Rozdział VI: Krwawa Róża

Nowy Narakort pełen był rycerzy odzianych w tuniki, które miały naszyte, piękne herby. Mnóstwo kolorowych smoków, koni, turów i najróżniejszych ptaków spoczywało na klatach dzielnych wojowników. Wśród nich jeden, którego ramiona zdobiły fantazyjnie strzeliste naramienniki, a pierś - gryf królewski. Przemawiał do zgromadzonych, stojąc na sporym, świerkowym stole.
- Ludzie! Wiedzą wszyscy przecie, iż Północ Jarugą stoi. Tam zbrojne wojska wrogie codziennie przybywają z odsieczą swym rodakom. Wzywają kwiat redańskiego rycerstwa, by pokazał, na co stać nas, Nordlingów. Ja, hrabia Percival, poczułem się w obowiązku, by zorganizować nieustraszonych obrońców swej ojczyzny. Kto jest ze mną, by znów pokazać Czarnym, gdzie ich miejsce?!
  Okrzykom i zaklinaniu się na białogłowe nie było końca. Nagle jednak do środka wkroczył wiedźmin. Zrobiło się cicho, jakby makiem zasiał. Hrabia zaprosił go na piętro, gdzie mieli porozmawiać o przyszłości Zjednoczonej Północy.
*
- Ponury Dzik, hoho! Kto by - mówił z nieukrywanym rozweseleniem rycerz, patrząc przez okno na bawiące się dzieci - pomyślał, że zechcesz, dobry panie, dołączyć do mojej kompanii...
- Nie po to tu jestem, hrabio - słowa Dervena nie zdradzały żadnych emocji.
- Hm?! Po co więc?
- Co sądzisz - zacisnął zęby, nadal nie wiedząc, czy dobrze robi - o obawach Caleba?
- A więc... Caleb aep Christoph. Mogłem się tego spodziewać. Jak myślisz, drogi panie? Czy elfy, wieśniacy i garstka krasnali mogą zagrozić naszej granicy? Nie. I oni wszyscy doskonale o tym wiedzą. Powiedz mi, panie, jedno... wierzysz w ideę tego, całego równouprawnienia?
- Nie mnie osądzać - niemal wysyczał, znudzony rozgadanym szlachcicem.
- Jak wolisz... Derven, zachowując resztki powagi, spójrz na sprawę z perspektywy Saskii: masz ochotę na strzępek największego królestwa na północy. Jednak jego potęga sprawia, że na samo wymówienie imienia "Sigismund" srasz w gacie. Na dodatek, masz słabość do tych swoich elfików, wieśniaczków i innych pizdogonów. Śmierć każdego z nich napawa cię, miarkuj pan sobie, niewysłowionym smutkiem. To znak, iż trzeba trzymać się swojej, zasranej Gulety trzymać. I tego, całego Vergen.
- Skąd wiesz, że Dziewica z Aedirn - głos wiedźmina załamał się - nie wykorzysta sytuacji? Kiedy wszystkie siły Redanii będą bić się nad Jarugą, to tak, jakbyś podawał jej stolicę na talerzu.
- Nie rozumiesz, drogi panie, pewnej kwestii...
- Jakiej, Percival?! Gadaj wreszcie, bo mnie wkurwiasz! Jak masz zamiar obronić Tretogor, Novigrad, Wyzimę?! - krzyknął i złapał rycerza za ramię.
  Ten zaś tylko się odwrócił, ocenił łowcę jednym ruchem oczu i odpowiedział... tonen zupełnie zimnym i wręcz do niego niepodobnym:
- Gdy zaatakują nas te, cholerne dziwadła... Krwawa Róża dojdzie do głosu - rzekł i przy wyjściu łypnął na Dervena, odpowiadając - ale to już nie temat dla marionetki Caleba. Bywaj, wiedźminie.
- Bywaj, hrabio.
*
  Wyszedł na balkon rezydencji, wraz z Calebem. Kamienna mantikora wydała się przyglądać dwójce mężczyzn. Szatyn oparł dłonie o balustradę i rzekł:
- Wiedziałem, że to niewiele da... ale jednak miałem nadzieję. W końcu, ma u ciebie dług.
