Rozdział IV; Skok w Przepaść

Początek nowego tygodnia zdawał się być zupełnie normalny i nic nie zapowiadało, że miałoby być inaczej. Poranki zaczęły się robić chłodne i nie było już ucieczki przed nadchodzącą jesienią. Kikuyo zdała sobie sprawę że czuje jej zimny oddech na karku, gdy przebrawszy się w mundur Dywizji, drżała lekko z zimna. Myślała, że jeszcze trochę da radę wytrzymać, zanim będzie musiała zmienić rajstopy na te cieplejsze oraz zakładać coraz więcej warstw pod mundur, by nie marznąć na treningach. Znaczyło to również, że musi wreszcie rozejrzeć się za rękawiczkami, które schowała gdzieś wiosną, by na pewno wiedzieć gdzie są i nie musieć ich szukać. Tylko cały problem polegał na tym, że zapomniała niestety, gdzie one mogą być.

Przed porannym poniedziałkowym treningiem, jak zwykle była jedną z pierwszych w szatni, w końcu nikomu nie chce się zaczynać tygodnia od tak wczesnej pobudki. Gdzieniegdzie słyszała już jednak odgłosy otwieranych i zamykanych szafek, choć w zasięgu jej wzroku nie było jeszcze nikogo. Wiążąc buty, pomyślała, że chyba to niezbyt dobrze, że jeszcze nikogo nie ma. Potrzebowała pożyczyć od kogoś pastę do butów, gdyż kapitan Fujihara zawsze w poniedziałek sprawdzała stan umundurowania i nadzwyczajną wręcz uwagę zwracała na to, czy każda czołgistka miała wypastowane na glanc buty. Gdyby przypadkiem kogoś spotkała, prośba o pożyczenie czegoś nie byłaby czymś nadzwyczajnym, lecz chodzenie po szatni i proszenie się o przysługę mogłoby zostać źle odebrane.

Licząc na to, że może to tam spotka kogoś, kto poratowałby ją w potrzebie, poszła do łazienki, by w lustrze upewnić się, czy na pewno należycie wygląda i by założyć poprawnie furażerkę, gdyż bez patrzenia w nie, nigdy nie była w stanie zrobić tego dobrze. No i była trochę ciekawa, jak przedwczoraj Lotta, Elza i Ren-senpai poradziły sobie ze sprzątaniem tej nieszczęsnej łazienki.

Na miejscu powitał ją typowy dla damskiej łazienki gwar, stworzony przez nieco sztuczny tłum, do powstania którego doprowadziła zasada, że do łazienki koniecznie trzeba iść całą grupą i przy okazji porozmawiać, tak naprawdę o czymkolwiek. Spodziewała się, że na pewno nie będzie tam sama, ale to, że praktycznie każda umywalka będzie zajęta, w dodatku przez senpai z Dywizji Licealnej, zaskoczyło ją bardziej, niż tak naprawdę powinno. Tylko przedostatnia umywalka była wolna, co normalnie nie zmartwiło by jej zbytnio, gdyby nie to, że ostatnią natomiast, zajmował nie kto inny, a panna Shimakawa we własnej osobie, z wsuwką w ustach poprawiając upięcie włosów.

- Dzień dobry, Shimakawa-senpai! - Nieprzywitanie się odpowiednio sprawiłoby, że cała ich sytuacja byłaby jeszcze bardziej niezręczna.

- Dzień dobry... - odpowiedziała jej, unikając jej wzroku.

Starała się nie patrzeć w stronę Shimakawy, przesadnie wręcz skupiając się na własnym odbiciu i na tym, czy jej grzywka na pewno dobrze się układa. Może powinna ją nieco podciąć? Według regulaminu Kuromorimine, była ona zdecydowanie zbyt długa, no i gdy wchodziła jej w oczy, przeszkadzała jej nieco, a ciągłe odgarnianie jej na bok chyba nie było zbyt eleganckim nawykiem. Z drugiej strony, była zbyt bardzo do niej przywiązana, a najbardziej do tego,że gdy patrzyła w dół, zasłaniała ona jej spojrzenie, przez co postronni nie mogli dostrzec, co się w nim kryje. Bardzo ceniła sobie tą prywatność.

Poza tym, łudziła się, że następnym razem, kiedy wróci do domu na Obon, to poprosi mamę, by pomogła jej ładnie ją zakręcić, by kiedy pójdzie na Matsuri, wyglądała tak, jak u idolek, które widziała w telewizji. Złudna to była nadzieja, że jej sztywne i proste jak drut włosy poddadzą się stylizacji ciepłem, ale chyba każda nadzieja w jej życiu była tak samo naiwna.

Mimo tego nieomal narcystycznego skupienia na sobie, Kikuyo czuła, że panna Shimakawa czasami na nią spogląda, jakby chciała jej coś powiedzieć, ale nie wiedziała, jak zacząć. Ponadto, coś w jej zachowaniu zdradzało Kikuyo, że pannę Shimakawę coś najwyraźniej niepokoi. W jej ruchach było coś gwałtownego, a agresja, z którą upinała swój warkocz w niskiego koka, dobitniej pokazywała, że była nabuzowana jakąś negatywną energią. W końcu zauważyła, że ta oparła się o umywalkę, i wbiła spojrzenie w odpływ, oddychając ciężko, jakby zbierała się do zrobienia czegoś niewiarygodne trudnego i wymagającego wysiłku, czegoś, czego się bała. Kikuyo naprawdę to zaniepokoiło, i choć nie wiedziała, czy to będzie na miejscu, czy też nie, musiała się dowiedzieć, czy coś rzeczywiście było nie w porządku. Bierne patrzenie na nią w takim stanie sprawiało, że też zaczynała czuć się źle.

- Miałyśmy udawać, że tamtej rozmowy nigdy nie było, ale wybacz, muszę poprosić cię o przysługę. I to właśnie ze względu na to, co wtedy zaszło, chciałabym, abyś zgodziła się mi pomóc. - nagle rzekła Nanami, patrząc najpierw na swoje, a potem na jej spojrzenie w lustrze.

- Shimakawa-senpai, co masz przez to na myśli?

- Chciałam cię poprosić, żebyś zastępowała mnie na mnie na treningach Dywizji, aż do Festiwalu Kulturalnego w listopadzie, włącznie z rozegraną wtedy bitwą pokazową, jako celownicza w załodze Kapitan Nishizumi.

Nie wierzyła, że naprawdę to usłyszała. To brzmiało jak nieśmieszny żart, jak wtedy, gdy w przedszkolu i podstawówce, gdy najpopularniejsze dziewczynki w klasie pytały ją, czy zechce zostać ich przyjaciółką, by potem móc się nad nią znęcać, wyśmiewając jej naiwność. Mogła stwierdzić z całą pewnością, że Shimakawa-senpai taka nie była, jednak przez to, że niemal dokładnie taka sama sytuacja powtarzała się w tej chwili, nie potrafiła odgonić tych czarnych scenariuszy, coraz silniej atakujących jej świadomość.

Pamiętała to, co powiedziała jej w sobotę Michiru, starała się wierzyć, że faktycznie prezentuje sobą jakąś wartość bojową, ale wizja, w której prośba Shimakawy to element starannie ukartowane gry, która ma na celu upokorzenie jej przed całą Dywizją, poprzez obnażenie tego, jak żałosne są jej umiejętności, w porównaniu z resztą załogi, nie dawała jej spokoju. Może był to plan ułożony przez Honami, żeby pokazać jej raz na zawsze, gdzie jej miejsce? Cóż, jeżeli przyjmie tą propozycję, z pewnością stanie się obiektem jej zemsty. Przytłoczona tym potokiem myśli, nie byla w stanie nic odpowiedzieć pannie Shimakawie.

- Błagam cię, Idegami-san, pomóż mi - to mówiąc, ujęła jej ręce dłońmi i spojrzała jej prosto w oczy, spojrzeniem pełnym strachu i desperacji, rozproszonych nieco w szkiełkach jej okularów - To moja, wina, to przeze mnie załoga kapitan Nishizumi nie może fukcjonować tak, jak powinna. Dla tego to ja muszę to naprawić, bo inaczej... wolę o tym nie myśleć.

Były siebie niekomfortowo wręcz blisko, co zdziwiło nieco Kikuyo, bo przecież, jako czołgistka, stłoczona z innymi dziewczętami w ciasnej, metalowej puszcze, raczej nie miała z tym problemu. Z tej odległości jednak, oraz przez fizyczny kontakt, zdała sobie sprawę, że wbrew własnej woli, zaczyna czuć to, co Nanami. Była to mieszanka intensywnych, nieprzyjemnych uczuć. Czuła żal i desperację, oraz... strach? Nie, to nie było to, choć nieco go przypominało, było zdecydowanie bardziej rozmyte, bo jego źródłem nie była jedna konkretna rzecz, zdawało jej się, jakby źródłem jej bólu była cała rzeczywistość. A to zaczęło Kikuyo niepokoić.

- A formalności, przecież załatwienie tego, to chyba nie jest aż tak prosta sprawa... - zaczęła się zastanawiać, czy to, o co prosi panna Shimakawa, jest rzeczywiście możliwe.

- Nikt nie będzie robił problemów, zresztą niech tylko spróbują, załatwiłam to już z dowództwem. Tylko ty musisz się zgodzić. Proszę - w oczach panny Shimakawy pojawiły się łzy, a jej ręce drżały. Czy komuś takiemu jak Nanami powinno się coś takiego przytrafiać?

- Dobrze, zrobię to - wypaliła nagle, sama zaskoczona śmiałością, z jaką wypowiedziała te słowa. Gdy sama poczuła, o co toczy się dla panny Shimakawy stawka, poczuła że nie może jej odmówić nie dlatego, że uginała się pod jej autorytetem, ale dlatego, że współczuła jej i chciała jej pomóc. Choć ten jeden raz ma szansę na coś się przydać, być użyteczną i ostatnim, czego by chciała teraz, to ją zaprzepaścić. Nawet jeżeli była to jakaś ukryta gra, nawet jeżeli się przez to zupełnie zbłaźni, to chciała zaryzykować wszystkim, by sprawić, by cudze cierpienie było choćby i minimalnie mniejsze, nawet, jeżeli sama będzie musiała wziąć je na barki.

Rozumiała już teraz, co takiego kierowało nią wtedy, gdy wtedy w zeszły piątek rzuciła się biegiem z klasy, by być przy Misaki i stanąć po jej stronie. Długo próbowała sobie wmówić, że to przez jej egoizm, że tak naprawdę chcę poczuć moralną wyższość nad bezdusznym tłumem Kuromorimine, ale tak naprawdę, z głębi serca jej współczuła i wierzyła, że ona sama ma dość sprawczości, by choć spróbować ją uratować. Nie wiedziała jeszcze, co w tej sytuacji, której Shimakawa-senpai nawet nie widziała, było takiego, że przez nią zdecydowała się jej zaufać, ale nie chciała tego zaufania zawieść.

- Dziękuję ci, będę ci dozgonnie wdzięczna. Odwdzięczę ci się jak tylko mogę, przyrzekam! - wykrzyknęła, siląc się na pogodny ton i uścisnęła ją krótko, ale serdecznie, co sprawiło, że chyba kilka osób zwróciło uwagę na ich dziwne zachowanie.

- Właściwie, to miałabym jedną malutką prośbę...

- Co tylko zechcesz!

- Shimakawa-senpai, czy miałabyś może pożyczyć mi pastę do butów?

********

Gdy chwilę potem Nanami przerzucała zawartość swojej szafki, próbując znaleźć ową pastę do butów, a sądząc po hałasie, musiała przerzucić naprawdę sporo rzeczy, Kikuyo kątem oka, mimowolnie spojrzała, co takiego panna Shimakawa w niej trzymała. Wisiał tam długi płaszcz z grubej czarnej wełny, będący obowiązkowym elementem umundurowania zimą, letnią czarną koszulę dywizji z krótkim rękawem, oraz coś, co przykuło jej największą uwagę - zapasowy podstawowy mundur, ze względu na jego cenę, towar dość luksusowy.

Potem, jej spojrzenie powędrowało w kierunku drzwiczek, a konkretniej, powieszonych na nich zdjęć. Zauważyła, wycinek z gazety, najprawdopodobniej z Gekkan Sensha-dō, poświęcony załodze kapitan Nishizumi, prawdopodobnie w związku z ich sukcesem w sparingowych meczach w zeszłe lato, ilustrowany zdjęciem całej załogi przy ich wiernym Panzer III, zdjęcie Nanami i kapitan Nishizumi, oraz portret Fryderyka Chopina, wielkości B5, stanowiący dominantę estetyczną tej pamiątkowej gazetki.

- Proszę, przepraszam, że to tyle trwało - rzekła Nanami, wręczając jej woreczek, w którym znalazła tak potrzebne jej przybory.

- Nie szkodzi, jeszcze raz dziękuję, Shimakawa-senpai.

- Nie ma problemu. Tylko pamiętaj mi to oddać, dobrze? Muszę przyznać, że czasami ja też się boję Sachi i tym bardziej nie mam ochoty jej podpaść - powiedziała, po czym zaśmiała się nerwowo, zasłaniając usta dłonią - I nie musisz się do mnie zwracać po nazwisku, Nanami-senpai w zupełności wystarczy.

- Tak jest, Nanami-senpai...- odpowiedziała, bez przekonania. Nie była legalistką, więc nie miała za bardzo nic przeciwko naruszaniu zasad grzeczności, ale nie była zbyt przekonana do tego, że Nanami chciała pozwolić jej na taką poufałość. Czy napewno na to zasługiwała?

- Od razu lepiej, będziemy przecież jedną załogą, chyba nie ma powodu, żebyśmy się aż tak od siebie dystansowały... A czy ja mogłabym się do ciebie zwracać Kikuyo-chan?

- Tak, jak najbardziej... - powiedziała bez przekonania, znowu nie wierząc w to, że to, co słyszy, jest prawdą.

- Ale jeżeli nie chcesz, uszanuję to, nie chcę, żebyś czuła się niekomfortowo...

- Proszę, żebyś zwracała się do mnie Kikuyo-chan! - wykrzyknęła, pod wpływem emocji głośniej, niż powinna - Po prostu, do tej pory, tylko rodzina do tej pory do mnie tak mówiła, nigdy nie miałam na tyle bliskiej koleżanki i dlatego byłam zdziwiona....

- W takim razie, tym bardziej będę się tak do ciebie zwracać, Kikuyo-chan. Zawsze chciałam mieć młodszą koleżankę, moją uczennicę, którą mogłabym tak nazywać i nauczyć wszystkiego, co potrafię... Naprawdę, dzisiaj sprawiasz, że mogę być choć trochę szczęśliwa...

- Dziękuję, Nanami-senpai...

