Racja stanu cz.3

- Derven... kochasz ją? - szepnęła drobna dziewczyna, grzejąc się przy ogniu i podziwiając portret elfki o kruczoczarnych włosach.
- Księżniczko, nie jesteś zbyt ciekawska?
- Nie sądzę. - Vida opiekała kiełbaskę z dziczyzny, ściągnęła ją z patyka i zaczęła mocno dmuchać, lekko plując.
- Nie tak.
- Chyba wiem, jak się jedzenie studzi...
  Odrobina rozżarzonego drewna osunęła się z ogniska ułożonego w stożek, zaskrzypiała głośno, a w niebo wzbiły się kłęby iskier.
- Delikatniej.
- Phi!
  Po chwili jednak spróbowała schłodzić posiłek z umiarem. Chciała nauczyć się manier, zanim przybędzie na królewski dwór. Robiła to jednak, leżąc na boku, by wiedźmin tego nie widział. On jednak zauważył... i uśmiechnął się. Po raz kolejny uśmiechnął się przez tę istotkę. Znów zerknął na płótno, przedstawiające popiersie Elizabeth.
  Zasnął. Nic mu się nie śniło. Przez całą noc towarzyszył mu spokój.
*
  Byli już nieopodal Wyzimy. Vida przetarła oczy i spojrzała na zarys murów oraz kolorowych dachów w oddali.
- Piękny - szepnęła. - Prawda, mistrzu Dervenie? Śliczny jest?
- Prawda, prawda. Ale nie zwalniaj.
- A mieszkańcy? Mili są, uśmiechnięci?
- Pewnie zobaczysz ich uśmiechy przy objawieniu cię ludowi - odpowiedział, jednak z odrobiną niepewności w głosie. Ona nie wyczuła tego... a może wyczuć nie chciała.
  Nagle, od strony Białego Sadu, nadjechał zakapturzony mężczyzna, odziany w brunatny płaszcz. Twarz ukrytą miał pod materiałem. Zatrzymał się i krzyknął rozpaczliwie, niemal teatralnie:
- Wiedźminie, pomóżcie!
- Nie wrzeszcz, słuch mam dobry. Co się stało?
- Żołdacy me gospodarstwo napadli, córę i żonę do stodoły wzięli... panie, ratuj je, błagam!
- Nie mam na to czasu.
- Dziku - wtrąciła się księżniczka - a gdyby to była Ellie? Ta, którą wołałeś przez sen?
  Wiedźmin poczerwieniałby, gdyby mógł. Był wściekły na swoją towarzyszkę... i na siebie. Rzekł jednak do napotkanego człowieka:
- O zapłacie porozmawiamy, gdy będzie po wszystkim.
- Za-zapłacie? Jak-kiej zapłacie?!
- Nie zrobię nic za darmo. Po pierwsze, sakiewkę mam uszczuploną nieco...
- Błagam, panie...
- ... a po drugie, kodeks mi nie pozwala. Poza tym, po co ci poczet dla martwej córy?
  Zakapturzony jegomość zachwiał się na samą myśl o śmierci swych bliskich i wydukał:
- Dobrze p-panie...
- Prowadź więc. Vida, ty poczekaj w domu, który zobaczysz na uboczu za dwa, trzy zakręty. Powiedz, żeś ode mnie, a przyjmą jak swoją.
- Dobrze, wiedźminie - odrzekła dziewczyna i ruszyła w galop, zaś oni dwaj - w dziki cwał, ku wsi Biały Sad.
*
  Niziołek dorzucił do ognia, usiadł w fotelu i znów zaczął cmokać ulubioną fajkę. Nagle ktoś zapukał do niewielkich, okrągłych drzwi.
- Otwarte! - krzyknął, patrząc tępo w ogień. Nawet nie zwrócił uwagi na istotkę, która wkroczyła nieśmiało do izby.
- Ja od mistrza Dervena...
  W tymże momencie zerwał się z fotela i podszedł.
- Kobieta bohatera?
-Nie, fuuuuj!
- Hmm... córka?
- Nie! Coś ty taki ciekawski? Ktoś ty?
