Rozdział II; Przebłyski pojutra
Rytm życia czołgistek w Kuromorimine wyznaczał jeden, stały rytm harmonogramu ćwiczeń, zgodnie z którym w sobotę wypadał mecz treningowy między losowo wybranymi dwoma drużynami. W poniedziałek z reguły były wykłady teoretyczne, we wtorek ćwiczenia manewrów, w środę sparingi, w czwartek znowu manewry, w piątek testy umiejętności załogi. I tak co tydzień, w kółko. Czasem, gdy szykowały się do towarzyskiego spotkania, gdyż tylko takie odbywały się między dywizjami gimnazjalnymi, treningi trwały dłużej. Czasami trzeba było zostać, by dokonać niezbędnych napraw. Czasami trzeba było odbyć karę, najczęściej w formie dodatkowej służby porządkowej. Ale poza tym, nic się nie zmieniało. Nie mogła być bardziej wdzięczna losowi, że żyje stabilnym, przewidywalnym życiem z dala od tragedii, ale fakt, że czuła się w nim zupełnie nikomu nieprzydatna, sprawiał, że nie potrafiła się nim cieszyć tak, jak powinna. Nie wiedziała, co o tym myśleć. Nie chciała o tym myśleć.
Przepłynęła przez sobotę w sennym otumanieniu, zajmując swoje zwykłe stanowisko bezwładniej obserwatorki. Ostatni dzień szkolnego tygodnia nigdy nie miał wyrazu, jakby zmęczenie pozbawiało umiejętności tworzenia wspomnień posiadających jakiekolwiek znaczenie. Zapamiętała tylko to, że Misaki nie pojawiła się dzisiaj w szkole i częściej niż zwykle, czuła na sobie czyjeś spojrzenie, wbijające się w nią nieśmiale, tylko na chwilkę, trącające ją niczym rzucona w nią papierowa kuleczka.
Całą dywizją gimnazjalną stały w szyku na placu apelowym, patrząc, jak kapitan Nishizumi przyjmuje raport swojej zastępczyni, wicekapitan Sachi Fujihary. Choć dziewczęta z przodu albo faktycznie były zainteresowane, albo bardzo dobrze udawały, to na tyłach słychać było szepty i chichoty, rozproszonych i zmęczonych czołgistek. W końcu w sobotnie popołudnie nie da się nie czuć zmęczenia całym ciężkim tygodniem. Próbowała udawać, że ich nie słyszy, ale było to o tyle trudne, że stojąca obok niej Honami plotkowała z kimś stojącym tuż za nią.
– Honami-chan, ile ja bym dała, żeby się z tobą zamienić! Masz naprawdę szczęście, że trafił ci się Panzer III. Mam dość Panzer 38, nieznoszę być jednocześnie dowódcą i celowniczą, to idiotyczne!
– Nie masz mi czego zazdrościć, moja celownicza nawet nie potrafi robić tego, co do niej należy. Kolejna idiotka, którą muszę tolerować.
Przygryzła wargę, próbując powstrzymać napływające łzy. Miała płonną nadzieję, że jakimś cudem kapitan Fujihara przemilczy ich dzisiejszą kompromitację. To był chyba najgorszy trening, odkąd wstąpiła do dywizji. Źle zorientowały mapę, przez co nie zajęły strategicznej pozycji, wjechały do głębokiego rowu i prawie zaliczyły dachowanie, niemal eliminując ich czołg z walki, na dodatek urywając przy tym antenę i tracąc łączność z resztą oddziału. I na samym końcu, kiedy wreszcie miała na celowniku czołg wrogiej drużyny, nie trafiła. Jej pocisk przeleciał nieznacznie nad jego wieżą, co oznaczało, że źle wymierzyła odległość. Nigdy nie udawało jej się zrobić tego za pierwszym razem dobrze. Gdyby tylko miała szansę się poprawić! Niestety, wrogi czołg był szybszy i celniejszy.
Nie miała pojęcia, dlaczego jeszcze ich nie wyrzucili. Sama ich obecność tutaj jest obrazą honoru Kuromorimine i Sensha-dō. Po zakończeniu apelu chciała jak najszybciej stamtąd odejść, ale zauważyła, że kapitan Fujihara zbliża się w ich stronę, widocznie zdenerwowana, łagodnie rzecz ujmując. Jej fizjonomia była pełna sprzeczności - niska i drobna niczym dziewczynka, ale poważna i nieco sztywna w ruchach niczym wysoki stopniem oficer z korpusu ołowianych żołnierzy. Fryzura nie dodawała jej powagi – ciemnoszare włosy, przycięte w stylu hime, wiązała w dwa kucyki, ale spojrzenie jej stalowych oczy zza grubych szkieł okularów, zawsze kipiało gniewem.
Choć była prawą ręką kapitan Nishizumi, niewielu ją szanowało, prawie nikt nie lubił, ale wszyscy bali się jej gniewu. Nie dbała jednak o to, co myślą o niej inni, zbyt zajęta zadbaniem o jak najbliższe perfekcji wykonanie rozkazu kapitan Nishizumi. Osobiście nigdy nie miała nic przeciwko niej. Była wymagająca i ostra, może czasem niepotrzebnie podnosi głos, ale nigdy nie zauważyła, by z premedytacją zrobiła coś, co by było krzywdzące dla kogokolwiek. Jej uwagi, choć cięte i wygłaszane podniesionym głosem, zawsze były trafne. Zazdrościła jej tej uzasadnionej pewności siebie, do której prawo Fujihara zdobyła swoim niestrudzonym wysiłkiem w celu osiągnięcia perfekcji, której tak blisko była.
— Stać! — zwróciła się do całej nieszczęsnej załogi Panzer III – Liczycie, że po tym wszystkim sobie tak po prostu pójdziecie?
— Gdzieżbym śmiała, kapitan Fujiharo. — Uniżny ton Honami, brzmiał podejrzanie podobnie do kpiny i tak najwyraźniej zinterpretowała go Fujihara, gdyż przeszyła swoją podwładną zimnym spojrzeniem.
— Za dziesięć minut widzę was w sztabie. Nie radzę wam się spóźnić. — rozkazała i odwróciła się na pięcie, pozostawiając w ich duszach paniczny strach przed tym, co ma je zaraz spotkać.
********
Czekały pod drzwiami sztabu, aż skończy się odprawa dowódczyń pierwszego plutonu dywizji gimnazjalnej, w stanie emocjonalnym, którego możliwość pojawienia się w jego oddziale jest koszmarem każdego dowódcy. Resztki rozsądku nieszczęsnej załogi Honami Shinobu zwyciężyła panika, która pozbawiała możliwości przygotowania się na prawdziwe zagrożenie, zamiast tego wypełniając umysł niezliczonymi, przerysowanymi wizjami przyszłości. Zabijała również percepcję czasu, przez co pozornie krótkie, wymierzalne dziesięć minut ciągnęło się w nieskończoność.
Kikuyo słyszała dobiegających zza drzwi przytłumiony monolog Fujihary, z którego nie była w stanie wychwycić ani jednego słowa. Jej myśli krążyły w kółko, tworząc kolejne wizje nadchodzącej kary; służba porządkowa w toaletach do końca roku, publiczne upokorzenie przez wykonywanie karnych pompek na apelu, bieganie karnych kółek dookoła strzelnicy tak długo, aż nie opadną z sił, obowiązek chodzenia z zawieszoną na szyi tabliczką z napisem "Jestem Idiotką", służba porządkowa... Wiedziała, że w praktyce tego typu kary, których celem raczej jest upodlenie, a nie wyciągnięcie konsekwencji działań, są zakazane i tępione przez dowództwo, ale w praktyce, na pewno musiały zdarzać się wyjątki. Z jakiegoś powodu nie potrafiła wyobrazić sobie świata, w którym hierarchia władzy nie jest oparta o przemoc i relację, miedzy gnębionymi a oprawcami. Taki chyba właśnie miał być porządek wszechświata.
— Jesteśmy skończone! Teraz naprawdę nas wywalą — lamentowała Kitsuki, kierowczyni, skulona tuż obok drzwi, próbując powstrzymać łzy.
— Zamkniesz się wreszcie? — Honami nerwowo tupnęła nogą, próbując powstrzymać furię.
— Kto to mówi, hmm? Gdybyś ty umiała się czasem zamknąć, to nie stałybyśmy tutaj!
Kikuyo nie mogła nie przyznać racji Kitsuki, ale zachowała wymowne milczenie, wpatrując się w ziemię. Dodając coś od siebie nie poprawiłaby sytuacji, wręcz przeciwnie. Z resztą, nie była też bez winy w tej sytuacji, więc naprawdę powinna zamilknąć.
—Może po prostu ją przeprosimy? — zasugerowała Makoto, radiooperatorka, chyba nie zdając sobie sprawy z naiwności swoich słów.
— Fujiharę? W życiu, chyba zgłupiałaś!
Krzyk Honami był tak głośny, jakby łudziła się, że jakimś cudem nie będzie jej słychać przez zamknięte drzwi. A może była tego świadoma i chciała z jakiegoś powodu je jeszcze bardziej pogrążyć?