Przez to wszystko prawie zapomniała, po co tak naprawdę tu przyszła. Czyszcząc buty, Kikuyo nie specjalnie zwróciła uwagę na to, że słuchać gdzieś szybkie kroki i podniesione głosy. Dopiero, gdy Nanami trąciła ją lekko, spojrzała w prawą stronę i zobaczyła, jak Shōko Hayashi, kapitan jednego z plutonów, a prywatnie siostra bliźniaczka zmarłej Naoko Hayashi, idzie szybkim krokiem w kierunku łazienki, wyraźnie próbując uciec goniącej ją kapitan Ōhirze, co nie miało absolutnie żadnej szansy powodzenia.

Można było się domyślić, co się święci - ta dwójka razem zawsze zapowiadała kłopoty. W końcu kapitan Ōhira, vica-kapitan dywizji Licealnej, nominowana z nadania kapitan Aizawa i Shōko Hayashi, która na jej rzecz to stanowisko straciła, darzyły się szczerą nienawiścią, co była faktem i oczywistym, i powszechnie znanym.

Całe Kuromorimine próbowało pogodzić ze sobą sprzeczność współczucia dla upadłej gwiazdy dywizji, jaką była Shōko, która stoczyła się na dno po niewyobrażalnej tragedii, z którą nie umiała sobie poradzić, a pogardą dla tej ordynarnej prostaczki, wykazującej tendencję do zachowań antyspołecznych, niegodnych uczennicy Kuromorimine. Po śmierci siostry, prawdopodobnie jedynej osoby, wobec której żywiła jakiekolwiek pozytywne odczucia, puściły jej wszelkie hamulce moralne i stała się naprawdę nie do zniesienia, a fakt, że mogła bez żadnych konsekwencji, dzięki protekcji Mistrzyni Nishizumi, robić co tylko chciała i łamać wszelkie możliwe zasady, wzbudzał jeszcze silniejszą powszechną antypatię wobec niej. Szkolną legendą stały się już jej co weekendowe imprezy, bardziej przypominajace zwykłą libację, którym ani interwencje Komitetu Dyscyplinarnego, dyrekcji ani nawet policji, nie były w stanie położyć kresu.

Shōko była prostacka i brutalna, ale była dobrą czołgistą, co paradoksalnie było jej największą wadą - budowało jej pychę, dawało władzę, tylko usprawiedliwiając jej uprzedzenia. Gdy miała ochotę, potrafiła samodzielnie rozprawić się z połową wrogiej dywizji, niekiedy bez najmniejszego wysiłku, zapewniając zwycięstwo. A z wiktorią Kuromorimine nie negocjowało nigdy, nawet, jeżeli trzeba było za nią zapłacić powierzeniem jej losów w łapy kogoś takiego jak Shōko. Prawda była jednak taka, że Shōko częściej nie miała ochoty niż ją miała, przez co porażka w tegorocznych Mistrzostwach była winą w tym samym stopniu jej, co kapitan Aizawy.

Hayashi nie potrafiła jednak tego pojąć, będąc święcie przekonaną, że zasługują na najwyższe honory, w przeciwieństwie do tej całej Hotaru - biednej córka samotnej matki, najprawdopodobniej jakiejś prostytutki, która nie tylko nie zasługiwała nie tylko na to, by pełnić zaszczytne stanowisko w Dywizji, ale by w ogóle być uczennicą Kuromorimine. Przekonanie o poczuciu własnej wyższości, wywołanym byciem członkinią osobiście wyselekcjonowanej przez Mistrzynię Nishizumi elity, przysłaniało Shōko rzeczywistość, w której to Hotaru jest skromną, ciężko pracującą czołgistką, która otrzymała tytuł MVP nieszczęsnego sezonu '84 i sama trzymała Dywizję w ryzach po śmierci Naoko, sprawiając, że Aizawa w ogólne miała szanse na zwycięstwo w tamtym turnieju. To, że to jej kapitan Aizawa powierzyła dowodzenie, zamiast niebędącej w tamtym momencie w pełni władz umysłowych Shōko, było oczywistą oczywistością, z którą ta nie umiała się pogodzić, uprzykrzając przez to życie Ōhirze na wszelkie możliwe sposoby.

Ignorowała fakt, że ledwo była w stanie się stawić na finałach 34 Mistrzostw, nie mówiąc już o byciu wicekapitan, by zaraz po tym nie być w stanie funkcjonować aż do końca roku, przygnieciona żałobą i kryzysem psychicznym. Wręcz przeciwnie, uważała, że Aizawa w ten sposób wykorzystała jej słabość.

Byli jednak ludzie, których zła sława Shōko do niej przyciąga. Była w końcu jak młodociana gangsterka sukeban, personifikacją buntu wobec zasad z papierosem w ustach, która swoim wielbicielkom zafundowałaby raczej pobicie i kradzież kieszonkowego, co jej fanki wypychały poza nawias swojej świadomości. Do nich zaliczał się między innymi kapitan czołgu Kikuyo, Honami, która za zaproszenie na libację Shōko oddałaby wszystko.

Kikuyo natomiast, z jednej strony czuła do niej silną niechęć, z drugiej - współczucie, choć bardzo tego nie chciała. Bała się, że kiedyś wykorzysta całą swoją empatię na ludzi, którzy zupełnie nie są jej warci, a gdy przyjdzie czas, że zacznie jej na kimś zależeć, nie będzie w stanie wykrzesać z siebie ani iskry współczucia i skończy spełnienie pusta w środku, nie zdolna ani do kochania, ani do bycia kochaną.

Tymczasem Nanami wychyliła się dyskretnie zza szafki, by przyjrzeć się całej scenie, a jej dając znak, żeby zrobiła to samo. Nie czuła się dobrze z przyglądaniem się z ukrycia sprawom, które nie powinny wyjść na światło dzienne, więc wolała na razie poprzestać na podsłuchiwaniu, choć to wcale nie było o wiele szlachetniejsze. Przemawiało przez nią zwyczajne tchórzostwo, nie miała odwagi, by tak jak Nanami bezpardonowo wychylać się zza winkla.

- Hayashi! - Kapitan Ōhira brzmiała, jakby właśnie stała u progu furii i bynajmniej nie zamierzała tego ukrywać.

- Czego? - Natomiast Shōko brzmiała absolutnie lekceważąco. Mogła sobie wyobrazić jej wyraz twarzy, zapewne uśmiechała się i kpiąco, i z pogardą.

- Jeszcze się pytasz? Jak śmiesz pojawiać się w takim stanie na treningu? Mało ci, że twoje libacje przynoszą wstyd wszystkim dookoła, to jeszcze masz czelność przychodzić przychodzić tu wczorajsza, przynoszący hańbę całej Dywizji!

- Jak śmiesz zarzucać mi coś takiego? Jestem zmęczona, bo jeszcze kawy jeszcze nie wypiłam. Nie wtrącaj się.

- Masz jeszcze czelność się odpryskiwać!

- Dlaczego wam, bezwartościowym śmieciom, którym ktoś dał odrobinę władzy, wydaje się, że kwestionowania bredni, które z siebie wyrzucacie w bezsensownym słowotoku, to pyskowanie? Odpowiedziałam, dostosowywując się do żałosnego poziomu twojego kretyńskiego pytania. Niech ci się nie wydaje, że znaczysz tutaj cokolwiek, to, że ty i Aizawa kręcicie ze sobą na boku...

- Zamilcz! Nie wiesz nic, o mojej relacji z kapitan Aizawą i nie życzą sobie takich insynuacji!

- Nie wiem, bo nie chcę znać szczegółów, na samą myśl o tym chce mi się rzygać. Obrzydlistwo.

- To ja się tobą brzydzę. Teraz zejdź mi z oczu, jesteś zawieszona w prawach członkini dywizji, na czas nieokreślony

- Jeden telegram do Kumamoto, i jestem z powrotem.

- W takim razie życzę miłego czekania na telegram z Kumamoto. A kiedy już dotrze, to ty i twoja załoga stawicie się o punkt piątej przy wieży obserwacyjnej i każdy dzień zaczniecie od wbiegania na nią w tę i z powrotem, aż kapitan Aizawa nie uzna, że dostałyście odpowiednią nauczkę.

- Chyba cię posrało...

- Zejdź mi z oczu! Wypierdalaj!

Dopiero, gdy usłyszała, że panna Hayashi oddaliła się niezwłocznie w bliżej nieokreślonym kierunku, poczuła, że napięcie z niej opada. Nienawidziła kłótni, nienawidziła, gdy ktoś w jej pobliżu krzyczał, więc fakt, że słyszała to wszystko sprawiał, że czuła się naprawdę źle. To było okropne i Kikuyo oddałaby wszystko, żeby tego nie słyszeć. Dlaczego w takim razie Nanami aż tak bardzo to interesowało, że gotowa była nie tylko być świadkiem, wbrew jej woli, ale aż otwarcie podsłuchiwać?

Poza tym, chyba obydwie były mocno obciążone złym karmanem, bo oto kapitan Ōhira zauważyła ich obecność. Dla ich całej trójki było to dość niezręczne, łagodnie rzecz ujmując, bo oto reputacja kapitan Ōhiry została narażona na szwank poprzez fakt, że Shōko naubliżała jej przy świadkach, przez co zupełnie straciła nad sobą kontrolę, a one zostały przyłapane na gorącym uczynku na podsłuchiwaniu rozmów senpai. Trudno jej było stwierdzić, kto znajduje się w gorszej sytuacji.

- Słyszałyście wszystko, prawda? - spytała Ōhira, patrząc na nie surowo.

Kikuyo wymieniła z Nanami porozumiewawcze spojrzenie; w tym momencie nie było opcji, że Hotaru nie przejrzałby przez ich blef.

- Niestety tak - odpowiedziała pewnie Nanami - Kapitan Ōhiro, proszę nie zaprzątaj sobie głowy tym, co mówi taka podła kreatura pokroju Shōko Hayashi...

- Nadal mówisz o swojej senpai, Nanami. Niech nie wydaje ci, że to, że jesteś celowniczą Nishizumi Shiho sprawia, że masz prawo mówić takie rzeczy o osobach starszych od ciebie. Nie pozwalaj sobie na zbyt dużo.

Kikuyo całą sobą czuła napięcie, które wypełniło atmosferę, gdy Nanami i kapitan Ohira patrzyły sobie w oczy w milczeniu. Nanami, chciała udowodnić tym swoje prawo do wyraźnego wyrażania swojej opinii, Hotaru, swoją pozycję w Dywizji, w końcu Nanami, słowami wyrażającymi wobec w niej współczucie, potraktowała ją niemalże protekcjonalnie.

- Tak jest! - Nanami przegrała tą walkę i spuściła wzrok - Przepraszam, poniosło mnie. Po prostu, to, co Hayashi-senpai robi, strasznie mnie rozgniewało. Straciłam nad sobą kontrolę.

- Mi to mówisz? - Kapitan Ohira uśmiechnęła się gorzko i usiadła na ławce na przeciwko nich - Nie wierzę, że dałam się jej tak sprowokować.

Kikuyo zdała sobie sprawę, że nieokreślona, przyjemna woń, o kwiatowo-cytrusowych nutach, to tak naprawdę zapach lakieru do włosów, którego w znacznych ilościach najwyraźniej używała kapitan Ōhira, skoro czuła go tak wyraźnie z aż takiej odległości. Cóż, nie było opcji, żeby jej misternie ułożone, sięgające do podbródka włosy w kolorze różowej brzoskwini, same z siebie trzymały formę misternie ułożonych fal, stawiających dzielnie stawiających opór grawitacji. Ponadto, Kikuyo mogłaby przysiąc, że miała na sobie nawet odrobinę makijażu i błyszczyk, czyli coś kategorycznie zakazanego w Kuromorimine. Nigdy nie miała okazji widzieć jej z aż tak bliska, Ōhira do tej pory zdawała się jej być ideałem, łączącym w sobie piękno czysto fizyczne, jak i wszystkie te przymioty ducha, które stanowiły wzór cnót dla innych czołgistek. Z bliska, ten obraz stawał się bardziej osadzony w rzeczywistości, a Ōhira Hotaru, ten odległy, nieuchwytny ideał, stawał się dla niej prawdziwym człowiekiem, co paradoksalnie sprawiało, że zaczynała szanować ją jeszcze bardziej.

- Cóż, nawet ty nie możesz być idealna, Ōhira-senpai... Chociaż naprawdę niewiele ci do tego brakuję, przecież jesteś jedną z najlepszych czołgistek w Japonii... - powiedziała Nanami. Sądząc po nabożnej czci, która malowała się w jej oczach, wybowiadając te słowa, musiała darzyć Ōhirę-senpai takim samym szacunkiem, co ona, jeżeli nie głębszym.

- Proszę cię Nanami, nawet nie próbuj mi się podlizywać. Czasami naprawdę nie wiem, co ja tutaj robię.

- Ja też uważam dokładnie tak samo, jak Nanami-senpai. Naprawdę, jesteś dla nas wszystkich wzorem...

Nie mogła nie zauważyć, że słowa kapitan Ōhiry wyraźnie przekraczały granicę społecznie wymaganej skromności, dając wyraz cierpkiej samodeprecjacji. Ostatnimi czasy, coraz częściej była zmuszona zauważyć, że te, które do tej pory uważała za niezaprzeczony ideał, tak naprawdę miały z nią wspólną choć tą jedną rzecz, a mianowicie niechęć do samej siebie. Z jednej strony, fakt, że perfekcyjność jej idolek była tylko maską dodawał jej otuchy, gdyż wynikało z tego, że nie była jedyną osobą tutaj, która posiada kompleksy, spowodowane niemożnością bycia ideałem. Z drugiej, fakt, że sama nie potrafi owej maski przywdziać, sprawiał, że zaczynała nienawidzić siebie jeszcze bardziej.

- To teraz będę musiała się starać jeszcze bardziej, by spełnić wasze oczekiwania. Najlepiej, przez spektakularne pokonanie was w bitwie na Festiwalu Kulturowym. Minęło naprawdę sporo czasu, odkąd prosiłaś mnie o rady, Nanami. Nie mogę się doczekać, żeby przekonać się na własnej skórze, co potrafisz. - Ōhira-senpai uśmiechnęła się do nich ciepło, wypowiedziawszy te słowa. Kikuyo bynajmniej chciała posądzać ją o bycie łasą na pochlebstwa, bo najprawdopodobniej, swoim zachowaniem ujawniła swoją inną słabość, a mianowicie tą, do jej młodszych koleżanek. Widać było wyraźnie bowiem, że darzy wyraźną sympatią Nanami.

Mimo wszystko jednak, zapanowała chwila niezręcznej ciszy. Spojrzała na Nanami-senpai, która zdawała się być zastygła w przerażeniu. Gdyby Kikuyo sama znalazłaby się jej już i tak niezbyt dobrej sytuacji, dowiawszys się, że sprawi ona zawód o wiele większej liczbie osób, niż jej się początkowo wydawało, z pewnością również czułaby się naprawdę strasznie. Nanami-senpai w tamtej chwili wyglądała tak, jak stojąca na drodze łania, którą zaraz rozjedzie ciężarówka.

