Rozdział I; Iskry i gromy

Wrzesień, 1985

Każdy, kto miał cokolwiek wspólnego z Kuromorimine w tym czasie doskonale wiedział, że jest mniej lub bardziej czynnym świadkiem jakiegoś wielkiego przełomu, dziwnych, często niewyjaśnionych zdarzeń, niezrozumiałych z ówczesnej perspektywy, które, będąc jak stopione żelazo, dopiero w przyszłości nabiorą jakiegoś racjonalniejszego kształtu, ostygną i staną się częścią przeszłości.

Wiedziano też, że ta przemiana na pewno będzie miała związek z Sensha-dō, starą sztuką Ścieżki Jazdy Pancernej, która od wielu pokoleń wychowywała dziewczęta w duchu dążenia do doskonałości i cnoty, a obecnie, była żałosnym, pokracznym cieniem tamtej idei. Trwała w stanie między życiem a śmiercią - skostniała, usztywniona przez gnuśność poprzedniego pokolenia trzymającego nad nią władzę, z drugiej strony, zbyt wiele osób, zwłaszcza tych młodych w nią jeszcze wierzyło. Pancerjazda, jak pieszczotliwie nazywana była ta sztuka przez jej adeptki, potrzebowała odrodzenia, zanim będzie dla niej za późno i skończy jak spróchniałe drzewo - obalone przez wicher dziejów, zapomniane i nie przydatne nikomu ani na opał, którym można by odpalić ogień nowej idei, ani na trumnę, by pogrzebać w niej resztki starych złudzeń.

W ukryciu, wśród tych nastoletnich dziewcząt pełnych wiary w słuszność ich sprawy, trwały wtedy rozmaite dyskusje, spory natury militarnej, strategicznej, a nawet filozoficznej, które choć nastawione na realizację wspólnego celu, zamiast do niego przybliżać tworzyły nowe podziały, zasiewając ziarno późniejszych, często tragicznych w skutkach konfliktów. Były także błogo nieświadome, że jeżeli uda im się przeżyć te zawirowania dziejowe, to pewnego dnia zapomną o swoich ideałach, skierują swój w pogardzanym wcześniej kierunku zysku, kariery i prestiżu. Staną się wszystkim tym, z czym w młodości przysięgały walczyć.

Wtedy nikt o tym nie myślał, a zwłaszcza w Kuromorimine, które z pozoru było żelazną twierdzą starego porządku, za oręż mając wieczny Sensha-dō odwiecznego Nishizumi-ryū. Może to dlatego stało się źródłem najradykalniejszy z myśli tamtych czasów. W końcu nikt by nie przypuszczał, że akurat tam, w tej fortecy konserwatyzmu, zrodzi się najpierw wizja, potem pragnienie, a na końcu plan rozpętanie burzy, która obróci stary porządek w niwecz, by następnie, poprzez ideowy puryzm i wyrzeczenie się własnego interesu, a nawet człowieczeństwa w imię wyższej idei, naporem żelaznej siły woli zbudować nowe Sensha-dō, mające za fundament ideały Nishizumi-ryū.

Oczywiśniem nie wszyscy brali w tym wszystkim udział, pozostając zupełnie z boku, jak gdyby żyli w zupełnie innym świecie, niewtajemniczeni w ten cały plan. Nie będzie im dane rozbłysnąć w chwale na niebie dziejów, a potem nieść swoją chwałę donośnym grzmotem przez następne pokolenia, jak błyskawice, posłanniczki burzy. Niektórzy przeminą, jak unoszone przez wiatr iskry. Zaświecą słabym światłem, a potem zgasną i znikną, zupełnie, jakby nigdy nie istnieli i nie zostanie po nich żadne wspomnienie. A czy coś, co istniało tylko przez chwilę, nie zostawiając żadnego śladu, będąc niemalże definicją lekkości, ma jakąkolwiek wartość? Czy naprawdę istniało?

Dla takich iskierek, takie górnolotne kwestie były nieistotne. Żyją tak krótko, że nie zdążą nawet przemyśleć tych spraw, albo są zajęte po prostu istnieniem. A ponadto los lubi zadawać cierpienie zarówno błyskawicom, jak i iskierkom, tylko że cierpienie tych drugich jest często przez nikogo niezauważone, jako konsekwencja działań tych pierwszych. Jest cichym trzaskiem, prawnie niesłyszalnym, ale będącym znaczną częścią ich istnienia.

W Kuromorimine był pochmurny, ale bezwietrzny wrześniowy ranek, nie wyróżniający się niczym szczególnym dla większości uczennic. Dwie z nich natomiast, uczennice klasy 2-8, Misaki Yaguchi i Kikuyo Idegami przeżywały prawdopodobnie jeden z najgorszych dni w ich dotychczasowym życiu, błogo nieświadome, że dalej będzie tylko gorzej. Jak przystało iskrom, przez nikogo niezauważone.

– Da się jeszcze je uratować? – Kikuyo spytała patrząc, jak Misaki wyławia podręcznik od matematyki i jeden z zeszytów z oczka wodnego. Gdy zostały wyrzucone oknem, część z nich upadła prosto w dół na rosnące tuż przy ścianie budynku szkoły drzewa i krzaki, a kilka z nich miało pecha polecieć o wiele dalej, w kierunku płytkiego oczka wodnego, którym opiekowało się kółko ogrodnicze. Próbowała zająć się tymi pierwszymi - część leżących na ziemi bądź nisko na krzewach zebrała i ułożyła w stosik na chodniku. Teraz starała się stracić jedną z książek zaczepioną na gałęzi za pomocą patyka. Miała nadzieje, że pływające w stawiku karpie nie zainteresują się ani Misaki, ani jej książkami. Były naprawdę poczciwymi stworzonkami, łagodnymi i życzliwymi wobec ludzi, ale czasem trochę zbyt ciekawskimi, więc niechcący mogły zestresować jej koleżankę.

