Z kronik Wyzimy cz. 2

Na dziedzińcu Kaer Blath płonęło ognisko. Obok niego siedziało dwóch łowców. Przygotowywali się na polowanie.
- Derven, "Ponury Dzik"! Dawno cię na szlaku nie widziałem - powiedział wyższy wiedźmin i odrzucił blond warkocz do tyłu. Opadł na pochwę od srebrnego miecza. Z osadzonego na biodrach pasa zwisała kusza, zaś obok niej - podręczna torba.
- Zawsze mnie ciekawiło, po kiego dzwońca nosisz to zamiast stalowej klingi?
- Bo dzięki temu mi lżej - odpowiedział blondyn, opiekając sójkę, nabitą na patyk - kiedy straszliwa bestyja okazuje się topielcem lub nekkerem, to wystarczy posrebrzany bełt w skroń. I co ty na to, panie tradycjonalisto?
Ucichli. To był niezręczny temat. Jednak oboje wiedzieli, czemu naprawdę wiedźmin o złotych włosach zamienił miecz na kuszę.
*
Wśród drzew roznosiły się przeplatane krzyki i śmiech. Mężczyzna wirował w skłonie, trzymając młodą dziewczynę na plecach. Gdy dotarli do jeziora, ona ustała na nogach, obnażyła śniadą skórę i wskoczyła w objęcia wody. Jej głowa wybiła się ponad lustro. Zawołała radośnie:
- Eran, na co czekasz? Rozbieraj się i wskakuj!
Wiedźmin ochoczo wykonał polecenie. Pływali długo. Pływali i pływali... lubili to. Lubili pod pretekstem porannej kąpieli podziwiać swoje ciała, napawać się nienasyconym pożądaniem.
Dziś jednak szybko ogarnęło ich zmęczenie. Wkrótce położyli się na sporym kamieniu i spletli swe usta w namiętnym tańcu. Wiedźmin zawiesił się nad nią, jego mokre, rozpuszczone, blond włosy opadały na jej ostro zarysowane piersi. Patrzyli sobie w oczy. Zaczął składać drobne, delikatne i niewinne pocałunki na szyi. Nagle poczuł uciskający ból w okolicach prawej stopy. Jakaś siła porwała go pod wodę. Usłyszał przeraźliwy pisk ukochanej. To wyrwało Erana z odrętwienia i przerażenia. Poczuł furię. Musiał ją wyładować. Wyładować na utopcu, który wgryzał się w jego kostkę. Zwinął się skrętnie i kopnął z obrotu drugą nogą. Prosto w skroń. Bestia skurczyła członki i zacisnęła kły. Odpłynęła... martwa. Razem z jego nogą. Powstrzymał się od wymiotów i wypłynął. Obok niego leżały miecze. Spojrzał szybko na kamień. Dziewczyna została osaczona przez trzy topielce.
- Eeeeeeeraaaaaan!
- Diana! - krzyknął i próbował biec. Upadł. Chwycił za klingę i rzucił, przeraźliwie wrzeszcząc - aargh!
Ostrze leciało i leciało... ale wbiło się przed bestią. Dwie inne uciekły, jednak ta została. Spojrzała z pogardą na kulawego zabójcę potworów i zatopiła zęby w ciele ofiary. Uciekła szybko. Nie chciało jej się jeść. To miał być odwet. Zemsta za wszystkie potwory, które łowca zamordował.
Mężczyzna doczołgał się do zimnej skorupy, pozbawionej ducha. Zaręczynowy pierścionek na palcu był zbrukany krwią. Blondyn spojrzał w jej martwe oczy i wyszeptał:
- Diana...
*
Po policzku Erana spłynęła by teraz łza... gdyby nie był wiedźminem. Spojrzał pustym wzrokiem na druha i wycedził łamliwym głosem:
- Gdybym miał wtedy tę zasraną kuszę...
Derven objął przyjaciela. Kątem oka był wpatrzony w jego drewnianą nogę.
