Rozdział 4
Moje plecy zderzyły się z zimną ścianą, a ułamek sekundy później poczułam lodowatą dłoń, zaciskającą się na mojej szyi. Odruchowo chciałam złapać oddech, ale bezskutecznie. Bellatrix przybliżyła swoją twarz, wykrzywioną w paskudnym uśmiechu. Odsunęłam głowę do tyłu na tyle, ile potrafiłam, ale wiedziałam, że nie jestem w stanie uciec od jej przenikliwego, pełnego nienawiści spojrzenia. Przełknęłam ślinę, co wcale nie było łatwe, zważając na ściśnięte gardło. Byłam bezsilna, nie mogłam się ruszyć, nie mogłam zrobić nic, co mogłoby mnie uratować przed nieuniknionym. Kilka sekund później zostałam boleśnie rzucona na twardą posadzkę, a chwilę potem zmiażdżona butem kobiety. Próbowałam uciec od jej spojrzenia, od jej słów, próbowałam robić wszystko, byleby tylko jej nie słuchać. Przeniosłam więc wzrok w bok, z policzkiem przyciśniętym do chłodnej podłogi, prosto na młodego blondyna, który siedział z zaciśniętą szczęką w fotelu i bacznie mnie obserwował. W ręku trzymał szklankę z brunatną cieczą. Usłyszałam, jak wyszeptał:
—Wiem, że na mnie lecisz.
Ale wcale nie zauważyłam, żeby poruszał ustami. Jego szczęka w dalszym ciągu była zaciśnięta. Byłam bliska rozpaczy, łzy spływały po moich policzkach, a on tylko patrzył obojętnym wzrokiem na swojego wroga. Bezgłośnie błagałam go o pomoc. Nawet nie drgnął, kiedy Bellatrix zaczęła boleśnie pisać różdżką jedno słowo na mojej ręce, a ja zaczęłam wrzeszczeć.
Zerwałam się z łóżka słysząc czyiś pisk, dopiero po chwili orientując się, że słuchałam samej siebie. Zamknęłam usta i od razu zapaliłam lampkę nocną, nagle przerażona wszechobecną ciemnością. Rozejrzałam się spanikowana, oddychając ciężko i dopiero widząc, że nikogo nie ma w pomieszczeniu, trochę się uspokoiłam. Próbując uregulować własny oddech, spojrzałam w dół na własne ręce i znów krzyknęłam, widząc, że paznokciami zdrapałam skórę na ręce do krwi w miejscu, gdzie kiedyś był napis. Uniosłam dłonie wewnętrzną stroną do siebie i zagryzłam dolną wargę, widząc własną krew. Nie odwracając od nich wzroku wstałam z łóżka i ruszyłam do łazienki. Nie czułam żadnego bólu, kiedy przemyłam otwartą ranę wodą. Nie czułam go też, gdy zamykałam ranę zaklęciem. Nie czułam nic, oprócz strużek potu, spływających po mojej twarzy i zlewających się ze łzami. Podniosłam wzrok na obszerne lustro, opierając się równocześnie rękami o umywalkę. Spojrzałam na własne, żałosne odbicie. Cienie pod oczami, nieogarnięte włosy, blada skóra.
Co się ze mną działo? Ile to jeszcze będzie trwać? Potrzebowałam poważnej pomocy. Jeśli jej nie dostanę, w końcu nie wytrzymam psychicznie. Dlaczego właściwie codziennie mi się to śni? Przecież Bellatrix jest w Azkabanie, a kiedy widzę Malfoy'a, wcale się go nie boję, nie jestem przerażona, nie wracają wspomnienia. Nie dzieje się nic, więc dlaczego, kiedy tylko kładę się spać, mój koszmar zaczyna się od nowa?
Odepchnęłam się od umywalki i rozebrałam, po czym weszłam pod prysznic. Nie miałam tutaj wanny, ale w razie gdybym potrzebowała prawdziwej kąpieli, zawsze mogłam udać się do Łazienki Prefektów. Teraz jednak wolałam nie wychodzić z własnego dormitorium i plątać się samotnie po zamku. Odkręcając kurek z zimną wodą, wróciłam myślami do siódmego piętra i tajemniczego zielonego światła.
Co ono mogło oznaczać? Może po prostu ktoś rzucił jakieś zaklęcie? Ale jeśli tak, to dlaczego nie słyszałam żadnego słowa, ani nikogo nie widziałam? Przecież ktoś musiałby je rzucić. Ktoś musiał tam być i spowodować rozbłysk zielonego światła. Ale kto, i jak rozpłynął się w powietrzu? Tak po prostu? Koniecznie musiałam się przyjrzeć tej sprawie z bliska. I może lepiej na razie nie mówić o tym Malfoy'owi. Nie sądziłam, żeby był dobrym materiałem na ratowanie świata magicznego (oczywiście potencjalnie, wcale nie zakładałam, że jest w niebezpieczeństwie). Zresztą bądźmy szczerzy, ten blond przystojniaczek prędzej przyczyniłby się do jego zakłady niż ratowania.