- Niestety, nie będziesz miała okazji... Nie wezmę udziału w bitwie, bo daję w tym samym czasie koncert... - odezwała się po chwili przygaszonym głosem.

- Naprawdę? Naprawdę szkoda, nie dość, że Nishizumi-san naprawdę będzie cię wtedy potrzebować, to jeszcze naprawdę chciałabym cię kiedyś posłuchać... - westchnęła Hotaru-senpai, z rozmarzoną łagodnością w oczach i delikatnym uśmiechem, dzięki któremu zarówno Nanami i Kikuyo mogły wyraźnie odczytać niewypowiedziane przez nią słowa "Ale to nie szkodzi, kiedyś jeszcze będzie okazja. Nie przejmuj się tym tak, Nanami-san", które z pewnością chciała wypowiedzieć, ale to już byłoby zdecydowanie przekroczenie reżimu norm braku poufałości, które narzucało Kuromorimine, na granicy której balansowała cała ich rozmowa.

Im dłużej na nią patrzła, tym bardziej Kikuyo dochodziła do wniosku, że wicekapitan Ōhira miała coś w sobie z manier i elegancji dawnych gwiazd filmowych, odgrywających rolę dystyngowanej, ale wzbudzającej sympatię panny z wyższych sfer. Może sama oglądała dużo takich właśnie starych filmów i świadomie kreowała taki właśnie wizerunek? Najbardziej charakterystyczną rzeczą było jednak to, że naprawdę dużo się uśmiechała, co było niezwykle rzadkie w Kuromorimine. Czuła wobec niej mieszankę podziwu i zazdrości - w końcu oddałaby naprawdę wszystko, by być taka jak ona.

- Kiedyś będziesz miała okazję, kapitan Ōhiro.... A w bitwie zastąpi mnie ona... - Nanami-senpai z dość dobrym rezultatem próbowała się silić na swój zwyczajowy ton głosu i energicznym ruchem poklepałą Kikuyo po ramieniu, tak, jakby chciała się nią pochwalić - To Idegami Kikuyo, moja zmienniczka.

- To będzie zaszczyt, móc zawalczyć z tobą, wicekapitan Ōhiro - gdy wypowiadała te słowa, czuła, jak strach ściska jej gardło. W co takiego Nanami-senpai ją wpakowała? Przecież jeżeli przez jej nieudolność czołg kapitan Nishizumi pozostałby bezbronny, to licealistki z pewnością przerobią go na żyletki. Jeżeli udałoby się jej z tej sytuacji jakimś cudem wyjść żywą, to i tak z pewnością umarłaby potem ze wstydu. Niestety, prawo do honorowego samobójstwa z pewnością by jej nie przysługiwało.

- Ah, w takim razie gratuluję! I życzę powodzenia, to nie będzie łatwe zadanie.

- Zdaję sobie z tego sprawę... ale dam z siebie wszystko! - Tak naprawdę, to było jedyne, co mogła zrobić - w obliczu niechybnej zguby, mimo wszystko stanąć na wysokości zadania.

- Tak trzymać! - to mówiąc, kapitan Ōhira klasnęła w dłonie zadowolona, po dyskretnie spojrzała na zegarek - Muszę już iść, miło było z wami porozmawiać! Jeszcze raz, powodzenia, Idegami-san!

To powiedziawszy, oddaliła się szybkim sprężystym krokiem, lecz zanim zniknęła im z oczu, pomachałam im na pożegnanie. Gdy tylko Ōhira-senpai zniknęła im z pola widzenia, Nanami również spojrzała na swój zegarek i najwyraźniej godzina, która tam zobaczyła była już bardzo późna, bo na jej twarzy malowało się czyste przerażenie.

- Cholera, już za późno! Chciałam przedstawić cię reszcie i wyjaśnić całą sytuację dzisiaj przed treningiem, ale teraz już nie zdążymy!

- Przepraszam, Nanami-senpai, nie uprzedziłaś reszty załogi wcześniej?

Nastała chwila niezręcznej ciszy, która wyraźnie dała znać, że nie powinna była o to pytać. Niestety, nie mogła cofnąć czasu, bo gdyby potrafiła to zrobić, to z pewnością ugryzłaby się wtedy w język, bo jej pytanie, może i było zasadne, ale z pewnością nie na miejscu.

- Nie... - po chwili wydusiła z siebie Nanami-senpai, próbując się nie rozpłakać. Osunęła się na ławkę, tam, gdzie chwilę temu siedziała kapitan Ōhira - To wszystko wynikło na ostatnią chwilę, poza tym, chciałam jak najdłużej tego uniknąć, bo nie miałam dość siły na rozmowę o tym. No i Sayę i Haruko najlepiej jest postawić przed faktem dokonanym, niż próbować wdawać się w nimi z dyskusję, bo z pewnością nie będą tym zachwycone.... Przepraszam, że cię w to wszystko wplątałam... - wyrzekłszy te słowa, ukryła twarz w dłoniach i zaczęła cicho szlochać, starając się, mimo wszystko, powstrzymać łzy.

Kikuyo nie miała zielonego pojęcia, co ma zrobić w tej sytuacji, ale intuicja podpowiadała jej jedno jedyne rozwiązanie tej sytuacji, które może i było ryzykowne, nieodpowiedzialne i nie na miejscu, ale tylko to była w stanie wymyślić. I tak było to lepsze, niż bezczynne patrzenie, jak Nanami-senpai płacze. Mianowicie, usiadła tuż obok niej i objęła ją delikatnie, a gdy ta nie zaprotestowała, zaczęła gładzić ją delikatnie po plecach. Pamiętała, że jej mama zawsze jej tak robiła, gdy gdy płakała, więc liczyła, że Nanami-senpai również to pomoże.

- Proszę, nie martw się, Nanami-senpai. Zobaczysz, wszystko się jakoś ułoży, na pewno razem coś wymyślimy.... - szeptała uspokajająco.

- Możemy zrobić tak, że spotkamy się w przerwie lunchowej i wtedy pójdziemy razem im to ogłosić. Jakoś dam radę cię znaleźć na stołówce - Nanami powiedziała po chwili, najwyraźniej wracając już trochę do równowagi.

- Niech tak będzie. Ale najpierw, skup się na tym, żeby się uspokoić, dobrze?

- Dobrze... - powiedziała, biorąc się za czyszczenie okularów o rąbek spódnicy. Najwyraźniej repetytywne, koliste ruchy materiałem po gładkim szkle, pomagały jej się uspokoić, bo robiła to dłuższą chwilę, prawie jak w transie. - Dziękuję, Kikuyo-chan. Naprawdę, ratujesz mi dzisiaj życie.

W swoich najśmielszych snach, Kikuyo nie spodziewała się, że taka sytuacja mogłaby kiedykolwiek mieć miejsce, chyba, że w jakimś jej nielogicznym, pokręconym śnie, który miałby rzekomo wyrażać jej najskrytsze pragnienia. Zawsze pragnęła zbliżyć się do elity Dywizji, ale w przeciwieństwie do większości, nie po to, by zdobyć władzę i przywileje, ale dlatego, iż była ciekawa, jakimi ludźmi tak naprawdę są, co się skrywa za idealnie wykreowanymi maskami pozbawionych słabości Pancernych Wojowniczek. Ta parasocjalna relacja może i nie była wiele bardziej nobliwa od tego pierwszego powodu, ale Kikuyo chciała wierzyć, że wykorzystałaby zdobytą tak wiedzę do czegoś szlachetnego, do stania się jak najlepszą wersją siebie, na wzór i podobieństwo tamtych ideałów, które darzyła takim szacunkiem.

Gdyby tydzień temu usłyszała, że będzie tak blisko słynnej Nanami Shimakawy, że obejmie ją i będzie starała się ją jakoś pocieszyć, albo by nie uwierzyła, albo umarłaby ze szczęścia. Gdy jednak przyszło co do czego, nie cieszyła jej ta sytuacja ani trochę, bo naprawdę, głęboko martwiła się o Nanami-senpai. Czuła, że problemy, z którymi tak naprawdę się mierzy, są zbyt poważne, by mogła sobie sama z nimi poradzić, a nawet, że to jedne z tych rodzajów problemów, trudnych i okropnych, z którymi żadną dziewczyna nie powinna musieć się mierzyć, bo świat powinien był być stworzony inaczej.

Iluzja, którą tak pieczołowicie budowała Nanami, w którą Kikuyo tak głęboko wierzyła, za sprawą tego problemu, właśnie dziś rozprysła się na kawałki, a jeden z nich, trafił rykoszetem Kikuyo prosto w serce, sprawiając, że wzięła ból Nanami jako własny. Nie żałowała tego ani trochę, nie ważne, jak wielkie cierpienie miałoby jej to sprawić. Była gotowa zrobić wszystko, by pomóc jej poskładać te kawałki, by znowu stać się całością, lub, gdyby okazało się, że byłoby to możliwe, Kikuyo objęłaby te odłamki blisko serca, aby po prostu nie pozwolić Nanami być samej w tym cierpieniu.

********

Tuż po dzwonku na przerwę obiadową, jak najszybciej, praktycznie biegiem, udała się na stołówkę, by zająć sobie jak najlepsze miejsce w kolejce i jak najszybciej skończyć posiłek, zgodnie z tym, co powiedziała Nanami-senpai. Miała naprawdę sporo szczęścia, bo gdyby jej klasa nie znajdowała się prawie na końcu skrzydła budynku gimnazjum, musiałaby przejść zdecydowanie dłuższą drogę, a może i nawet biec, by na pewno zdążyć na czas. Dzięki temu, udało jej się być w stołówce jako jednej z pierwszych i zająć miejsce na uboczu pod ścianą, gdzie nie będzie nikomu przeszkadzać.

Jakimś cudem, monotonii codzienności nie udało się w niej zabić zachwytu nad tą ogromną salą, która bardziej niż stołówkę, przypominała salę balową, w której ktoś, tylko na chwilę, ustawił stoły i krzesła, bo w nocy, w świetle pozłacanych żyrandoli, podwieszonych u pokrytych sztukaterią sufitów w tych wyłożonych drogim marmurem ścianach, miały popłynąć dźwięki walca, do którego mogłaby bawić się do świtu kwiat pruskiej arystokracji. Tak jednak nie mogło się stać - w początkowych latach istnienia szkoły rzeczywiście odbywały się tutaj akademie, bale i uroczystości, ale działo się tak tylko zanim została ukończona budowa wielkiej hali koncertowej, do której, ze względu na jej większe rozmiary, mogące pomieścić coraz większe grono uczennic, przeniosło się większość najważniejszych uroczystości, w tym ta najbardziej prestiżowa - ceremonia ukończenia szkoły.

Z jednym tylko wyjątkiem - Inauguracja Festiwalu Kulturalnego nadal odbywała się tutaj, ze względu na to, że hala koncertowa była zajęta na wyłączność przez koncerty Wydziału Muzycznego będące praktycznie najważniejszym wydarzeniem kulturalnym w Kuromorimine, przynajmniej, jeśli chodziło muzykę poważną. W szkole, dogłębnie czerpiącej ze skarbów kultury niemieckiej, mającej wielkie zasługi dla świata muzyki, przykładano do niej wielką wagę, prawie tak wielką, jak do Sensha-dō. Szczerze współczuła Nanami, że te wielkie siły, trzymające rząd dusz nad Kuromorimine, tak zażarcie walczyły o to, by ostatecznie przeciągnąć ją na którąś ze stron, z pewnością rodząc wewnątrz niej konflikty i dylematy moralne, których zapewne Kikuyo nie potrafiłaby pojąć.

Zanim skończyła jeść, wypatrzyła w tłumie przy wejściu Nanami-senpai, która też zaraz ją zauważyła i pomachawszy do niej, pospieszyła w jej stronę. Z daleka zdawała się być dokładnie tą samą Nanami Shimakawą, co zawsze, z jej idealną, ale jednocześnie wyglądającą tak, jakby nie włożyła w jej ułożenie żadnego wysiłku fryzurą, nonszalancko okalającą falowaną grzywką jej twarz, niczym u romantycznego poety.

- Cześć! Przepraszam, że to tyle trwało, nie mogłam cię znaleźć w tym tłumie! Jak się czujesz, nie stresujesz się aby? - spytała Nanami, siadając naprzeciw niej.

- Na razie tylko trochę... ale później pewnie będzie gorzej...

Rano podczas treningu była tak zajęta, że nie miała czasu się zbytnio przejmować tym, co ma nadejść, ale z lekcji na lekcję, zaczynała coraz częściej nad tym zastanawiać, do tego stopnia, że na języku japońskim, który był jej ostatnią lekcją przed przerwą obiadową, dość ciężko było jej się skupić. Znała siebie na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że dalej będzie tylko gorzej.

- No tak... przepraszam, że cię w to wpakowałam...

- Naprawdę, nie ma powodu, żebyś przepraszała! A jak ty się czujesz, czy na pewno wszystko w porządku?

- Tak szczerze... to czuję się okropnie. Tak się stresuje, że nie dałam rady dzisiaj niczego zjeść, najbardziej chciałabym, żeby to wszystko się skończyło... Ale wybacz mi, nie mam ochoty o tym rozmawiać - to mówiąc, spuściła wzrok, unikając jej spojrzenia.

- Rozumiem... Najlepiej byłoby, żebyśmy zrobiły to jak najszybciej, jesteś gotowa, Nanami-senpai?

- Bardziej nie będę. Odniosę ci naczynia, dobrze?

Kiwnęła jej głową, a Nanami, odłożywszy jej tacę na stojący nieopodal wózek, dała jej znać, że ma iść za nią, w kierunku schodów, prowadzących na antresolę, wznoszącą się ponad całą salę jadalną, z której te, które dostąpiły zaszczytu zajęcia miejsca na niej, mogły spoglądać z góry na maluczkich u dołu.

W Kuromorimine, nikt nie zamierzał udawać, że wszyscy są równi. Istnienie hierarchii w szkole było oczywistością, świętym prawem, którego nikt przy zdrowych zmysłach nie zamierzał kwestionować. Żeby w Kuromorimine mieć prawo istnienia, trzeba było należeć do tej struktury, w skrócie - trzeba było być komuś posłusznym, lub mieć kogoś, od kogo można było wymagać posłuszeństwa.

Struktura ta była wszechobecnaw absolutnie każdej interakcji społecznej, a jej jednym z bardziej widocznych przejawów było istnienie semi-formalnej grupy szkolnej elity, która wzięła swoją zwyczajową nazwę ze znaczenia jednego z trzech znaków z nazwy szkoły - najlepsze z najlepszych nazywane były Uczennicami ze Szczytu.