- Sprawa Jarugi ma dla niego zbyt wysoką cenę - wiedźmin stanął obok szlachcica i, wraz z nim, spojrzał na piękno wyzimskiego poranka.
- Wymarsz zaplanował na pojutrze. Jeszcze - arystokrata spojrzał ufnym wzrokiem na swego gościa - jest nadzieja, Derven.
- Wyjaśnisz?
- Wyjaśnię. Otóż mam prawo podejrzewać, iż gdzieś w swoim, chędożonym kasztelu pan "X"... skrycie składa modły do Wiecznego Ognia.
- Co to ma do rzeczy?
- A to, że zgodnie z rozporządzeniem Sigismunda Dijkstry, jaśnie nam panującego, praktykowanie tegoż kultu jest oznaką agresji wobec mniejszości rasowych, jak i światopoglądowych. Jeżeli zdobędziemy dowody, to urządzimy temu rycerzykowi drugą Czystkę Gaszącą.
  Czystka Gasząca, pomyślał brunet o kocich oczach. Pamiętam tę datę. Ostateczny akt rozprawienia się z fanatyzmem religijnym.
*
- Posłuchaj mnie, Alaric. Ten list musi dotrzeć do Daali z Tretogoru. Odnajdziesz ją w Kaer Trolde, na dworze Cerys an Craite.
- Ależ ekscelencjo, co będzie z panem? - po policzkach chłopca popłynęły łzy.
  Nagle z korytarza zaczęły dochodzić krzyki mordowanych kapłanów i odgłosy walki.
- Nie ma czasu! Nadchodzą zbrojne wojska! Uciekaj, chłopcze, tędy - rzekł i odsunął spory, świerkowy, pachnący żywicą regał z grubymi tomiszczami o pozytywnych refleksjach na temat doktryny Wiecznego Ognia.
  Za tym regałem zaś... skryty był wąski, zakurzony i pełen pajęczyn tunel. Młodzieniec pochylił się i zniknął w ciemności, a za nim znów pojawił się regał, zasłaniając tajemne przejście.
  Do komnaty wkroczyło trzech mężczyzn. Największy z nich, makabrycznie gruby, zaczął senicznie klaskać, odzywając się tęgim barytonem:
- Gratulacje, Hemmelfart! Dziś będziesz prawdziwą gwiadą wielkiej sceny - wykrzyczał i łypnął na jednookiego elfa, po jego prawej stronie - Iorweth, przekaż Dziewicy z Aedirn, że zająłem się problemem.
- Przekażę, Sigismundzie - odrzekł.
- Ależ to będzie przedstawienie - zarechotał blondyn z drewnianą nogą, wycierając klingę, ubroczoną we krwi. Błysnęły kocie oczy.
  Novigradzki hierarcha wiedział, o jakie przedstawienie chodzi. Z okna widać było przygotowany dla niego, ogromny stos. Stos owinięty zewsząd proborcami łowców czarownic.
*
  Wysoki szatyn wreszcie przerwał milczenie:
- Ci, którzy niegdyś zaganiali szczury w kąt, dziś sami są tymi szczurami, no proszę.
- Znak czasów - odpowiedział wiedźmin.
- No to jak będzie, Derven?
  Ponury Dzik milczał przez dłuższą chwilę. Rozglądał się po niebie. Szukając ptaków. Daremnie jednak. Żadnych podpowiedzi od losu. Westchnął, wyraźnie zrezygnowany, a następnie spojrzał w oczy Caleba. Ten zaś zacisnął zęby i skrzyżował ręce na piersi.
- Zgoda.
*
  Panował półmrok. Burza nie przeszkadzała Arieli w podziwianiu okolicy. W Aretuzie, będąc na wydziale "Botanika i piromancja, tak często ze sobą mylone", nie miała takich widoków. Tam były jedynie skarpy i klify. Tutaj zaś - tętniące życiem mokradła. Musiała jednak zamknąć okno, ponieważ wiatr nagle zmienił kierunek i ulewa postanowiła uderzyć w kasztel, mocząc twarz i włosy młodej czarodziejki. Jej loki przypominały kroplę krwi, rozpływającą się drobymi przesmykami po szklance wody.