Przez moje plecy przebiegł nagle nieprzyjemny, zimny dreszcz i wcale nie był on spowodowany lodowatą wodą, ani piekącymi ranami na dłoniach. Przypomniałam sobie, że w moim śnie pojawiło się coś, czego nigdy wcześniej nie było.
„Wiem, że na mnie lecisz"
Niemal usłyszałam ten szept we własnej głowie i znów poczułam zimny prąd na plecach. Szybko zakręciłam wodę i wyszłam spod prysznica.
Teraz jeszcze bardziej nie rozumiałam dlaczego śnił mi się Malfoy, mówiący takie rzeczy. No jasne, wydarzenia z wczorajszego dnia przeplatają się w snach, ale przecież to było bez sensu. No bo jak można by było lecieć na własnego najgorszego wroga i bohatera swoich koszmarów? To popieprzone. Nie wiedziałam dlaczego się tym tak przejmowałam, a jednocześnie z jakiegoś powodu nie mogłam wyrzucić z głowy jego słów.
***
Tej nocy już nie zasnęłam. Bałam się, że tym razem przyśniłby mi się Malfoy, próbujący mnie na przykład zgwałcić, a to byłaby jeszcze większa trauma, trwająca prawdopodobnie do końca życia. Jeszcze przez chwilę przyglądałam się jej gładkiej skórze swojego przedramienia. A później zaczęłam czytać, więc zeszło mi aż do czasu, kiedy mój mugolski budzik zadzwonił. Z westchnieniem go wyłączyłam, zamknęłam książkę, odkładając ją ostrożnie na regał i zajęłam się codziennymi czynnościami, próbując jakoś zakryć oznaki zmęczenia na mojej twarzy.
Gdy wyszłam z dormitorium, czułam potworne zmęczenie i nie miałam pojęcia, jak przetrwam ten dzień, nie zasypiając na żadnej z lekcji. Kiedy przekroczyłam próg Wielkiej Sali, mimowolnie zerknęłam w stronę stołu Slytherinu i otworzyłam szeroko oczy widząc, że Malfoy był w kiepskim stanie. Miał tak samo podkrążone oczy jak ja, włosy w nieładzie, a dodatkowo zauważyłam jeszcze, że z jego twarzy zniknął przebiegły uśmieszek. Niestety nie na długo. Gdy tylko podniósł na mnie wzrok, znów przybrał na siebie tę cyniczną maskę. Szybko przestałam się na niego gapić i przyspieszyłam kroku, żeby jak najszybciej znaleźć się przy swoim stole. Po drodze jednak usłyszałam wiele dziwnych rzeczy.
— Patrz, to Hermiona Granger. Wygląda tak samo beznadziejnie, jak Draco.
— Pewnie mieli upojną noc.
— Draco w życiu nie dotknąłby szlamy.
— Słyszałeś, że Granger się w nim zakochała?
— Biedactwo, pewnie słyszała, jak Draco pieprzył się wczoraj z inną za ścianą.
— I ona go podglądała!
— Podobno mają wspólną łazienkę. Ciekawe, czy Granger podgląda go też pod prysznicem...
— Co? — zapytałam głośno, stając jak wryta i wbiłam zszokowane spojrzenie w Astorię Greengrass. Ona tylko zachichotała i wymieniła znaczące spojrzenia z koleżanką obok. Przewróciłam oczami, zastanawiając się, jak to możliwe, że tak głupia istota mogła się w ogóle urodzić. Jednocześnie czułam na sobie wzrok Malfoy'a, który zapewne siedział niedaleko, ale nie odważyłam się na niego spojrzeć.
— Nie mamy wspólnej łazienki. I nie obchodzi mnie co ten niewyżyty kutas robi — syknęłam tylko, będąc zbyt zmęczoną, by wymyślać jakieś cięte riposty, po czym ruszyłam do stołu Gryffindoru.
Gdy usiadłam obok przyjaciół, burknęłam tylko „cześć", nie włączając się do rozmowy. Wszystkie czynności wykonywałam mechanicznie, jednocześnie zastanawiając się dlaczego Malfoy wyglądał tak... źle.
Chwyć nóż i zamocz go w dżemie.
Szczerze nie sądziłam, żeby faktycznie uprawiał w nocy z kimś seks. To znaczy, oczywiście był do tego zdolny, wiedziałam, że to byłoby w jego stylu, ale intuicja podpowiadała mi, że tego nie zrobił.
Posmaruj kromkę chleba dżemem.
Nie, żeby mnie to obchodziło.
Odłóż nóż.
A jeśli słyszał moje wrzaski? Poczułam, jak krew odpływa z mojej twarzy, ale po chwili uświadomiłam sobie, że przecież rzuciłam zaklęcie, tłumiące dźwięki. Nie. Nie mógł mnie słyszeć. Ale to trochę popieprzone, jeśli on faktycznie z kimś się bawił, a za ścianą ja darłam się, przeżywając na nowo koszmar, jakim było moje życie.