By zasłużyć na przynależność do owej grupy, w przeciwieństwie do Soriority z Mój Drogi Bracie, czy Herbacianego Ogrodu z Akademii Świętej Gloriany, nie przychodziło do niego żadne fromalne zaproszenie ani nie odbywały się żadne zorganizowane selekcje - tradycja i hierarchia Kuromorimine była tak obecna w zbiorowej nieświadomości, że ta, która wiedziała, że nie zasłużyła, nie potrzebowała jakiegoś specjalnego tego potwierdzenia. Zwyczajowo jednak, należała do niego Przewodnicząca Samorządu Uczniowskiego, wraz z częścią jego najwyższego zarządu, Przewodnicząca Komitetu Dyscypliny, przewodniczące najważniejszych Kółek Zainteresowań, oraz uczennice, które otrzymały najwyższe wyniki w nauce w całej szkole oraz ministerialne stypendium, jak i te najbogatsze ze wszystkich uczennic. Oraz, oczywiście Kapitan Dywizji Licealnej i Gimnazjalnej, wraz z ich załogami.

Podążając za Nanami, starała się, by przypadkiem nie rozglądać się za bardzo dookoła, by na pewno nie ulec pokusie zbyt nachalnego obserwowania szkolnej elity. W życiu nie przeszłoby jej przez myśl, że mogłaby się tu kiedykolwiek znaleźć, więc czuła się naprawdę, naprawdę onieśmielona.

Odważyła się podnieść wzrok dopiero, gdy była absolutnie pewna, że ma przed sobą stolik załogi kapitan Nishizumi. Michiru Amamiya uśmiechnęła się do niej miło, jakby domyślając się, co się zaraz stanie, a kapitan Nishizumi odnotowała jej obecność wzrokiem, choć w żaden sposób na nię nie zareagowała.

Dopiero teraz, w tym momencie, Kikuyo zaczęła się zastanawiać, jakim cudem, w miejscu takim jak Kuromorimine, a zwłaszcza w Dywizji Sensha-dō, gdzie darzy się niechęcią wszelkie przejawy odmienności, załoga kapitan Dywizji Gimnazjalnej mogła się składać z indywiduów o tak ekscentrycznych, wyrazistych osobowościach. Może to był jakiś swego rodzaju eksperyment społeczny? Czyżby polegał on na tym, by przekonać się, jak długo taka grupa będzie w stanie powstrzymać swoją skrajną indywidualność, zanim przekroczy niewidzialną granicę tolerowanego w Kuromorimine zachowania? Albo na tym, by sprawdzić, czy pięć zupełnie różnych, wyrazistych osobowości, naznaczonych rysami geniuszu, da radę ze sobą współpracować, by stworzyć zespół idealny, coś w rodzaju superzałogi superczołgistek?

Z kapitan Nishizumi, Amamiya i Shimakawa-senpai miała już okazję zamienić słowo i każda z nich zrobiła na niej piorunujące wrażenie, ale to dwie pozostałe członkinie owej załogi, ładowniczą Haruko Miyamoto oraz kierowczynię Sayę Yoshizawę, byłaby o wiele bardziej skłonna porównać do szalejącej burzy.

Z reguły ładownicze nie robią wielkiej kariery - ich istnienie niedzielnych fanów Sensha-dō wogóle nie obchodzi, a nawet w dywizji, z reguły, jako będące na samym dnie hierarchii załogi, znikają gdzieś w tłumie. Haruko Miyamoto natomiast, była pewnym symbolem, nadzieją, którą Kuromorimine łudziło masy - nawet ktoś, kto nie wywodzi się z zamożnej rodziny, może stanąć u szczytu szkolnej hierarchii, oczywiście, jeżeli jest gotowa poświęcić całą swoją duszę, by żmudnie i nieustannie harować, by sprostać niekiedy absurdalnym wręcz wymogom Kuromorimine.

Podobnie jak słynna była jej burza miedzianorudych, skręconych w drobne sprężynki włosów, okalających jej twarz o nieco przebiegłym wyrazie, tak powszechnie znana był fakt, że jest pełna energii, głośna i nie boi się zabiegać o uwagę tłumu - zdawała się tak naprawdę żyć dla jego atencji i była gotowa wiele zrobić, by ją uzyskać.

Ale i tak, to na kierowniczej, Sayi Yoshizawie skupione były jupitery uwagii całego Kuromorimine - to ona, będąc najlepszą uczennicą w szkole, która dotarła do przedprogu perfekcji, mając prawie zawsze idealny wynik z testów, stała na piedestale, niczym symbol współczesnej mądrości, która przejawia się poprzez doskonałą umiejętność wypełniania testów jednokrotnego wyboru. Pod względem wymagań, które Kuromorimine narzucało swoim uczennicom, stosownie byłoby je porównać do piekła na ziemi - kto nie jest w stanie codziennie uczyć się co najmniej sześć godzin dziennie i osiągać wyników powyżej krajowej średniej z podstawy programowej rozszerzonej względem tego, co narzucało Ministerstwo, tego przyszłość nie malowała się w najjaśniejszych barwach, łagodnie rzecz ujmując.

Yoshizawa nie była jednak tylko mistrzynią w dopasowywaniu się do tego systemu, co paradoksalnie, nie zawsze było tożsame z rzeczywistą inteligencją, ale Saya, była faktycznie geniuszem i to pobłogosławionym miłością samej królowej nauk, matematyki. Wygrywała większość konkursów i olimpiad, także tych międzynarodowych, w których brała udział, chodziły plotki, że już ma obiecane miejsce wśród najlepszych studentów Uniwersytetu Tokijskiego.

Podobnie, jak w przypadku Nanami Shimakawy, grono uczniowskie zastanawiało się, po co ktoś taki, u kogo stóp leży praktycznie cały świat, miały ryzykować, że straci to wszystko, kładąc swoje życie na szali, by zostać czołgistką. Ci jednak, nie zdawali sobie sprawy z tego, kim tak naprawdę była Yoshizawa - bynajmniej była ona grzeczną i skromną kujonką.

Hierarchia Kuromorimine, która wyniosła ją na piedestał, ponad tłumem tych żałosnych śmiertelników, spowodowała u niej rozwinięcie poczucia wyższości i wszechmocy, graniczącego nawet z kompleksem boga. Yoshizawa doszła do wniosku, że jeśli może zostać królową matematyki w szkole, ma w sobie dość potencjału, aby być najlepszą w czymkolwiek sobie zamarzy, a przynajmniej jeżeli chodziło o Sensha-dō, miała rację. Jej zdumiewające umiejętności za kierownicą, precyzja i intuicja Shimakawy, prędkość ładowania Miyamoto i umiejętności komunikacyjne Amamiyi tworzyły nadzwyczajną załogę, godną geniuszu kapitan Nishizumi.

A Kikuyo teraz stała przed tą właśnie załogą, mając nadzieję, że pozwolą jej stać się jedną z nich, choćby na chwilę. Sama nigdy by nie śmiała, choćby o tym pomyśleć, a tymczasam Nanami-senpai próbowała dokonać niemożliwego, wepchnąć ją w miejsce, do którego absolutnie nie pasowała. To wyraźnie świadczyło o tym, jak bardzo zdesperowana była.

- Serwus, dziewczęta! - Nanami przywitała się, siląc się na pogodny ton, ale każdy, kto znał ją dłużej niż pięć minut, lub posiadał choćby minimalną inteligencję emocjonalną, domyśliłby się, że coś jest na rzeczy i bynajmniej jest to coś przyjemnego.

- Dzień dobry! - również przywitała się, kłaniając się tak, by nie tlko być uprzejmą, ale również aby prawdopodobieństwo, że skrzyżuje spojrzenie z którąś ze swoich senpai było jak najmniejsze.

Yoshizawa-senpai jednak podniosła wzrok znad książki i zmierzyła ją chłodnym spojrzeniem, przy od którego przeszedł ją dreszcz. Zdawała się wyrażać nim podszyte niemalże groźbą pytanie; "Co ty tutaj do cholery robisz?"

-Muszę wam coś ważnego powiedzieć. Przepraszam, że akurat teraz, ale wcześniejszymi nie było ku temu okazji. Przepraszam też za to, że wynikło tak nagle... - w każdym słowie Nanami, w tym, jak drżał jej głos, słychać było, że to sprawa wielkiej wagi, a rozmawianie o niej, wyrażnie sprawiało jej dyskomfort.

- Do rzeczy, Nanami, o co ci chodzi? - Yoshizawa spytała szorstko, wyrażając na głos zniecierpliwienie, które widać było, że odczuwa cała załoga kapitan Nishizumi, z nią samą włącznie. Oczywistym było, że słowotok Nanami jest zagrywką na czas, która ma rozmyć sedno sprawy, do którego, zdawać by się mogło, wcale nie chciała dotrzeć.

- O to, że przez to, że muszę ćwiczyć do Koncertu na Festiwalu Kulturowym, od dzisiaj nie będzie mnie na co drugim treningu. W tym czasie zastąpi mnie ta oto Idegami Kikuyo.

- Dziękuję za powierzenie mi tego zaszczytu i liczę na owocną współpracę! - powiedziała Kikuyo, jeszcze raz kłaniając się głęboko, uświadamiając sobie, że chyba z tym przesadziła.

Nikt jednak w żaden sposób nie zareagował na słowa jej i Nanami. Cisza brzęczała jej w uszach, słyszała dokładnie coraz szybsze bicie swojego serca. Atmosfera nagle zrobiła się tak gęsta, że można ją było pokroić bagnetem, co nie wróżyło niczego dobrego.

- To żart, prawda? Nanami-chan, co to ma do cholery znaczyć! - spytała z niedowierzaniem Miyamato Haruko, choć w jej głosie było tyle samo zaskoczenia, co gniewu.

- Znaczyć ma to, że zmienił się program koncertu, gram trudniejszy utwór, z którym nie czuję się z nim aż tak pewnie, jak z poprzednim, przez co będzie wymagać ode mnie o wiele więcej pracy. Ponadto, zmieniłam nauczycielkę, a ona akurat życzy sobie, żebym była u niej codziennie....

- Nie mam ochoty słuchać twoich wymówek! - nagle wykrzyknęła Yoshizawa Saya, przerywając Nanami prawie wpół zdania - Przecież to jest niepoważne, Nanami, myślisz, że ty jedna masz coś jeszcze do roboty poza Sensha-dō?!

- To w żaden sposób nie jest moja wina, bo to nie była moja decyzja, ale i tak robię, to co mogę, by konsekwencje tego były jak najmniej dla was dotkliwe. Wam potrzebna jest celownicza, więc znalazłam sobie zastępstwo. Co jeszcze mogłam zrobić!? - choć początkowo Nanami cedziła z irytacją słowa, najwyraźniej nie mają ochoty zniżyć się do poziomu Yoshizawy bezpardonowo krzycząc, to ostatnie zdanie wykrzyczała tak głośno, że aż zwróciło to uwagę siedzące kilka metrów dalej kapitan Aizawy, która przeszyła je lodowatym spojrzeniem,

- Jasne, najlepiej zwalić robotę na kogoś innego! - Saya odkrzyknęła.

- Myślisz, że chcę to robić? Że specjalnie robię wam na złość!?

- Saya-san, Nanami-san, proszę, nie krzyczcie, przecież i tak nic z tego nie wyniknie! - Michiru nagle powiedziała swoim stanowczym tonem, którego używała, do przekazywania rozkazów, podniósłszy się nagle z miejsca, co za skutkiem natychmiastowym uciszyło zarówno Nanami, jak i Sayę.

- Shiho-san, powiedz coś! Jak mogłaś się na to pozwolić? - spytała czerwona na twarzy od tłumionej złości Haruko, tonem pełnym pretensji. W końcu to właśnie kapitan Nishizumi wiedziała od samego początku o sytuacji Nanami, nie racząc poinformować o niej reszty załogi, tak, jakby to była sprawa między nimi dwiema, którą nie warto było się dzielić aż do ostatniej chwili. W dodatku, pozostawała zupełnie bezczynną wobec kłótni w załodze, co gorssza, wobec kłótni w miejscu publicznym.

- Wyraziłam na to zgodę. Chcesz zakwestionować moje rozkazy? - Nishizumi rzekła wreszcie twardym, nieznoszącym sprzeiwu tonem, piorunując je spojrzeniem tak chłodnym, iż zdawało się, że byłoby w stanie zatrzymać nawet drganie atomów.

- Nie, po prostu... nie ważne.... - powiedziała słabym tonem Haruko, poddając się zupełnie. W końcu to do kapitan Nishizumi musiało należeć ostatnie słowo tej dyskusji.

Za jej sprawą sytuacja natychmiastowo się uspokoiła. za co Kikuyo, która utknęla sparaliżowana strachem w oku tego emocjonalnego cyklony, była jej dozgonnie wdzięczna. Wiedziała, że z takiego obrotu spraw nikt nie będzie zadowolony, a załoga kapitan Nishizumi z pewnością nie przywita jej z otwartymi ramionami, ale nie mogła w żaden sposób przewidzieć, że będzie aż tak źle.

Powinna była podejrzewać,, że może się to tak właśnie skonczyć, by móc się na to w jakiś sposób na to przygotować, ale jednak, nie dopuściła to siebie takiej możliwości. Stało się tak dlatego, że zamiast poważniej potraktować obawy Nanami, jako osoby, która o wiele lepiej wiedziała, jak wyglądają relacje wewnątrz załogi, uznała jej sensowne wątpliwości za kolejny objawi jej lęków i zignorowała je, w naiwnej wierze, że jakoś się to ułoży.

I właśnie teraz, gdy będąc niemym świadkiem kolejnej już dzisiaj kłótni, następne jej złudzenie o perfekcyjności tych, które uważała za swoje ideały, które rzekomo miały zawsze tworzyć tak skuteczną załogę kapitan Nishizumi upadło, zaczęła obawiać się tego, co przyjdzie jej odkryć, gdy pójdzie dalej tą drogą. Wiedziała, że Kuromorimine ma dużo mniej lub bardziej mrocznych sekretów, poza tym, te które ostatnio odkryła nie wszystkie były jakoś bardzo przerażające, to nadal bała się tego, co się stanie, gdy cała jej dotychczas posiadana wiedza o Kuromorimine okaże się kłamstwem i będzie musiała uzmysłowić sobie, że tak naprawdę, nie wie zupełnie nic.

********

Wreszcie przyszedł czas, wybiła ostateczna godzina jej próby i nie było już odwrotu - była 15.51 i oto zasiadła w najważniejszym w gimnazjalnej dywizji czołgu - tym, którym dowodziła kapitan Nishizumi. To dzisiaj dowie się, czy rzeczywiście jak czołgistka posiada jakąś wartość, czy jest godna zaufania Nanami-senpai oraz bycia częścią Dywizji. Kładła dzisiaj na szelę jedyne, co cennego posiadała - swój własny honor. A dzisiaj, była gotowa jak nigdy, by go bronić.