— Poza tym, tego, jakieś durne przeprosiny nie załatwią. Poczuła już naszą krew, więc musi nas zagryźć. Proste — powiedziała ładownicza Hiroko, podpierająca ścianę, próbując wyglądać, jakby cała sytuacja nic jej nie obchodziła. Jednak, sposób, w jaki załamywał się jej głos wskazywał, że jest tak samo przerażona jak reszta. Okrutna prawda, wypowiedziana przez Hiroko sprawiła, że wszystkie umilkły, przygwożdżone ciężarem rzeczywistości.
W tej ciszy, poczuła na sobie najpierw jedno, potem, drugie spojrzenie, a ostatecznie, oczy reszty załogi były skupione na niej. Zbyt długo się nie odzywała, izolując się od sytuacji, co ktoś jej nieżyczliwy, mógł zinterpretować jako próbę wywyższenia się, ucieczki od zbiorowej odpowiedzialności. A tego nie mogły jej przebaczyć.
— A ty, nie masz nic do powiedzenia?
— Nie — odpowiedziała, nie podnosząc wzroku z podłogi — Myślę, że zasłużyłyśmy na to, co nas spotka. Ale wydaje mi się, że przeprosić nie zaszkodzi.
Nim ktokolwiek zdążył jej odpowiedzieć, drzwi sztabu otworzyły się, a uczestniczki narady szybko opuściły go, wymieniając się ze sobą komentarzami, które musiały zachować dla siebie podczas jej trwania. Żadna z nich nawet na nie nie spojrzała. Honami gestem dała im do zrozumienia, że mają się natychmiast ustawić w szeregu i szykować się na to, co miało nastąpić. Każda poprawiła swój mundur, upewniając się, że każdy guzik szkarłatnej koszuli i czarnej kurtki mundurowej jest odpowiednio zapięty, a spódnica nie jest ubrudzona od kurzu. Kikuyo poprawiła również furażerkę, która zawsze zsuwała jej się z głowy i odgarnęła zbyt długą grzywkę na bok. Gdy były gotowe, równym krokiem weszły do środka, a ostatnia w szeregu Kitsuki zamknęła za nimi drzwi.
Nigdy wcześniej nie była w sztabie, bo nie miała po co, ale zgadywała, że nie będzie się on wiele różnił od od salki, w której prowadzone są wykłady teoretyczne. Nie była nawet pewna, czy zgodnie z wojskową terminologią to pomieszczenie powinno się tak nazywać. Żargon czołgistek lubił jednak kraść fachowe, wojskowe terminy i nadawać im nowe znaczenie, często luźno tylko związane z oryginalną definicją. Tak oto, pokój, do przeprowadzania narad nad strategią stał się sztabem.
Wyglądał tak, jak sobie wyobrażała, że będzie wyglądał pokój, w którym omawiane są strategie, plany i inne podejmowane są decyzje dotyczące zadań, realizowanych w Dywizji. Stół z mapą ich poligonu stanowił centralny punkt pomieszczenia, dookoła niego ustawiono niczym nie wyróżniające się składane krzesła krzesła. Pokój tonął w miękkim, pomarańczowym świetle, docierającym do niego z rzędu okien, przysłoniętych prześwitującymi brzoskwiniowymi zasłonami. Ściany były pokryte wszelkiej maści plakatami, szkicami technicznymi i planszami, które wszystkie łączył motyw przewodni Sensha-dō, oprócz jednej z nich, na której powieszona została zwykła tablica na kredę, z której właśnie kapitan Fujihara ścierała szkic, przedstawiający jakąś formację.
— Kapitan czołgu Honami Shinobu wraz z załogą melduje się na rozkaz!
— Spocznij! — rozkazała od niechcenia od niechcenia Fujihara i podeszła do niej, powolnym, stanowczym krokiem — To była twoja przedostatnia szansa na pokazanie, że nadajesz się na kapitan plutonu. Jak narazie to, co sobą pokazujesz jest żałosne. Naprawdę żałosne.
Kapitan Fujihara chyba była jedyną osobą, która potrafiła spojrzeć z wyższością na kogoś, kto był od niej o wiele wyższy, jak na przykład Honami, która zaczynała powoli mięknąć, choć jeszcze przed chwilą zgrywała taką niezłomną.
— To wina nas wszystkich. Przepraszamy i prosimy o jeszcze jedną szansę — wydusiła z siebie niepewnie, po czym ukłoniła się głęboko, a reszta załogi podążyła za jej przykładem. Wyraz Fujihary jednak nie złagodniał, przeciwnie, skrzywiła się, jakby zobaczyła właśnie coś obrzydliwego.
— Więc to tak tutaj wygląda praca zespołowa, tak? Kryjecie się nawzajem, by uniknąć konsekwencji! Zbiorowa odpowiedzialność? Przecież to oczywiste, które z was są winne całej sytuacji! Wiecie może przynajmniej, co zrobiliście nie tak? Odpowiedź wszystko, mnie nie zadowoli, choć jest zgodna z prawdą!
Choć wicekapitan zaczęła swoją wypowiedź w miarę jak na nią spokojnie, to widać było, jak ze słowa na słowo ogarnia ją gniew, który wykrzyczała im prosto w twarz. Były w naprawdę głębokich opałach. Kikuyo jeszcze raz przeanalizowała upokarzające wspomnienia z dzisiaj i zauważyła jeden, istotny szczegół, który każda z nich najwyraźniej wcześniej przeoczyła. Nie odważyła się powiedzieć tego na głos, w końcu czołgistki są wobec siebie lojalne, a tak tutaj przecież wygląda praca zespołowa.
– Nic? Naprawdę? — ich milczenie przyprawiało ją o furię – Kątowanie pancerza! Ile razy trzeba wam o tym mówić na szkoleniu? Zawsze ustawiacie się na wprost ognia, licząc, że pocisk magicznie zrykoszetuje. Ile macie lat, żeby wierzyć w czary?
Czyli dobrze odgadła. W książeczkach instruktażowych, opracowanych na podstawie wojennych instrukcji, wielokrotnie wspominano, by nigdy nie ustawiać się na wprost przeciwnika, tylko pod kątem. W praktyce, wiedziała, że najlepiej celować w czołgi lekkomyślnie ustawiające się im na wprost, ale Honami i Kitsuki zapomniały, że ta zasada, która pozwalała im zdobyć te nieliczne trafienia, sama przyczynia się do ich zguby, w tym do tej dzisiejszej.
– Twojej jazdy nie skomentuje – powiedziała Fujihara, podchodząc do Kitsuki, desperacko próbującej się nie rozpłakać — Masz szczęście, że benzyna podrożała, bo gdyby było nas na to stać, jeździłabyś bez przerwy tak długo, aż nie nauczyłabyś się czegoś.
Kikuyo wiedziała, że teraz kolej na nią. Kiedy stanęła z wicekapitan twarzą w twarz, prawie zapomniała, jak się oddycha.
– Co do ciebie... – chciała spuścić wzrok, ale wtedy spojrzałaby prosto w oczy niższej kapitan Fujiharze, czego chciała za wszelką cenę uniknąć – Przyzwoicie, choć mogłabyś lepiej oceniać odległość.
Słowa vice-kapitan zszokowały ją tak głęboko, że już zupełnie nie rozumiała, co tutaj tak właściwie się dzieje.
— Jak już powiedziałam, to wasza ostatnia szansa, żeby się poprawić. Macie jednak trochę szczęścia dzisiaj. Normalnie kazałabym wam robić kółka dookoła hangaru, by nauczyć was wkładania jakiegokolwiek wysiłku w to, co robicie, ale tak się składa, że jest dzisiaj nieobsadzona służba porządkowa. W takim razie czeka was specjalna lekcja pokory.
To powiedziawszy, spojrzała na swój zegarek, a przez jej reakcji na pokazywaną przezań godzinę, można było odgadnąć, że albo już jest spóźniona, albo za chwilę to nastąpi.
— Macie szczęście, że kapitan Nishizumi mnie wzywała – rzuciła im szybko na odchodne.
Wychodząc, trzasnęła za sobą drzwiami, co wytrąciło je wszystkie z szoku, a sekundę później poczuła na sobie nienawistne spojrzenie Honami i Kitsuki. W końcu z jakiegoś, znanego tylko kapitan Fujiharze powodu, jako jedyna z winnych całej sytuacji nie otrzymała upokarzającej reprymendy, na którą w mniemaniu ich i własnym, z pewnością zasłużyła.
– Idegami, masz dwa proste zadania — wycedziła Honami, patrząc na nią z pozornie sprzeczną mieszanką pogardy i zazdrości – Po pierwsze, umyjesz łazienkę. Tak jak sobie życzyła Fujihara, ma lśnić. Po drugie, skoro nasze dowództwo aż tak bardzo cię lubi, to pójdziesz teraz prosić pannę Amamiyę, żeby pomogła nam naprawić radiostację.
– Myślałam, że tylko antena się urwała...
– To źle myślałaś. Zrozumiano?
Nie przepadała, za karnymi dyżurami porządkowymi, ale to to drugi element kary, wymierzony z czystej złośliwości, napawał ją przerażeniem. Wiedziała jednak, że nie może pozwolić sobie na błaganie o litość. Wiedziała, że byłoby nic by jej to bezsensowne upokorzenie nie dało, jedynie sprawiłoby, reszcie załogi sadystyczną satysfakcję. Zdecydowała się spróbować zachować resztki tej godności, którą jeszcze posiadała i podjąć się tej niemal samobójczej misji.