Weź kubek.
Może po prostu wyglądał tak kiepsko, bo był zmęczony. Może nie mógł spać. Może wcale nie jest taki twardy, jakiego udaje.
Nalej herbaty do kubka.
Na moje nieszczęście dzisiaj nie usiadłam tyłem do ich stołu. Uniosłam wzrok i zauważyłam, że siedzi centralnie naprzeciwko mnie, idealnie ustawiony w oddali między sylwetkami Harry'ego i Rona. Przyglądałam się mu przez chwilę, jak znudzony mieszał łyżeczką zawartość swojego kubka, podpierając głowę ręką. Ciekawe, czy teraz plotki się rozniosą i wszyscy uwierzą, że lecę na Malfoy'a. Wzdrygnęłam się, słysząc w głowie jego spokojny głos z mojego snu.
„Wiem, że na mnie lecisz"
Nasyp dwie łyżeczki cukru i wymieszaj.
Właściwie, trudno było na niego nie lecieć. Nawet ja musiałam przyznać, że był przystojny. Przynajmniej teraz, gdy ogarnął już tą przylizaną, przydługą fryzurę, którą nosił od ostatnich kilku lat. Mimo jego ironicznego wyrazu twarzy i zbyt wysokiego ego, był całkiem atrakcyjnym mężczyzną. W gruncie rzeczy był też inteligentny, a to (przyznaję z bólem serca) jedna z najważniejszych cech, które ceniłam u facetów. Mimo tego, Malfoy nigdy mi się nie podobał, być może przez to, jak wiele przykrych rzeczy mnie przez niego spotkało.
W mojej głowie nagle pojawił się obraz jego nagich pleców, gdy przyłapałam go na przebieraniu koszuli. Poczułam, że robi mi się gorąco. Co się ze mną działo?
Blondyn nagle podniósł wzrok i spojrzał prosto na mnie, jakby wyczuwając, że ktoś go obserwuje. Chociaż siedział daleko, doskonale widziałam, co wyraża jego stalowe spojrzenie. Lekkie zaciekawienie, połączone z ironią i nienawiścią oraz nutka wyzwania. Poczułam, jak (nie wiedzieć czemu) po moim ciele przeszedł prąd, a ułamek sekundy później poczułam czyjąś ciepłą dłoń na swojej.
— Wszystko w porządku, Hermiona? — usłyszałam głos Ginny i dopiero wtedy ocknęłam się, patrząc ze zdziwieniem na przyjaciółkę.
Zmusiłam się do uśmiechu.
— Tak, czemu pytasz? — zapytałam lekko, a ona skinęła w stronę mojej ręki.
— Bo od kilku minut machasz łyżeczką w powietrzu.
— Oh — wymamrotałam tylko, patrząc na swoją dłoń, która razem z łyżeczką znajdowała się kilka centymetrów od kubka z herbatą.
Świetnie, jeszcze robię z siebie idiotkę.
Westchnęłam, kładąc łyżeczkę na stół i uniosłam kubek z niesłodką herbatą do ust, posyłając jej przepraszający uśmiech.
— Ciężka noc? — przyjaciółka nie dawała za wygraną, patrząc na mnie z troską. Kiwnęłam tylko głową. Gdyby tylko wiedziała, jak rano rozdrapałam sobie skórę do krwi...
— Może przyjdę do ciebie dzisiaj na noc? Musisz w końcu się wyspać.
— Nie, Ginny. Nie ma sensu. Już tego próbowałyśmy. To nic nie da, a do tego ty się nie wyśpisz.
— To nic, jeśli tylko mogę ci pomóc.
— Nie — przerwałam jej — Naprawdę doceniam to i kocham cię, ale poradzę sobie z tym sama. Już jest lepiej — skłamałam.
Wcale nie było lepiej, było gorzej.
— Ok — powiedziała cicho i uśmiechnęła się do mnie, po chwili zmieniając temat .
— Widziałam, że byłaś wczoraj na imprezie.
Westchnęłam.
— Przyszłam tylko nakopać Malfoy'owi do dupy — odparłam, wzruszając ramionami, a ruda zachichotała.
— Taaak, słyszałam, że trochę się pokłóciliście. Serio go podglądałaś?
— To był przypadek! — powiedziałam szybko, od razu się uśmiechając — Chciałam tylko zobaczyć czy już wyszedł, nie moja wina, że się przebierał na środku salonu.
Ginny posłała mi uwodzicielskie spojrzenie, poruszając przy tym zabawnie brwiami. Już otwierałam usta, żeby coś dopowiedzieć, ale w tej chwili odezwał się Ron.
— Miona, pamiętaj, że dzisiaj jest sparing. Musisz przyjść nam kibicować — powiedział niewyraźnie, przeżuwając kawałek kiełbasy. Przełknęłam ślinę, przypominając sobie wczorajszy wieczór, kiedy Ron kompletnie nawalony powiedział mi, że mnie kocha. Obiecałam mu, że porozmawiamy o tym dzisiaj, ale jak tak teraz na niego patrzyłam, to z ulgą mogłam stwierdzić, że nawet tego nie pamiętał i alkohol najwyraźniej namieszał mu w głowie.
