Rozdział 2
— Do zobaczenia później! — krzyknęła Ginny, machając mi na pożegnanie, po czym zniknęła razem z przyjaciółmi za zakrętem. Uśmiechnęłam się do nich, a kiedy znaleźli się poza zasięgiem mojego wzroku, westchnęłam i ruszyłam do gabinetu McGonagall.
— Anyżowe babeczki — mruknęłam, kiedy stanęłam przed dobrze znanym posągiem, powodując, że przede mną pojawiły się schody, po których wspięłam się na górę. Grzecznie zapukałam, odczekałam chwilę i weszłam do środka, rozglądając się niepewnie wokół.
Niewiele się tutaj zmieniło od czasów, kiedy to miejsce było świątynią Dumbledora, ale jednocześnie znajdowało się parę nowych drobiazgów, które wskazywały na przynależność miejsca do kobiety. Pojawiło się kilka wazonów z kwiatami oraz gdzieniegdzie bibeloty, typowe dla starszej pani. Zniknęła myślodsiewnia, a cały gabinet wydawał mi się być teraz nieco słoneczniejszy i utrzymany w jaśniejszych barwach. Staruszka uśmiechnęła się do mnie, siedząc przy biurku i gestem dłoni zaprosiła mnie do siebie, wskazując na jedno z dwóch, skórzanych foteli, ustawionych po drugiej stronie stołu. Uśmiechnęłam się nieśmiało i usiadłam na nim powoli, wciąż rozglądając się wokół. Kobieta spojrzała na pusty fotel obok mnie z wyraźną irytacją, a dopiero po chwili przeniosła wzrok na mnie i posłała mi ciepły uśmiech.
— Muszę powiedzieć Hermiono, że zaimponowałaś mi swoim gestem podczas kolacji — powiedziała, patrząc na mnie z nad swoich okularów.
Zaczerwieniłam się lekko, przypominając sobie tą niesamowicie żenującą sytuację, kiedy zerwałam się z ławki jak jakaś obłąkana psychopatka. Gdyby nie Harry, pewnie stałabym tam sama jak kołek, robiąc z siebie pośmiewisko już na początku roku.
— Wszystko w porządku, dziecko? — zapytała, a ja podniosłam na nią wzrok, czerwieniąc się jeszcze bardziej.
— Tak, w jak najlepszym.
Kobieta posłała mi spojrzenie, mówiące „I tak mnie nie oszukasz", ale odpuściła i nie zadawała już więcej pytań. Znów spojrzała na pusty fotel, po czym westchnęła zrezygnowana.
— Panno Granger, wezwałam tutaj panią, ponieważ jest pani prefektem naczelnym. Pewnie pani wie, że Teodor Nott... — urwała, a ja z trudem przełknęłam ślinę, gdy w mojej głowie momentalnie pojawił się mroczny obraz zakrwawionego chłopaka, leżącego w bezruchu na korytarzu opustoszałego Hogwartu — Teodor Nott zginął podczas wojny, więc ktoś musi go zastąpić, by nie musiała pani pełnić obowiązków sama. Tą osobą jest wiecznie spóźniony pan... — znów urwała, bo właśnie drzwi do gabinetu się otworzyły z impetem.
Odwróciłam się w ich stronę i zamarłam, widząc tego idiotę.
— Pan Malfoy — dokończyła z irytacją w głosie McGonagall, patrząc na niego karcącym spojrzeniem, jednak on zdawał się mieć wybitnie dobry humor i nie zauważać niezadowolenia profesorki. Bezczelnie podszedł do biurka z tym swoim wrednym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy.
Przypomniałam sobie tę głupotę, którą palnęłam w pociągu i poczułam, jak znów moja twarz zaczyna płonąć. Zasłoniłam ją szybko włosami, starając się ignorować chłopaka. Ten usiadł w fotelu obok mnie i czułam na sobie jego wzrok.
— Co zrobiłaś z włosami Granger? Wyprasowałaś je żelazkiem? — zapytał, zadowolony ze swojego żarciku.
Ścisnęłam dłonie w pięści, po czym spojrzałam na niego morderczym wzrokiem.
Owszem, udało mi się trochę ujarzmić moje włosy, i to wcale nie magią, ale zwykłą, mugolską odżywką.