- To nie twoja wina... nie mogłeś nic zrobić.
- Jasne...
Znów zapadła cisza. Łowcy przygotowywali się do walki. Blondyn znów począł mówić:
- Co sądzisz o wampirze?
- Nie wiem, nie widziałem śladów. Wiadomo mi tylko, że to straszny pijak.
- Ja... widziałem jego ślady, Derven. Jest stary. Bardzo stary. A co ważniejsze, to samiec.
- Metoda Mistrza Eskela... sprytnie - odpowiedział czarnowłosy wiedźmin, zdejmując sójkę z kija.
- Potrzebujesz może Czarnej...?
- Nie, wystarczy mi Kot - wtrącił pospiesznie.
- Derven, powiedz mi... po co bierzesz się za tak cholernie trudne zlecenie?
- Mógłbym zapytać cię o to samo, kuternogo - wzrok wiedźmina był pełen nienawiści i odrazy. Doskonale znał Erana. Nie był to człowiek, który bronił innych ludzi przed nimi samymi. Nie oszczędzał. Nie współczuł. Pozbywał się jedynie umówionego problemu. Wiedźmin doskonały. Takiego najemnika ludzie szukali. Bezwględnego, łaknącego złota, nie rozmyślającego na tematy egzystencjalne, czy też moralne. Chcieli maszyny do zabijania. Wojownika, który ubrudzi sobie ręce krwią winnych i niewinnych. Jednak często zbyt późno orientowali się, że nie tego im potrzeba... i ponosili konsekwencje.
*
Chłopiec cicho płakał w kącie, zatykając uszy... ale i tak słyszał krzyki swej matki, gdy mężczyzna z drewnianą nogą, który przyjął dwa dni temu pieniądze od jego ojca, podpalał jej ubranie, nasączone oliwą. Kobieta ucichła. Dziecko widziało, jak przywiązana do słupa, makabryczna postać zmienia kształt. Jak próbuje dosięgnąć wiedźmina szponami... jak próbuje uciec przed ogniem.
*
Nagle dziedziniec Kaer Blath wypełniła gęsta mgła. Wiedźmini wstali. Drzwi twierdzy zostały wyrwane z zawiasów i poleciały pod ich nogi.
- I co ty na to, Ponury Dziku? Bestia nas do siebie zaprasza...
Derven długo zwlekał z odpowiedzią. Przyglądał się oknom, murowaniu... oceniał. Wreszcie Eran otrzymał odpowiedź:
- ... więc czas się z nią przywitać.
*
Mirabelle obudziła się. Błyskawica uderzyła w szczyt wieży i odbiła się, niczym od zwierciadła.
- Magiczna aura tego miejsca nigdy nie przestanie mnie zadziwiać - wyszeptała. Szukała wzrokiem swojego ukochanego. Jego jednak nie było. Na krześle zaś, przy oknie komnaty, siedział zakapturzony mężczyzna. Kobieta dostrzegła jego oczy. Były przerażające, z pewnością nie ludzkie. Zakryła piersi i otworzyła usta, lecz on ją uprzedził:
- Jestem Crevan, elfi Wiedzący. I tak... sama widzisz, kim... kim się stałem.
- Zrobili ci to... wiedźmini?
- Nie - odrzekł i wstał - sam to sobie uczyniłem. Jednak to dzięki nim wiem, jak się to robi.
- Jesteś szalony... mogłeś zginąć - jej wzrok niemal płonął. Wypalał odwagę i pozostawiał po sobie strach.
- Eredin patrzył na mnie podobnie...
- Dziki Gon nie istnieje - gdy to powiedziała, on złapał ją za twarz i skierował ku swojej. Przewiercał wzrokiem jej duszę... a ona, po raz pierwszy od dłuższego czasu, poczuła obezwładniający lęk.