– Zeszytu raczej nie, zresztą i tak nie miałoby to sensu. Podręcznika powinno dać się jeszcze używać – odpowiedziała jej drżącym głosem, starając się powstrzymać płacz, ale widać było, że dużo dłużej już nie wytrzyma. I Kikuyo naprawdę się jej nie dziwiła.

Powód cierpienia Misaki i niezliczonej rzeszy uczennic na całym świecie można bezdusznie zredukować do dwóch słów - agresji rówieśniczej; albo też do jednego - znęcanie. Oficjalnie, w tak poważanej i zdyscyplinowanej szkole jak Kuromorimine nie było miejsca na coś takiego, a w praktyce, te dwie rzeczy były katalizatorem, dodatkowo sprawiając, że znęcanie przybierało czasem wyszukane formy, dzieło prawdziwej maestrii sadyzmu.

– Dlaczego mi pomagasz? Sama będziesz miała przez to problemy. No i nawet się nie przyjaźnimy. – zapytała Misaki

– Nie wiem. Po prostu chce ci pomóc, a przyjaźń, a raczej jej brak nie ma tu nic do rzeczy. –

Miała pewną hipotezę, która wyjaśniłaby jej nagły, lekkomyślny przejaw empatii - po prostu chciała się poczuć lepiej ze samą sobą. Teoria ta była całkiem prawdopodobna, ale ale mimo wszystko chciała wierzyć, że kierowały nią nieco głębsze pobudki.

– I tak ci nie wierzę.

– To uznajmy, że to dlatego, że też czytasz Hana to Yume.

– To już sensowniejszy powód. Poza tym, ciebie nie odważą się ruszyć. Jesteś w końcu czołgistką, nie?

Miała ochotę prychnąć śmiechem. Hierarchia społeczna Kuromorimine była tak stworzona, że każda czołgistka, nawet należąca do najgorszej załogi najgorszego plutonu, nadal mogła liczyć szacunek uczennic nie związanych z Sensha-dō, jakby sam fakt posiadania umiejętności minimalnej umiejętności obsługi czołgu czynił cię kimś lepszym. Nie rozumiała, a nawet była przekonana, że na coś takiego nie zasługuje. Była przykładem właśnie takiej kiepskiej, niczym nie wyróżniającej się czołgistki, a i tak dostrzegła, że traktowano ją inaczej niż resztę. Nauczyciele wobec niej byli trochę łaskawsi, udawało jej się czasem ze względu na treningi wymigać od sprzątania sali, no i, co było dla niej najważniejsze, nikt do tej pory nie miał ochoty na żadne zaczepki wobec niej. Po podstawówkowym piekle, to była miła odmiana.

Ale nie ma nic za darmo. Niepisana zasada dywizji ogłosiła, że czołgistki powinny obracać się tylko w swoim wąskim, elitarnym towarzystwie. Oczekiwały, że nikt zewnątrz nie będzie zakłócał ich spokoju, a w zamian same nie będą się mieszać do spraw całej szkoły. Dlatego jej wtrącenie się w klasowe sprawy było czymś tak szokującym. Miała jednak wrażenie, że skoro już zdecydowała się zejść z powrotem na ziemię, to dopilnują, by już na niej została.

********

Obowiązkowym elementem każdego szanującego się starego budynku jest nieco niepokojący, na wpół opuszczony strych. Także i Kuromorimine mogło się takim poszczycić, gdyż trudno byłoby sobie wyobrazić, by zbudowany na początku wieku budynek wyraźnie inspirowany pruskim budownictwem miał być go pozbawionym. Nikt jednak nie kwapił się, by go szukać, zadowalano się przeróżnymi plotkami na jego temat. Jedna z nich uznawała go za miejsce tajnych spotkań, o którym wie tylko garstka wtajemniczonych, najważniejszych uczennic szkoły. Miały one obradować tutaj w sekrecie, jak przed wiekami krzyżackie sądy kapturowe, sądząc nad losami Kuromorimine, co w tej akurat chwili było zaskakująco bliskie prawdy.

Przez niewielkie okienka na poziomie podłogi wpadało niewiele miękkiego światła pochmurnego dnia. Dlatego zapalono prowizoryczne oświetlenie składające się ze skomplikowanego systemu lamp biurowych, podniszczonego reflektora oraz żółtych lampek choinkowych, które nie wiadomo jakim cudem się tam znalazły. Na prowizorycznym stole, który stanowił ustawione obok siebie kilka kartonów przykrytych czarnym atłasem, leżało mnóstwo dokumentów, szkiców technicznych i map z wykreślonymi fikcyjnymi dywizjami które, zwykłemu śmiertelnikowi nie mającym nic wspólnego ze sztuką Sensha-dō, nie miały żadnego sensu. Te dokumenty, były podstawą długo przygotowywanej operacji, która, jak kilka iskier ukrytych wśród rupieci na jakimś zapomnianym strychu, tliła się, by niedługo zmienić się w pożar, który byłby w stanie strawić cały gmach obecnego porządku.