— Przyjdę — odparłam tylko, posyłając mu ciepły uśmiech.
Wcale nie miałam ochoty patrzeć na to, jak banda dzieciaków rzuca sobie piłkę i lata w kółko. Ale czego się nie robi dla przyjaciół?
**
Dzisiaj jeszcze czekała mnie pierwsza lekcja z nowym nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią. Wszyscy zdawali się być podekscytowani poznaniem nowego nauczyciela, jednak ja myślałam tylko o tym, żeby iść spać. Byłam wyczerpana, psychicznie i fizycznie. Oddałabym wszystko za kilka godzin normalnego, spokojnego snu. Przycisnęłam mocniej książkę do piersi i przyspieszyłam kroku tak, że Harry i Ron musieli za mną biec. Jak zwykle wyłączyłam się z rozmowy. Przyjaciele doskonale wiedzieli, że nie jest ze mną dobrze, ale wiedzieli też, że są w tym przypadku zupełnie bezradni, więc najwyraźniej stwierdzili, że dadzą mi spokój. Nie miałam im tego za złe, a nawet byłam im wdzięczna. Naprawdę nie miałam ochoty wałkować w kółko tego samego tematu.
Niestety lekcje z nowym nauczycielem mieliśmy ze znienawidzonymi ślizgonami. Jednak gdy tylko weszłam do klasy i usiadłam w pojedynczej ławce, a po moich obu stronach dwaj przyjaciele, rozejrzałam się wokół i zauważyłam, że ta nienawiść nie jest tak widoczna, jak kiedyś. Być może była to kwestia wczorajszej imprezy, z której moi znajomi wrócili dopiero w środku nocy. Jakiś gryfon pochylał się nad siedzącą ślizgonką, opowiadając coś do jej ucha, a ona chichotała pod nosem. Dean rozmawiał z Blaisem Zabinim, jakby byli najlepszymi kumplami od lat. Ginny miała rację, rzeczywiście topór wojenny został zakopany. Zerknęłam do tyłu, na Malfoy'a, który siedział dumnie na swoim krześle i lekceważącym spojrzeniem przyglądał się sytuacji w sali.
No ten to się nigdy nie zmieni.
Nagle do klasy wszedł nauczyciel, powodując, że Draco zdjął nogi ze stołu. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna pewnie kroczył po posadzce, by w końcu stanąć na podium i omieść wzrokiem wszystkich zebranych. Machnął różdżką i na tablicy za nim pojawiło się jego imię i nazwisko, wykaligrafowane pięknym, pochyłym pismem.
— Witam. Nazywam się Kevin Winslet i będę w tym roku uczył was Obrony Przed Czarną Magią — zaczął z wyraźnym, angielskim akcentem, po czym zaczął przechadzać się po podium, splatając dłonie za plecami – Pewnie wielu z was uważa, że skoro Voldemorta już nie ma, to nie ma przed czym się bronić. Skoro tak myślicie, to widocznie jesteście zbyt głupi, żeby tutaj być.
Uniosłam kącik ust do góry, wpatrując się w nauczyciela. Mówił krótko i rzeczowo. Lubiłam takich ludzi.
— W czarodziejskim świecie czai się wiele zagrożeń i myślę, że absurdem byłoby, gdybyście zginęli z ręki trytona, podczas gdy wasi bliscy i znajomi polegli w obronie zamku — powiedział, po czym popatrzył na mnie i o ile mi się nie przewidziało, posłał mi lekki uśmiech.
Kurcze, zaczynałam go lubić. Jako jeden z nielicznych pamiętał jeszcze o wojnie i mówił o tym z prawdziwym szacunkiem.
— Dlatego też — kontynuował — Na moich lekcjach będziemy uczyć się jak walczyć z centraurami, druzgotkami, akromantulami, boginami i wszelkimi innymi stworzeniami, które są potencjalnym zagrożeniem. W związku z tym, będziemy robić sobie częste wycieczki do Zakazanego Lasu. Jakieś pytania?
Puchon z tyłu podniósł niepewnie dłoń do góry.
— Czy to dozwolone? — zapytał, a po klasie przebiegł szmer szeptów. Faktycznie, wstęp do Zakazanego Lasu w dalszym ciągu był zabroniony.
— Umówmy się, że to ja ustalam zasady, chłopcze — odparł chłodno nauczyciel, a sekundę później posłał mu przyjazny uśmiech.
Zmarszczyłam brwi. Dość zmienne humorki miał ten profesor. Ale i tak większość dziewczyn z pomieszczenia już się w nim zakochało, bo prawie wszystkie wręcz leżały na ławkach i patrzyły na niego rozmarzonym wzrokiem. Sama go polubiłam, ale byłam na tyle rozsądna, że wiedziałam, że zakochanie się w nauczycielu zawsze się źle kończy. Przynajmniej w każdym mugolskim filmie, który oglądałam kończyło się źle. A filmy nie kłamią.