Każdy czołg wygląda na dobrą sprawę tak samo, więc starała się udawać, że to tak naprawdę wcale nie jest czołg Kapitan Nishizumi, ale nie szło jej to zbyt dobrze. Zawsze raczej była po stronie tych, które uważały, że każdy czołg ma swoją własną duszę i jest odrębnym bytem, czasami nawet posądzając go o posiadanie własnej świadomości, charakteru i emocji. To brzmiało jak coś, czego mógł doświadczyć ktoś u progu szaleństwa, ale w tak bliskiej symbiozie, jaką była relacja czołgistek z ich pojazdem, od której zależało ich przetrwanie, najwidoczniej było miejsca na wiarę w coś takiego. Kikuyo osobiście nie potrafiła nie wierzyć, że ich czołgi nie czują się smutne, gdy nie udaje im się ochronić tych, które nim kierują, spełniając cel swojego istnienia. Wiedziała, że jest zbyt infantylna i nadmiernie współczująca, ale tego chyba raczej nie da rady w sobie zmienić.

Gdy skończyła sprawdzać, czy wszystkie elementy wyposażenia, za które była odpowiedzialna, są gotowe do nadchodzącego treningu, zaczęła się zastanawiać, czy powinna wyjść przed szereg i zaproponować pomoc Yoshizawie lub Amamii, kontrolującym stan gąsienic? Może powinna sama poczekać, aż ją o to poproszą? Nie miałą pojącia, jakie są niepisane zasady załogi kapitan Nishizumi, co jeszcze bardziej potęgowało jej stres. Spojrzała kątem oka w stronę Miyamoto-senpai, która również powoli dochodziła do końca, ładując karabin maszynowy.

- Nie myśl, że zagrzejesz tu na długo. To Nanami jest tutaj celowniczą i nic tego nie zmieni - rzekła nagle, najwyraźniej wyczuwając na sobie jej spojrzenie - Powodzenia. Przyda ci się, bo będę z przyjemnością patrzeć na twoją kompromitację.

Rozumiała, skąd się bierze niechęć Miyamoto-senpai do niej, w końcu była kimś obcym, w dodatku będącym tutaj zamiast kogoś, z kim była bardzo blisko. Poza tym, pamiętała rozmowę przy obiedzie i miała podejrzenie, że to na nią rudowłosa ładownicza przerzuca gniew, który czuła wobec Nanami, przez którą zapewne czuła się zdradzona. Kikuyo rozumiała to uczucie i kto wie, może na miejscu Haruko czułaby się podobnie.

Przez otwarty właz usłyszała czyjeś pewne kroki, potem ujrzała sylwetkę kapitan Nishizumi. Domyśliła się, że zanim wyruszą, jeszcze raz przedstawić im plan dzisiejszych manewrów, więc podążyła za Miyamoto-senpai, wyskakując szybko z wieży i podeszła podeszła pod właz kierowczyni, gdzie kapitan Nishizumi rozłożyła mapę, zaznaczonymi nań pozycjami na błotniku i ołówkiem wskazała na długą, leśną ścieżką ciągnącą się przez cały poligon, aż do otwartego pola, gdzie zwykle ćwiczono manewry.

- Najpierw ćwiczymy marsz w terenie. Zachowywanie odpowiednich odległości, tempa marszu, kamuflaż, głównie zadania Yoshizawy. Idegami, nie spodziewaj się ataku na kolumnę, masz ćwiczyć skupienie i czujność przy obserwacji twojego pola ognia. Miyamoto, będziesz mnie zmieniać na wieżyczce. Amamiya, jak zawsze, łączność, muszę cały czas znać dokładne położenie kolumn, oraz wiedzieć, czy na pewno nie wchodzimy w teren działań Liceum. Mają dzisiaj mecz treningowy na drugiej połowie poligonu, ale wolę mieć pewność - to mówiąc, zakreśliła spore koło na mapie, tam, gdzie miało trenować liceum - Potem, przegrupowanie i będziemy ćwiczyć formacje. Yoshizawa, Amamiya, to od was będzie najwięcej wymagane. Jeżeli do czasu, aż skończymy, dywizja liealna swolni strzelnicę, będziemy ćwiczyć strzelanie do celów nieruchomych, ale wątpię, by do tego doszło. Jakieś pytania?

- Nie, kapitan Nishizumi! - Odkrzyknęły jej chórem.

- W takim razie, do wozu!

********

Czołgi zatrzymały się przy krawędzi lasu, jeszcze skryte w cieniu koron drzew. Przed nimi rozpościerała się płaska, trawiasta równina, upstrzona gdzieniegdzie niskimi zaroślami, ciągnąca się aż do wznoszących się przy krawędzi poligonu, a zarazem i całego lotniskowca, wzniesień, z których najwyższe z nich, chyba można szumnie nazwać górą. Z tego, co mówiła kapitan Nishizumi, to tam dzisiaj Liceum trenowało walkę w trudnym, lesisto-górzystym terenie, o czym świadczyły odgłosy armatnich wystrzałów i serii z karabinów maszynowych, niesionych przez wiatr.

Korzystając z chwili przerwy, która wynikła z tego, że po tym, gdy wreszcie dotarły na miejsce, gdzie będą ćwiczyć, kapitan Nishizumi jeszcze raz zwołała dowódczynie plutonów, by jeszcze raz objaśnić wykonywane dzisiaj ćwiczenia. Dlatego, że z pewnością była tam Honami, kusiło ją, by zaszyć się w środku czołgu i nie wychylać się aż do końca dzisiejszych ćwiczeń. Z drugiej strony, w środku była Miyamoto-senpai, a jej również nie chciała się naprzykrzać, a po tym, jak usłyszała, że może jednak będzie musiała dzisiaj strzelać, stres sprawiał, że naprawdę potrzebowała zaczerpnąć świeżego powietrza.

Usiadła na błotniku, tuż przy otwartym włazie radiotelegrafistki i w milczeniu, słuchając szumu lekkiego wiatru w koronach drzew, patrzyła, jak panna Amamiya dokładnie studiuje mapę poligonu, zerkając jej przez ramię, by samej również przypomnieć sobie jego topografię. Tylko jej ufała na tyle, by wiedzieć, że jej obecność nie będzie jej przeszkadzać. Skupiła swój wzrok na plątaninie wąskich stromych ścieżek w górzystej części poligonu, zastanawiając się, jak licealistki dają sobie radę w tak trudnym terenie z ich ciężkimi czołgami, oraz, czy o przełęcz, po której dnie biegła jedyna szeroka droga w tamtych okolicach, znów będzie przedmiotem ciężkich walk. Wolała nie patrzeć w stronę strzelnicy, gdzie, być może, będzie musiała niedługo pokazać, na co ją stać.

- Jak tam, wszystko w porządku? - nagle spytała Michiru.

- Wydaje mi się że tak... chyba... Raczej nie....

- Chodzi o to, że może jednak będzie dzisiaj strzelanie?

Kikuyo przytaknęła jej, kiwając głową. Teraz naprawdę miała powody do niepokoju. Wiedziała, że im bardziej będzie się stresować, tym gorzej jej pójdzie, ale nijak nie potrafiła zatrzymać tej błędnej spirali.

- Nie przejmuj się, jakoś dasz sobie radę. Wierzę w ciebie. A jeżeli chodzi o Haruko-chan... nią też się nie przejmuj. Potrafi być niemiła, ale to dlatego, że nie lubi obcych i bywa trochę zazdrosna. Ale szybko się do ciebie przekona, zobaczysz.

- Nie wydaje mi się, żeby była taka potrzeba...

Wiedziała, że może liczyć co najwyżej na chłodną neutralność załogi kapitan Nishizumi i tego właśnie pragnęła. Na razie, Yoshizawa-senpai niemalże nie odnotowała jej obecności, a Miyamoto-senpai rzuciła tylko kilkoma docinkami. Tak długo, jak nikt nie będzie chciał zrobić jej krzywdy, będzie dobrze. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby zasługiwać na cokolwiek innego.

- Nieprawda, jest. Załoga musi stanowić jedność, a przynajmniej według mnie, najłatwiej to osiągnąć, gdy będziemy się chociaż trochę lubić, czyż nie? Cóż, inni z pewnością mają inne zdanie na ten temat, ale na razie nie wskazali mi żadnych dostatecznie przekonujących argumentów przeciw.

- Możesz mieć rację, Amamiya-senpai. W końcu mojej załoga w której nikt nikogo nie lubi, nie radzi sobie najlepiej.

Uśmiechnęła się gorzko, po czym zaczęła myśleć o tym, co się stanie, gdy wszystko wróci do normy i znowu wróci do bycia celowniczą u Honami. Wiedziała doskonale, że nie będzie to nic dobrego, dlatego starała się skupić na trwaniu w teraźniejszości, która zdawała się być jak ulotny sen, który w każdej chwili może się zmienić w koszmar, jeżeli nie będzie się dostatecznie starać, by utrzymać go we właściwej równowadze. Naprawdę, musi dać z siebie wszystko.

********

Gdy już rozpoczęto ćwiczenia, wzrok Kikuyo szybko przyzwyczaił się do półmroku czołgu, ale mimo tego, nadal nie potrafiła wbić się w odpowiednie nastawienie, nadal czuła się zestresowana i niepewna, tak, jak gdyby pierwszy raz siedziała w czołgu. Nie wróżyło to nic dobrego.

Tak jak zapowiedziała kapitan Nishizumi, rzeczywiście nie miała za dużo do roboty. Bacznie obserwowała przez wizjer otoczenie, pilnując, by wraz ze zmianą formacji wieża, oraz kierunek ognia, były zwrócone we właściwą stronę. Nie było to tak naprawdę nic skomplikowanego, choć trochę żałowała tego, że zamiast słuchać, jak kapitan Nishizumi tłumaczy, jak po kolei będą ćwiczyć formacje, ucięła sobie pogawędkę z Michiru. Co prawda potem kapitan Nishizumi wytłumaczyła swojej załodze dokładnie, co mają robić, więc nic nie steacuła, ale czułaby się pewniej, gdyby usłyszała to samo dwa razy.

Słyszała, jak kapitan Nishizumi wydawała komendy, ale nie wychwytywała konkretnych słów, zagłuszonych mruczeniem silnika i łoskotem żelaza. Trwała w pełnej napięcia względnej bezczynności i nie wiedziała, co ma o tym myśleć - z jednej strony, cieszyła się, że na razie nie narazi na obrazę kapitan Nishizumi i jej załogi swoimi wątpliwymi umiejętnościami. Z drugiej, gdy nie miała zajęcia, stres dawał o sobie znać o wiele wyraźniej, gdyż nie miał gdzie znaleźć ujścia, poprzez przekucie go w sprawczą moc adrenaliny.

Siedziała sztywno na swoim miejscu, uwięziona w bezruchu przez jej spięte ciało. Choć Yoshizawa-senpai o wiele lepiej prowadziła czołg po nierównościach niż Kanoko kiedykolwiek byłaby w stanie, to nadal, za każdym razem, gdy czołg podskakiwał lub kołysał się, ruch ten boleśnie odbił się w jej ciele.

- Rozluźnij się - nagle rzekła jej kapitan Nishizumi, przez co Kikuyo aż podskoczyła w miejscu zaskoczona. - Jesteś sztywna i próbujesz opierać się, gdy czołg kołysze się na wybojach. Ty i czołg jesteście jednym, musisz podążać za jego ruchem, a nie z nim walczyć.

- Tak jest!

Kto by pomyślał, że trafiając do jej załogi, dowie się, że nie potrafi nawet dobrze siedzieć w czołgu! Mimo wszystko, wzięła głęboki wdech i paradoksalnie, ze wszystkich sił skupiła się na tym, żeby się rozluźnić, a zamiast napięcia i stresu, całą sobą poczuć ruch czołgu i stać się z nim jednością. Nie mogła powiedzieć, że udało jej się pozbyć się ograniczeń swojej świadomości i połączyć się jestestwem z żelazem, niczym Bodhisattwa pozbywający się swojego cielesnego więzienia, ale poczuła się o wiele swobodniej. Mogła o wiele lepiej skupić się na swoim zadaniu, a ponad to, naprawdę docenić kunszt techniki Yoshizawy-senpai. Czołg płynnie przyspieszał i zwalniał, a wszelkie nierówności, zdawały się być prawie jak fale, lekko bujające łodzią. Z takim kierowcą, cele strzelanie w ruchu zdawało się być naprawdę możliwe.

- Od razu lepiej -po chwili zwróciła uwagę Nishizumi - Przed chwilą otrzymałam komunikat od Licealnej, podczas meczu wystrzelają całą amunicję, więc nie będą trenować na strzelnicy. Przygotuj się.

- Tak jest! - odpowiedziała, starając się ze wszystkich sił, by przez ton jej głosu dało się wyczytać jedynie posłużeństwo i gotowość do działania. Żadnej ekscytacji, niepokoju, strachu...

Zaczęła rozumieć sens walki, jaką Kuromorimine i jego Sensha-dō wytoczyło wszelkim uczuciom, nawet tym pozytywnym, Gdy znikały, pozostawało jedynie miejsce na skupienie się i samo działanie, pozwalające niczym nie zakłóconej sprawczej mocy poprzez czyny manifestować się w realnym świecie. Wyzbywając się człowieczeństwa, można było wejść na poziom wyżej, ponad ludzkie słabości, by stać się czołgistką idealną.

Czasami ta opcja zupełnego zatracenia siebie zdawała się jej być kusząca, czasami, napełniałą ją głębokim, egszystencjalnym przerażeniem, ale pokusa poddanania się niej, cały czas była w jej umyśle obecna. Cóż z tego, skoro doskonale wiedziała, że w jej przypadku nic z tego nie będzie. Jej siła woli była zbyt słaba, by zdusić w sobie człowieczeństwo, to właśnie jej emocje i własne wyobrażenia o sobie samej zdawały się trzymać władzę nad jej duszą, a zmiana takiego stanu rzeczy była niemożliwa, przynajmniej tak uważała. Próbowała jedynie z nędznymi wynikami udawać, że ma nad sobą pełną kontrolę, co z zewnątrz mogło sprawiać wrażenie choć trochę skutecznego. Mimo wszystko, była to jedynie iluzja, sztuczka, której używała, by nie dać nikomu poznać, jaka tak naprawdę jest słaba. Gdyby ktoś mógłby ją przejrzeć na wylot, te starania z pewnością wydałyby mu się równie śmieszne, co żałosne.

********

Słońce przekroczyło już niewidzialną granicę na nieboskłonie, za którą można z całą pewnością stwierdzić, że zaczyna chylić się ku zachodowi. Mimo wszystko, zanim zacznie się robić ciemno, minie jeszcze trochę czasu. Z reguły w tym momencie treningu Kikuyo zaczynała powoli odczuwać znużenie, ale nie mogła sobie na nie teraz pozwolić. W końcu to zaraz, już za chwilę, stanie przed najtrudniejszym zadaniem w jej życiu jako czołgistki - ćwiczeniu na strzelnicy, jako celownicza samej kapitan Nishizumi, która, jeżeli Kikuyo nie da z siebie absolutnie wszystkiego, może sama stracić resztę złudzeń co do tego, że Nanami Shimakawę da się kimkolwiek zastąpić, a już na pewno nie kimś tak żałosnym, jak Kikuyo Idegami.