W tej niemalże teatralnej scenerii, dwie dziewczyny siedziały w absolutnym milczeniu, popijając spokojnie kawę, zupełnie oderwane od rzeczywistości, którą zostawiły na dole, poza tym tajemnym miejscem spotkań. Jedna z nich, Nanami Shimakawa, siedziała na plastikowym szkolnym krześle w dziwacznej, choć wygodnej dla niej pozycji, podpierając podbródek jedną dłonią, w drugiej dzierżąc ciemnozielony kubek. Okulary w dużych, szylkretowych oprawkach zsunęły jej się lekko z nosa, co nie zwracało wcale jej uwagi. Gdyby ktoś z Komitetu Porządkowego nagle wparował tutaj i zobaczył rozpięty górny guzik jej mundurkowej koszuli i podwinięte aż po łokcie rękawy, natychmiast padłby trupem, zszokowany faktem, że tak powszechnie szanowana w Kuromorimine osobistość pozwala sobie na taki rażący brak klasy i poszanowania szkolnych zasad ubioru. Tylko jej jasnobrqziww włosy wyglądały należycie - zapleciony rano luźny warkocz nadal wyglądał nienagannie.

– Więc Zmierz Bogów już naprawdę niedługo... – Gdy Nanami wypowiadała te słowa, jej głos lekko zadrżał, jakby ich waga była zbyt wielka nawet dla lubującej się w patosie duszy.

– Nadałaś temu nazwę? – Druga z dziewcząt, Shiho Nishizumi, nigdy nie rozumiała ani pragnienia wzniosłości, ani potrzeby nadawania poetyckich nazw absolutnie wszystkiemu, którą jej przyjaciółka tak często wykazywała.

– Każda operacja musi mieć kryptonim. A ponieważ my planujemy uśmiercić starych bogów i stworzyć nowych, uważam, że ta nazwa całkiem pasuje.

– Niczego takiego nie planujemy.

– Naprawdę? Bo właśnie tak się czuję. Odkąd byłam małą dziewczynką chciałam być rewolucjonistką, teraz mam okazję je spełnić. – Nanami uśmiechnęła się pod nosem. Czego innego spodziewać się po dziecku, któremu od najmłodszych lat kazano się grać muzykę ery romantyzmu, a genezę Etiudy Rewolucyjnej znało zanim naprawdę nauczyło się czytać, niż pchania się w każdą rewoltę w jej zasięgu?

– To nie jest rewolucja.

– Faktycznie, to tylko gwałtowna przemiana, obalająca stary porządek, której towarzyszy otwarty bunt i walka z autorytetami. To nie ma absolutnie nic wspólnego z rewolucją, wcale.

– Robię to, co muszę zrobić jako potomkini rodu Nishizumi. Zdradzono nasze odwieczne zasady, więc moim obowiązkiem jest przywrócić porządek.

Wbrew jej woli, sama myśl o tej zdradzie napełniła ją gniewem. Czyż ci, którzy dzisiaj okrywają hańbą Sensha-dō swoją nieprawością, nie zdają sobie sprawę z tego, że nie będą żyć wiecznie, a jeżeli nie przekażą dalej wartości, to zaprzepaszczą o pokolenia starsze od nich ideały, których świat teraz tak bardzo potrzebuje? Że plują w twarz wszystkich tym, którzy za nie walczyli? Że czyniąc to, popełniają niewybaczalny grzech obrazy swoich przodków? Oczywiście, że nie - ich dekadentyzm posunął tak daleko, że pozostało im tylko zgnić do końca i zdechnąć, by zrobić miejsce dla takich jak ona. Tym, którzy przywrócą zapomniany, utracony ład.

– Każdy, kto wykorzystuje imię rodu Nishizumi dla własnych korzyści jest zdrajcą. To, co my robimy, to nie rewolucja, to jej przeciwieństwo.

Nanami, uwielbiała, kiedy Shiho mówiła o istocie Nishizumi-ryū.. Ci wszyscy, którzy kiedykolwiek zwątpili w to, że posiada ona jakiekolwiek ludzkie uczucia, twierdząc, że jest zwykłą marionetką bez duszy i pragnień, powinni zobaczyć ją w takiej właśnie chwili. W każdym jej ruchu i spojrzeniu widać było świadomość własnego przeznaczenia i poczucie nadludzkiej, niemal boskiej siły. Chciała wierzyć, że ona też tak wygląda, gdy jest w całości poświęcona grze na fortepianie. W tym obrazie, choć pięknym, coś jednak wzbudzało jej niepokój. To wszystko było piękne, wręcz zbyt piękne.

– Czy nie żądamy od świata zbyt wiele? Czy to, o czym marzymy, jest realne? – spytała samą siebie. Romantyzm, oprócz pragnienia rewolucji, nauczył ją jeszcze jednej rzeczy - ludzie, tacy jak one, rzadko kiedy otrzymują szczęśliwe zakończenie.

– To w tej chwili bez znaczenia.

– Czyżbyś zdawała się tutaj na historię... Tylko ona ma prawo nas sądzić, nieprawdaż?

Zniecierpliwione spojrzenie i milczenie panny Nishizumi, sugerowało, że znowu przesadziła, zbytnio oddalając się na skrzydłach myśli od głównego tematu rozmowy.

– Przepraszam, muszę tak mówić, w końcu jestem artystką, choć przez ostatni roku byłam zmuszona porzucić Goethego, Schillera i von Droste-Hülshoff na rzecz Sun-Tzu, Machiavellego, Napoleona i Guderiana. Oczywiście, że przez ciebie.