Draco
Od pierwszego dnia zastanawiałem się po co właściwie wróciłem do tej szkoły. I tak niczego tutaj się nie nauczę. Nie umiałem już beztrosko robić co chcę, imprezować, cieszyć się życiem. Byłem jakby wyprany z emocji. Jedyną rozrywką było wkurwianie Granger, ale nawet to już nie dawało mi takiej satysfakcji, jak kiedyś. Być może dlatego, że ona uodporniła się na moje docinki i już nie robiły na niej takiego wrażenia. Zresztą z biegiem czasu Granger naprawdę stała się silna. Tylko ona odważyła się przywalić mi w twarz, za co jeszcze bardziej jej nienawidziłem, ale z drugiej strony musiałem przyznać, że całkiem mi wtedy zaimponowała. A Blaise do końca trzeciej klasy nie dawał mi spokoju i ciągle się nabijał. Myślałem, że wrabiając Granger w to, że na mnie leci znowu poczuję tą dziką satysfakcję i spełnienie, płynące w żyłach, że zrobiłem jej na złość, ale nic z tego.
Pamiętałem, jak na imprezie rozwścieczona odwróciła się i wyszła, za nią podreptał Wieprzlej, a ja spojrzałem z uśmiechem na Blaise'a, mówiąc mu, że wygrałem zakład. Jednak przyjaciel nie był na tyle głupi i doskonale wiedział, że Granger dalej mnie nienawidziła.
Dokopanie szlamie nie poprawiło mi humoru, więc spróbowałem przelecieć jakąś laskę. Zanim w ogóle porządnie się rozejrzałem po dormitorium, na moich kolanach usiadła już Astoria Greengrass i zaczęła mnie całować. Wykorzystałem więc okazję i po chwili niosłem ją już na rękach do swojej starej sypialni. Kiedy rzuciłem dziewczynę na łóżko i zacząłem odpinać koszulę, spojrzałem na nią z góry i nagle mi się odechciało. Zatrzymałem się w miejscu, z palcami ściskającymi guzik i patrzyłem na nią, zastanawiając się co do cholery się ze mną działo. Wydawała się nijaka. Była tak samo dziwkarsko ubrana, jak wszystkie. Była taka sama, jak wszystkie. Patrzyła na mnie tak samo jak wszystkie. Nie różniła się niczym.
— Co jest? — zapytała cicho, sięgając dłonią do mojego torsu.
Uśmiechała się idiotycznie, czekając na mój ruch, a ja zlustrowałem ją wzrokiem, po czym odwróciłem się i bez słowa wyszedłem. Opuściłem całe towarzystwo, nawet nie żegnając się z Blaisem i wróciłem do własnego dormitorium. Specjalnie się nie spieszyłem, żeby czasem nie trafić na Granger. Minąłem się za to z jej rudym kumplem, który bełkotał do siebie jakieś nerwowe zdania, jakby ćwiczył przemowę i próbował wytargać sobie rękami te kudły z głowy. Nawet nie chciało mi się rzucać żadną ripostą w jego stronę. Niczego mi się nie chciało. Wszedłem do dormitorium, rozebrałem się do bokserek i nalałem sobie ognistej z barku, po czym podszedłem do okna i spojrzałem na rozciągające się jezioro, popijając alkohol. Przez chwilę miałem ochotę po prostu pójść popływać. Poczuć chłód wody, pozwolić, żeby zmyła ze mnie wszystkie myśli. Być przez chwilę sam, oczyścić umysł. Byłem zmęczony, choć właściwie nie wiedziałem czym. Być może właśnie udawaniem, przyklejoną maską do twarzy. Wszyscy myśleli, że byłem samowystarczalny, że to ja dyktuję zasady, jednak prawda była taka, że ja całe życie podporządkowywałem się ojcu, potem Voldemortowi, chociaż wcale tego nie chciałem.
Nie chciałem taki być, a teraz już nie potrafiłem być inny.
W moich żyłach płynęła nienawiść i nie umiałem już czuć niczego innego. Chwytałem się tej nienawiści, jakby odczuwanie jej było dla mnie ostatnią oznaką człowieczeństwa. Bałem się, że gdy przestanę ją czuć, przestanę czuć cokolwiek. Do reszty pogrążę się w mroku i będę już tylko pustym ciałem. Marionetką dla kolejnej osoby, która będzie mną sterować. Gdzieś głęboko w środku, moja dusza tonęła i błagała, by ktoś wyciągnął do niej rękę. A jednocześnie nie potrafiłem sobie wyobrazić, że miałbym się zmienić. Nie potrafiłem sobie wyobrazić siebie z jakąś kobietą, śmiejących się z przyziemnych spraw.
Już było dla mnie za późno.