Układ celów na strzelnicy, podobnie jak drobnych przeszkód, takich jak skrzynie z piaskiem, proste, drewniane konstrukcje, niewielkie kupy gruzu czy sterty opon, zmieniały się co kilka dni, tworzony ciężką pracą czołgistek, skazanych na tą czynność w ramach kary za szczególnie rażące przewinienia, takie jak zepsucie czołgu spowodowane zaniedbaniem czy niekompetencją, bądź też za padnięcie ofiarą wrogiej drużyny podczas meczu. Czasami również do pracy przysyłano uczennice niebędące członkami dywizji, które poważnie naraziły się Komitetowi Dyscyplinarnemu. Musiała to być naprawdę ciężka robota, zwłaszcza, że wykonywana późnymi popołudniami oraz w sobotę i w niedzielę, czyli jedyne dni, gdy w Kuromorimine można liczyć na chwilę wolnego czasu. Z tego co wiedziała, najczęściej ową syzyfową pracę wykonywała niesławna załoga Shōko Hayashi. Podejrzewała, gdy już przejdzie do dywizji Licealnej, prawdopodobnie sama również będzie ustawiać cele, kopać rowy i usypywać śmieci i gruz w ramach należnej kary za przynoszenie hańby Kuromorimine.

Nie to było jednak teraz ważne - liczyło się zadanie, które ją czekało, które może i wykonywała już nieskończoną liczbę razy wcześniej, polegające na oznaczeniu nieruchomych celów, mniej lub bardziej zamaskowanych w terenie. Powtarzanie tego co tydzień, do znudzenia, miało sporo sensu, po pierwsze, pomagało nauczyć czołgistki w praktyce wyznaczać odległości i cele, po drugie, wiele szkół używało taktyki defensywnej opartej o kamuflaż - im lepiej czołgistki Kuromorimine będą sobie radzić z odnajdywaniem ukrytych celów, tym szybciej będą w stanie rozprawić się z zamaskowanymi pozycjami obronnymi Maginot, Keizoku czy Bonple.

Ćwiczenie polegało na tym, iż zespół pięciu czołgów na sygnał wyjeżdżało zza wzniesienia, po czym ich zadaniem było w ciągu 5 minut znaleźć i zniszczyć jak najwięcej celów, zanim zrobią to inne czołgi. Brzmiało prosto, ale takie nie było - wymagało to od niej, jako celowniczej, naprawdę sporego wysiłku, wprawy, a przede wszystkim, perfekcyjnej koordynacji z kapitan czołgu. Honami Shinobu była w tym beznadziejna, fakt, ale ją przynajmniej znała, teraz, gdy była pod dowództwem Shiho Nishizumi, nie wiedziała, czego się spodziewać i co jest od niej oczekiwane. Tak naprawdę były sobie zupełnie obce, jak więc mają sobie poradzić?

Nie powinna była się nad tym rozwodzić, powinna była pozostać skupiona, przyklejona do przyrządów celowniczych i gotowa do strzału, a nie pozwalać, by jej myśli ulatywały w zupełnie innych kierunkach, ale gdy próbowała się skupić, czuła coraz mocniej stres i to, jak bardzo spocone są jej dłonie wyczekujące, by obrócić wieżą i ostatecznie wcisnąć spust.

- Panzer Vor! - rozkazała kapitan Nishizumi, po czym czołg poderwał się z miejsca, a powietrze zadrżało, wprawione w ruch wibracjami silnika.

Gdy wyjechały zza wzgórza, od razu zauważyła cel zaraz na wprost, na oparty o stos opon i kolejny, na godzinie czternastej. Zdawało jej się również, że na gdzieś w krzakach po lewej stronie mignął jej fragment tarczy, ale rozpraszanie się potencjalnym złudzeniem było najgorszym, co mogła zrobić. Cel na wprost był odległy o jakieś tysiąc, nie, mniej, 900 metrów.

- Miyamoto, ładuj przeciwpancernym! - rozkazała Nishizumi - Cel na dwunastej, dystans 900 metrów. Strzelaj, gdy będziesz gotowa.

Kikuyo mimo dystansu widziała cel dobrze i nie był jakoś szczególnie trudny do trafienia, ale poczuła presję, by strzelać jak najszybciej i to ją zgubiło. Huk działa zadzwonił jej w uszach, zaraz potem pusta łuska upadła z łoskotem i gdy powietrze w czołu wypełniało się dymem i zapachem prochu, zdała sobie sprawę, że pocisk przeleciał z lewej strony celu, tylko nieznacznie go mijając. Prawie wpadła w panikę, jak mogła do tego dopuścić?

- Jeszcze raz! - rozkazała ostrym tonem Nishizumi, gdy zdała sobie sprawę, że pocisk nie trafił.

Tym razem, była pewna, że uda jej się trafić, ale niepewność oczekiwania tak ją przerażała, że gdy trójkącik po środku wizjera pokrył się ze środkiem tarczy, wciskając spust, zamknęła oczy, nie mogąc znieść tego napięcia. Na jej szczęście, nie miała czego się obawiać, trafiła.

- Następny, na czwartej. Dystans 700.

- Tak jest!

Obracając wieżą, czuła, że coraz trudniej jej się się skoncentrować, chciała trafić za pierwszym razem i tym razem być pewną, że trafi. Znowu, wybierając strategię, popełniła błąd - wahała się zbyt długo i gdy już była gotowa do strzału i nacisnęła spust, mogła tylko patrzeć, jak pocisk kogoś innego, prawdopodobnie kapitan Fujihary trafia, a ten, który ona wystrzeliła, uderza dokładnie tam, gdzie przed sekundą była tarcza. Wymsknęły jej się słowa przekleństwa rzuconego pod nosem - była w głośnym czołgu, więc nikt tego nie słyszał, na dodatek, ulżyło to trochę jej frustracji.

- Kapitan Nishizumi, chyba widziałam na dziesiątej, przykryty siatką, obok krzaków. Dystans 600 metrów.... - powiedziała, myśląc, że być może udowodnieniem spostrzegawczości, da radę ocalić resztki honoru.

- Rzeczywiście, ale dystans to 550 metrów. Strzelaj do tego.

To, że miała racje, dodało jej motywacji i nie wiadomo jakim cudem, ucichły wszystkie niepotrzebne myśli i poczuła tą przyjemną pustkę jasności umysłu, przez którą tak bardzo kochała Sensha-do. Może już wystarczająco wbiła się w rytm zadania, a może to jej drobny sukces dodał jej motywacji, w każdym razie, ostateczne wymierzenie w cel zdawało się jej być najprostrzą rzeczą, jaką mogłaby robić w życiu. Nie zawachała się ani przez chwilę i posłała pocisk w sam środek krzyżyka na tarczy z której, oraz z załaniającej ją siatki maskującej, nie wiele już zostało.

Z następnymi nie poszło jej już niestety aż tak gładko, bo zaledwie w połowę z nich udało jej się trafić za pierwszą próbą, raz nawet musiała się aż dwa razy, ale prędkość przeładowania Miyamoto-senpai sprawiała, że nie jej błędy nie powodowały to aż takiego opóźnienia, jak początkowo zakładała. Nie przejmowała się tym zbytnio. gdy wreszcie udało się jej osiągnąć tak trudny dla niej do osiągnięcia stan, jakim było pełne skupienie, nie miała czasu na takie przemyślenia. Była skoncentrowana do tego stopnia, że gdy kapitan Nishizumi ogłosiła koniec czasu, potrzebowała kilku sekund, by powrócić do rzeczywistości.

Potarła delikatnie oczy i odchyliła się do tyły w swoim miejscu, czując, jak napięcie opuszcza jej ciało, pozostawiając ją kompletnie wyczerpaną. Naprawdę to zrobiła, naprawdę nie ośmieszyła się tutaj, i w chwili błogiej pychy, pomyślała nawet na moment, że poradziła sobie całkiem nieźle. Wiedziała, że całkiem nieźle to było absolutne minimum tutaj, ale osiągając je, po raz pierwszy od dawna, poczuła wewnętrzny spokój i pogodzenie ze samą sobą. Jak cudownie byłoby pozostać w tym stanie spokoju przez dłuższy czas niż ten krótki moment zapomnienia, wolną od bólu i wątpliwości siebie, które pojawiają się po popełnieniu błędów i porażkach? Mogła tylko sobie wyobrazić, jaki to byłby uczucie.

********

Gdy wróciły wreszcie do hangaru, słońce chyliło się ku zachodowi. Po tym, gdy silnik ucichł i Kikuyo przestała czuć jego wibracje, ogarnęła ją poczucie pustki. To naprawdę był już koniec, tak po prostu? Na chwilę zamarła w bezruchu, wciąż do niej nie docierało, że już po wszystkim i dała sobie radę. Dopiero, gdy trzaśnięcia zamykanych włazów dały jej do zrozumienia, że została w czołgu zupełnie sama, wygramoliła się z niego szybko i stanęła w szeregu na zbiórce, tuż obok Miyamoto-senpai. Potem, bez słowa, wymaszerowały w kierunku placu apelowego, gdzie cała załoga zajęła należne jej miejsce na samym przedzie, najbliżej stojących twarzą do nich kapitan Nishizumi i Fujihary, oddalonych od nich o jakieś dziesięć metrów.

Niezbyt kusiło ją, by obejrzeć się za siebie, w kierunku miejsca, w którym zwykle stała, razem z Honami i resztą, gdzie zbierała się reszta dywizji. Wolała zamiast tego, choćby przez małą chwilę, móc udawać, że to tu jest należne jej miejsce, na forpoczcie dywizji, wśród najlepszych. Oczywiście doskonale wiedziała, że na nie nie zasługuje, że do tylko wyjątkowa okazja, resultat przypadkowych wyroków losu, a nie jej rzeczywistych zasług. Mimo tego, chciał zatopić się na chwilkę w złudzeniu, gdzie nikt i nic nie zasłaniało jej widoku na kapitan Nishizumi.

- Dzisiejszy trening miał za zadanie pokazać wam, w którą stronę zmierza strategia Dywizji. Jeżeli chcemy w przyszłości sięgać po zwycięstwo, musimy trenować silną wolę, karność w wykonywaniu rozkazów i precyzję we współpracy. Nigdy nie możemy sobie pozwolić na brak dyscypliny i samowolę. Tylko jako jedność jesteśmy godne honoru Kuromorimine!

- Tak jest!

- Od tej pory, treningi będą tylko cięższe. Musimy być w najwyższej gotowości, przed zimowym cyklem rozgrywek sparingowych. Pierwszy mecz, ze Szkołą Żeńską Bonple, odbędzie się 10 listopada. Następny z koalicją Akademii Świętej Gloriany i Maple Girls' High School odbędzie się w lutym.

W reakcji na te słowa, natychmiast podniósł się szmer wymienianych szeptem reakcji i komentarzy na te niebylejakie w końcu wiadomości. Jeżeli Kikuyo miałaby być szczera, spodziewała się zupełnie innych przeciwników. W końcu, z oczywistych względów Kuromorimine i Bonple nigdy nie darzyły się sympatią, więc mecze towarzyskie między tymi szkołami były nie dość, że niezwykle rzadkie, to na dodatek zwycięstwo Kuromorimine w nich było z góry przesądzone. Czyżby z jakiegoś powodu uczennice Bonple znowu miały masochistyczną ochotę zasmakować porażki?

Z kolei to, że staną do boju ze Świętą Glorianą nie zdziwiło jej za zbytnio, natomiast fakt, że zdecydowano o połączeniu sił z Maple, szkołą o wiele mniejszym potencjale w Sensha-dō, niż Święta Gloriana, która, czysto teoretycznie, powinna poradzić sobie z Kuromorimine sama. Domyślała się, że chodzi tutaj o wewnętrzną politykę szkół, będących w strefie wpływów szkoły z Kanagawy, tworzących namiastkę Imperium Brytyjskiego, na temat której nie miała zielonego pojęcia.

Wiedziała natomiast, że nie będzie to łatwe spotkanie - w końcu Dywizje Gimnazjalne Kuromorimine i Gloriany były na mniej więcej równym poziomie. Solą w oku gimnazjalistek z Gloriany musiał być fakt, że mimo tego równego poziomu, Kuromorimine w rozgrywkach gimnazjalnych nadal pozostawało niepokonane, mimo tego, co działo się na poziomie szkół średnich, co z pewnością musiało zdecydowanie zwiększać ich apetyt na zwycięstwo. Dodatkowej dramaturgii spotkaniu doda fakt, że ostatnimi czasy, z wielu względów, relacje między dwoma szkołami, były naprawdę złe, do tego stopnia, że zaczynała się tego meczu nawet wręcz obawiać.

Zaczęła się zastanawiać, czemu inne szkoły się nie zdecydowały na rzucenie im rękawicy. Czyżby wyjazd Chiyo Shimady, następczyni Iemoto Shimada-ryū, na wymianę do Stanów Zjednoczonych, na tyle mocno odbił się na morale Saunders, że ze strachu przed potęgą Kuromorimine zdecydowano się nie podejmować z nimi walki? A co z Pravdą? Z nimi nigdy nie było tak naprawdę nic wiadomo, oprócz tego, że ostateczna decyzja co do tego, z kim do walki stanie Pravda, zapadała nie na lotniskowcu Kijów, ale w Ambasadzie ZSRR, a być może, nawet i w Moskwie.

- Zanim to jednak nastąpi, w związku ze zmianą programu Festiwalu Kulturowego, oprócz tradycyjnego meczu pokazowego między drużynami z Dywizji Licealnej, odbędzie się mecz specjalny - między wyselekcjonowaną drużyną z Dywizji Gimnazjalnej, a drużyną wydzieloną z Dywizji Licealną. Od jego wyniku zależy przyszłość Dywizji, to moment, by udowodnić naszą wartość. Wytrwale pracujcie, aby godnie walczyć o honor Kuromorimine!

- Tak jest! - cała dywizja odkrzyknęła chórem, jakoś wyjątkowo poruszona rzadko słyszanym, podniosłym tonem kapitan Nishizumi, który sprawił, że serce Kikuyu zadrżało.

- To wszystko, odmaszerować!

Atmosfera natychmiast się rozluźniła, a zamiast szmeru szeptów, jak przed chwilą, powietrze wypełnił gwar dość głośnych rozmów. W końcu, ostatnie ogłoszenie kapitan Nishizumi było prawdziwą sensacją. Nie dość, że zmieniono odwieczny porządek tak tradycyjnego wydarzenia, jakim były bitwy podczas Festiwalu Kulturowego, by dać dotychczas stojącym nieco w cieniu gimnazjalistkom szansę się się wykazać na tak prestiżowym wydarzeniu, to na dodatek, z jakiegoś powodu, los Kuromorimine miał od tego zależeć. Cóż takiego przez to miała na myśli kapitan Nishizumi?