– Tak jest! — odpowiedziała, po czym odmaszerowaĺa szybkim krokiem, by rozpocząć swoje desperackie poszukiwania.
Kim była owa Michiru Amamiya, której obecności domagał Honami? Najprościej byłoby odpowiedzieć, że pełniła funkcję radiooperatorski w załodze kapitan Nishizumi. Choć ta funkcja dla kogoś nieobeznanego z kulturą Sensha-dō w Kuromorimine ta funkcja nie brzmi na aż tak poważną, w praktyce wiązała się z ogromnym zaszczytem, ale też i odpowiedzialnością - panna Amamiya odpowiadała za ciągłość łączności czołgu dowodzenia z czołgiem wicekapitan, która z kolei przekazywała rozkazy dowódczyniom plutonów, one z kolei poszczególnym czołgom. Choć przerwanie tej linii w którymkolwiek miejscu było niebezpieczne, to utrata łączności z dowódczynią była prawdziwą katastrofą. Dlatego Amamiya była tak ważna, choć kapitan Nishizumi miała w zwyczaju często przekazywać rozkazy osobiście. Wiele czołgistek twierdziło, że usłyszenie w słuchawkach czystego, łagodnego, ale zarazem pełnego opanowania i pewności głosu Amamii, zamiast monotonnego, nie znoszącego sprzeciwu głosu kapitan Nishizumi podnosił ich morale.
Panna Michiru miała też dodatkowy obowiązek, który sprawiał, że wyróżniała się wśród wszystkich dziewcząt, które pełniły podobną jej funkcję - osobiście była odpowiedzialna za stan techniczny radiostacji zarówno w gimnazjalnej, jak i licealnej drużynie. Wszyscy korzystali z jej umiejętności aż do granic możliwości. Była prawdziwą cudotwórczynią, a poproszona o pomoc, nigdy nie odmawiała.
Nikt nie wiedział skąd wziął się jej wyjątkowy dryg do naprawy tego sprzętu, a plotki nie dostarczały na ten temat żadnych informacji, gdyż Amamiya bardzo dobrze chroniła swoją prywatność. Wiadomo było na jej temat tylko trzy rzeczy - jej imię i nazwisko, funkcję w dywizji, oraz to, że opiekuje się wolnożyjącymi w Kuromorimine kotami.
Mimo tego, z sekundy na sekundę ogarniała ją coraz większa panika. Poproszenie panny Amamiya o pomoc było dla niej dziecinnie proste w porównaniu z faktem, że aby to zrobić, musiałaby odnaleźć czołg kapitan Nishizumi, z którą spotkania, biorąc pod uwagę wczorajsze wydarzenia, chciała za wszelką cenę uniknąć. Ciągłe naprawianie problemów było najgorszym, czym można było się narazić w Kuromorimine.
Gdy trafiła na miejsce, znalezienie odpowiedniego czołgu nie było trudne. Panzer III ausf. J, najważniejszy czołg w drużynie, stał prawie na środku, rzucając się w oczy. Choć powszechnie wiadomo, że estetyka nie jest najważniejszą cechą czołgu, to jednak ładniejsze czołgi łatwiej zdobywały sympatię załogi i były o wiele bardziej popularne. Według Kikuyo, to Panzer III był najładniejszym czołgiem w gimnazjalnej dywizji. Jego harmonijne proporcje, idealnie wykreślone bryły wieży sprawiały, że patrzenie na niego, zwłaszcza w boju wzbudzało respekt.
Osoba siedząca na wieży zauważyła jej przyjście. Był to nikt inny, jak panna Shimakawa. Nie była jedyną osobą, która zastanawiała się, jakim cudem ktoś taki jak Nanami został czołgistką. Na jej temat krążyły różne plotki, w końcu była osobą dość tajemniczą. Cała szkoła znała ją jako niesamowicie utalentowaną pianistkę, która z jakiegoś powodu zdecydowała się dołączyć do dywizji Sensha-dō, by teraz cudem godzić ze sobą te dwie powinności. Nikt nie wiedział, dlaczego tak się stało, ani tym bardziej jakim cudem ukazał się w niej ukryty talent do Pancerjazdy, ani jak udało jej się dostać do zamkniętego kręgu elity, skupionej wokół kapitan Nishizumi, komuś takiemu jak Shimakawa, która nie miała żadnych koneksji w świecie Sensha-dō. Cała jej osoba owita była aurą nierozwikłanej tajemnicy, do której poznania potrzebna była wiedza, niedostępna przeciętnej czołgistce. Zupełnie jak w jakimś iluminackim kręgu.
– Panno Idegami, dawno się nie widziałyśmy, prawda? – rzekła, uśmiechając się porozumiewawczo.
Kikuyo chciała odwzajemnić gest, ale udało jej się tylko spuściła wzrok i odgarnąć kosmyk włosów z twarzy.
– Przepraszam, szukam szukam panny Amamiya, i, jeśli bym mogła, chciałabym poprosić ją o pomoc z radiostacją i...
– Michiru? – Panna Shimakawa przerwała jej i uniosła brew zdziwiona – Masz szczęście, jeszcze nie zdążyła nigdzie uciec. Michiru, ktoś do ciebie!
Właz radiooperatora z drgnął lekko, a następnie wyłoniła się Michiru Amamiya. Zdawała się być żywcem wyrwana z jakiegoś sentymentalnego obrazu, który subtelnym pięknem wyraża coś ze świata, którego nie można poznać zmysłami, coś, ze świata niemalże magicznego. Była szczupła i dość wysoka, a jej ruchy odznaczały się gracją i spokojem. Delikatne, naprawdę krótkie, jasne włosy, były ułożone zgodnie z najnowszą modą, a spojrzenie jej lekko przymkniętych, ciemnych oczu, pełne łagodności. W tym obrazie było jednak coś, czego nie umiała nazwać, coś na kształt melancholii, a może i nawet smutku.
Czuła się onieśmielona. Dlaczego, dlaczego akurat to właśnie inne dziewczęta wprawiają ją w taki stan? Powoli docierała do niej odpowiedź na to pytanie, ale bała się wreszcie przyznać przed samą sobą, że jest ona prawdziwa.
— W czym mogę ci pomóc? — Amamiya odezwała się do niej pierwsza, a sposób, w jaki wypowiedziała te słowa sprawił, że poczuła się nieco pewniej. Jej głos naprawdę miał w sobie coś magicznego.
— Chodzi o to, że radiostacja w naszym czołgu się zepsuła. Myślałyśmy, że to mogłaby być kwestia urwanej anteny, ale to chyba nie to. Czy mogłabyś nam pomóc, jeśli to nie byłoby problemem? — zapytała i ukłoniła się stosownie.
— Oczywiście. Wezmę tylko mój sprzęt i zaprowadzisz mnie na miejsce.
— Tak jest!
Panna Amamiya nieco niezgrabnie wydostała się z czołgu i skinieniem głowy wskazała jej, że ma za nią pójść, a następnie skierowały się w stronę magazynu części i sprzętu, gdzie znajdowało się wszystko to, co jest potrzebne do naprawy i konserwacji czołgów. Dłuższą chwilę szły w ciszy, a odgłosy ich kroków, z jakiegoś powodu nie były w stanie jej przezwyciężyć. Sprawiało to, że Kikuyo nie wiedziała, co powinna czuć w tym momencie. Z jednej strony, wiedziała, że cisza nie jest niczym złym, a dwoje ludzi nie musi ze sobą rozmawiać, by stworzyć poprawną interakcję społeczną, jednak z milczenia nie była w stanie wyczytać, co uważa o tej całej sytuacji panna Michiru. Całe komfort jej istnienia był zbudowany na świadomości tego, jak wygląda z perspektywy innych osób i dostosowywaniu się do ich oczekiwań. Więc musiała znaleźć jakiś sposób, by się dowiedzieć, by zabić w zarodku ten egzystencjalny niepokój, odezwać się pierwsza i na podstawie reakcji na jej słowa ustosunkować się jakoś
— Przepraszam, że przeszkadzam i zabieram ci czas. Mam nadzieję, że to nie problem...
— Absolutnie! To ja się czuję, jakbym wszystkim tylko przeszkadzała. Dlatego lubię, gdy ktoś mnie prosi o pomoc, wtedy czuję się potrzebna. Chociaż nie powiem, chciałam się dzisiaj trochę wcześniej urwać, by posprzątać u moich kotków. — Amamiya uśmiechnęła się pod nosem, zmieszana i zamyśliła się na chwilę — Mogłabyś mi przypomnieć kim jesteś?
— Kikuyo Idegami, celownicza...
— Dowodzi tobą Honami Shinobu, prawda?
— Tak jest... — Powoli zaczęła docierać pełnia skali złej sławy, jaką się okryły.
— To w takim razie znaczy, że jesteś całkiem niezła.
Była tak zszokowana, że wyrwało się z niej tylko westchnienie zdumienia. Musiała się przesłyszeć, bo fakt, że ktoś mógłby pochwalić jej umiejętności był nierealny, wyrwany żywcem z idealistycznego snu.
— Nie bądź tak zdziwiona. To, że wasz czołg ma jakąkolwiek wartość bojową, jest tylko i wyłącznie twoją zasługą. Przynajmniej tak mówi kapitan Fujihara. A z tego co wiem, kapitan Nishizumi również podziela tą opinię.