W tonie głosu Nanami nie było krztyny wyrzutu. W końcu nie miała czego mieć jej za złe. Od momentu, gdy w samym środku sierpniu zeszłego roku zastała Shiho na progu swojego domu, pierwszy raz w życiu czymkolwiek podekscytowaną, w jej życiu zmieniło się całe mnóstwo rzeczy, a książki, które czytała, były tylko jedną z nich.

– Życzysz sobie jeszcze kawy? – spytała, gdy dopiła resztkę ze swojego kubka, połykając trochę okropnych w smaku fusów. Dawno zauważyła, że czarny, prosty kubek panny Nishizumi stoi odstawiony na stoliku. Tempo i ilość, w jakich piła kawę przerażał niejednego.

– Niedługo będzie przerwa obiadowa. Nie zdążymy.

– Faktycznie, jeżeli nie chcemy się spóźnić, to powinnyśmy odpuścić. – Podczas przerwy obiadowej zawsze spotykały się z resztą ich załogi, bez względu na okoliczności. A zamelinować się na strychu to jedno, ale wyjść z niego niepostrzeżonym to drugie. Byłoby przykro spalić tak idealną kryjówkę przez nierozwagę.

Skoro do przerwy zostało niedużo czasu, musiała się zebrać, by powiedzieć Shiho coś ważnego. Ona pierwsza musi o tym wiedzieć, choć najchętniej nigdy by jej o tym nie mówiła. Miała w sobie jakąś dziwną nadzieję, że jeżeli nikt się o tym nie dowie, to jakimś cudem okaże się to nieprawdą. Było to jej sekret, który może i był banalny, oraz nie było sensu robić z niego takiej tajemnicy, ale z niewiadomej przyczyny wstydziła się go, jakby w choćby minimalnym stopniu był jej winą.

– Moi rodzice dłużej nie dadzą się obłaskawiać. Niedługo wracam do koncertów.

Shiho westchnęła cicho. Domyśliła się,że do tego wkrótce dojdzie. Co do kariery swojej celowniczej uważała, że najlepiej dla wszystkich by było, gdyby rzuciła grę na pianinie na rzecz Ścieżki Jazdy Pancernej, ale wiedziała, że jest to niemożliwe.

– Dlatego potrzebuje zastępstwa – dodała po chwili Nanami, wbijając spojrzenie w ziemię – No wiesz, kogoś dostatecznie dobrego, żeby zajął moje miejsce, gdy nie będę mogła przyjść przez próby. Oczywiście nie będzie to za często, ale wciąż może się zdarzyć.

– To ktoś konkretny?

– Nie wiem, raczej nie, choć przychodzi mi na myśl kilka osób.

Żałowała, że teraz o tym powiedziała, psując taką atmosferę, ale fakt, że Nishizumi nie zareagowała na to jakoś specjalnie, uspokoił ją nieco. Były swoimi zupełnymi przeciwieństwami; Nanami przypominała lawę, z zewnątrz starała się zachować spokój i powagę, ale w jej duszy palił się jakiś wewnętrzny ogień, źródło jej twórczej energii i zarazem niewypowiedzianego cierpienia. Shiho była jak lodowa otchłań - przenikliwe chłodna, na pierwszy rzut oka okrutna i pusta, emanująca jednak jakąś tajemniczą, wieczną siłą.

Z jakiegoś powodu nie tylko nie przeszkadzał jej ten chłód, ale z jakiegoś powodu go pragnęła w swoim życiu, a czasem zdawał się być jedyną rzeczą, która potrafiła dać jej ukojenie.

Dlatego chciała, by takie chwile jak ta, trwały wiecznie. Chwile, w których, czuć było w powietrzu, że nadchodzi coś nowego, a widmo rewolucji powoli wychodziło z ciemności, by sprawić, że wszystko oprócz życia i śmierci przestanie mieć znaczenie. Chwile, w których to jednak zostawało gdzieś w tyle, za nimi, w których mogły zwyczajnie napić się kawy, mając tylko siebie nawzajem.

********

Panna Kikuyo zdała sobie sprawę, że są w pułapce. Drzwi do tego, co było dawniej zostały zamknięte z hukiem, przez ich mały, żałosny i nic nieznaczący akt buntu, który nie przyniesie nic nowego, tylko zdecydowanie zwiększy poprzednie problemy. Natomiast drzwi do przyszłości lub jakiegokolwiek wyjścia nadal się nie otwarły, zatrzaskujące je w wąskim korytarzyku między przeszłością a teraźniejszości. Nie było z niego było ucieczki - mogły się jedynie ukryć i to właśnie postanowiły zrobić. Kręcenie się w trakcie lekcji tuż pod budynkiem szkoły było niebezpieczne, ponieważ ktoś mógł je zauważyć, a wtedy ich obecne zmartwienia stałyby się żałosną fraszką. Tym bardziej nie mogły wrócić na lekcje, bo wiedziały, że dziewczyny z ich klasy będą chciały dokończyć to, co zaczęły.

Dlatego musiały się schować. Nie miały pojęcia gdzie dokładnie, ale każdy, kto potrafi myśleć, wiedział, że w tak gigantycznym i starym budynku jak Kuromorimine, musiała istnieć kryjówka idealna. Mogla to być opuszczona klasa, schowek na miotły, albo coś bardziej fantazyjnego rodzaju ukrytego przejścia czy innego sekretnego pomieszczenia. Teraz trzeba było to znaleźć. I akurat miala pomysł gdzie.