Otwierałam już usta, żeby mu odpowiedzieć coś o jego tlenionym łbie, ale w tym momencie McGonagall odchrząknęła, wyczuwając między nami napięcie.
Tak naprawdę i tak niczego bym mu nie powiedziała przy pani profesor ze względu na respekt, jaki do niej czułam i miejsce, w którym się znajdowaliśmy.
— Wiedziałam, że to nie jest dobry pomysł, by wasza dwójka ze sobą współpracowała, jednakże musiałam wziąć najbardziej doświadczonych czarodziei, żeby byli w stanie patrolować Hogwart, więc nie macie wyjścia.
— Myślałem, że Potter jest najbardziej doświadczonym czarodziejem — powiedział ironicznie blondyn, opierając się wygodnie o oparcie fotela, a kobieta westchnęła.
— Pan Potter już dość przeżył, więc dajmy chłopakowi spokój i pozwólmy mu cieszyć się ostatnim rokiem w szkole. A panu Malfoy'owi trochę obowiązków dobrze zrobi w ramach resocjalizacji. W każdym razie, wasza dwójka musi zakopać swój topór wojenny — na te słowa Malfoy prychnął, a staruszka posłała mu karcące spojrzenie — i zacząć współpracować, bo od tej pory mieszkacie obok siebie i trzy razy w tygodniu macie obowiązek patrolowania Hogwartu po ciszy nocnej. W ramach bezpieczeństwa.
Oboje spojrzeliśmy na nią z wytrzeszczonymi oczami.
— Trzy razy w tygodniu?! — powiedzieliśmy głośno oboje, po czym spojrzeliśmy na siebie zdziwieni, Malfoy zrobił minę, jakby miał zaraz zwymiotować, a ja przewróciłam teatralnie oczami. Znów przenieśliśmy wzrok na dyrektorkę.
Ta uśmiechnęła się ciepło, ignorując nasze oburzenie.
— Koniec dyskusji — powiedziała zadowolona z siebie, po czym wstała i ruszyła do drzwi, w których akurat pojawił się Filch.
Trzy razy w tygodniu mam znosić obecność Malfoya? Ja już mam go dość, a teraz mam spędzić sporą część całego roku szkolnego w jego towarzystwie. Przecież my się pozabijamy nawzajem.
— Pan Filch zaprowadzi was do waszych dormitoriów. A jutro wieczorem zaczynacie godzinny patrol — powiedziała na pożegnanie, po czym z przyklejonym uśmiechem wypchnęła nas za drzwi i zamknęła je przed naszymi nosami, zanim zdążyliśmy zaprotestować.
Przycisnęłam swoją torbę do piersi, po czym ruszyłam pierwsza za Filchem, byleby tylko uniknąć jakiegokolwiek kontaktu z blondynem. Ten jednak szybko mnie dogonił i szedł obok, wyraźnie z siebie zadowolony. Trzymając ręce w kieszeniach, skutecznie nie pozwalał mi się wyprzedzić. Zacisnęłam zęby i patrzyłam przed siebie, starając się go ignorować, jednak cały czas czułam na sobie jego wzrok i ciśnienie podnosiło mi się coraz bardziej. W końcu wkurzyłam się, stanęłam w miejscu i popatrzyłam na niego urażona.
— CO? — krzyknęłam, powodując, że Filch cmoknął z dezaprobatą i zaczął zrzędzić o ciszy, ale oboje go zignorowaliśmy.
Malfoy również się zatrzymał, popatrzył na mnie z tym swoim irytującym uśmieszkiem.
— Czekaj, czekaj. Jak to było z tym językiem? Hmm — powiedział jakby sam do siebie, powodując, że tupnęłam nogą ze złości jak mała dziewczynka, wydałam z siebie dziwny dźwięk, po czym rozjuszona ruszyłam znów za Filchem, nie komentując nawet jego zaczepek.
— Może mi pokażesz, co też potrafi ten twój język, co? — zapytał, nie dając za wygraną, gdy znowu mnie dogonił i kompletnie ignorując to, że Filch przecież wszystko słyszał.
To takie żenujące.