— Naprawdę? — stanęła jak wryta, próbując ujarzmić burzę sprzecznych emocji, które nią targały i poskładać to, co zostało jej wyjawione, w sensowną logiczną całość. Nagle, słowa, które wypowiedziała do niej kapitan Fujihara nabrały sensu. Nagle, życzliwość panny Shimakawy stała się bardziej zrozumiała. Więc to nie była jakaś dziwna gra pozorów, której nie miała szansy pojąć, w której te, które posiadały nad nią władzę, okazywały jej dobroć, by potem móc ją dotkliwiej skrzywdzić, lecz wyraz szczerego uznania jej umiejętności, o których nie miała pojęcia? Nagle, pojawiło się w niej uczucie, które mogłaby nazwać nadzieją — było ciepłe i delikatne, oraz mogła poczuć, jak za jego sprawą w kącikach jej oczu zbierają się łzy. Lecz tym razem, nie próbowała z nimi walczyć, bo z jakiegoś powodu czuła, że przy pannie Amamiya może sobie pozwolić na choć odrobinkę emocjonalności. Zabawne, ledwie przed przed chwilą nie dowierzała, że kiedyś, zupełnym przypadkiem połączy ją z kimś, niekoniecznie jej bliskim, coś, o czego istnieniu prawie zapomniała – zaufanie
Michiru nie mogła nie spojrzeć z troską i współczuciem na swoją młodszą koleżankę, która nagle, przez jej niewinną uwagę, znalazła się w jakimś intensywnym stanie emocjonalnym, na który zupełnie nie wiedziała, jak ma zareagować. Mimo tego, że wiedziała, iż to jej słowa ją wywołały, była pewna, że z pewnością nie były krzywdzące. Najwyraźniej, Kikuyo należała do grupy dziewcząt, który świat lubi opisywać jako płaczliwe, przesadnie wrażliwe, czy nawet histeryczne, przy okazji szykując się, by podjąć się próby wyleczenia owych przypadłości, poprzez sprawienie, że będą miały, w jego mniemaniu, prawdziwą przyczynę emocjonalnego cierpienia. Na drodze Michiru stanęło wiele takich dziewczyn, a jedną z nich codziennie oglądała w lustrze.
Właśnie z tego powodu, czuła, że musi zrobić coś, dla swojej młodszej koleżanki. Wiedziała doskonale, że sama jest słaba i że tak samo, jeśli nie bardziej, potrzebuje czyjejś pomocy, przez co nie ma dostatecznie dość sił, by ocalić kogoś przed światem, lub przed siłami, które kryją się w nim samym, potrafiącymi być destruktywne jak nic innego. Jednak, mimo wszystko, chciała spróbować. Może dlatego, że ktoś, kiedyś próbował uratować ją przed nią samą, nim ona sama została pochłonięta przez ciemność wewnątrz niej. A Michiru Amamiya już dawno zauważyła, że rzeczywistość powtarza się cyklicznie, zapętlając się w koło i odgrywając ciągle te same scenariusze, czasem tylko ze zmienioną obsadą. Chyba nadszedł czas na kolejny jej obrót.
— Wejdźmy może do środka — zaproponowała, zdając sobie sprawę, że stoją tuż pod drzwiami magazynu. Pociągnęła za wielką klamkę metalowych drzwi, a wchodząc, upewniła się, czy Idegami na pewno na nią idzie, spoglądając przez ramię.
Światło w magazynie miało dziwny, zielonkawy poblask, jednak nie było w stanie naprawdę oświetlić przestrzeni magazynu, która tonęła w półmroku. Tylko unoszący się w powietrzu zapach, który byłaby w stanie opisać, jako zapach czołgu, umożliwiał stwierdzenie, że to jest magazyn. Być może, byłoby to łatwiejsze, gdyby światło działało jak powinno - wtedy mogłaby zobaczyć rzędy stalowych półek, ciągnących się, zdawałoby się, w nieskończoność. Michiru wypatrzyła na jednej z nich swoją torbę ze sprzętem, ale zupełnie zignorowała jej obecność, a zamiast tego skierowała się w kierunku okna, które było tak brudne, że ani widok świata zewnętrznego, ani choćby promień światła nie był w stanie się przez nie przedostać. Pod oknem stała drewniana skrzynia, o nie wiadomo jakiej zawartości. Dała znać Kikuyo skinieniem głowy, że ma na niej usiąść, a sama stanęła naprzeciwko niej i oparła się o jakąś półkę.
— Panno Kikuyo, dlaczego zostałaś czołgistką?
Przeszła od razu do sedna i zadała jej pytanie, które było podstawą wszystkiego, a przynajmniej świata i życia czołgistki. Gdy nie wiedziała, kim ktoś jest, jakiego miejsca poszukuje dla siebie w świecie, pytała tą osobę, jak znalazła się w Dywizji. Wierzyła, że odpowiedź na to pytanie, jest w stanie być kluczem do zrozumienia drugiej osoby. Mimo tego, że ona i kapitan Nishizumi miały ze sobą tak niewiele wspólnego, jeśli chodzi o sposób życia i spojrzenie na świat, to jednak łączyła je wiara w to, że Sensha-dō jest skutecznym sposobem na zrozumienie drugiego człowieka. Być może to dlatego tak dobrze się dogadywały.
Tymczasem Kikuyo, nie miała pojęcia, co się tutaj działo, ani na płaszczyźnie logicznej, ani na płaszczyźnie emocjonalnej. Jak powinna odpowiedzieć na to pytanie? Gdy myślała o tym, jak trafiła do Dywizji, przed oczami stawały jej pierwsze dni w Kuromorimine – gdy nadzieja na to, że w gimnazjum odmieni się jej życie i magicznie stanie się inną osobą, która będzie mogła zacząć wszystko od nowa, powoli gasła, a zamiast tego po raz pierwszy, z dala od wsparcia bliskich, musiała sobie poradzić z przetrwaniem w nowej, przerażającej rzeczywistości Kuromorimine, szkoły, w której trwa odwieczna walka o przetrwanie między silnymi i słabymi, którzy nie zdają sobie sprawy z tego, że ich wolna wola jest iluzją, a one same postępują dokładnie tak, jak zakładał z góry ustalony scenariusz wszechświata. To, jak prawie codziennie płakała ze strachu w poduszkę, błagając, żeby jakimś cudem udało jej się przestać być żałosnym tchórzem, który nie potrafi się do nikogo odezwać i udało jej się z kimś zaprzyjaźnić, gdyż samotność była tak nieznośna, co nigdy i tak nie nastąpiła.
To dlatego, gdy wszystkie uczennice pierwszych klas zebrano w audytorium, a następnie zaprezentowano im film rekrutacyjny do osławionej Dywizji Sensha-dō Kuromorimine, zwieńczony płomienną przemówieniem ówczesnej wicekapitan z Liceum, Naoko Hayashi, która posiadała magiczną wręcz charyzmę, poczuła że jej istnienie zostało poruszone do głębi. Do tego stopnia, że po raz pierwszy w życiu, podjęła nagłą, spontaniczną decyzję o tym, by w imię tej wątłej nadziei na to, że jej los się odmieni, rzucić na szalę jedyne co miała - własne życie. Wiedziała, jak często, mimo postępu technologii i prób zapewnienia bezpieczeństwa, czołgistki nadal musiały zapłacić najwyższą cenę za swoje marzenia. Nie przeszkadzało jej to jednak – czuła, że Sensha-dō może być zarówno powodem, by żyć, jak i powodem, by umrzeć.
— Panno Amamiya, ja... — przerwała, by wziąć głęboki oddech przed dłuższą wypowiedzią — Dzisiaj, Sensha-dō jest wszędzie. Odkąd pamiętam, widziałam w telewizji, w magazynach czołgistki, jako prawdziwy ideał. Teraz już wiem, że to nie była cała prawda, ale kiedy dołączyłam do Dywizji wierzyłam, że też mogę być taka jak one - silna, odważna, zdecydowana... piękna. Chciałam przestać być sobą i...
— To znaczy, że zostałaś czołgistką dlatego, że nie lubisz siebie? Liczyłaś na to, że możesz stać się kimś lepszym dzięki Sensha-dō?
— Tak.. wydaje mi się, że chyba tak właśnie było...
— To nie był po prostu szczęśliwy traf, panno Kikuyo. — Michiru, wypowiedziawszy te słowa, uśmiechnęła się smutno, tak jak gdyby właśnie odkryła jakąś tajemnicę, którą bardzo pragnęła rozwikłać, jednak jej rozwiązanie okazało się być po prostu kolejnym, tragicznym faktem — Chyba niestety mamy ze sobą wiele wspólnego...
To tej pory nie była do końca pewna, czy przypadkiem mylnie nie przypisuje swoich własnych problemów i niepokojów Kikuyo. Jej instynkt niestety jednak jej nie zawiódł – wyczuwała w słowach młodszej koleżanki zalążek czegoś, co znała zbyt dobrze – pozornie niewinna chęć zmiany czegoś w sobie, okazywała się prostą drogą do autodestrukcyjnych pragnień. Wiedziała, że ktoś musi ją zatrzymać, oraz to, że coraz mniej prawdopodobne jest to, że to ona będzie tym kimś.