Ciągnęła Misaki za sobą, idąc szybkim krokiem w kierunku bocznych schodów na samym końcu wschodniego skrzydła budynku szkoły. Nikt ich nie używał, bo znajdowały się tam tylko magazyny starych sprzętów i pomocy naukowych, a na najwyższych dwóch piętrach archiwum dokumentów. Stwierdziła, że schody prowadzące na najwyższe piętro będą idealne. Gdy już tam dotarły, usiadły na nich, łamiąc jedną z niezliczonych niepisanych zasad szkoły, która głosiła, że utrudnianie przejścia, poprzez zajmowanie miejsca w ciągach komunikacyjnych jest kategorycznie zabronione. Wagarują i ukrywają się w szkole, ryzykując poważnymi konsekwencjami, więc byłoby dziwne, gdyby obawiały się siedzenia na tych nieszczęsnych schodach.

Spojrzała przelotnie na Misaki, która wypłakała już łzy, a potem wbiła spojrzenie w czubki swoich butów, następnie na szczeble prostej, pozbawionej zdobień poręczy, a na koniec na pokryte wytartym linoleum schody. Odkąd zebrały resztki zeszytów i odpuściły szukanie pamiętnika nie odezwały się do siebie słowem. Chciała zdusić w sobie to uczucie, ale gdzieś w głębi duszy żałowała, że jej pomogła. Nie uważała, że źle postąpiła, ale wiedziała, że o wiele lepiej dla nich by było, gdyby nic wtedy nie zrobiła. Klasa weźmie ją na celownik, a Misaki będzie musiała żyć ze świadomością, że wbrew swojej woli ciągnie ze sobą na dno kogoś, kto chce jej pomóc. Cóż za podły świat, w którym dobro jest zwykłym zwykłym błędem w strategii, wynikiem złego podliczenia zysków i strat.

Właśnie dlatego nigdy nie podejmowała własnych decyzji - zawsze okazywały się błędne, nie ważne, czy podejmowała je pod wpływem chwili, czy długotrwałej analizy, zawsze sprawy układały się niepomyślnie. Tak jak dzisiaj. Dlatego zrzucenie odpowiedzialności na innych było takie wygodne. Mogła uniknąć nieskończonego obwiniania siebie samej, zamiast tego uznając, że tak po prostu musiało być. Znosiła to, co zdawało się być nie do zniesienia, przytakiwała, gdy chciała powiedzieć nie, trzymała się z tyłu i milczała. Ceną za to było przeżywanie jej życia tak, jakby to nie ona nim kierowała, tylko siedziała na tylnym siedzeniu, obserwując szybko zmieniającą się rzeczywistość przez szybę.

Usłyszała za sobą kroki. O wiele za późno, by zdążyć cokolwiek zrobić. Odwróciła się tylko, a wtedy czas zatrzymał się na chwilę, przynajmniej takie miała wrażenie. Zastygła sparaliżowana nie tyle strachem, co zaskoczeniem. Musiała się naprawdę wysilić, by nie wybuchnąć śmiechem, rozbawiona komiczną ironią sytuacją. Tak niefortunne zbiegi okoliczności mają miejsce tylko w tragediach i przytrafiają się bohaterowi, zaślepionemu swoją pychą i przekonaniu o własnej racji. Gdy zdaje mu się, że udało mu się uciec przeznaczeniu, wtedy nadchodzi bóg z maszyny, aby uświadomić mu, jak bardzo jest w błędzie.

Oto tuż przed nią, na szczycie schodów stała kapitan Shiho Nishizumi we własnej osobie, wraz z Nanami Shimakawą, jej celowniczą, stojąca lekko w tyle, niczym cień tej pierwszej. Wygląda na to, że przez ten cały czas, zamiast uciekać przed zagrożeniem w poszukiwaniu kryjówki, same odszukały własną zgubę. Ile niefortunnych zbiegów okoliczności musiało się zdarzyć na raz, by było to możliwe!

Co potem? Ze szkoły ich nie wydalą, nie miała nawet pojęcia, za co mogłoby je coś takiego spotkać - ich przewinienia były na to zdecydowanie zbyt błahe. Ale mimo wszystko będą. Nieco bardziej niepokoiło ją, jak ukarze ją kapitan Nishizumi, bo z pewnością to zrobi. Miała tak niską pozycję w Dywizji, że nie dało się jej zdegradować. Może będzie musiała pełnić służbę porządkową poza kolejnością, albo zostanie wykluczona z udziału w zawodach, co było niemalże najgorszą hańbą, jaka mogła ją spotkać

Ale i tak, teraz było jej wszystko jedno co będzie z nią dalej. Tak długo marzyła o tym, by znaleźć w sobie odwagę by spojrzeć kapitan Nishizumi prosto w oczy, a teraz przyszło jej to tak łatwo. Chyba faktycznie straciła już resztę skrupułów, albo zwariowała. Co chciała zobaczyć? Myślała, że znajdzie tam gniew lub choćby pogardę, ale w jej ciemnych, prawie czarnych oczach zastała jedynie chłodną obojętność.

– Nie nauczyli was, że na schodach się nie siedzi? – Choć intonacja zdania sugerowała pytanie, trudno było określić, czy to faktycznie było pytanie, czy stwierdzenie faktu. Coś, co przerażało by większość ludzi, czyli zupełnie brak emocji w jej głosie uspokoił ją nieco. Wszystkie czołgistki były do tego przyzwyczajone, a to znaczyło, że tak naprawdę nic się nie zdarzyło.

