Racja stanu cz.2
W sali było jakoś ponuro. Redańskie sztandary zafalowały od podmuchu wieczornego wiatru, który wdarł się do komnaty przez uchylone okno. Dijkstra zdjął ze ściany wielki topór o dwóch, fantazyjnie zdobionych ostrzach. Na płaszczyźnie stali widniały wilcze paszcze i powyginane płomienie.
Zerknął na stojącego po drugiej stronie stołu hrabiego. Ten zaś miał przy pasie długą, skórzaną pochwę, a w niej - miecz zakończony bogato zdobioną, srebrną głownią. Obaj przywdziali czarne uniformy i ruszyli w kierunku wyjścia.
Szatyna zatrzymała łuczniczka z kręconymi lokami koloru blond i szepnęła:
- Nie opuszczaj mnie znowu...
- Mirabelle, muszę towarzyszyć królowi - wycedził, nawet na nią nie spoglądając.
- Caleb, przestań wreszcie traktować mnie jak powietrze! - krzyknęła, a echo odbiło się od ścian i wróciło.
Król ruszył dalej, do sąsiedniej komnaty, zostawiając kochanków samych. Kobieta znów się odezwała, już o wiele ciszej:
- Nie kochasz mnie już? - Nagle poczuła jego delikatną, chłodną dłoń na swym policzku. Powoli sunęła od ucha do podbródka i z powrotem. Wtuliła się w nią, przymrużyła oczy i już jej twarz znajdowała się ledwie kilka milimetrów od jego ust. Pocałunek nastąpił nagle i zdawał się trwać całe wieki. Wreszcie jednak, skończył się.
- Wrócę jeszcze przed pierwszymi śniegami.
- Tylko oszczędnie z gwałtami. - Uśmiechnęła się szelmowsko i puściła hrabiego wolno.
*
Wiedźmin i dziewczyna, oboje lekko bladzi i z czarnymi włosami, wjechali na rynek, rozstawiony nieopodal Drzewa Wisielców. Zabójca potworów kazał nie patrzeć na nie swej, młodej towarzyszce.
Nagle, niemal zeskoczyła z konia i pomknęła w stronę kolorowego kramu, który zdobiły realistycznie namalowane jednorożce i smoki w najróżniejszych, szalonych, kolących oczy kolorach.
- Mistrzu Dervenie, rzućże okiem! Jakie śliczne konie na biegunach, lalki... ile łakoci, owoców...
- Vida, wracaj na konia.
- Ojeeeej, ten, drewniany mieczyk jest piękny! Patrz, ma nawet redański herb.
- Vida...
- Kupisz mi taki? Proooooooszę...
- Ile ty masz lat?
- Siedem i pół - rzekła i wyprężyła dumnie pierś.
- To kupię ci, jak będziesz miała osiem. Teraz nie mam pieniędzy.
- To niesprawiedliwe! - krzyknęła i tupnęła obcasem.
- "Nie" znaczy nie.
- Ponoć jestem księ... - Wtedy Ponury Dzik zatkał jej usta.
- Dobrze, kupię ci to diabelstwo. Ekhem, dobry człowieku! - zwrócił się do fantazyjnie odzianego sprzedawcy. Wtedy ten wyszczerzył pozbawione zębów, wstrętnie wyglądające dziąsła.
- Fuuuj! - Księżniczka odsunęła się lekko, obejmując nogę wiedźmina.
- Vida, zachowuj się. Miły panie, po ile te miecze?
- tsydzieśścji olenuf - wydukał szczerbaty, jeszcze szerzej się uśmiechając.
- Trzydzieści?! To tylko pomalowany kawał sztachety! I to pewnie z tamtego ogrodzenia! - Derven wzkazał palcem na płot, w którym brakowało kilku desek.
- Bissnes jest bissnes - zarechotał kupiec, gubiąc nieco śliny przy niemal każdej sylabie.
- Wrrr... dobra - wydukał warkliwie łowca i rzucił drobny mieszek, wcześniej wyciągając z niego kilka monet.
Wręczył towarzyszce zabawkę i obejrzał się wokół. Nasłuchiwał... i usłyszał treść szeptów. Gdy znów zwrócił wzrok ku drobnej następczyni tronu, ta miała już swój oręż zawieszony tak, jak on, na plecach, niby kołczan.
- Mistrzu Dervenie...
- Tak?
- Jak dorosnę, to kim ja będę? Bo ja nie chcę...
- Ale musisz - wtrącił. - Takie jest Twoje przeznaczenie.
- Ale ja... ja...
-No co?
- Gdybym nie była jego córką... to czy mogłabym zostać wiedźminką?
Dzik Znikąd zamarł na chwilę. Ta, mała istotka widziała wymarzone życie w tym, co on miał za przekleństwo. Uśmiechnął się. Na chwilę, bardzo krótką, ale jednak. Natychmiast spoważniał ponownie.
- Musimy jechać dalej. Chodź, pomogę ci wsiąść na konia.
Fragment taki krótki, gdyż zauważyłem, że ujęcie reszty rozdziału w jednej części oznaczałoby zdecydowanie zbyt długi tekst, jak na typowego Wattpadowicza. Nie oszukujmy się, nie każdy kocha czytać fragmenty, które mają tysiące słów. Tymczasem, do zobaczenia wkrótce!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top