— Panno Amamiya, ty również... — Ciężko jej było uwierzyć w to, że ktoś taki jak Michiru Amamiya, może, tak samo jak ona, darzyć nienawiścią siebie samego. A jednak! Czuła, jej jej światopogląd coraz bardziej zaczyna legnąć w gruzach.
— Być może nawet bardziej niż ty. Mam nadzieję, że nie znoszę siebie bardziej, niż ty byś kiedykolwiek mogła. Przyprowadziłam cię tutaj, bo miałam nadzieję, że być może będę ci mogła jakoś pomóc, ale przez to, że możemy być zbyt do siebie podobne... Przepraszam...
Michiru chciała spuścić wzrok, ale jakimś cudem, ich spojrzenia spotkały się. Żadna z nich nie pamiętała, kiedy po raz ostatni spojrzała komuś tak głęboko w oczy. Tą chwilę wypełniło milczenie, które paradoksalnie nie było pustką, wręcz przeciwnie, sprawiło, że ich dusze mogły się wreszcie zrozumieć. Przeglądały się w sobie nawzajem, a wnioski, do których dochodziły, z jednej strony były dla nich niespodziewane, z drugiej – będąc sensownym wyjaśnieniem, przynosiły ukojenie i swego rodzaju nawet pocieszenie.
Kikuyo zastanawiała się, patrząc na Michiru, czy ona też, tak jak jej starsza koleżanka, może innym jawić się jako utalentowana, ale zamknięta w sobie piękność, wbrew temu, co sądziła o sobie samej. Michiru natomiast myślała, że być może ktoś kiedyś będzie w stanie przejrzeć przez jej iluzję, dotrzeć do wnętrza niej samiej i nie wzdrygnąć się z obrzydzeniem, ale obdarzyć ją współczuciem.
W pewnym momencie jednak, doznanie emocjonalne okazało się być nieco zbyt przytłaczające – wycofały się z powrotem w głąb siebie, tak, jak cofa się rękę, gdy zbyt długo dotykało się czegoś ciepłego. Uśmiechnęły się do siebie nieco niezręcznie – cóż to była za dziwna sytuacja! Dziwna, ale czy nieprzyjemna?
— Zdaje mi się, że nieprędko znajdziemy rozwiązanie naszego problemu — jako pierwsza odezwała się Kikuyo — Ale wygląda na to, że powinnyśmy poszukać go razem.
— Też tak mi się wydaje — odrzekła Michiru — A na razie... chyba powinnyśmy po prostu robić to co do nas należy. I to ze wszystkich sił. To chyba jedyne, co możemy teraz zrobić.
********
Panna Michiru poleciła jej, by już zabrała się za przydzielone jej zadanie sprzątania łazienek, a ona sama da radę odnaleźć wymagający jej naprawy czołg. Zgodnie stwierdziły, że patrząc na kontekst ostatnich wydarzeń, lepiej będzie, jeśli przy reszcie załogi będą udawać, że nie łączy je żadna relacja. Może tak uda się załagodzić jakoś gniew Honami.
Nie mogła powiedzieć, że nienawidziła sprzątać, wręcz przeciwnie — z domu wyniosła nawyk porządkowania myśli podczas, tak niezajmującego, do granic automatycznego zajęcia jakim było mycie podłóg czy okien, a akurat dzisiaj miała sporo do poukładania w głowie. Dlatego tak naprawdę nie miała nic przeciwko służbie porządkowej. Ale wtedy i tylko wtedy, gdy sprawiedliwie rozdzielano zadania, a nie walczyła samotnie z tygodniowym brudem ogromnej łazienki dywizji. Nienawidziła, gdy ktoś ją do tego zmuszał. Od pochylania się bolały ją plecy, żrący zapach chloru zmieszany ze sztuczną, cytrusową wonią płynu do podłóg chyba stał się przytłaczający. W takich chwilach jak te, zdawało jej się, że lustra nigdy nie były przecierane, że ktoś z premedytacją wchodził tutaj w ubłoconych butach, a o toaletach wolała nawet nie myśleć. Była tak pochłonięta swoją syzyfową pracą, że nie usłyszała ani kroków na korytarzu, ani nie zwróciła uwagi na otwierające się drzwi.
— Lorelei, odpuść sobie już, załatwisz to kiedy indziej!
— To nie może czekać, poza tym Michiru Amamiya mówiła, że tam będzie!
Dopiero, gdy podniesione, nieznajome głosy stały się naprawdę zbyt blisko, by dalej nie zwracać na nie uwagi. Gdy podniosła wzrok, w drzwiach do łazienki ujrzała widok, który fanów Sensha-dō przyprawiłby o zawał serca. Przed nią stała trójka dowódczyń czogłów ze słynnego Batalionu do Zadań Specjalnych — Lorelei, Lotta i Elza. Kapitan Junko Aizawa utworzyła tą jednostkę dwa lata temu, na potrzeby prowadzenia rozpoznania, oraz niespodziewanych, niekiedy wręcz skrytobójczych działań na tyłach formacji wroga. Batalion okazał się być spektakularnym sukcesem, okrywając się sławą tak wielką, że jego członkinie zdecydowały się przybrać pseudonimy, by ukryć swoje prawdziwe imiona przed nierzadko obsesyjnymi fanami.
Czołgistki z Kuromorimine wiedziały o nich trochę więcej — Elza nieoficjalna przywódczyni grupy, czyli Elisabeth była jedyną nie-Japonką w Dywizji i córką zachodnioniemieckich dyplomatów. Lotta — Tamako Rokugawa, członkini samorządu szkolnego, dbająca o poprawność stosunków między Dywizją, a resztą społeczności szkolnej. Ren "Lorelei" Yaguchi, pochodziła z biedniejszej dzielnicy Kumamoto, przez co charakteryzowały ją bezpośredniość, spryt oraz pragnienie sukcesu za wszelką cenę. Oraz miała młodszą siostrę w gimnazjum.
Większość uczennic Kuromorimine było przyzwyczajonych do tego, że mogą codziennie spotkać najlepsze czołgistki w kraju, w zwykłych, rutynowych sytuacjach. Jednak, gdy dochodziło do spotkania w cztery oczy, zdecydowana większość, do której Kikuyo należała, ogarniała nieśmiałość.
— Senpai, bardzo proszę, żebyście tutaj nie wchodziły! Podłoga jest mokra! — Może nie powinna krzyczeć czy czegokolwiek zabraniać swoim starszym koleżankom, ale byłoby naprawdę przykro, gdyby któraś z nich skręciła sobie kark przez świeżo umytą przez nią podłogę. W ostatnich dniach Kikuyo miała tyle pecha, że taka sytuacja prawie wcale by jej nie zdziwiła.
— Przepraszam! — powiedziała Lorelei, uśmiechając się przepraszająco – Szukam Kikuyo Idegami, czy to nie jesteś ty?
— Tak jest!
Zanim zdążyła się choćby zastanowić, bo co szuka jej sama Lorelei, ogłoszona przez ostatni numer Miesięcznika Sensha-dō najbardziej wartościową zawodniczką ostatnich Mistrzostw Kraju. ta podeszła do niej, prawie tracąc równowagę na mokrej podłodze, po czym, ku zdziwieniu wszystkich obecnych, ukłoniła się głęboko.
— Dziękuję za to, że pomogłaś mojej siostrze. Nie wiem, jak mam ci dziękować.
Dopiero teraz Kikuyo połączyła fakty – to przecież starsza siostra jej koleżanki Misaki Yaguchi, Ren, przybrała pseudonim Lorelei. Zdawało się to przecież zupełnie niemożliwym, by siostry miały tak różny od siebie charakter i sposób bycia, a jednak!
— Nie miałam pojęcia, co się u niej dzieje. Misaki zawsze była raczej małomówna, zresztą, kto by o czymś takim chciał mówić. Wczoraj Nanami Shimakawa przyszła do mnie na przerwie i powiedziała mi o tym, że was spotkała, i o tym, co według niej pewnie zaszło. Wtedy wreszcie przydusiłam Misaki, żeby powiedziała mi, co się stało. Powiedziała mi też, że byłaś jedyną osobą, która nie stała obojętnie i faktycznie coś zrobiła... Jak mogłam pozwolić, żeby ktoś tak skrzywdził moją siostrzyczkę? Jak mogłam ją tak zawieść...
— Lorelei... — westchnęła Elza, słysząc, jak blisko płaczu jest jej przyjaciółka i podeszła do niej bliżej by ją przytulić, a Lotta wyciągnęła z kieszeni kurtki chusteczkę, szykując się na najgorsze. Ren zignorowała je jednak, mrugając szybko. by pozbyć się zbierających się w kącikach jej oczu łez. Nie mogła sobie pozwolić, by ktokolwiek zobaczył kogoś słynącego z odwagi i zaciętości w boju płaczącego z powodu jakiejś błahostki.
– Przepraszam za tą podłogę. Może w ramach spłaty mojego honorowego długu, skończymy to za ciebie? — zaproponował i ponownie, ciężko było stwierdzić, kogo Lorelei bardziej zaszokowała swoimi słowami – Kikuyo, czy raczej swoje towarzyszki.
— Nie trzeba, naprawdę... — wyjąkała panna Idegami.