Nie odezwałam się, ale na szczęście nie musiałam, bo woźny stanął w miejscu, pokazując dwa obrazy. Jeden przedstawiał kobietę o bladej cerze. Siedziała wyprostowana, patrząc przenikliwie na nas ze ściany. Na głowie miała duży, elegancki kapelusz, który zasłaniał jej prawe oko i część twarzy. Usta pomalowane krwistoczerwoną szminką, a ubrana w ciasny, biały gorset od sukienki. Zerkała co jakiś czas z przymrużonym okiem na drugi obraz, który przedstawiał dostojnego, młodego mężczyznę, ubranego w granatowy mundur z białymi i bordowymi elementami. Miał ciemne włosy, sięgające do ramion, zaczesane do tyłu i jasne, niebieskie oczy, od których biło ciepło. Jego ręka spoczywała na mieczu, którym wymachiwał teraz dookoła, próbując najwyraźniej zaimponować kobiecie po swojej prawej stronie. Ta jednak pozostawała niewzruszona, a nawet zażenowana jego metodami flirtu.
— Jesteśmy na miejscu. Granger po lewej, Malfoy po prawej — powiedział krótko Filch.
— A jakie jest hasło? — zapytałam.
— Takie, jakie teraz jej powiesz. Wymyśl coś — powiedział Filch, po czym szybko się ulotnił, patrząc na nas jeszcze obrzydliwym wzrokiem, a ja spojrzałam na obraz, prowadzący do mojego dormitorium. Kobieta zerknęła na mnie oceniająco, przesuwając wzrokiem po mojej sylwetce, a potem zachichotała i popatrzyła w stronę drugiego obrazu. Mężczyzna na nim również zaśmiał się pod nosem tak, jakby rozumieli się bez słów, na moment chowając miecz do pochwy, co oczywiście odebrałam jako obelgę, ale powiedziałam do niej tylko:
— Malfoy to idiota.
Niezadowolona westchnęła i otworzyła drzwi, a ja zerknęłam na arystokratę wzrokiem, pełnym nienawiści. Rozbawiony powiedział zaraz do swojego obrazu „Nienawidzę Granger", cały czas utrzymując ze mną kontakt wzrokowy, po czym pewnym krokiem wszedł do własnego dormitorium.
Matko, jaki on był bezczelny.
Również weszłam do środka, a za mną z hukiem zamknął się obraz. Światło od razu się zapaliło. Znajdowałam się w dość przestronnym salonie z kanapą, dwoma fotelami i kominkiem, oraz boczną ścianą regału, zapełnionego książkami. Cały pokój był utrzymany w ciepłych barwach, dominowało złoto i czerwień, bo jakżeby inaczej. Przy kominku leżał puszysty, biały dywan. Aż prosił się, by położyć się przy kominku w ciepłej piżamce i oddać się czytaniu z kakałem w dłoni. Było pięknie. Uśmiechnęłam się do siebie oczarowana, wdychając charakterystyczny zapach starych książek. Z boku znajdowały się drzwi do łazienki, co prawda skromnej, ale wiedziałam, że na tym piętrze jest łazienka prefektów, więc właściwie nie potrzebowałam dużej przestrzeni. Była utrzymana w ciemnych kolorach brązu, a przy ciepłym oświetleniu sprawiała wrażenie przytulnej i klimatycznej. Wokół unosiła się delikatna woń wanilii, dzięki której czułam się jak w spa. Drugie drzwi prowadziły do sypialni, która była urządzona również klasycznie. Po środku duże łóżko z piękną bordową pościelą, haftowaną złotą nitką we wzór lwa, z mnóstwem złotych poduszek. Meble z ciemnego drewna, składające się z szafy, toaletki ze złotym lustrem i komody. Z sufitu zwisał klimatyczny kryształowy żyrandol. Wycofałam się z pokoju i uśmiechnęłam się do siebie, jeszcze raz wdychając zapach, po czym z impetem otworzyłam trzecie drzwi, zamierając sekundę później.
Przede mną stał Draco Malfoy, który właśnie sięgał po klamkę.
Zdążył już zdjąć bluzę, więc ubrany był teraz jedynie w czarny t-shirt z dekoltem w serek. Miał też lekko mokre, zmierzwione włosy, z których co sekundę kropelka wody kapała na podłogę między nami.