Po chwili jednak, załogi czołgów zaczęły rozchodzić się, w mniej lub bardziej zorganizowany sposób, zająć się tym, co zostało im do zrobienia, czyli kontrola stanu technicznego czołgu po treningu, oraz policzenie amunicji, a potem oczywiście służba porządkowa. One też będą musiały to zrobić, ale na razie czekały, aż kapitan Nishizumi skończy rozmawiać z kapitan Fujiharą. Fakt, że tym razem Kikuyo była prawie pewna, że nie otrzyma reprymendy, sprawiał, że czuła się zupełnie inaczej, niż kiedy czekała na to samo, tylko że po treningu z jej załogą.

Kapitan Nishizumi nie rozmawiała z Fujiharą zbyt długo, ale Kikuyo nie była w stanie dłużej udawać przed samą sobą, żę nie czuje zniecierpliwwienia. Wyjątkowo jednak nie dlatego, że chciała, by jak najszybciej się to skończyło, by mogła wreszcie uciec do swojego pokoju, rozmyślać nad tym, jak bardzo nie lubi swojego życia i jak bardzo jest beznadziejna, czasami snując fantazje o tym, że kapitan Nishizumi obdarzyć ją spojrzeniem, lub wypowiedzieć choćby słowo. Tak się jednak złożyło, że do ostatnich z tych dwóch rzeczy właśnie dzisiaj doszło. A to rozbudziło wewnątrz Kikuyo uczucie, o zdolność do którego nigdy by siebie samej nie posądzała - pragnienia, nie, głód tego, by dochodziło do tego znowu, i znowu, i znowu...

Gdy kapitan Nishizumi wracała w ich stronę, Kikuyo czuła że zaczyna zatracać się w swoim pragnieniu, z czym próbowała walczyć, bo wiedziała, że było to nie dość, że bardzo głupie, to jeszcze conajmniej nieodpowiednie... ale ciężko jej się było powstrzymać. Gdyby była bohaterką mangi shoujo, z pewnością rzeczywistość poza nią i kapitan Nishizumi zniknęłaby, tonąc w kwiatach i zmieniając się w iskrzące rozbłyski... a przynajmniej tak zdawało się wyglądać wnętrze jej duszy.

- Dziękuję wam za dzisiaj - powiedziała kapitan Nishizumi, wreszcie spełniając jej pragnienie - Muszę iść pracować w kancelarii, wy sprawdźcie czołg, zajmijcie się amunicją, potem niech ktoś mi zaniesie dokumenty. Zrozumiano?

- Tak jest! - odpowiedziały jej chórem.

Mogłoby się zdawać, że to już wszystko - każda z nich rozejdzie się do swoich obowiązków, zupełnie automatycznie, jak przystało Kuromorimine. Coś jednak, jakieś resztki głęboko uśpionej intuicji, przesłało do jej świadomości, impulsywną myśl, pragnienie, by zrobić coś nie na miejscu, przekraczające granice tego, jak jako zwykła, nic nieznacząca i bezwartościowa czołgistka powinna postępować. Prędkość, z jakim przebiegał proces, w którym ta myśl przeszła od istnienia w jej podświadomości, do stania się czymś, co zaraz, bez zastanowienia zrobi, przebiegł tak szybko, że uniemożliwiło jej wyhamowaniem go i powstrzymaniem siebie samej, zanim będzie za późno.

- Kapitan Nishizumi! - zawołała, zanim ta zdążyła się odwrócić, by iść zająć się swoimi obowiązkami. Kikuyo poczuła, że nagle skupił się na niej nie dość, że wzrok całej załogi, to jeszcze stojącej nieopodal kapitan Fujihary i w tej sekundzie, zdała sobie sprawę, co tak naprawdę robi. Przecież nie do pomyślenia było, by ktoś taki jak ona, odzywał się nieproszony do swojej przełożonej...

- O co chodzi? - spytała swoim zwyczajowym płaskim tonem. Zdawała się nie być rozgniewana jej zachowaniem, choć Kikuyo dostrzegła w jej spojrzeniu cień zdziwienia. Być może na siłę, być może, rzeczywiście ono tam było.

- Przepraszam że się ośmielam... ale czy mogłabym zapytać, jak mi dzisiaj poszło? - spytała, zdecydowanie bardziej onieśmielonym tonem. Dopiero derac docierało do niej, co takiego zrobiła i żałowała, że nie zdążyła powstrzymać siebie samej.

- Przyzwoicie. Spodziewałam się, że będzie gorzej...

- Naprawdę? - wymsknęło się Kikuyo, ponownie, zanim zdążyła się powstrzymać.. Nie śmiałaby posądzać kapitan Nishizumi o to, że wprowadza ją w błąd, ale nie była w stanie uwierzyć, że usłyszała od niej coś, co na siłę możnaby uznać za pochwałę..

- Tak. Ale lepiej, żebyś następnym razem pokazała po sobie coś więcej.

To powiedziawszy, razem z wicekapitan Fujiharą odeszła w kierunku biurowej części budynków dywizji, zostawiając swoją lekko skofundowaną załogę za sobą. Gdy wracały do hangaru, by zająć się swoimi obowiązkami, panna Michiru położyła Kikuyoj dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się z dumą.

- Wiedziałam, że sobie poradzisz. Dobra robota.

- Dziękuję! - odpowiedziała, czując że w kącikach oczu zbierają jej się łzy, bo nie pamiętała kiedy ostatnio ktoś ją za coś pochwalił. Musiało to być wtedy, gdy była dzieckiem i na pewno tym kimś byli jej rodzice, stało się to jednak tak dawno, że wspomnienie o takim zdarzeniu zupełnie wypadły jej z pamięci.

- Może i nie jesteś tak beznadziejna, jak myślałam, ale do Nanami się nie umywasz i nigdy nie będziesz. Dobrze to sobie zapamiętaj - prychnęła nagle Haruko, ze złośliwym uśmiechem - A teraz, robota jest do zrobienia, więc ruchy! Im wcześniej skończymy, tym wcześniej wyjdziemy! - rozkazała całej załodze tak, jakby pod nieobecność kapitan Nishizumi i Nanami-senpai to ona tu rządziła. Najwyraźniej tak właśnie było.

Dzisiejszego dnia, wiele rzeczy zupełnie ją zdziwiło, burząc jej dotychczasowe wyobrażenia o dywizji i Kuromorimine - jedną z tych rzeczy było to, że to właśnie Miyamoto Haruko, która cieszyła się powszechną sympatią w Dywizji i nie podejrzewałaby jej o nieżyczliwość, okazała się być jej najmniej przychylna, a Yoshizawa Saya, której obawiała się o wiele bardziej, również ze względu na jej kłótnie z Nanami i to, że zdawała się być najbardziej całą tą sytuacją rozgniewana, prawie nie odnotowała jej obecności, raz po raz posyłając jej tylko oceniające spojrzenie. Cóż, dla kogoś takiego jak ona, kto był geniuszem zarówno w matematyce, jak i w Sensha-dō, taka na przykład Kikuyo, nie była absolutnie warta uwagi. Czy w ogóle, zauważyła, zmianę celowniczej, czy było jej to wszystko jedno? Cóż, może lepiejby było, faktycznie tak było.

*********

Po tym, jak pomogła reszcie załogi w sprawdzeniu stanu technicznego, czołgu, rozliczeniu się z amunicji, oraz uporała się z przydzielonym im służbą porządkową, polegającą na zamieceniu korytarzy w biurowej części budynków dywizji, wyniesieniu śmieci i innych o wiele lżejszych i z pewnościę wiele mniej nieprzyjemnych pracach od na przykład sprzątania toalet, Michiru-senpai poprosiła ją, by to ona zaniosła kapitan Nishizumi dokumenty i przekazała wiadomość od Yoshizawy-senpai. W trakcie kontroli sprawności czołgu, doszła ona do wniosku, że jest jakiś problem z silnikiem, którym chciała się zająć jutro rano, po tym, jak już się dowie, co takiego było nie tak. Z racji tego, że ona i Miyamoto-senpai były aktualnie zajęte rozwikłaniem zagadki, jaką była ta usterka, a Michiru-senpai została poproszona o pomoc przez czołgistki z Dywizji Licealnej, to jej przypadła rola zaniesienia dokumentów. Poza tym, coś kazało Kikuyo podejrzewać, że mogła mieć ona w tym jakiś ukryty motyw, co do którego miała nawet pewne podejrzenia.

W trakcie sprzątania, zaczęła się zastanawiać, dlaczego dzisiaj jej się udało się nie skompromitować. Im dłużej o tym myślała, dym głębiej utwierdzała się w przekonaniu, że i Nanami, i Michiru miały rację - faktycznie nie musiała się aż tak przejmować, czy sobie poradzi, czy nie, bo sukces tej konkretnej załogi, nie zależał od tego, jaki jest rzeczywisty poziom jej umiejętności, ale od tego, jak skutecznie nią, jako organiczną częścią czołgu, będzie się w stanie posłużyć kapitan Nishizumi. Oczywiście, o wiele lepiej by było, gdyby na jej miejscu była Nanami, albo ktokolwiek lepszy od niej, ale umiejętności zwłaszcza Yoshizawy-senpai i kapitan Nishizumi, rekompensowały jej niedoskonałość. Cóż, dobry szermierz poradzi sobie nawet z niezbyt dobrą bronią, kiepski natomiast, nawet gdy w jego będzie stanowił prawdopodobnie większe zagrożenie dla siebie, niż dla wroga.

Jednakże, zdała sobie sprawę, że bycie po prostu przyzwoitą chyba jednak jej nie wystarczy. Choć przez większość czasu zdawało jej się, że jeżeli nie będzie absolutnie beznadziejną czołgistką, to jej to wystarczy, to jednak, przez to wszystko, co się dzisiaj zdarzyło, przez pragnienie, które się w niej przebudziła, poczuła, że musi coś ze sobą zrobić, musi stać się lepszą czołgistką i z każdą chwilą czuła, że jest gotowa poświęcić coraz więcej, by go osiągnąć. Może to dlatego Michiru posłałą ją z dokumentami? Było całkiem prawdopodobne, że odgadnęła, czego pragnęła Kikuyo i postanowiła umożliwić jej zdobycie tego. W końcu, zważywszy na ich tamtą rozmowę w sobotę, jej domysły mogły mieć całkiem sporo sensu.

Idąc w kierunku kancelarii, minęła się z kapitan Fujiharą, która posłała jej przelotne spojrzenie, ale nie odezwała się do niej ani słowem, ledwie odnotowując jej obecność, co znaczyło, że najprawdopodobniej ona i kapitan Nishizumi już skończyły pracę. W innym wypadku z pewnością nie wyszłaby przed kapitan Nishizumi, a teraz prawdopodobnie szła, by upewnić się, że wyznaczone Dywizji Gimnazjalnej obszary służby porządkowej zostały należycie posprzątane, tak, jak to zawsze robiła. W ten sposób, będzie ostatnią, która wyjdzie z hangaru, gdyż przecież nie wypadałoby, by skończyła pracę przed swoją zwierzchniczką. Po chwili zdała sobie sprawę, że może powinna jakoś pokazać jej uprzejmość, ale chyba nic w zachowaniu wicekapitan nie świadczyło o tym, by została obrażona.

Zapukała do drzwi, po czym, nie czekając na niczyją odpowiedź weszła do środka. Była święcie przekonana, że to właśnie tak powinna się zachować, poza tym, lepiej, żeby weszła tam od razu, w przeciwnym wypadku, mogłaby zacząć szukać sobie wymówek, by zrezygnować. W końcu, wreszcie stanie się to, czego tak bardzo pragnęła - porozmawia sam na sam, w cztery oczy z kapitan Nishizumi. Kikuyo doskonale wiedziała, że jest tchórzem i gdyby mogła, poprzez sabotaż dokonany przez jej własną podświadomość, zaprzepaściłaby każdą okazję, by do tego dopuścić. Dzisiaj jednak, raz po raz, znajdowała w sobie siłę, by nie pozwolić sobie samej na to, by się wycofać.

- Idegami Kikuyo melduje się!

- Spocznij! - rozkazała Nishizumi, wyrostowawszy się w fotelu, na którym siedziała.

- Przyniosłam dokumenty. Ponadto Yoshizawa-senpai kazała mi zameldować, że według niej, coś jest nie tak z silnikiem, ale nie wie jeszcze co. Zajmie się tym razem z Amamiya i Miyamoto-senpai jutro rano.

- Rzeczywiście, dzisiaj silnik nie brzmiał tak, jak powinien, zajmę się tym jutro... - to powiedziawszy, zamyśliła się, wyraźnie niezadowolona - To już wszystko, możesz odejść.

-Przepraszam, ale mam jeszcze jedną sprawę...

- O co chodzi?

- Jestem ci niezmiernie wdzięczna za słowa pochwały, kapitan Nishizumi, ale radzenie sobie przyzwoicie mnie nie satysfakcjonuje. Chcę poprawić swoją skuteczność jako celownicza, ale tak naprawdę, nie wiem, nad czym mam pracować i dlatego, chciałabym poprosić cię, jeżeli to możliwe, o dokładniejsze wskazanie mi moich błędów, bym mogła nad nimi pracować i stać się celowniczą godnej twojej załogi!

- Czyli chcesz mojej opinii na temat tego, jaką jesteś czołgistką? - dopytała Nishizumi, zastanowiwszyszy się chwile. Faktycznie, sens jej prośby mógł gdzieś zaginąć wśród zbędnego lania wody, co gorsza lania wody w mowie honryfikatywnej.

- Tak jest!

- Skoro tego chcesz... - to powiedziawszy, wzięła głębszy oddech, przygotowując się do dłuższej wypowiedzi - Przyzwoicie radzisz sobie z wyznaczeniem odległości i wiesz, gdzie celować, by rzeczywiście zadać jakiekolwiek uszkodzenia. Robisz to jednak za wolno, twój czas reakcji jest zbyt długi. Myślisz przy tym za dużo, twoja reakcja powinna być automatyczna, w bitwie nie ma czasu na zbędne zastanawianie się. Strzelanie do celów ruchomych idzie ci źle. Czasami zachowujesz się, jakbyś siedziała w czołgu pierwszy raz. Można to tolerować, ale tylko u początkującej czołgistki. Ktoś na poziomie, do którego powinnaś aspirować, powinien już dawno wyzbyć się takich błędów. Jeżeli szybko tego nie zrobisz, będziesz musiała ustąpić miejsca w Dywizji lepszym od ciebie, godnym honoru Kuromorimine. - Nishizumi wymieniła jej wady płaskim tonem, tak jakby czytała z dawno przygotowanej listy, przez co Kikuyo trochę ciężko było jej dobrze się skupić na tym, co mówiła, gdyż jej wszystkie niedociągnięcia i błędy, wypunktowane przez Nishizumi, prawie zlewały się w jeden potok słów, z którego ciężko jej było wyłapać konkrety. Może to była kwestia sposobu, w jaki kapitan intonowała zdania? Ale to, co najważniejsze, zrozumiała dokładnie.