Po dłuższej analizie zdała sobie sprawę, że mogą znajdować się w tej samej sytuacji. Dlaczego kapitan Nishizumi i panna Shimakawa spotkały się w środku lekcji w zapomnianej części szkoły? Oczywiście, mogła to być ważna kwestia związana z funkcjonowaniem Dywizji ale nie do końca chciało jej się wierzyć, że była aż tak ważna, by z jej powodu zrywać się z lekcji. Czyżby również wagarowały? Odważna myśl, ale całkiem prawdopodobna.

– Niestety, nie nauczyli. Za to pokazali nam, jak wyławiać wyrzucone przez okno książki ze stawu. – Nie wierzyła, że faktycznie przed chwilą do powiedziała. To miał być podszyty czarnym humorem żart, ale równie dobrze można by go uznać za próbę odszczekania się, czy nie dajcie bogowie, obrazę. Miała jednak nadzieję, że jej całe życie, cierpliwie budowany wizerunek grzecznej dziewczynki sprawi, że przez myśl kapitan Nishizumi nie przejdzie, jakoby miałaby chcieć ją obrazić.

Panna Nishizumi nie zareagowała, dalej przeszywając ją lodowatym spojrzeniem. Brak reakcji jej przypadku był najlepszą możliwą reakcją. Natomiast panna Shimakawa, do tej pory uśmiechająca się lekko, zacisnęła dłonie w pięści.

– To wasze koleżanki z klasy to zrobiły, tak? – Misaki, do tej pory nieuczestnicząca w rozmowie, milcząco wpatrując się w przestrzeń, przytaknęła. Panna Shimakawa starała się ukryć to, ale widać było, że kipiała złością. W całej drużynie słynęła z wręcz obsesyjnego poczucia sprawiedliwości i nienawiści do wszystkich do dręczycielek. Wytępieniu tej dawnej plagi w dywizji zjawiska poświęciła wiele czasu i energii, z dość dobrym rezultatem. Nic dziwnego, że ciche przyzwolenie na nie w Wydziale Ogólnym napawało ją taką wściekłością.

– Powinniscie były się przedstawić. Imię, nazwisko, klasa. – zażądała kapitan Nishizumi. Nanami przewróciła oczami i westchnęła, lekko zażenowana tym dobitnym przykładem legalizmu.

– Kikuyo Idegami, klasa 2-8

– Ciebie akurat znamy. Nie spodziewałam się, że lubisz od czasu do czasu uciec sobie z lekcji. – W głosie Nanami nie dało się o dziwno znaleźć cienia ani złośliwości, ani reprymendy. W końcu nie była hipokrytką, bo Kikuyo, mogłaby powiedzieć dokładnie to samo o jej starszych koleżankach.

– Misaki Yaguchi, z tej samej klasy – jej odpowiedź była zaskakująco stanowcza, choć

– Siostra Ren Yaguchi?– spytała Nishizumi.

– Tak. Błagam, nie mówcie jej o tym! – Starsza siostra Misaki dowodziła jednym z czołgów dywizji licealnej. Tylko o niej słyszała, ale sądząc po spojrzeniach, jakie wymieniły ze sobą ich senpai, nie zamierzały wysłuchać jej prośby.

Wtedy właśnie zadzwonił dzwonek. Zupełnie straciła rachubę czasu. Czyżby teraz miała być przerwa obiadowa? To oznaczało, że jakimś cudem może udać im się zakraść z powrotem do ich sali gdy reszta klasy będzie na stołówce, by zabrać resztę ich rzeczy, a potem albo spróbować porozmawiać z pielęgniarką, by załatwić sobie lewe zwolnienie z zajęć, albo dalej ukrywać się na terenie szkoły aż do zakończenia lekcji. Ta druga opcja była o wiele bardziej kusząca.

– Planujecie wracać na zajęcia?- zapytała panna Shimakawa, jakby czytając jej w myślach. Wymieniła z Misaki porozumiewawcze spojrzenia, choć odpowiedź na to pytanie była dość oczywista.

– Raczej nie.

– A powinniście – zauważyła kapitan Nishizumi.

– Uważam, że w tej sytuacji to całkiem logiczne z ich strony – wtrąciła Nanami. – Nie powiemy nikomu o waszych wagarach, ale zawrzemy małą umowę. Udamy, że nigdy się tutaj nie spotkałyśmy, a na dodatek panna Idegami jak gdyby nigdy nic stawi się na treningu, na dodatek dając z siebie wszystko.

– Tylko tyle? – spytała Misaki, zdziwiona, że ich przerażające ją starsze koleżanki mogą tak po prostu odpuścić im ich winy.

– Aż tyle. Wiem, jak fajnie jest poplotkować, w końcu najlepsze rozmowy zaczynają się od: "Nie powinnam ci tego mówić, ale...". Mi zależy na tym, by rzeczywiście nikt się o tym nie dowiedziała. – obdarzyła je uśmiechem, który wyrażał zarówno uprzejmość, jak i subtelną groźbę – Umowa stoi?

– Tak jest. Dziękuję, Shimakawa-senpai.

Ukłoniła się jej lekko, ale zdała sobie sprawę, żę prawdopodobnie przesadziła z grzecznością. Jak zawsze.

– A poza tym, może uda mi się coś z tym zrobić. Do zobaczenia! – Zanim zdążyły cokolwiek jej odpowiedzieć, Nanami zbiegła lekkim, sprężystym krokiem po schodach, kapitan Nishizumi podążyła za nią. Niespodziewanie zatrzymała się na chwilę w połowie schodów, posyłając jej ukradkowe spojrzenie, tak, jakby chciała coś powiedzieć, ale natychmiast zapomniała co takiego. A może to było tylko złudzenie?