Pisnęłam i odruchowo odskoczyłam do tyłu, widząc blondyna. On tylko z wrodzonym spokojem powoli cofnął dłoń i zerknął gdzieś ponad moim ramieniem.
— Nie wierzę — mruknął zirytowany pod nosem, po czym bezkarnie wkroczył na moje terytorium, nawet nie pytając o pozwolenie, ani nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Rozejrzał się wokół, skrzywił na widok półki z książkami, a ja westchnęłam głośno, dając mu do zrozumienia, że nie życzę sobie jego obecności w moim dormitorium. Odwrócił się i spojrzał na mnie z góry.
— Nie wierzę, że przez cały rok mam spać z obawą, że przez te cholerne drzwi do mojego dormitorium może wejść szlama — powiedział wyniośle, po czym stanął w progu, opierając się o futrynę. Prychnęłam, splatając ręce na wysokości klatki piersiowej i zdmuchnęłam niesforny lok z twarzy.
— Prędzej spalę Historię Hogwartu, niż wejdę do obozu wroga.
Malfoy zaśmiał się ironicznie i uniósł dumnie podbródek.
— Przecież już kiedyś byłaś u mnie w domu — powiedział lekko, po czym odwrócił się i wycofał do swojego dormitorium.
Wciągnęłam głośno powietrze.
— Nie martw się Granger. Przysięgam, że moja stopa nigdy więcej nie stanie po drugiej stronie tych drzwi — dodał jeszcze, po czym zatrzasnął drzwi, nie dając mi nawet szansy na odpowiedź.
Chociaż właściwie nie wiedziałam, co niby miałabym mu odpowiedzieć.
Jego słowa były dla mnie ciosem, tak ogromnym, że resztami honoru powstrzymałam się, by nie wybuchnąć przy nim płaczem. Malfoy traktował to wszystko jak zabawę, nie miał pojęcia o tym, jak bardzo przeżywałam jego grę. Właściwie nie ma co się dziwić, on nie wiedział nawet, czym są uczucia. Myślałam, miałam malutką iskierkę nadziei w głowie, że może jednak wojna choć trochę go zmieniła, ale się myliłam. Malfoy nie był w stanie się zmienić. A teraz będę musiała znosić go przez cały rok, trzy razy w tygodniu, i jeszcze mieć świadomość, że mieszka tuż za ścianą.
Wzięłam głębszy oddech i odwróciłam wzrok od zamkniętych drzwi, kiedy zorientowałam się, że płaczę. Wytarłam policzki dłońmi, po czym cofnęłam się na środek salonu, wyciągnęłam różdżkę z kieszeni szaty i rzuciłam zaklęcie tłumiące dźwięki na całe dormitorium.
Nie chciałam, żeby Ślizgon usłyszał moje krzyki w nocy. Wtedy miałby kolejny powód do szyderstwa, a nie byłam na to gotowa.
Szybko wzięłam prysznic i przebrałam się w piżamę, po czym usiadłam na łóżku. Było cicho, czułam się prawdę mówiąc trochę samotna. Wolałabym, żeby Ginny mieszkała ze mną, ale wtedy musiałaby znosić moje koszmary. Brakowało mi tętniącego życiem pokoju wspólnego w wieży Gryffindoru. Gwaru rozmów, gry w szachy, dyskusji i nauki ze znajomymi. Tutaj byłam sama, skazana na towarzystwo jedynie własnych myśli.
Westchnęłam, patrząc w sufit.
Wiedziałam, że będzie mi ciężko zasnąć, szczególnie po słowach Dracona. Rozdrapał stare rany, a teraz pewnie smacznie sobie spał. Byłam pewna, że nawet przez sen do twarzy miał przyklejony ten swój idiotyczny, ironiczny uśmiech.
Nie, nie będę o nim myśleć.
Wyciągnęłam z torby czerwony notes i sięgnęłam po pióro.
Drogi Pamiętniku
Minęło dopiero kilka godzin, odkąd tu jestem i już mam dość. Chcę wrócić do domu i wiem, że gdybym się uparła, to mogłabym wyjechać, ale nie zrobię tego.
Hermiona Granger nie jest tchórzem.
Nie dam Mu wygrać.