To wszystko, co dzisiaj się zdarzyło, ilość zbiegów okoliczności, na których ścieżce musiała się zgubić, by znaleźć się w tym miejscu, w którym była sprawiła, że poczucie nierealności przypuściło gwałtowny szturm na jej młodą, nastoletnią psychikę. Cały czas mieszało jej w głowie poczucie fikcyjności tego, co tu się działo. Choć grzeczność i ustalone zasady współżycia społecznego nakazywały jej grzecznie odmówić pomocy, to miała dzisiejszego dnia tak serdecznie dość, że najchętniej rzuciłaby wszystko i tak jak stała pobiegła ukryć się w swoim pokoju przed szaleństwem świata i kolejnym, niespodziewanym kataklizmem emocjonalnym.
— Nalegam. Nie znoszę mieć u kogoś długu — odpowiedziała jej Lorelei, nieznoszącym sprzeciwu tonem. Lotta westchnęła, wiedząc, że nie pozostało jej nic innego, niż pójść po szmatę i płyn do luster, by przy okazji przynieść Ran szczotkę i płyn do mycia toalet, gdyż według niej, skoro to ona wpadła na ten pomysł, to ona powinna wykonać najgorszą robotę. Elza natomiast, chyba jednak nie zamierzała się dać wkręcać w cudze honorowe długi i próbowała dyskretnie się wycofać, co nie umknęło uwadze Lorelei.
— No, Elza, nie wykręcaj się. Co masz lepszego do roboty, iść na imprezę do Shoko?
Z jakiegoś powodu ta alternatywa napełniła Elzę takim zniesmaczeniem, że natychmiast schyliła się po upuszczony w zamieszaniu mop i zaczęła myć posadzkę z taką werwą, jakby za każdą minutę pracy miała dostać tysiące dolarów. Mamrotała przy tym pod nosem prawdopodobnie jakieś obelgi i przekleństwa po niemiecku, najwyraźniej w stronę wymienionej organizatorki imprez, którą zdawała się darzyć czystą pogardą.
Zanim Kikuyo zdążyła cokolwiek zrobić, karty na nowo zostały rozdane, a sytuacja odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Czyżby to miała być jakaś pouczająca metafora na temat istoty Sensha-dō, a konkretniej to tym, jak sytuacja, za sprawą pozornie pozbawionego znaczenia gestu potrafi w przyszłości być brzemienna w skutkach? Nie miała siły teraz o tym myśleć, to nie były przemyślenia dostosowane stopniem skomplikowania do późnego sobotniego popołudnia.
Podziękowała swoim senpai, przy pomocy zbyt dużej ilości słowa "dziękuję" i zbyt formalnych ukłonów, po czym, upewniając się, że na pewno może sobie na to pozwolić, szybkim krokiem skierowała się w kierunku szatni. Skoro los zesłał jej okazję, by zacząć weekend wcześniej, żal byłoby nie wykorzystać ofiarności jej senpai i takowej nie wykorzystać. Miała tylko nadzieję, że ani kapitan Fujihara, ani tym bardziej Honami się o tym nie dowiedzą. Oraz, że nie są to po prostu halucynacje z wykończenia treningiem i całym tym emocjonalnym tornadem, które już zbyt długo trzymało ją w swych objęciach.
********
W dni, takie ten, wielu zastanawiało się, jakim cudem kapitan Shiho Nishizumi jest w stanie utrzymać swoją niezachwianą wiarę w supremację ludzkiej woli nad wyrokami fortuny. Wszyscy inni na wieść, że każda ze szkół, której zaproponowała mecz treningowy, musiała odmówić z przyczyn zupełnie od nich niezależnych, a odpowiedzi dla tych, które wyraziły zainteresowanie, zaginęły gdzieś w odmętach skomplikowanego systemu pocztowego szkolnych lotniskowców i dotarły dopiero dzisiaj, zaczęłoby oskarżać o te komplikacje złośliwy los. Natomiast, gdyby ich wicekapitan, pierwszy raz w życiu, spóźniła się akurat w dniu, w którym miały nadzwyczajnie dużo formalności do załatwienia, w związku z rozpoczęciem drugiego trymestru i potrzebą przedstawienia formalnego planu treningów, a Nanami, wraz z którą miała się dzisiaj stawić przed obliczem kapitan Junko Aizawy, by wreszcie przedstawić efekty tego, nad czym tak długo pracowały, musiała nagle szybciej dzisiaj skończyć trening ze względu na szkołę muzyczną, pewnie wyklinałby bóstwa, za ich niesprawiedliwe wyroki.
Shiho wyobrażała sobie, jakie to musi być łatwe – oskarżyć o swoje niepowodzenia siły, na które rzekomo człowiek nie ma wpływu. Przerzucenie odpowiedzialność za konsekwencjie własnych czynów na fatum, było po prostu formą ucieczki przed nią. Dlatego też, Nishizumi-ryū wymaga odrzucenia wiary w fakt, że to, co nas spotyka, jest jakkolwiek z góry ustalone i zmierzenia się z faktem tego, że to my sami jesteśmy jedyną, główną siłą wpływającą na nasze życie. Dopuszczała jednak czynnik losowy do swojej kalkulacji – w końcu nie panuje nad pogodą, czy tym, co dokładnie To, co dla niej nie było w żaden sposób ze sobą sprzeczne, wręcz przeciwnie, w jej własnym systemie postrzegania stanowiło sensowną całość, dla innych było wręcz oczywistą hipokryzją. Ale w Kuromorimine nikogo, kto śmiałby zarzucić samej kapitan Nishizumi obłudę.
Idąc w kierunku gabinetu kapitan Aizawy, nie mogła nie wracać myślami do momentu, od którego zaczęła się jej wędrówka w tym kierunku, jednak w sensie metaforycznym. Przypomniała sobie myślami dziwaczną rozmowę ze swoją kuzynką, z którą trenowała Pancerjazdę od dziecka, która natchnęła ją do tego wszystkiego. Jak błądziła po wschodniej dzielnicy Kumamoto, szukając adresu Nanami, by zaproponować jej współpracę w misji ocalenia Nishizumi-ryū, a nawet całego Sensha-dō, przed materialistycznym nihilizmem współczesnej Japonii. Ich zarwane noce, na szukaniu starych dokumentów, czytanie wszelkiej maści książek, dotyczących strategii i militariów, tworzeniu planów, opracowań i schematów – wszystko to miało zacząć przynosić owoce w tej chwili. Z jakiegoś powodu, mimo, że ani nie zwyciężyła, ani nie odniosła jeszcze żadnego sukcesu, czuła coś na kształt dumy, z wysiłku swojego, nanami i Sachi Fujihary, wyciągniętej do projektu całkiem niedawno. Dlatego czuła, że musi się udać. Gdy dotarła na miejsce, bez wahania zapukała do drzwi gabinetu i nie czekając na odpowiedź weszła do środka, w końcu nie przychodziła tam bez zapowiedzi, kapitan Aizawa spodziewała się jej przybycia.
— Dobry wieczór — przywitała się, oddając należne jej przełożonej honory.
— Dobry wieczór, kapitan Nishizumi. Usiądź — Junko, siedząca za ciężkim, sporych rozmiarów biurkiem z litego drewna, wskazała jej stojące naprzeciw niego krzesło, rzucając okiem na teczkę, którą trzymała Nishizumi — Sporządziłaś sprawozdanie z tego tygodnia treningów?
— Oczywiście, kapitan Aizawo.
Wziąwszy od niej dokument, przejrzała go pobieżnie, nie przewracając nawet stron.
— Jest przepisane na czysto? — spytała. W charakterze pisma Nishizumi było coś, co zdradzało w niej kogoś, kto wywodzi się z rodu praktykującego tradycyjną japońską sztukę. Kreski znaków kreśliła bardziej niedbale, niż pozwalała na to przyzwoitość i szacunek do czytelnika owych bazgrołów, z drugiej strony, miały w sobie jakieś ślady klasycznego piękna tradycyjnej kaligrafii, przez co przypominały jakąś abominację, zrodzoną z lenistwa kogoś przekonanego o swojej wybitności, kto nie zawraca sobie głowy tym, czy jego zapiski są czytelne dla kogoś innego, niż on sam. Tak mógłby pisać swoje pamiętniki narcystyczny arystokrata epoki Taisho, narzekający na tortury duszy i upadek wartości, a nie jej podwładna.
— Tak jest.
— Dobrze, przejrzę to jutro wieczorem. Przejdźmy teraz do sedna, o czym chciałaś ze mną rozmawiać?
Shiho wzięła głęboki oddech. Z jakiegoś powodu, nagle poczuła coś, co przypominało to, co czuła rok temu, wtedy w szpitalu, gdy również miała przed sobą rozmowę z Aizawą. Tym razem wiedziała, że gdy tylko przejdzie to działania, to samo przejdzie, ale wciąż, tak rzadko pojawiające się momenty, w których w jej pustej duszy pojawiały się jakiejś uczucia, wytrącały ją z równowagi.
