Rozdział II: Cisza przed burzą

W izbie było jakoś ponuro. Poeta jednak nie przejmował się chwilową sytuacją i opowiadał dalej:

- Nie ma co ukrywać, iż niżej podpisany znał się dobrze z panem Dijkstrą, o czym doskonale obecni tu pamiętają.

- Ta, pamiętamy tego skurwysyna. - odrzekł kucharz.

- No właśnie. Może jednak wracając do opowieści...

*

Na sali było pełno ludzi odzianych w najróżniejsze kreacje, więc Sigismund Dijkstra już przed wejściem zganił Dervena za próbę obracania się wśród wyższych sfer w ćwiekowanej kurtce, a pod nią - koszuli kolczej.

Na dodatek jego ubiór śmierdział potem i zaschniętą krwią. Po długich namowach przebrał się w elegancki, ciemnozielony dublet. Nie oddał jednak mieczy, mimo pozoru - nie bez powodu...

"Rezydencja" przypominała raczej zamek. Gdy wiedźmin wyszedł na balkon, jego wzrok skierował się ku kamiennym mantikorom, w charakterze gargulców. "Rzadko spotykany gust" - pomyślał. Nie miał jednak zbyt wiele czasu na podziwianie, gdyż nadchodził wysoki szatyn, odziany na czarno. Niósł dwa kieliszki, najpewniej wypełnione czerwonym winem. Przewiercali się spojrzeniami przez krótką chwilę, po czym nieznajomy odezwał się niskim, lekko gardłowym głosem:

- Witaj, wiedźminie. Nawet nie wiesz, jak cieszy mnie to spotkanie, gdyż...

- Mnie również niezmiernie miło... Jednak najpierw zadam pytanie: gdzie znajdę pana tego domu?

- Ekhem, właśnie go znalazłeś i przerwałeś mu przekazywanie istotnych informacji, związanych z Twoimi... umiejętnościami.

- Aaaa, rozumiem! No, panie Caleb, ile płacisz za to zlecenie?

- Widać, że jesteś dość bystry, nawet jak na odradzający się powoli, staromodny relikt.

- Jak sam wspomniałeś, wiedźmini znów są przydatni na szlakach, przez co jest ich z dnia na dzień więcej. Ponownie otworzono szkoły...

- Racja, lecz przejdźmy do sedna... Dostaniesz piętnaście tysięcy koron w formie akredytywy u Vivaldiego. Nie unoś się, akredytywa jest konieczna przy takiej kwocie. A ja osobiście dopilnuję, by tak kusząca sumka nie uszczupliła się po drodze.

- Caleb... To chyba najdroższe zlecenie, jakie...

- Wiem o tym doskonale... Derven. Skoro sama kwota Cię zaintrygowała, to może wysłuchasz szczegółów?

- Chętnie.

- Tak więc musisz udać się do pewnej wieży na bagnach. Do niedawna mieszkał tam jakiś alchemik, jednak teraz zajęła ją prawnie moja bliska przyjaciółka. Blondynka, nazywa się Mirabelle.

- Powiedz mi wreszcie, na co poluję... No chyba, że Twoja koleżanka jest wampirem.

- Cierpliwości... Ona właśnie przekaże Ci dalsze informacje. Chodzi tu o niedawno wszczęte śledztwo w sprawie wampira wyższego, który zadekował się gdzieś w Wyzimie handlowej. Zależy mi na śmierci tej bestii, więc dołożyłem omawianą tu sumę do pełnej nagrody. Wychodzi więc, że jeżeli przeżyjesz... - przewiercił zabójcę potworów wzrokiem - będzie to Twoje ostatnie zlecenie.

- Nadzwyczaj fascynujące... więc gdzie haczyk?

- Haczyka nie ma, ale dam Ci pewną radę: Mirabelle jest kobietą dosyć... nieprzewidywalną. Jeśli wiesz, co mam na myśli.

Zza progu wyłoniła się wąska, kobieca sylwetka.

Uczesana w niedbały kok brunetka o brązowych oczach i śniadej cerze wkroczyła między obydwu mężczyzn.

- Ponoć mnie szukałeś Panie. - odezwała się, jako pierwsza.

- Zgadza się, droga Elizabeth. Poznaj, proszę, Dervena. Wiedźminie, oto moja pani majordomus.

- Szalenie miło mi poznać, piękna pani. - Derven ukłonił się i pocałował dłoń służącej swoimi rozciętymi ustami.

- Elizabeth , przyprowadź pod bramę Wyzimy konia wiedźmina i przygotuj prowiant na drogę.

- Oczywiście, mój drogi Panie.

*

- Oto Twe ubranie, mutan... wiedźminie.- powiedziała Elizabeth, wręczając Dervenowi elementy jego pancerza.

- Jakże miło, że się opanowałaś... A teraz zostaw mnie samego.

- Jesteś pewien? Samotna droga przez Wyzimę handlową może nie jest wyzwaniem dla Ciebie, ale jeśli chodzi o dzielnicę klasztorną...

- Dam sobie radę, bywaj!

Ponury wojownik odjechał, by udać się na bagna. Do wieży. Do jego jedynej nadziei na bogactwo i uznanie.

*

- Panie Jaskier, a jak mu droga minęła? I czy jeszcze się zobaczy z tą brunetką?

- Wszystko w swoim czasie. Prosiłbym o cierpliwość, jeśli łaska. Właśnie miałem o tym opowiedzieć...

*

Po trudnej przeprawie przez rzekę, spowodowanej pewnym czworonożnym pasażerem, Derven wsiadł na swą Hanariettę i pocwałował przez mokradła.

Gdy dotarł do wieży, jego medalion w kształcie głowy dzika niemal zerwał się z szyi właściciela. Otworzył wielkie, dębowe drzwi i nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył...

Na środku sali uderzał o kamienną posadzkę nieprzerwany strumień wody, a w nim stała kobieta o włosach koloru pszenicy i skórze niemal całkowicie pokrytej pianą. Nie mógł się powstrzymać i zawołał:

- Mirabelle?

- Aaaaaa!... Zboczeniec!

Spłoszony wiedźmin, czym prędzej, wycofał się za próg, unikając lecącego mydła. Postanowił, że lepiej poczekać chwilę na zewnątrz. Po około piętnastu minutach wyszła go powitać. Ubrana była w ciemnogranatową sukienkę z wcięciem na prawym udzie, gorset tej samej barwy, czarną, skórzaną kurtkę i kozaki na obcasie. Zagarnęła niesforne loki do tyłu, spenetrowała przybysza wzrokiem i rzekła:

- Czego chcesz?

- A może spróbujesz być milsza?

- Mmm, powitałam Cię miłym widokiem. A teraz mów, czego chcesz?!

- Chodzi o wamp...

- Cicho! - wrzasnęła i zatkała jego usta dłonią - Drzewa mają uszy...

Zaprowadziła gościa do środka i poczęstowała naparem z ziół. Nie był on jednak zbyt aromatyczy. Derven myślał przez chwilę, jak zagaić rozmowę...

- Więc Mirabelle?... O co chodzi z tym zleceniem na wampira?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top