Pomyśli, że jestem słaba, że się Go boję. I chociaż pewnie nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, jak takie słowa mogą wypalać w dziurę w sercu, to nie zamierzam dać Mu satysfakcji i się dać złamać. Nigdy się nie poddaję i nie zrobię tego też teraz, chociaż chcę. Wiem, że usiłuje mnie zniszczyć, chce żebym cierpiała jak najwięcej i muszę Mu pokazać, że jestem ponad to. Mam dość płakania przez tego idiotę. I wiesz co? Dzisiaj obiecuję ci, że nigdy więcej nie uronię łzy z Jego powodu.
Nie wiem jak jego rodzice mogli wychować tak bezduszną osobę. Bez uczuć, bez miłości w sobie. On nawet się nie uśmiecha, jak normalny człowiek! Pomijając oczywiście te ironiczne grymasy na jego twarzy. Nie zamierzam więcej zaprzątać sobie głowy myślą o nim.
Nie jest tego wart.
***
Wstałam wcześnie i wcale nie dlatego, że byłam wyspana, ale nie mogłam dłużej się kręcić na prawo i lewo. W nocy budziłam się z krzykiem jakieś dziesięć razy, więc kiedy zwlekłam się z łóżka i stanęłam w łazience przed lustrem, przestraszyłam się na widok własnego odbicia. Wiedziałam, że tym razem mugolskie sposoby nie wystarczą, żeby doprowadzić się do porządku. Zaklęciami ułożyłam więc jako tako moje włosy, a po wzięciu prysznica spróbowałam zwykłym pudrem przykryć wory pod oczami. Potem jeszcze tylko wypiłam eliksir, dodający energii (nie, nie dopalacz) i można powiedzieć, że wyglądałam dość normalnie. Zanim wyszłam z dormitorium, zerknęłam jeszcze na nienaruszone drzwi do pokoju Malfoya i przełknęłam ślinę.
Za żadne skarby nie chciałam spotkać się z nim już rano na korytarzu.
Dla swojego dobra wolałam ograniczać nasz kontakt do minimum.
Modląc się w duchu, wystawiłam głowę z dormitorium i rozejrzałam się wokół, ale nie było śladu Ślizgona, więc wymknęłam się i ignorując prychnięcie kobiety z obrazu, ruszyłam szybkim krokiem wzdłuż korytarza. Odetchnęłam z ulgą dopiero, gdy znalazłam się przed Wielką Salą. Weszłam do środka i widząc moich przyjaciół, uśmiechnęłam się promiennie.
Usiadłam szybko obok nich.
— Jak tam nowe dormitorium? — zapytała Ginny, uśmiechając się szeroko do mnie.
— Jest piękne. Koniecznie musicie mnie odwiedzić — odpowiedziałam, rozglądając się po przyjaciołach. Pominęłam fakt, że ślizgon mieszkał obok. Nie miałam ochoty na rozmowę o nim z samego rana.
Zauważyłam, że Harry patrzył na mnie badawczym wzrokiem, zapewne zastanawiając się, czy znów miałam koszmary. Posłałam mu tylko spojrzenie, mówiące „pogadamy później" i zabrałam się za nakładanie sobie śniadania. Zawsze sprawiałam pozory, że coś jem, podczas, gdy tak naprawdę grzebałam widelcem w zawartości talerza, a wszystko później usuwałam z talerza za pomocą zaklęcia. Nie miałam ochoty rano jeść, czując wciąż mdłości po minionej nocy w koszmarach.
*
Na pierwszej lekcji mieliśmy Zielarstwo, ale z tego całego pośpiechu zapomniałam książki, więc musiałam wracać do dormitorium. Biegłam, żeby zdążyć na lekcję i gdy byłam już na swoim piętrze, wpadłam nagle na coś twardego i mokrego. Przez pierwsze sekundy w ogóle nie wiedziałam co się stało, ale coś kapnęło mi na głowę, więc podniosłam wzrok. Ujrzałam oczywiście Draco Malfoy'a, z mokrymi włosami, z których wciąż kapały krople wody na moją głowę.
Ach, no tak.
Łazienka Prefektów.
— Możesz przestać mnie obmacywać, Granger.