Nagle coś dużego uderzyło z hukiem w okno powodując, że aż się cofnąłem, cudem utrzymując szklankę w dłoni. Zmarszczyłem brwi, widząc jak głupia sowa niezdarnie podnosi się na parapecie, po czym wbija we mnie swój wzrok. Do wstążki na szyi miała przywiązaną kopertę. Odstawiłem whisky na stolik i otworzyłem okno, wpuszczając do środka chłodne powietrze. Sowa w ogóle się nie poruszyła, tylko patrzyła na mnie czarnymi oczami.
— I co się tak gapisz? — burknąłem do niej, w tym samym czasie odwiązując list. Jakby w odpowiedzi, sowa dziabnęła mnie w dłoń i od razu odleciała. Spojrzałem jeszcze za nią i pokręciłem głową z niedowierzaniem, ignorując cienką strużkę krwi, spływającą po mojej skórze. Już chciałem rzucić na nią Avadę, ale w ostatniej chwili sobie odpuściłem. Odwróciłem się, zamykając okno i oparłem się o ścianę, patrząc na kopertę, na której napisane było jego słowo.
„Draco"
Z westchnieniem otworzyłem ją i wyciągnąłem estetyczną białą kartkę, na której widniało jedno, suche zdanie.
Musimy porozmawiać.
I podpis: „Lucjusz Malfoy"
Wziąłem głęboki oddech, po czym z wrodzonym spokojem przerwałem kartkę na pół i wrzuciłem do kominka. Skoro miałem odciąć się od ojca i jego rygorystycznych zasad, od czegoś trzeba było zacząć. Nawet nie potrafił podpisać się, jak normalny rodzic. Na przykład "tata", tylko musiał pokazać swoją dumę i wyniosłość nawet w takim czymś, jak głupi list do syna. Sięgnąłem po nową kartkę i bez emocji napisałem jedno zdanie.
Pocałuj mnie w dupę.
Nie musiałem się podpisywać. Nawet nie obchodziło mnie czego ode mnie chciał. Podałem list swojej sowie i wypuściłem ją przez okno, mówiąc, by zaniosła to do domu.
Dom. Co za dziwne słowo. Rezydencja Malfoyów właściwie nie miała w sobie nic z tych ciepłych, rodzinnych domów. Kojarzyła się z chłodem, surowością i arystokracją. Już bardziej Hogwart był dla mnie domem, chociaż znieważyłem go, odwracając się przeciwko niemu w tamtym roku. Miałem dosyć takiego życia. Zamierzałem wyprowadzić się daleko od rodziców, gdy tylko skończę szkołę. Uświadomiłem sobie, że tak naprawdę nie miałem miejsca, które wspominałbym z uśmiechem i to sprawiło, że kompletnie zepsuł mi się humor i nie miałem nawet ochoty już pić. Zerknąłem jeszcze na drzwi, dzielące mnie od dormitorium gryfonki i odrzuciłem od siebie myśl, by pójść ją podenerwować. Tej nocy zasnąłem z poczuciem samotności i bezsilności wobec własnego losu.
Następny dzień nie był wcale lepszy. Nie dostałem wiadomości od ojca, jak na razie. Być może osobiście zamierzał tu przyjechać, automatycznie łamiąc areszt domowy. Wyobraziłem sobie jak rzuca na mnie zaklęcie Cruciatus, a ja traktuję go tym samym. Nie zasługiwał na nic lepszego. Przed całkowitym odcięciem się od rodziny powstrzymywała mnie jedynie mama. Uwikłana w ten koszmar tak samo jak ja, bez prawa głosu i własnego zdania. Bez wyboru. Całkowicie podporządkowana ojcu. A jednak nie była taka, jak on. Martwiła się o mnie, robiła wszystko, by zapewnić mi bezpieczeństwo, zupełnie jakby chciała zrekompensować mi tym samym to, że w ogóle zostałem w to wplątany. Wielokrotnie widziałem, jak w środku nocy siedziała w salonie w ulubionym fotelu, owinięta kocem. Nie wydawała z siebie żadnego dźwięku, jednak po jej policzkach spływały mieniące się w świetle ognia krople łez. Było mi jej żal. Ja miałem całe życie przed sobą, ona utknęła z potworem na zawsze. I nie mogłem nic zrobić.
Siedziałem zamyślony w Wielkiej Sali kompletnie wyłączony z rozmowy na temat wczorajszej imprezy, gdy nagle szepty się ożywiły i zauważyłem, że do pomieszczenia weszła Hermiona Granger. Wyglądała fatalnie, jej włosy były w nieładzie, wyraz twarzy zmęczony, a wzrok zmętniały. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się co takiego się stało, że szlama jest taka niewyspana. Doskonale wiedziałem, że to nie było przeze mnie. Nie sądziłem, żeby przeżywała moje chamstwa aż tak dogłębnie. Szła przed siebie, ściskając kurczowo przy piersi czerwony notes i starała się nie patrzeć w moją stronę, ale gdy Astoria palnęła coś o podglądaniu pod prysznicem, ta od razu wyjechała do niej z mordą. Uniosłem kącik ust do góry, chichotając pod nosem jeszcze chwilę po tym, jak dziewczyna się oddaliła.