Kikuyo wpatrywała się w miejsce, w którym po raz ostatni ją zobaczyła. Jej duszę i ciało ogarnęło uczucie, ani przyjemne, ani bolesne, łączące w sobie te dwie przeciwności, którego nie umiała ani nazwać, ani opisać. A może po prostu bała się prawdy o nim? Jak to jest możliwe, że ktoś tylko swoją obecnoscią, jednymi spojrzeniem może sprawić, że cała wewnętrzna równowaga legnie w gruzach?

********

Po południu niebo na dobre pokryło się jasnoszarymi chmurami, które poskromiły ostre, parzące światło słońca, tak dokuczliwe przez ostatnie tygodnie. Oczywiście, nie zupełnie za darmo - sprawiły, że świat przybrał blade, ponure barwy a brak wiatru sprawiał, że cała przyroda zdawała się być zastygła w bezruchu, jakby wstrzymywała na chwilę oddech, czekając, aż coś się wydarzy.

Właśnie w takich okolicznościach przyrody powoli dobiegał końca trening gimnazjalna dywizja Sensha-dō. To chyba była jedyna krztyna dobrej fortuny w dzisiejszym dniu - udało jej się trafić na najlepszą pogodę na trening na strzelnicy. Ostre słońce celowniczej zawsze utrudnia robotę, tak więc gdy sama natura chciała ułatwić jej wywiązanie się z obietnicy danej pannie Shimakawie, niespełnienie.

Zawsze, gdy zajmowała się jedyną czynnością, do której się do tej jednej czynności do której choćby minimalnie nadawała, mimowolnie trafiała w jakiś inny stan świadomości. Wszystko wtedy znikało, żadna zbędna myśl nie zakłócała jej spokoju. Nauczyła się już, że kiedy spogląda przez celownik by wykonać swoje zadanie, to cały świat, oprócz tego, co przezeń widzi i rozkazów dowódczyni, przestaje istnieć. Gdy już trafiała w cel, co dzisiaj zdarzało się zaskakująco często, albo gdy chybiała, nie wzbudzało w niej to żadnej reakcji emocjonalnej, która przychodziła, gdy było już po wszystkim. Po prostu kontynuowaĺa swoje zadanie. Ten stan błogiej pustki był zupełnym przeciwieństwem tego, co czuła przez większość czasu. To chyba właśnie dlatego tak go uwielbiała.

Chyba była jedyną osobą w jej załodze, która traktowała czołg jako świątynię braku dumania. Reszta, z dowódczynią Honami Shinobu na czele, wolała zmienić go w gigantyczny garnek, w którym mogły gotować swoje negatywne uczucia i uprzedzenia, przyprawiając je dodatkowo ekstremalnymi sytuacjami emocjonalnymi, które były nieodzowną częścią ich Sensha-dō. Podsumowując, w Kuromorimine były dwa rodzaje czołgistek - te z idei, oraz te, które szukały tylko elitarności i prestiżu. Honamii reszta zdecydowanie zaliczały się do tych drugich.

Wiedziała o niej niewiele, tylko tyle, że była córką wpływowego adwokata w Kumamoto, który miał jakieś powiązania z Japońską Federacją Sensha-dō, więc nie wypadało jego córce nie dać jakiegoś dowódczego stanowiska. Nepotyzm jednak nie był wszechmocny — Shinobu na polu umiejętności na Ścieżce Jazdy Pancernej odstawała znacząco od Sachi Fujihary, drugiej kandydatki na vice-kapitan, więc musiała pogodzić się nieotrzymaniem wymarzonego stanowiska i zadowolić się dowodzeniem nad jednym z plutonów.

Powiedzieć, że nie dogadywała się z nią, to tak, jakby nic nie powiedzieć. O dziwo, ostatnio dawno się nie kłóciły. Na samym początku, gdy niefortunny los pod postacią ustalonych składów załóg połączył je ze sobą, co chwilę, najmniejszy drobnostka była powodem do awantury. Wszystkie niepowodzenia, każda usterka i unieruchomienie czołgu jakimś cudem było albo jej winą, albo ewentualnie kierowcy, ale nigdy nie wielkiej czołgistki, jaką musiała być Honami. Jednak im bardziej wyczerpujące treningi się stawały, a ich awantury coraz mocniej zaczynały grać na nerwach wszystkim dookoła, z vica-kapitan na czele, tym częściej kłótnie zamieniały się w rzucanie przez Honami złośliwych, często okrutnych uwag i inne zachowania, chowające się pod parasolkowym określeniem biernej agresji.

Dlatego była zaskoczona, gdy przez cały trening nie usłyszała z jej strony żadnej kąśliwej uwagi, Miały szczęście, dzisiaj nic się w ich czołgu nie zepsuło, więc po przebraniu się, mogła iść prosto do domu. Nie miała się z kim pożegnać, ani z kim wracać. Czy doskwierała jej samotność? Przebywanie w tłumie sprawiało, że udawało się jej łudzić się, że tak nie jest, ale gdy szła wieczorną porą niemal wyludnionymi ulicami Kuromorimine, iluzja znikała, niczym za bardzo nadmuchana bańka mydlana. W mgnieniu oka, cicho, tak, jakby nigdy jej nie było.

********

Nie ma chyba bardziej zniewalającej rzeczy dla duszy człowieka, jak znużenie. Przygniata ono swoim ciężarem boleśnie do ziemi, sprawiając, że nie da się drgnąć ani o centymetr, wciska twarz w wilgotną ziemię tej samej, brudnej codzienności i szydzi z wszelkich działań, każdą najmniejszą czynność rozkładając na pierwsze czynniki nonsensu.