Zmarszczyłam nos, nie rozumiejąc o co chodzi. Dopiero po chwili zauważyłam, że trzymałam ręce oparte na jego nagiej klatce piersiowej. Zażenowana szybko odskoczyłam od niego, starając się patrzeć wszędzie, tylko nie na niego. Ale on widocznie miał z tego niezły ubaw, bo jego ciało wręcz wibrowało od ironicznego śmiechu. Po chwili jednak uświadomiłam sobie pewną rzecz i moja kujońska mentalność musiała się odezwać. Nabrałam powietrza do ust i oburzona obrzuciłam go spojrzeniem.
— A ty kolego, to powinieneś być na lekcjach! Jaki przykład dajesz innym jako prefekt naczelny! — prychnęłam i nie czekając na odpowiedź, wyminęłam go i ruszyłam do swojego dormitorium. W oddali usłyszałam tylko cichy śmiech. Przyspieszyłam kroku i nie oglądając się za siebie weszłam do środka, wciąż czując na sobie jego wzrok. Zabrałam książkę ze stolika, ale wiedziałam, że nie mogę teraz wyjść, bo znów się na niego natknę.
Ten tleniony łeb zachowywał się, jak rozpieszczony bachor.
Wyciągnęłam różdżkę z kieszeni i podeszłam do dzielących nasze dormitoria drzwi, otwierając je bezszelestnie zaklęciem w celu sprawdzenia czy był w środku. Zerknęłam przez utworzoną małą szparę i zobaczyłam akurat moment, w którym Draco napinał mięśnie pleców, by założyć koszulkę. Przełknęłam ślinę, mimowolnie obserwując pracę wyrzeźbionego ciała. Nie mogłam zaprzeczyć, że ciało miał niezłe. Nagle chłopak się odwrócił, a ja w panice machnięciem różdżki zamknęłam drzwi, nie myśląc o tym, by zrobić to cicho.
Momentalnie, cała czerwona na twarzy, przycisnęłam książkę zielarską do piersi i wybiegłam z dormitorium, byleby być jak najdalej od niego.
Wpadłam na zajęcia kilka sekund przed Profesor Sprout. Na domiar złego okazało się, że dzisiaj mamy praktyczne zajęcia w cieplarni, więc żadne podręczniki nie były potrzebne. Rozwścieczona żenującą sytuacją z Malfoy'em i tym, że moje włosy wyglądały, jak wyjęte z pralki po maratonie po schodach, stanęłam obok Rona i ze złością wepchnęłam książkę do torby, którą po chwili rzuciłam na ziemię.
Rudzielec popatrzył na mnie z lekkim zaciekawieniem.
— Masz wypieki na twarzy — powiedział cicho, patrząc na mnie w oczekiwaniu na wyjaśnienia. Na pewno nie powiem mu o tym, jak wpadłam na półnagiego ślizgona, a potem jeszcze wyglądało to tak, jakbym go podglądała.
— Bo biegłam przez pół zamku, żeby zdążyć — odparłam tylko i sapnęłam, żeby dodać nieco więcej wiarygodności.
Oczywiście była to prawda, zmęczyłam się biegiem na zajęcia, ale to wcale nie było przyczyną moich wypieków na twarzy.
Na Merlina, co Malfoy musiał sobie o mnie pomyśleć.
Nie, żeby mnie to obchodziło, ale ta fretka potrafiła wykorzystać wszystko, żeby kogoś zniszczyć.
Ron jednak to kupił, bo tylko się uśmiechnął i kiwnął głową twierdząco.
— Witam moich zdolnych zielarzy! Jak tam wam minęły wakacje? — odezwała się uśmiechnięta pani profesor, jednak nie pozwoliła nikomu odpowiedzieć, bo zaczęła omawiać temat dzisiejszej lekcji, którym była Czyrakobulwa.
Zmarszczyłam brwi zdziwiona tym entuzjastycznym powitaniem. Żadnej skruchy po wojnie.
Nauczycielka kazała wszystkim założyć rękawice ochronne i zapytała, dlaczego musimy to zrobić.
Oczywiście tylko ja podniosłam rękę.
— Ropa z czyrakobulw wywołuje poparzenia — powiedziałam rzeczowym tonem, a profesor pokiwała twierdząco głową i przyznała Gryffindorowi 10 punktów.