- Ja? - Wskazał na siebie palcem podstarzały nieludź. - Jestem Bronek. Ja i krasnolud Shell poznaliśmy Ponurego Dzika poprzez wspólnego znajomego, Grahena. Pan Nobellriks i ja zaś znamy się spod Vergen. Byłem tam istotnym sekretarzem, gdy...
  Wtedy księżniczka ziewnęła pokazowo, dając mówcy do zrozumienia. Ten jednak nie ustępował:
- ... gdy zaczynałem pisać dzieło mojego życia.
- Oh, pisarczyk... Opowiesz o swym tworze?
- Uwielbiam, gdy młodzież chętnie sięga po poważną oraz wyszukaną literaturę. Moja powieść ma miejsce w naszych realiach. Bohaterką jest niejaka Nadzieja. Jednak zmieniłem to słowo na tłumaczenie z Nilfgaardzkiego, który stał się cholernie modny w ostatnich dziesięcioleciach. Tak, czy inaczej, nasza protagonistka trafia do świata pozbawionego magii oraz potworów, czy nieludzi. Ma tam za zadanie uratować owy byt przed straszliwym wrogiem wszystkiego, co dobre...
- Mhm...
- ... lecz po drodze poznaje zabójczo przystojnego i słodkiego w swej, niemoralnej postawie młodzieńca, znanego jako Foltest.
- Robienie z martwego króla zdziczałego fetyszysty i zbrodniarza nie wydaje ci się wstrętne?
- Nie znasz się na sztuce, dziecko! Tak, czy inaczej, Nadzieja i jej wybranek ratują świat, a później zostają jego panami.
- A co z rodzicami tej Nadziejki? Nie będą tęsknić, martwić się?
- Po co rodzice?! Napisze się najwyżej, że nie żyją. Wstawię ten fragment o... tutaj. Między pochodzeniem, a jej monologiem na temat wyglądu typowego podlotka w tymże wieku.
- Niech ci będzie. A tytuł?
- "Historia Pewnej Wybranki" się nada, prawda?
- Panie Bronisławie, niech mnie pan nie zrozumie źle, ale... kto tknie coś takiego?
- Ha! Mówiłem, że nie znasz się na sztuce. A patrz na to. Tą sceną podbiję serca młodych czytelników.
  Twarz dziewczyny zalała się pokaźnym rumieńcem, gdy przeczytała fragment akcji, która miała miejsce w bogato wystrojonej sypialni.
  Niziołek miał rację. Zaledwie kilka miesięcy później każdy arystokrata miał na półce nocnej osobistą kopię książki innej, niż inne.
*
  Derven przyjął kolejny cios w nerki, dalej kuląc się w błocie. Zakapturzony mężczyzna pochylił się nad nim i odkrył swe oblicze. Błysnął medalion cechowy, zaiskrzyły żółte, kocie ślepia. Skórę miał tego samego koloru, co namoknięta od deszczu ziemia, na której przyklęknął. Powalony wiedźmin splunął krwią i wydukał:
- Dopadnę cię.
- Słowa rzucone na wiatr, Dziku. Tam, skąd pochodzę, mówimy na to "pożywka dla gawiedzi"... a ty będziesz teraz pożywką dla wron. Chłopcy, na wóz z nim! I podłożyć mu dowody! - ryknął, wskoczył na konia, po czym ruszył.
*
  Gdy przesłuchiwano zabójcę potworów w wyzimskich lochach, ten nie mógł przypomnieć sobie nic więcej. Nikt jednak nie chciał uwierzyć w tę wersję wydarzeń. Zbyt miażdżące były dowody na to, że był jednym z porywaczy następczyni tronu. Kluczowym faktem było to, że w jego kieszeni znaleziono Wielkie Słońce na czarnym tle... symbol Nilfgaardu.
  Dwa dni i trzy noce pobytu w więzieniu spędził na wołaniu strażnika i próbach przekonania go, co do swojej niewinności. Później przemieniło się to w milczenie... i ciche szlochanie. Nikt nie mógł wtedy uwierzyć, że ma przed sobą wiedźmina. Jednak kot wiedział. Czarny kot, który obserwował Dervena od samego początku jego przygod. Od masakry w pobliskiej karczmie, na trakcie Wyzima-Oxenfurt.
  Ciszę przerywała tylko woda, która zdawała się uderzać o posadzkę coraz głośniej z każdą, spadającą kroplą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top