- Słuchaj mnie, ludzka dziewko... Dziki Gon powróci, a ty będziesz tego powrotu świadkiem. Popatrzysz sobie na śmierć bliskich. Popatrzysz sobie razem ze mną - rzekł, otworzył portal i zniknął. Została sama. Spojrzała ukradkiem na ruiny Kaer Blath, ledwo dostrzegalne z drobnego okna wieży na bagnach.
*
Eran wpadł z krzykiem do sali, która kiedyś mogła być jadalnią. Wywnioskował to po dwóch rzędach sporych stołów. Jeden z nich nagle podniosła jakaś niewidzialna siła i cisnęła w wiedźmina. On jednak klęknął i przy pomocy Quen, magicznej tarczy, obronił się przed meblem, który roztrzaskał się o świetlistą kopułę. Wstał i nawet nie zauważył, gdy coś poderwało go pod samo sklepienie. Jego torba upadła na posadzkę. Derven wbiegł i wyciągnął z niej sieć. Jednak to nie była zwykła sieć. Ta była utkana przez gnomy z drobnych, srebrnych kółek. Nie mógł jeszcze jej użyć. Nie widział wampira. Odbezpieczył więc petardę i cisnął nią w okolice unoszącego się w powietrzu towarzysza. Trafił. Ładunek eksplodował srebrzystą mgłą, a bestia zaczęła materializować.
Szkaradna, bladoniebieska poczwara zaskrzeczała, machając wielkimi skrzydłami. Widział, jak słabnie. Jak dusi się w chmurze, palących jej skórę, drobinek. Wiedźmin wykonał piruet i zarzucił sieć, idealnie na nią. Potwór wierzgał, a Derven ciągnął za jeden z ciężarków. Eran uwolnił się, opadł na ziemię i pomógł druhowi z drugim odważnikiem.
Wreszcie bestia opadła, z ciałem poszarpanym przez ostrą sieć. Łowca z blond warkoczem wyjął z pochwy miecz i zbliżył się do ofiary. Nagle zerwała więzy i uciekła do sąsiedniego pomieszczenia, zatrzaksując za sobą drzwi. Brunet podszedł do towarzysza i wysapał:
- Nawet się nie zadrapaliśmy, a wampir ucieka z przerażenia. Nie uważasz, że zbyt łatwo nam poszło?
- Nie gadaj tyle, jeszcze musimy dobić to ścierwo.
*
W sali, która kiedyś była piękną kuchnią, przy kominku leżała naga, pokaleczona kobieta.
Gdy wkroczyli wiedźmini, ten z kuszą rzekł:
- No proszę, samica! Dobra, Derven... ubij ją wreszcie.
Brodaty brunet z dwoma mieczami na plecach podszedł, wysunął klingę z pochwy, srebrne ostrze błysnęło w świetle księżyca, wpadającym przez okno... ale nie widział przed sobą krwiożerczej bestii. Zamiast kłów były szczękające ze strachu, ludzkie zęby. Zamiast bezlitosnego wampira była drobna, bezbronna, bezsilna, przerażona niewiasta. Ujrzał łzę, która spływała po jej policzku.
- Nie mogę - wycedził i rzucił broń na ziemię.
- Dobra - warknął groźnie Eran - ja to zrobię.
Bezlitosny łowca ułożył dłoń w magiczny Znak i podpalił ofiarę żywcem. Niemal nieludzkie wrzaski roznosiły się po Kaer Blath, lecz nikt nie mógł tego usłyszeć, gdyż była to twierdza opuszczona i od teraz... bezpieczna.
*
Wiedźmini dojechali do skrzyżowania dróg. Derven milczał od wykonania zlecenia. Wreszcie jednak przemówił:
- Jedziesz ze mną do Wyzimy?
- Nie - odpowiedział po zimnej kalkulacji, dokonanej w pośpiechu - jeszcze przez jakiś czas poszukam drobniejszych robótek. Podzielimy się nagrodą w Loc Muinne.
- Niech ci będzie. Bywaj, Eran.
- Bywaj, Ponury Dziku.
Rozdzielili się, jak to zwykle bywa, na dwie strony świata.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top