No to rozpoczynamy rutynowy rok szkolny.
Mieliśmy przesadzić czyrakobulwy bez uszkadzania ich. Od razu wzięłam się do roboty, jak z zwykle w stu procentach poświęcając się zadaniu. Prawie wszyscy pracowali w skupieniu, jeden chłopak jednak nie był na tyle ostrożny i chwilę później uszkodził roślinę i poparzył sobie przedramię. Natychmiast został wyprowadzony z cieplarni przez nauczycielkę, a nam wszystkim kazała być cicho i nie przerywać pracy.
Oczywiście, gdy tylko wyszła, wszyscy rzucili rękawice na stoły i zaczęli rozmawiać.
Wszyscy oprócz mnie.
Pracowałam dalej, skupiając swój wzrok na roślinie i starając się nie myśleć o tym, jak potworny rok czekał mnie w towarzystwie Malfoy'a, aż ktoś złapał mnie za łokcie, a drugi ktoś ściągnął rękawice z moich dłoni.
Oczywiście Harry i Ron.
Prychnęłam niezadowolona, po czym wyrwałam się Harry'emu i chciałam sięgnąć po rękawice, ale skutecznie mi to uniemożliwili.
— Serio, chłopaki? — zapytałam z irytacją, patrząc na nich jak na małe dzieci. Ci jednak tylko uśmiechnęli się szeroko i powiedzieli równocześnie:
— Serio.
Przewróciłam w odpowiedzi oczami i oparłam się o stół, patrząc na nich z obrażoną miną.
— Jutro jest pierwszy sparing — powiedział nagle uradowany Ron.
— I?
— I musisz przyjść nas dopingować! Przecież rozmawialiśmy o tym przy śniadaniu — odparł oburzony, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Westchnęłam.
Nienawidziłam quidditcha.
— Z kim macie ten sparing?
Tylko nie Slytherin, tylko nie Slytherin, tylko nie...
— Z Hufflepuffem.
Uff, nie Slytherin.
— No dobra, przyjdę — powiedziałam w końcu, wzruszając ramionami. — A co robimy dzisiaj?
— Wieczorem jest impreza dla siódmych klas — podsunął Harry.
A, fajnie. Myślałam, że wybierzemy się na błonia i będziemy leżeć na trawie, wspominając dawne czasy. Imprezy nie były dla mnie i wszyscy dookoła to wiedzieliśmy.
— Niestety ślizgoni też będą. Właściwie to oni są organizatorami — dopowiedział Ron — Ale i tak się wybieramy. Ostatni rok, trzeba się wyszaleć!
Od kiedy Ron stał się takim imprezowiczem?
Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, jednak Harry mnie wyprzedził.
— Nic z tego Miona, wpadniemy po ciebie o dziewiątej.
— Ale ja naprawdę nie mogę — jęknęłam. — Poważnie. I wcale nie dlatego, że muszę się uczyć, McGonagall kazała nam z Malfoy'em patrolować Hogwart trzy razy w tygodniu. A skoro jest początek tygodnia, to wychodzi na to, że jestem skazana na towarzystwo tego idioty.
— O której kończycie ten patrol? — zapytał Harry.
— O 23. Zaczynamy godzinę wcześniej, jak tylko rozpocznie się cisza nocna.
— No to przecież możesz przyjść przed północą. Impreza na pewno będzie trwała do rana.
— Nie wiem, chłopaki. Zobaczę — opowiedziałam wymijająco, chociaż sam pomysł zarywania nocek przed lekcjami był dla mnie karygodnym wykroczeniem.
Na moje szczęście wróciła profesor Sprout, więc wzięłam się z powrotem do pracy i nie musiałam więcej rozmawiać na ten temat.
Nie zamierzałam w ogóle iść na tą imprezę.
Kto normalny imprezuje w poniedziałki?
Nie ma mowy.
Nie idę.
_____________
Wiem, że pierwsze rozdziały zawsze są trochę oklepane i głupkowate, ale proszę, przetrwajcie je, im dalej, tym więcej się dzieje. Śmieszki też się w końcu skończą.
Wolicie jak są odstępy po wypowiedziach itd., czy lepiej, żeby tekst był ciągiem?
Mam nadzieję, że wam się podoba!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top