— Przez ostatni rok, razem z wicekapitan Sachi Fujiharą i moją celowniczą, Nanami Shimakawą, pracowałyśmy nad doktryną, którą planuję wdrożyć w przyszłym roku, jako kapitan Dywizji Licealnej. Jednakże, chciałabym ją jak najszybciej przetestować w praktyce, jeszcze w gimnazjum. Dlatego proszę o twoją zgodę, gdyż według Kodeksu Brygady Sensha-dō Kuromorimine, wszystkie decyzje w sprawie doktryny, musi osobiście zatwierdzić kapitan dywizji licealnej.
— Rozumiem, że w tych teczkach masz wszystkie wymagane dokumenty? — Gdyby Shiho Nishizumi była choć trochę lepsza w rozumieniu i rozpoznawaniu emocji, natychmiast odkryłaby, że Junko z trudem ukrywa zdumienie.
— Tak jest! — odpowiedziała i podała jej niezwykle grubą, kartonową teczkę, na której Nanami wykaligrafowała hasło Götterdämmerung — Do pracy nad tym zainspirowała mnie nasza rozmowa wtedy, gdy odwiedziłam cię w szpitalu. Zapytałaś mnie wtedy, czy Sensha-dō ma jakiś sens. To moja odpowiedź.
— Naprawdę? Prawnie nic z naszej rozmowy nie pamiętam, to chyba przez tamte leki. Jestem pod wrażeniem, że aż tak się przejęłaś tym, co wtedy wygadywałam.
Coś w wypowiedzi Aizawy kazało jej stwierdzić, że kłamała. Studiowanie zawartości teczki zajmowało Aizawie dłuższą chwilę. Korzystając z okazji, oraz pragnąc uciec od wszechogarniającej niezręczności sytuacji, Shiho rozejrzała się po gabinecie, w końcu, gdy w przyszłym roku szkolnym obejmie dowodzenie nad Dywizją Licealną, to ona będzie tu urzędować. Przy ścianie po prawej stronie stała metalowa szafa na dokumenty, zamykana na klucz, a po jej lewej było okno, przysłonięte metalowymi żaluzjami. Nie śmiała jednak spojrzeć za siebie — tam, gdzie w gablocie powinien się znajdować sztandar zwycięzcy Mistrzostw Kraju. Nadal nie była w stanie uwierzyć, w to, że przegrały finał z Prawdą. Nadal nie była w stanie uwierzyć, że stało się to niemal tylko za sprawą obecnej tutaj Junko Aizawy.
Gdyby jednak, zamiast rozglądać się dokoła, spojrzała na swoją przełożoną, zobaczyłaby, że ta kręci głową z niedowierzaniem, przerzucając kartki tak, jakby były po prostu nieśmiesznym żartem.
— Nie wierzę w to. Oszalałaś — nagle powiedziała, rzucając zamkniętą teczkę na biurko. Shiho nie miała zielonego pojęcia, co to ma znaczyć.
— Wręcz przeciwnie. To, co przed chwilą ci wręczyłam, jest wynikiem ponad rocznej pracy, nie tylko mojej. Coś takiego nie mogło powstać w nagłym porywie natchnionego szaleństwa. — Zdała sobie sprawę, że ostatnie wypowiedziane przez nią zdanie brzmi jak coś, co mogłaby powiedzieć Nanami. Ostatnio zdecydowanie za dużo czasu z nią spędza. Chociaż, czy to źle?
Panzerkeil, naprawdę? Ustawiamie muru formacji, by zwabić przeciwników w zasięg jednego, niszczycielskiego uderzenia? Przecież to dokładne przeciwieństwo, tego, co trenowałyśmy całe życie!
Sensha-dō się zmienia, kapitan Aizawo. Już dawno minęły czasy powojennej prowizorki i niezorganizowanej brutalności. Nasz kraj, a wraz z nim Ścieżka Jazdy Pancernej, nigdy nie rozwijał się w aż takim tempie. Jeżeli chcemy wspiąć się na szczyt, musimy przestać myśleć o przetrwaniu i korzyściach niewielkiej grupy. Musimy zacząć myśleć szerzej, o dywizji, jako jednej całości. Tylko tak możemy wygrać z kolektywistyczną Prawdą i finansowanym z USA Saunders.
— Słuchaj — zaczęła Aizawa, patrząc jej prosto w oczy — Wtedy, w szpitalu, raczej miałam na myśli to, czy uważasz, że to co robi ma jakiś sens w takim znaczeniu, czy to, co robimy ze sobą, jest jakkolwiek logicznie wytłumaczalne, czy mamy z tego jakikolwiek pożytek. Chciałam, żebyś się zastanowiła nad tym, czy to, dlaczego poświęcasz swoje całe życie, może dać ci cokolwiek w zamian, nie, żebyś sformułowała mi nowy system filozofii i doktryny dla dywizji.
— Miałam prawo cię źle zrozumieć, oraz wyciągnąć moje własne wnioski. — Nigdy nie była dobra w odpowiadaniu na zadawane na literaturze japońskiej pytanie o to, co autor miał na myśli. Najwyraźniej, jeszcze gorzej szło jej w grę Co Juko Aizawa ma na myśli?
— Oczywiście. Wiem, że niektórzy chcieli by ci zabronić nawet myśleć, ale jest to niewykonalne. Ci sami niektórzy, którzy za próbę wprowadzenia takich zmian, które są dokładnym przeciwieństwem ich wartości, w ich mniemaniu będących próbą podszytej zdradą rewolty, są gotowi zatłuc cię na śmierć, albo skazać na los od niej gorszy. I to zrobią, bo nie masz z nimi żadnych szans, Nishizumi Shiho.
— Ci niektórzy to moja matka?
Upiorna cisza, podszyta głębokim lękiem, wokół którego zbudowane były istnienia ich obu, była dla niej wystarczającą odpowiedzią. Natychmiast poczuła, jak każdy, nawet najmniejszy przedmiot w całym tym pomieszczeniu, nie, w całym Kuromorimine, sprawiał wrażenie naznaczonego jej obecnością, przez co każdy z nich stawał się niczym diabelskie oko, przez które może ją obserwować, w każdym momencie jej życia. Każde wspomnienie Karuho Nishizumi, obecnej Wielkiej Mistrzyni Nishizumi-ryū, wywoływało właśnie taką reakcję.
Mimo tego, że już dawno wykluczono ją z Japońskiej Federacji Sensha-dō, nadal roztaczała nad nią swój upiorny cień. Wspomnienie jej imienia, było niemal równe z przywołaniem imienia diabła. Było jak wciśnięcie guzika windy z numerem cztery, która podobno przenosi ludzi do piekła. Jak przeczytanie w myślach przeklętego wiersza, którego wydeklamowanie na głos prowadzi do szaleństwa, opętania, a następnie śmierci. Tylko że ona była o wiele bardziej przerażająca od tych wszystkich wymienionych rzeczy, bowiem istniała naprawdę.
Co sprawiło, że Karuho Nishizumi wzbudza aż takie przerażenie? Większość wolała o tym nie myśleć zbyt wiele, by nie postradać zmysłów, ale doskonale wiedziała, że to ona była odpowiedzialna za złą sławę, jaką okryło się Sensha-dō lat 60-tych. To ona była powodem, przez który do dzisiaj niektórzy uważają czołgistki Kuromorimine za krwiożercze i brutalne. To przez pamięć na czasy jej działalności, wiele czołgistek po każdym treningu dziękuje bóstwom, że nadal żyje. To z jej powodu niektórzy twierdzą, że las za strzelnicą jest nawiedzony, a nocą w budynkach Dywizji podobno czuć metaliczny zapach krwi. To z jej powodu, całe życie nauczyciele Shiho unikali jej spojrzenia, jak gdyby się czegoś obawiali. To z jej powodu była kim była.
— To, co moja matka zrobiła z Sensha-dō, jest hańbą dla całej historii naszego rodu. Jest sprzeniewierzeniem wszystkich ideałów Nishizumi-ryū. Może i według niej istnieję tylko po to, by bezwolnie kontynuować jej wolę, ale jako potomkini rodu Nishizumi, muszę się jej przeciwstawić, by ideały, które ona zdradziła i sprzedała, przetrwały. Inaczej wszyscy zginiemy.
Junko nie chciała już tego słuchać. Jej oddech przyspieszał, a jej umysł, razem z paniką, wypełniały obrazy, zarówno te z przeszłości, jak i te wyobrażone, które mogły się zdarzyć. Niech będzie jej przeklęta godzina, w której z jakiegoś powodu pozwoliła sobie na aluzje do niej. Wiedziała, że już dawno oszalała, ale tak się składało, że miała teraz coś do stracenia, bo w jej życiu jaki czas temu pojawił się ktoś, kogo za wszelką cenę chciała chronić. Dlatego nie mogła pozwolić Nishizumi na to, by zniszczyła to wszystko jakimś bezsensownym buntem.
— Zwariowałaś. Nie wiem, co ci strzeliło do głowy, ale nie ściągaj zguby na siebie i na innych! Nie masz żadnych szans! — Zdała sobie sprawę, jak bardzo drży jej głos, a Nishizumi w jej oczach pewnie mogła dostrzec czyste przerażenie.
— Mylisz się. Dam radę to zrobić, bo to nie jest niemożliwe. W zeszły roku, kiedy byłaś kontuzjowana i drużyną za ciebie dowodziła Naoko Hayashi, udało jej się częściowo wprowadzić bardzo podobne zmiany...
— Tak, Naoko bardzo dobrze sobie radziła, do czasu, aż się nie powiesiła!