— Co cię tak bawi, Draco? — burknęła Astoria, patrząc na mnie z wyrzutem. Chyba wciąż miała za złe to, że wczoraj ją zostawiłem w łóżku.
— Ty, skarbie — odpowiedziałem, lustrując ją powoli wzrokiem.
Ona jednak nie dała się podejść, odrzuciła włosy do tyłu i spojrzała na mnie z pewnością siebie.
— Wczoraj mówiłeś co innego.
— Wczoraj ja w ogóle nic do ciebie nie powiedziałem, bo odstawiłaś przede mną dziwkarskie przedstawienie i musiałem cię opuścić, zanim zrobiłabyś coś, czego bym żałował.
— Czego ty byś żałował? A nie czasem ja?
— Nie. Ja bym żałował, że tylko straciłem czas — odparłem z uśmiechem, po czym odwróciłem się do niej tyłem i wróciłem do bezsensownego mieszania herbaty.
Po lekcjach zamierzałem iść od razu do dormitorium, ale oczywiście Blaise miał dla mnie inne plany, a ja nie mogłem odmówić. Jako kapitan drużyny quidditcha byłem wręcz zobowiązany, żeby iść na sparing konkurencji i przyjrzeć się dokładnie ich strategii. Siedzieliśmy więc w piątkę z innymi ślizgonami na trybunach i patrzyliśmy w skupieniu na boisko. Wokół było niewiele osób. Zaledwie kilkoro z Hufflepuffu i Gryffindoru. W końcu gra mi się znudziła, a właściwie w ogóle nie udało mi się na niej skupić, bo w głowie miałem tylko świadomość tego, że zmarnowałem swoje dzieciństwo i młodość. Zacząłem się więc rozglądać i po lewej stronie, dwa sektory dalej, zobaczyłem samotnie siedzącą kulkę kasztanowych kudłów, pochyloną nad jakimś zeszytem. Uśmiechnąłem się szyderczo, ale zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, Blaise ją zauważył.
— O, Hermiona. Co ty na to, żeby wdrożyć nasz zakład w życie? — zapytał entuzjastycznie, po czym nie czekając aż mu odpowiem, zawołał dziewczynę po imieniu. Za pierwszym razem w ogóle nie zareagowała, wciąż zawzięcie bazgrząc w zeszycie. Za drugim leniwie podniosła głowę i posłała lekceważące spojrzenie w naszą stronę. Za trzecim definitywnie się wkurzyła, bo z impetem odrzuciła pióro i uniosła dłoń, pokazując Blaise'owi środkowy palec, po czym wróciła do pisania. Zaśmiałem się pod nosem.
Ta dziewczyna nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.
— Ah, uwielbiam ją! — krzyknął Blaise, patrząc na mnie z szerokim uśmiechem — Jest taka zadziorna, że od razu mam ochotę ją przelecieć. Chodź, Smoku! — wykrzyknął jeszcze, klepnął mnie w plecy i podniósł się z siedzenia, podążając ochoczo w jej stronę. Uniosłem brwi i z osłupieniem wpatrywałem się w przyjaciela, jak dziarsko szedł w stronę gryfonki.
To było dziwne. Po pierwsze, dziwny był sam fakt, że Blaise użył jej imienia, jakby byli dobrymi kumplami. Po drugie, powiedział, że ma ochotę ją przelecieć. Blaise przelecieć Granger? Przecież to niemożliwe, żeby ona się mu podobała. Przecież on mógł mieć każdą, zupełnie jak ja.
Na samą myśl zachciało mi się rzygać.
Zaciekawiony podążyłem za nim i usiadłem po prawej stronie dziewczyny, a on po lewej. Ta podskoczyła i szybkim ruchem zamknęła notes, przyciskając go mocno do siebie, ukrywając przed nami swój sekret. Strzegła go, jak największy skarb, obejmując obiema rękami. Blaise nie zwrócił na to uwagi, tylko objął ją (na co zareagowałem skrzywieniem) i zaczął podrywać, a ja przyglądałem się notesowi. Zaciekawiony ostrożnie sięgnąłem po niego ręką, ale gdy tylko go dotknąłem, Granger podskoczyła i w sekundzie dostałem notesem w głowę.
— Ała, za co? — zapytałem ze śmiechem, łapiąc się za głowę.
— Zajmij się swoim prywatnym życiem, Malfoy! — warknęła, po czym wkurzona, ignorując zarówno mnie, jak i Diabła, objęła ponownie czerwony zeszyt rękami i zaczęła z nagłym skupieniem oglądać trening.
— Właśnie, Smoku. Zajmij się swoim prywatnym życiem, bo płoszysz mi zdobycz — odezwał się przyjaciel, patrząc na mnie ponad kudłami Granger. Spojrzałem na niego z niedowierzaniem i już otwierałem usta, żeby mu się odciąć, ale gryfonka znowu wybuchła.
