła, by zorientował się, że zostawił go przy lodziarni. Zresztą, i tak był to jej ostatni dzień pracy, a pierścień wydawał się być wykonany z kamienia. Chwyciła go więc i schowała do kieszeni spodni. Nigdy jeszcze nie czuła takiej satysfakcji, po przywłaszczeniu sobie cudzej rzeczy. To było zaskakujące.

***

Około dwa tuziny młodzieży wyszły z pracowni językowej. Na przemian to patrzyli na siebie z ukosa, to się przedstawiali. Część uczniów nie wyróżniłaby się z tłumu na ulicy, a inni wyglądali, jakby dopiero odnajdywali drogę swojego stylu.  Nowa, pierwsza klasa liceum plastycznego, jak zwykle nie miała zbyt wielu chłopców. Mimo to wyglądała obiecująco.

Czarnowłosy chłopak, z wygolonym prawym bokiem i resztą, dłuższej grzywki przerzuconą na drugą stronę, stał przy ławce pod jakimś drzewem. Na pierwszy rzut oka wyglądał dość poważnie i ponuro. W odsłoniętym uchu można było dostrzec tunel, który nie dodawał mu ani trochę sympatii. Dosłownie lazurytowe oczy wyróżniały na bladej twarzy i ciemnej stylówie. Teraz szybko przemknęły po jego przyszłej klasie. Tyle wystarczyło, by wiedzieć o niej tyle, ile jego zdaniem na pierwszy dzień wypadało. W koło było zdecydowanie za dużo kobiet, nic go tu nie trzymało, więc mógł się zwijać. Jak gdyby nigdy nic, ruszył z miejsca i skierował się na przystanek autobusowy, po drodze zerkając jednym okiem na rzeźby, wystawione na szkolnych trawnikach.

- Fajna kamizelka. Sam ją zrobiłeś, prawda? - usłyszał koło siebie chłopięcy, przechodzący jeszcze mutację głos. - Jestem Casia i właśnie dostąpiłeś tego zaszczytu, że cię dostrzegłem. Podoba mi się Twój styl.

Chłopak zmarszczył lekko brwi, po czym przyjaźnie się uśmiechnął do niewysokiego blondyna.

- Tak... A ja jestem Riley.

- Czuję, że właśnie tu jest moje miejsce... - kontynuował Casia. - Ty i cała reszta, zwłaszcza starszych klas, nie wyglądacie jak uczniacy z innych szkół, pierwszego dnia. Myślałem, że się wyróżnię, wybierając na dziś ubrania, a jednak połowa szkoły wygląda tu jak z innej planety! Wyobrażasz sobie, farbowanie włosów nie jest tu zabronione! Mogę mieć na legalu swoje kolorowe pasemka, a w pierwszy dzień szkoły wystarczy wyglądać elegancko, odświętnie, nie jest wymagany galowy strój...

Riley przyznawał mu rację. Ludzie wyglądali tu inaczej i pierwszy raz nikt nie spojrzał krzywo na to, że na czarną koszulę narzucił swoją kamizelkę, do którą ozdobił masą przyszywek różnych zespołów i nie tylko.

Doszli na przystanek i wymienił parę własnych uwag, a ku jego nieszczęściu, gdy podjechał autobus, zdawało się, że weszła do niego większość szkoły. Nie dość, że dzień był upalny, pojazd był zupełnie zapchany uczniami liceum plastycznego. Chłopak miał wrażenie, że stał w najgorszym z możliwych miejsc. Nie wiedział czy mu się tylko wydaje, czy o jego udo rzeczywiście opiera się czyiś pośladek, a stojąca po jego prawej stronie krótkowłosa blondynka, miała niesamowicie duży biust, który sprawiał, że zbierało mu się na wymioty. Do tego temperatura, duchota i tłok sprawiały, że nie mógł normalnie oddychać. Miał wrażenie, że jest tu tylu ludzi, że nigdy się stąd nie wydostanie.

Casia skasował mu bilet i przecisnął się, by stanąć obok niego, ale nie było to takie proste.

- Masakra - rzucił w jego stronę czarnowłosy.

Zatrzymali się na pierwszym przystanku. Zaczęły się przepychanki i miał świadomość, że warunki były idealne dla kieszonkowców. Zauważył, że wielu ludzi musiało wyjść, by przepuścić chcących opuścić pojazd, po czym z powrotem zaczęli wchodzić do zapełnionego autobusu. Ruszyli dalej, a Riley zamknął oczy i postanowił w najbliższym czasie jeździć do szkoły taksówką.

Gdy przyszła kolej na jego przystanek, zaczął z obrzydzeniem przepychać się w stronę drzwi. Zanim jednak opuścił pojazd, zauważył, że przy suficie lata motyl. Zaskoczony stał na przystanku, póki autobus nie zniknął mu z oczu. Po chwili ruszył dalej, w stronę domu.

- Hejcia, Emotek, jak pierwszy dzień szkoły?

Nawet nie podniósł głowy. Miał nadzieję, że wraz z liceum skończą się przezwiska w jego stronę. Nie przemyślał jednak tego, że na ulicy mógł nadal spotykać starych gnębicieli.

- Jaki poważny - rzuciła za oddalającym się chłopakiem rudowłosa dziewczyna. - Fajne trampki! Przypominają mi twoją twarz w tej sekundzie!

Trampki miał czerwone i znoszone. Nie był pewien, którą z cech miała na myśli, ale nie oglądał się i skręcił w swoje osiedle bloków.

Gdy stanął pod swoimi drzwiami na klatce, włożył ręce do kieszeni, by wydobyć z którejś klucz. Miętolił materiał z palcami, aż wydobył na płaskiej dłoni zawartość. Wydobył jednak z kamizelki tylko parę monet i pierścień. Zielony. Na gładkiej powierzchni był wyżłobiony rysunek czterolistnej koniczyny. Widział go pierwszy raz w życiu. I nie miał jak wejść do domu.

W lekkiej panice przeszukał parę razy wszystkie możliwe kieszenie. Przód i tył spodni, kieszeń w koszuli, jeszcze raz kamizelka. Dopiero po którymś razie z kolei, wpatrzył się w drzwi i wrócił schodami na dół. Wyszedł na zacieniony chodnik i jeszcze raz wyjął z kieszeni pierścień.

- Bez sensu - mruknął.

___________________________
Nie za długi, przedstawiający kolejnych waszych bohaterów...
Pytań nie mam! Jeśli coś będzie mnie zastanawiać, to się was podpytam. No chyba, że ktoś ma bardzo ochotę wypisać przemyślenia swojej postaci - nie bronię, to wasza zabawa. ^^ Na ten moment wciąż nic nie jest mi potrzebne. :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top