Tego dla nich obydwu było już za wiele, wspomnienie tragicznie zmarłej przyjaciółki, przełamało warstwę emocjonlnej stabilności, po której stąpały niczym po cienkim, kruchym lodzie — kiedy pękł, musiało się zdarzyć coś, poza ich kontrolą. Junko odwróciła się twarzą do ściany, nawet nie próbując powstrzymać płaczu. Tymczasem Shiho czuła, że zaczyna dziać się z nią coś dziwnego, jak zawsze wtedy, gdy musiała się dopuścić jedynej dozwolonej w Nishizumi-ryū ucieczki – tej przed własnymi emocjami i intensywnie zabarwionymi przez nie wspomnieniami. Nagle, świat zdawał się być zupełnie nierealny, mglisty i przytłumiony, niczym jak ze zsnu, a jej świadomość zapadała się w głąb niej samej, tak, że zupełnie odłączyła się od ciała, przez chwilę znajdując się w jakiejś liminalnej przestrzeni.
Kiedy wróciła do siebie, ledwo pamiętając, co tak właściwie się przed chwilą stało, Junko stała w oknie i paliła papierosa. Choć kalała się tym paskudnym nałogiem, to z reguły robiła to z poszanowaniem dla większości istniejących regulaminów, w tym tego, który kategorycznie zabraniał palenia w pomieszczeniach należących do Dywizji, dzisiaj zrobiła wyjątek. Próbowała sobie przypomnieć, z jakiego powodu - pamiętała, że rozmawiały o jej nowej ale jej wspomnienia zaczynały się urywać w momencie, w którym padła wzmianka o jej matce. Co się stało dalej? Cóż, chyba przed chwilą powstała nowa, mała tajemnica, związana z lukami w jej pamięci. Stwierdziła, że chyba powinna podejść do okna, gdyż być może świeże powietrze choć trochę jej pomoże.
— Przepraszam — odezwała się pierwsza Aizawa i zaciągnęła się głęboko, po czym przesunęła się lekko, robiąc jej miejsce — Zapomniałam, że przecież ty i Naoko byłyście ze sobą najbliżej, od kiedy trenowałyśmy Sensha-dō jako dzieci. Myślałam, że z nas wszystkich ty najlepiej sobie z tym poradziłaś, najwidoczniej byłam w błędzie.
— Nie wiem, o czym mówisz, kapitan Aizawo.
— Naprawdę? Bo zdawałaś się być naprawdę wstrząśnięta. Patrzyłaś w ścianę przez jakieś piętnaście minut.
— Rozmawiałyśmy przecież o mojej nowej doktrynie — stwierdziła beznamiętnie.
Powietrze wieczora na morzu miało w sobie coś niezwykle kojącego, lecz zarazem orzeźwiającego, dzięki niemu wszystko wróciło w jej duszy do normy. Naprawdę nie rozumiała, dlaczego Junko Aizawie ono nie wystarcza i musi truć się tym tytoniem. Może, gdyby z niego zrezygnowała, też byłaby w stanie poczuć w tym wieczornym zapachu coś z melancholii, wywołanej ulotnością tego momentu. W końcu wieczór jest tylko krótką chwilą przed nocą - jego przeznaczeniem jest przeminąć. Kogoś takiego, jak jej radiooperatorka Michiru, ten fakt z pewnością głęboko wzruszał.
— No tak... — westchnęła Junko, wyrzucając niedopałek — Chyba coś wymyśliłam; w listopadzie ma się odbyć Festiwal Szkoły. Jak co roku, Brygada miała się zaprezentować defiladą i meczem pokazowym dwóch zespołów z Dywizji Licealnej. Tym razem dyrekcja poprosiła mnie o coś nowego, bo według nich, stara forma się przejadła, cokolwiek by to miało znaczyć.
—Nie wiem, jako to ma z czymkolwiek związek. — Szkolny Festiwal... zupełnie zapomniała o tym wydarzeniu, prawdopodobnie dlatego, że było tak stale wpisane w harmonogram roku szkolnego, że za którymś razem z kolei przestawało być jakkolwiek wyjątkowe.
— Dlatego twoje najlepsze dziesięć czołgistek z gimnazjum, trenowanych według twoich metod, zmierzy się z dziesiątką najlepszych czołgistek w liceum. Jeżeli wygrasz, możesz robić co chcesz. Jeśli nie, na moich oczach spalisz teczkę z twoją nową doktryną i zapomnisz o tym wszystkim — to mówiąc, wyciągnęła z pudełka kolejnego papierosa i podpaliła go zapalniczką — Chcę ci dać się wykazać. Za pół roku mnie tu nie będzie, a za trzy przestanę się angażować w życie Dywizji. Wtedy będzie mi kompletnie obojętne co zrobisz, możesz nawet sprzedać wszystkie nasze czołgi i kupić sobie Shermany, czy cokolwiek innego zapragniesz. To nie jest mój problem. To nie mnie masz przekonać, tylko ją. A możesz to zrobić tylko wygrywając widowiskowy mecz pod publikę, w końcu to takie uwielbia najbardziej. Naprawdę nie wiem, czemu się jej tak boję — Ostatnie zdanie próbowała wypowiedzieć pogodnym tonem, ale dreszcz i tak przebiegł jej po plecach.
Shiho zdała sobie sprawę, jak genialne w swej prostocie było to, co wymyśliła Aizawa. Była tak bardzo nastawiona na to, że będzie musiała postawić na szalę w walce o Kuromorimine wszystko, czym była i rzucić się w wir wielowymiarowego konfliktu, że nie zauważyła, iż może po prostu wystarczy zrobić to co zawsze, czyli wygrać. Jak doszło do tego, że przestała zauważać tak proste rozwiązania? Naprawdę spędza zbyt dużo czasu z Shimakawą.
— Dziękuję. Wykorzystam tą szansę.
— Podziękujesz mi za nią interesującym meczem. Tylko pamiętaj, zrobię wszystko, żeby go wygrać. Tobie radzę to samo.
— Oczywiście.
— Przy okazji, strasznie późno się zrobiło, nieprawdaż? Kto by pomyślał, że będziemy tu tak długo ślęczeć.
— Rzeczywiście, czas już na mnie — Nishizumi bez problemu odczytała tą aluzję i zaczęła zbierać się do wyjścia — Do widzenia, kapitan Aizawo.
— Do widzenia, kapitan Nishizumi.
Gdy Shiho wyszła, Junko została sama ze swoim zmęczeniem, głównie tym mentalnym. Poczuła nagłą, irracjonalną ochotę, by usiąść na podłodze, co zresztą zaraz zrobiła – ktoś ją tutaj zobaczy? Zabroni jej? Z jakiegoś powodu, zimne i twarde linoleum, sprawiło, że było jej mało, gdyż granice przyzwoitości nie zostały przekroczone, więc bez najmniejszych skrupułów położyła się na podłodze i wbiła spojrzenie w sufit. Było idealnie, do tego stopnia, że mogłaby nawet umrzeć w tym miejscu, dokładnie w tej pozycji. Junko Aizawa, szalona kapitan Kuromorimine sięgnęła dna. Z jakiegoś powodu strasznie ją to bawiło.
Patrząc w sufit, zastanawiała się czemu, do cholery, postąpiła tak, jak postąpiła. Czemu nie wyśmiała po prostu młodej Nishizumi i nie kazała się jej zająć czymś pożyteczniejszym? Nie miała pojęcia. Czemu samo wspomnienia Naoko Hayashi wprawiło ją w histerię? Tutaj było to nieco mniej niejasne. Sama była przerażona tym, jak niestabilny jest jej nastrój, zmieniający się jak w kalejdoskopie.
Ot, choćby dzisiaj – przed chwilą, czuła lęk tak intensywny, jakby miała zaraz umrzeć, potem, jak żal i rozpacz nieomal wyciskają z niej duszę. Teraz jednak czuła krystaliczną pustkę i spokój, oraz coś na kształt nadziei na to, że jutro może być jakimś cudem lepsze. Od kiedy to nikotyna tak działa? A może Nishizumi jest geniuszką, za jaką się chyba uważa i wprowadzi w życie swoją utopię na lufie własnego czołgu. A może Junko uda się wziąć tą, którą tak kochała i uciec z nią do świata, gdzie dziewczęta nigdy nie siadły za kierownicą czołgu, gdzie mogą być wolne od wspomnień i żyć długo i szczęśliwie? Cóż, okazuje się, że Nishizumi wolno myśleć, a Aizawie – marzyć.
W swoich marzeniach, graniczących ze złudzeniem, zupełnie nie wzięła pod uwagę tego, że ten wieczór będzie o wiele dłuższy, niż zakładała. Ani tego, do jakich sposobów się ucieknie, by zgasić tę nadzieję w zarodku. Na razie jednak, o wiele niżej od niej, wieczór ów ostatnimi błyskami słońca malował na złoto morskie fale, które niestrudzenie rozbijały się o burty lotniskowca Graf Zeppelin. Lśniły one, tak delikatnie błyszczała nadzieja Junko – nie można było dociec, czy były krzepiącym wyrazem niezłomnej walki z niezwyciężonym, czy złudnym przebłyskiem, zachęcającym tych, którzy dadzą się mu oślepić, do rzucenia się w odmęty.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top