Niby kapitan Nishizumi nie powiedziała jej niczego, co do czego nie miała wcześniej podejrzeń, że jest jej problemem, ale dopiero teraz, gdy usłyszała to od kogoś innego, czyi głos nie był po prostu krytycznym echem non stop odbijającym się po jej świadomości, zaczęła rozumieć, jak bardzo sabotowała siebie samą. Cały czas była głęboko przekonana, że absolutnie wszystko robi źle i nigdy, niczego nie uda jej się zrobić tak, jak należy. Skoro całe jej istnienie było niekończącym się pasmem błędów, to znaczyło, że nic nie da się zrobić. To niemal sakramentalne "Wszystko robisz źle", swoją niedoprecyzowaną absolutnością sprawiało, że nie dostrzegała konkretów, które mogła przynajmniej spróbować zmienić. Teraz, gdy dostała od kapitan Nishizumi listę która nie mogła być już bardziej konkretna, rzeczy, które musi w sobie zmienić, czuła, że po raz pierwszy w życiu, tak, jakby miała nad sobą choć trochę kontroli. I tą odrobinę sprawczej mocy chciała poświęcić po to, by spróbować sięgnąć do tego ideału, którym była dla niej stojąca przed nią kapitan Nishizumi.

Jej dusza jednak nie chciała tak łatwo pozwolić jej odnieść tego skromnego triumfu - mimo tego, że dostatecznie wyraźnie usłyszała, to, co zostało do niej powiedziane, że była to prawdziwie konstruktywna krytyka, coś wewnątrz niej próbowało ten przekaz zakłócić, próbując wmówić jej, że to, co tak naprawdę kapitan Nishizumi chciała powiedzieć to nonsens w stylu "Niczego nie potrafisz, jesteś żałosnym błędem, który nigdy nie powinien zostać czołgistką." Walczyła ze sobą, by w to nie wierzyć, ale i tak, fałszywe, nigdy niewypowiedziane słowa zraniły ją na tyle, by w jej oczach zaczęły zbierać się łzy.

- Tak, to prawda... Jak mam to poprawić? - spytała łamiącym się głosem. Skoro kapitan Nishizumi dała jej choć cień nadziei, Kikuyo modliła się w duszy, by teraz pokazała jej drogę, którą musi podążyć, by spróbować stać się lepszą. Jeżeli tego nie zrobi, chyba lepiej by było, żeby w ogóle nie dawała jej tej nadziei i kompletnie zmieszała ją z błotem, zamiast dać jej nadzieję, że może być kimś lepszym niż jest teraz, by zaraz po tym unicestwić ją, nie dając nawet jej szansy, by spróbować to osiągnąć, zostawiając Kikuyo na zawsze z goryczą wiedzy, że gdyby chciała i wiedziała jak to osiągnąć, nie musiałaby być skazaną na swój obecny, pozbawiony nadziei los.

- Więcej ćwiczyć, do skutku. Musisz wyrobić w sobie poprawne nawyki i automatyzm w działaniu, do tego wszystko się sprowadza... - powiedziała Nishizumi, jak gdyby wygłaszała najoczywistszą prawdę na świecie, ale nagle zawiesiła się, jakby sobie o czymś przypomniała - Jutro rano Dywizja Licealna będzie ćwiczyć właśnie strzelanie do celów ruchomych oraz strzelanie w marszu. Jeżeli przyjdziesz mi pomóc w obsłudze strzelnicy, będziesz mogła poobserwować trening Liceum i w ten sposób nauczyć się czegoś od lepszych od ciebie. Wtedy też będę mogła wyjaśnić ci parę rzeczy.

- Na pewno przyjdę, to będzie zaszczyt! - odpowiedziała jej odruchowo, zanim mogła w ogóle zacząć wątpić w prawdziwość tego, co się tutaj zadziało.

Propozycja kapitan Nishizumi była w bezprecedensowa - nigdy nie słyszała o tym, żeby zaproponowała ona coś podobnego komuś innemu, nie będącemu jej załogą lub kapitan Fujiharą. Nie mogła uwierzyć w to, że mogłaby być wyjątkiem, kimś, dla kogo zostały nagięte zasady wszechświata.

- Jutro, o 6.15, na placu apelowym, nie spóźnij się. W takim razie, to wszystko

- Tak jest, do widzenia!

Gdy Kikuyo już miała naciskać klamkę i wyjść, spojrzała jeszcze kątem oka, jak kapitan Nishizumi również zbiera się do wyjścia, pakując torbę i nagle, ryzykowna myśl, pewne pragnienie wpadło jej do głowy, bo najwyraźniej, po tym wszystkim, co dzisiaj zaszło, nadal nie przekroczyła wszystkich granic poufałości, nadal mogła popchnąć je trochę dalej. Czuła, że to właśnie dzisiaj jest dzień, w którym miała tyle niespotykanego szczęścia, że to może się udać.

-Kapitan Nishizumi, wracając do domu mijasz przystanek tramwajowy, prawda? - spytała, przywołując na pozór niewinny fakt, który kiedyś przypadkiem zaobserwowała.

- Nie wiem, jaki to ma z czymkolwiek związek, ale tak, mijam - odpowiedziała obojętnie.

- Tak się składa, że to właśnie na nim wsiadam do tramwaju. Czy miałabyś coś przeciw, gdybyśmy przeszły ten kawałek razem? - wypowiadając te słowa, zadrżał jej głos i czuła, że serce waliło jej jak młotem.

Tym razem, widać było wyraźnie, że Nishizumi się zastanawia nad jej słowami i to dla odmiany, to Kikuyo wprowadziło w zdziwienie. Przecież, gdyby Nishizumi chciała, mogłaby po prostu powiedzieć jej nie, w końcu to ona stała wyżej w hierarchii i nie musiała w ogóle wysłuchiwać jej próśb, a już tym bardziej się nad nimi zastanawiać. Jednak z jakiegoś powodu to robiła.

- Nie, nie miałabym - rzekła po chwili, sprawiając, że Kikuyo zdawało się, że być może jest to dzień, gdy przyjdzie jej umrzeć ze szczęścia.

********

Gdy we dwie szły w stronę szkolnej bramy, dogasały już zdobiące niebo wieczorne zorze, a świat tonął już w fioletowawym cieniu zmierzchu. Zaświeciły się już lampy, które tworzyły korytarze świtała wśród wysp ciemności, jakimi stawały się drzewa i krzewy zdobiące teren szkoły. Nie można było z całą pewnością powiedzieć, że było już ciemno, ale mrok, który spoglądał na nie właśnie z tych właśnie ciemnych wysp, chciał wyraźnie dać im do zrozumienia, że noc już tu jest i zamierza czekać jeszcze tylko chwilkę.

Podążając w za kapitan Nishizumi, Kikuyo czuła, że powoli przestaje wierzyć w to, że to, co się dzisiaj wydarzyło, zdarzyło się naprawdę. Tylko zbiegów okoliczności, nieprzewidzianych, niemal niemożliwych zdarzeń... A wszystko to doprowadziło do tego, co do niedawna myślała, że jest zupełnie niemożliwe, stało się rzeczywistością - jest sama na sam z panną Nishizumi i może z nią tak po prostu porozmawiać, tak, jak dawniej marzyła.

- Kapitan Nishizumi, nie mogę wyrazić słowami, jak jestem ci wdzięczna za twoje rady - powiedziała, zdawszy sobie sprawę, że przez to wszystko, nie zdążyła nawet porządnie podziękować, nie tylko dlatego, że nie wiedziała, jak ubrać w słowa wdzięczność którą odczuwała, ale również dlatego, że była zbyt oszołomiona, by dobrze przestrzegać zasad uprzejmości.

Kikuyo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak bezprecedensowym był fakt, że kapitan Nishizumi udzieliła jej jakichkolwiek wskazówek. Przez większość czasu, to kapitan Fujihara krytykowała technikę czołgistek i w większości była odpowiedzialna za poziom ich wyszkolenia. Kapitan Nishizumi raczej nie zaprzątała sobie głowy tymi sprawami, raczej poświęcała się kwestiami strategii i doktryny, wyznaczając drogę, którą miała podążać Dywizja.

- Od tego też zależy, jak będzie funkcjonować moja załoga. Nie robię tego bezinteresownie, to mój obowiązek, nie musisz okazywać mi wdzięczności - odrzekła jej, nie zwracając się jednak w jej stronę - Nie mam zamiaru robić z technik operowania czołgiem tajemnicy. Moim zadaniem, jako kapitan dywizji, oraz dziedziczki Nishizumi-ryū, jest przekazywanie dalej sztuki Sensha-dō. Gdybym miała zabrać ją ze sobą do grobu, równie dobrze mogłabym się jej kompletnie sprzeniewierzyć.

- Rozumiem...

Słowa Nishizumi sprawiły, że odwróciła się za siebie, w stronę budynku szkoły, by spojrzeć na umieszczoną na iglicy centralnie nad wejściem figurę Nike, bogini zwycięstwa, będącą kopią rzeźby z Berlińskiej Siegessäule. Przekraczając próg Kuromorimine, wchodziło się do jej świątyni, stając się kapłanką zwycięstwa, której celem istnienia było poświęcenie siebie samej by swoim własnym trudem, oraz bardzo często cierpieniem, wywalczyć triumf nie tylko sobie samej, ale też społeczeństwu. Najwyższymi kapłankami były czołgistki, dla których zwycięstwo było rozumiane bardzo dosłownie - wygrać mecz, wygrać turniej, pozostać niezwyciężonymi.

Zdała sobie sprawę, że w Kuromorimine nie było pomnika Ninomiyi Sontoku, który tak wyraźnie pamiętała z podstawówki. Wolała jednak wierzyć w to, że to dlatego, iż w Kuromorimine wiedza, ciężka praca i dyscyplina były czymś banalnie oczywistym, dlatego więc zdecydowano się codziennie przypominać im nie o tych cnotach, ale o nagrodzie, która za nie czeka. Wizja, w której odrzuca się mądrość, w ślepej pogoni za triumfem, bez wiary w żadną ideę i tylko z powodu pragnienia dominacji nad innymi, napełniały ją niepokojem.

- Ja... naprawdę chciałabym być taka jak ty, kapitan Nishizumi. I gdybyś zechciała przekazać mi tą wiedzę, byłabym z tego powodu prawdziwie szczęśliwa...

Nishizumi-ryū... Nie wierzyła, że byłoby to możliwe, by udało się jej go zgłębić. W końcu, czym innym było zwyczajne bycie dobrą czołgistką, a czym innym, kierowanie się etosem przedwiecznej szkoły mistrzów sztuk walki, wymagającej absolutnej dyscypliny i potężnej siły woli, by zgłębić jej tajniki, a przynajmniej tak jej się zdawało. Wiedziała, że raczej nie ma zadatków na kogoś, kto mógłby podążać tą drogą, ale mimo wszystko, aura tajemniczego mistycyzmu, którą Nishizumi-ryū było dla niej owiane, niezmiernie ją intrygowała.

- Naprawdę? - spytała Nishizumi, zatrzymując się w miejscu, jakby słowa Kikuyo były dla niej zaskoczeniem i spojrzała na nią tak, jakby mogła przejrzeć na wskroś przez jej duszę.

Ich sporzenia skrzyrzowały się i w ciemnych oczach Nishizumi mogła dostrzec blask, którego nigdy wcześniej nie widziała. Był niczym światło samego życia, a zarazem, zwiastunem czegoś przekraczającego granice wieczności. Właśnie wtedy, Kikuyo Idegami na własne oczy zobaczyła coś, w czego istnienie tak wielu powątpiewało - duszę Shiho Nishizumi.

- Nie mogę się nie zgodzić ze współczesnym światem w tym, że każdy ma prawo do wiedzy. Czasy, w których do niej ma prawo garstka uprzywilejowanych nielicznych, należących do jednej klasy społecznej, już dawno przeminęły. Uważam jednak, że wiedza o Nishizumi-ryū bardziej należy się tym, którzy są gotowi włożyć trud w zdobycie jej. Czy byłabyś w stanie poświęcić wszystko, czym jesteś, wszystko, co dla ciebie cenne, by to osiągnąć? - kontynuowała podniosłym tonem po chwili milczenia.

- Nie wiem... ale musi być jakiś sposób, żeby się przekonać, prawda? - Kikuyo spytała niepewnie.

- Nie da się w opanować w pełni Nishizumi-ryū, bez poświęcenia. Musisz być całkowicie zdeterminowana, nawet, by oddać życie. Decyzja, by podążać tą ścieżką, jest jak decyzja o tym, czy rzucić w przepaść. Skaczesz, albo nie skaczesz, bo nie da się skoczyć w przepaść tylko trochę.

- W takim razie... kapitan Nishizumi, naucz mnie, jak być gotową, by skoczyć w przepaść!

Słowa te, Kikuyo wypowiedziała głośno i stanowczo, z całą mocą, jaką miała w sobie. W tamtej chwili myślała, że właśnie tego pragnie najbardziej na świecie, że chce rzucić na szalę wszystko i skoczyć w otchłań. Ale światło, które wabiło ją w ten mrok, lśniło wieloma kolorami i choć z początku wydawało się jej, że podąża tylko za złotym blaskiem pragnienia perfekcji, chwały i zwycięstwa oraz chłodną, błękitną poświatą wiedzy i poznania najgłębszych tajemnic Sensha-dō, tak naprawdę, oprócz tych barw, była jeszcze jedna - ciepły, rumiany blask uczucia, którego na razie, nie była jeszcze w stanie nazwać, ale po latach, gdy już doszła do wniosku, że każdy z tych odcieni wywiódł ją na pokuszenie tak samo mocno, z pewnością mogła stwierdzić, iż ostatnią barwę przybrała sama miłość. Tak naprawdę, to za panną Nishizumi skoczyła w przepaść - za tym, co mogła od niej otrzymać, oraz za uczuciem, które do niej żywiła.

Przez resztę swojego życia pamiętała ten moment, a najbardziej to, jak Nishizumi uśmiechnęła się wtedy prawie niezauważalnie, a w jej oczach skrzył się ten wyjątkowy blask. Wracała wielokrotnie do tej chwili, by przypomnieć sobie te dwie rzeczy, modląc się, by pewnego dnia powróciły, by pewnego dnia znów mogła zobaczyć jej uśmiech i spojrzenie pełne życia.

Nie mogła wtedy wiedzieć, że to właśnie ogień tej idei, który rozpaliła w sercu Nishizumi blask, który oświecił wtedy Kikuyo, stanie się pożogą, która strawi ją do cna, i nie zostawi z jej człowieczeństwa już nic, oprócz ziejących ciemnością gruzów tego, czym dawniej była. Oraz, że to właśnie uświęcona nauka rodu Nishizumi o Sensha-dō będzie tym, co ostatecznie wydrze z niej jej poharataną duszę.

Doprawdy, znajomość z Shiho Nishizumi była niczym skok w przepaść.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top