Dać wygrać znużeniu to tak, jakby pochować się żywcem. Cały świat jest jednym wielkim cmentarzem, na którym spoczywają rozmaici przegrani. Przegrani w wyścigu o lepsze jutro, przegrani w miłości, przegrani pomimo walki, przegrani z własnego wyboru. Ale każdy ma swoją własną, indywidualną kryptę, do której codziennie wraca, gdy już zakończy na jeden dzień swoją pracę na rzecz utrzymania ładu w tej wielkiej nekropolii zdeptanych marzeń i obrzydłych wysiłków - swój własny dom.

A chyba nic tak nie uświadamia tego ciężaru jak chwila, gdy wracasz z miejsca, do którego czujesz niechęć, do miejsca, do którego czujesz jeszcze większą niechęć, gdzie ściany i twój własny zapach rzucają ci z pogardą; Witaj w domu. Nie bawiłeś się dobrze, prawda?

Kikuyo gdy tylko przekroczyła próg swojego pokoju, rzuciła się na łóżko i ukryła twarz w poduszce. Nawet nie zdjęła butów, a torbę zostawiła gdzieś w przejściu. Była okropnie zmęczona, nie miała pojęcia czy bardziej fizycznie, czy psychicznie, a świadomość, że nie ma nawet czasu porządnie odpocząć tylko potęgowała to uczucie ciężkości, które wgniało ją w pościel. Za chwilę będzie musiała wstać, przebrać się w coś innego niż mundurek i zabrać się za naukę. Trymestr jesienny na dobre jeszcze się nie zaczął, a widok podręczników powodował w niej taką niechęć, że najchętniej wyrzuciłaby je za burtę lotniskowca, po to, żeby w razie gdyby zmieniła zdanie i zechciała je odzyskać, to nie byłoby to możliwe. Jeżeli jeszcze raz będzie musiała zbierać rozrzucone podręczniki, to chyba zwariuje.

Odwróciła się na plecy i zaczęła wodzić wzrokiem po pokrytym barankiem suficie. Chyba krótka drzemka będzie jednak dobrym pomysłem. Byleby tylko zapomnieć na chwile o wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło. Przewróciła się bokiem do ściany, zacisnęła mocno powieki i starała się myśleć o niczym, by wreszcie zasnąć i przenieść się lekkiego świata snów. Na próżno - może i była zmęczona, ale jej umysł był zbyt rozbudzony, więc utknęła w dziwnym stanie, w którym jej umysł podsyłał jej różne, mniej lub bardziej ponure myśli.

Gdyby ktoś kazał opisać, jaką jest osobą, to wymieniłabym tylko wady. Nie jest ani mądra, ani ładna. Za bardzo przejmuje się tym, co myślą o niej inni, nie ma własnego zdania, ciągle ucieka przed odpowiedzialnością. Może i potrafi współczuć innym, ale i tak nie potrafi im pomóc. Czuła się tak, jakby jej istnienie nie miało żadnego sensu, że nic interesującego w jej życiu się nie zdarzy. Czekała ją tylko pustka mechanicznego życia świtu do nocy, w doskonałym mechanizmie społeczeństwa. Powinna być z tego zadowolona, jak wszyscy inni, ale coś wewnątrz niej sprawiało, że taka wizja przyszłości napełniała ją paraliżującym przerażeniem.

Zapisała się do Dywizji po to, by się zmienić, pozbyć się swoich najgorszych wad i wreszcie zrobić coś ciekawego ze sobą. Nic takiego się nie działo, nadal była tą samą dziewczynką o słabej sile woli, która na dodatek jest tylko w stanie patrzeć, jak o wiele lepsze od niej czołgistki, takie jak panna Nishizumi czy panna Shimakawa poświęcają wszystko, dla czegoś w co wierzą. I są przy tym takie piękne!

Panna Nishizumi... Myślała o niej częściej, niż powinna. Bo co innego jest darzyć szacunkiem swoją kapitan i po cichu być jej fanką, a co innego analizować każde jej słowo, uporczywie szukać jej spojrzenia, oraz tak rozpaczliwe pragnąć się do niej zbliżyć. Próbowała za nią podążać tak, jak słonecznik podąża za blaskiem słońca — tak daleko od niej, lecz kompletnie uzależniona od jej blasku. Chciała wiedzieć, czy to, jak ją sobie wyobraża chociaż trochę pokrywa się z prawdą. To chyba dlatego dzisiejsza sytuacja tak bardzo ją bolała, bo obiecała nigdy już o niej nie rozmawiać. Oddałaby wszystko, by być w stanie zdusić w sobie onieśmielenie i spróbować z nią porozmawiać, o tym, co stało się dzisiaj. Dowiedzieć się, co tam robiła z panną Shimakawą, opowiedzieć o tym, co ją spotkało, a potem, kto wie, rozmowa może by popłynęła sama?

Ale to wymagało od niej tego, czego najbardziej się bała — wzięcia odpowiedzialności za własne życie, podjęcia działania, które mogło ją przybliżyć do jej, być może złudnego, marzenia. Jednakże, do tej pory świat robił wszystko, by wmówić jej, że marzenia nie są dla niej. I udało mu się to – uważała siebie za do bólu przyziemną, przez co w jej życiu nie mogło się zdarzyć nic, co nie wpisywało się w kategorii banału. Taką oto była - pierwszoplanową rolę w jej życiu stanowiło granie, przeciętnej osoby, uwięzionej w prawdopodobieństwie i realności. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top