  Zmogła ją senność, więc gestem dłoni zgasiła świeczkę na drugim końcu pokoju. Gdy tylko ułożyła się na łóżku, usłyszała hałas na dole. To pewnie Filip, pomyślała. Jednak nagle do jej uszu dotarł chrapliwy okrzyk "kurwa", dobiegający zza drzwi. Podeszła, przełknęła ślinę i przekręciła klamkę.
*
  Derven wdrapał się na mury kasztelu i podał rękę Calebowi, na co ten jedynie rzekł:
- Ja wejdę w jakiś inny sposób. Póki co, nie daj się - przerwał, gdy zobaczył, jak wartownik zakłada druhowi garotę i przydusza.
  Wiedźmin chwycił nóż z cholewy i wbił w bok wroga. Ten puścił i silnym pchnięciem strącił łowcę potworów z muru, prosto w kałużę błota.
  Ponury Dzik zakaszlał i wypluł piach, chwytając się za krtań. Spojrzał na oponenta i z sykiem wysunął miecz z pochwy, po czym zaprosił go do walki gestem dłoni.
Krążyli wokół dziedzińca i wwiercali wzrok w siebie nawzajem. Niebo rozbłysło, rozświetlając pole walki, a grzmot rozniósł się po okolicy. Ruszyli ku sobie, obaj wykonali piruet i skrzyżowali klingi. Wiedźmińskie ostrze weszło w poślizg po pałaszu strażnika. Wiedźmin zawirował i ciął. Jednak rywal sparował i uderzył głownią w szczękę szermierza "Znikąd". Derven padł na ziemię. Nie spodziewał się tego. Nigdy wcześniej żaden człowiek go nie zaskoczył.
  Przeszył go strach. Rękami szukał miecza, który wypuścił z dłoni, zszokowany ciosem, zaś wartownik uśmiechnął się paskudnie i uniósł ostrze, które błysnęło gniewnie. Ponury Dzik zamknął oczy i przygotował się na śmiertelny cios. Czekał... czekał długo. Czekał, aż wreszcie usłyszał głos przyjaciela:
- Wstawaj i otrzep się ubranie z tego błota.
- C-caleb? To t-ty? - nie mógł uwierzyć własnym uszom. Jednak podniósł się i przyjrzał trupowi - Caleb, kim on, cholera, był?!
- Nie wiem... ale spójrz na jego kubraczek - odrzekł i wskazał palcem niewielki, srebrny emblemat w kształcie róży z czerwonym szkiełkiem w kształcie łzy na jednym z płatków.
- Co to jest?
- Tego nie wiem, jednak widać tu wyraźne nawiązanie do Zakonu Płonącej Róży. Lepiej weź tę plakietkę, jako dowód.
- Jesteś teraz zadowolony, możemy wracać?
- Nie... to wciąż za mało - odrzekł szlachcic i spojrzał na okno wielkiego budynku.
*
  Arystokrata wskoczył do środka i rozejrzał się, po czym szepnął:
- Droga wolna ale uważaj na...
  W tym momencie wpadł wiedźmin, z krzykiem zsuwając się po schodach, a z jego ust wydobyło się:
- Kurwa!
- ... schody, ty durniu.
  Wtedy drzwi obok otworzyły się, a z nich wyjrzała dziewczyna o szkarłatnych włosach, odziana w koszulę nocną do połowy uda. Wyskandowała zaklęcie i przybiła lodowym soplem ramię Caleba do ściany naprzeciwko, po czym wydukała łamliwym, przerażonym głosem:
- Kim t-ty jes-steś?
- Nie lękaj się mnie, Arielo. Jestem Caleb aep Christoph. Przyszedłem z tobą porozmawiać... o twoim ojcu, Percivalu.

   Witajcie, wiedźmini i wiedźminki. Z racji, iż teraz należę do TheWitchersTeam i tworzę tam drugi projekt, wraz z kilkoma innymi osobami, nie miałem zbytnio czasu na kontynuację przygód Dervena. Sami jednak widzicie, że jakoś mi się udało i mam nadzieję, że ten rozdział jest wart przeczytania. Zapraszam również na wyżej wymieniony profil, gdyż jest tam serio ciekawie. Tak więc... do zobaczenia i powodzenia na szlaku. ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top