— Nie jestem jeleniem, żebyś sobie mógł na mnie polować, Blaise! — wrzasnęła, po czym rozwścieczona zerwała się z ławki i szybkim krokiem skierowała się do wyjścia. Odprowadziłem ją wzrokiem, cudem powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem.
Spojrzałem na przyjaciela.
— Co to kurwa było?
— Jak to co? To był wstęp do gry wstępnej. Sam zobaczysz — odpowiedział mulat, uśmiechając się szeroko z widocznym zadowoleniem z siebie.
Hermiona
Byłam tak zła, że nawet nie zauważyłam, kiedy wpadłam na kogoś zaraz przy wyjściu z boiska. Przede mną stało spocony Harry w stroju drużynowym. Nawet nie zwróciłam uwagi na to, że trening się już skończył.
— Ron cię woła od 5 minut, może na niego poczekasz? — powiedział, unosząc brwi w zaciekawieniu, po czym kiwnął głową do przyjaciela i szybko się ulotnił.
Rudzielec zdyszany podbiegł do mnie i gdy się już zatrzymał, oparł się rękami o kolana i próbował unormować oddech.
— Poczekaj chwilę — powiedział, unosząc palec do góry i zaczął oddychać głęboko.
Gdy w końcu się uspokoił, spojrzał na mnie, wyprostował się i przełknął głośno ślinę. Miał na sobie bordową bluzę z dużą literą R, wyhaftowaną złotą nitką. Na jego policzkach widniały czerwone plamy od zimna, a włosy miał potargane od wiatru. Właściwie wyglądał słodko.
— Możemy porozmawiać? Obiecałaś mi wczoraj, że porozmawiamy — powiedział cicho, patrząc na mnie niepewnie.
— No... Ok — odpowiedziałam mu ostrożnie, chociaż wiedziałam do czego ta rozmowa zmierza i wcale nie chciałam, żeby do tego zmierzała. Prawdę mówiąc, miałam nadzieję, że to jednak była wina alkoholu.
— Miona, przepraszam, że wczoraj tak beznadziejnie się do tego zabrałem i że teraz też beznadziejnie się do tego zabieram, ale ja naprawdę nie mogę bez ciebie żyć. Ja budzę się rano i żyję tym, żeby móc cię spotkać. Gapię się na ciebie na każdej lekcji. Staram się być dla ciebie przyjacielem. Tak bardzo chciałbym ci pomóc, żebyś nie cierpiała, ale nie potrafię — mówiąc to, dotknął delikatnie mojego policzka zimną dłonią — Nie wiem, co zrobię, jeśli znajdziesz sobie innego chłopaka. Miona, kocham cię, zawsze kochałem i wiesz, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Możemy być znowu razem, ja będę przy tobie cały czas, postaram się, całym sobą, nigdy cię nie zostawię, obiecuję – powiedział załamany, patrząc na mnie błagalnie, a ja stałam nieruchomo, mając ochotę się rozpłakać. Albo uciekać.
— Ale przecież powiedziałeś, że możemy się przyjaźnić... — zaczęłam cicho.
— A co miałem ci powiedzieć? — westchnął — Nie chciałem, żebyś miała wyrzuty sumienia, nie chciałem cię stracić, bo za bardzo mi na tobie zależy. Dlatego udawałem, że wszystko jest dobrze i pozwoliłem, żeby było jak dawniej, ale ja tak dłużej nie mogę. Musiałem ci powiedzieć co czuję — powiedział, patrząc mi w oczy, z desperacją szukając w nich takiego samego uczucia, jakiego żywił do mnie.
Przełknęłam ślinę, czując piekący ból w sercu. Ron był cudownym przyjacielem i cudowną osobą. Nie zasługiwał na tyle cierpienia. Ale wiedziałam, że nie mogłam z nim być z przymusu, czy litości, więc jak zwykle racjonalna część mojego mózgu musiała przejąć kontrolę. Przełknęłam ślinę i przykryłam jego dłoń na moim policzku swoją.
— Ron. Kocham cię... Ale jak brata. Przepraszam, naprawdę. Doceniam to wszystko co dla mnie robisz, ale nie mogę z tobą być, nie czując do ciebie tego, co ty do mnie. To nie w porządku w stosunku do ciebie. Przepraszam. Muszę najpierw uporać się ze swoim własnym bagnem, zanim z kimś się zwiążę — powiedziałam cicho. To było zbyt bolesne.
Widząc jego minę widziałam jego serce, rozbite na milion drobnych kawałeczków. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale wiedziałam, że musiałam to zrobić, nawet jeśli bardzo go zraniłam.
— Przepraszam... — wyszeptałam jeszcze, gdy zsunął powoli dłoń z mojej twarzy, przełknął głośno ślinę i wycofał się do tyłu. Spojrzał na mnie ostatni raz, po czym odwrócił się i odszedł, zostawiając po sobie jedynie ciszę i pustkę, zarówno na korytarzu, jak i w moim sercu.
_________________
Następny rozdział będzie fajny, obiecuję :D
Ale musicie poczekać troszkę dłużej na niego :(
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top