Rozdział 12

Stałam przed lustrem już od kilkunastu minut, wciąż zastanawiając się, jak do tego doszło, że ja, Hermiona Granger, królowa perfekcji, naczelna prefekt oraz największa kujonka w szkole, dostanę szlaban. I zrobię to dla Dracona Malfoya. Poza tym okradłam też własnego przyjaciela. No i nie zapominajmy oczywiście, że prawie dziś zginęłam, o czym również nie raczyłam poinformować swoich znajomych. Zerknęłam w dół na Mapę Huncwotów, która była trochę wymięta, ale wciąż się trzymała kupy. Będę musiała przesunąć oddanie jej Harry'emu na potem.

Miałam całą, nieprzespaną noc na obmyślenie idealnego planu zdobycia szlabanu. Co prawda nie byłam w tym dobra, ale ostatecznie udało mi się wymyślić coś, co po prostu musiało się udać. Tym sposobem szłam rano do lochów, jak na ścięcie, z grobową miną i łomoczącym sercem. Weszłam do sali i ruszyłam do swojego stanowiska, nie oglądając się na nikogo po drodze. Nie chciałam się rozpraszać. Chwilę potem do pomieszczenia wparował Snape, zamiatając cały kurz z posadzki swoją szatą. Bąknął coś o przygotowywaniu eliksiru uspokajającego, który teraz idealnie by mi się przydał. Ignorując go, spojrzałam na fiolki z kolorowymi płynami, ustawione w rządku przede mną i upatrzyłam sobie jedną, mieniącą na zielony kolor. Kiedy Snape jeszcze coś tłumaczył, ja odwróciłam się dyskretnie do tyłu, napotykając wzrok zaciekawionego blondyna, który wpatrywał się we mnie z wyczekiwaniem, dumnie wypinając pierś do przodu. Powolnym ruchem założył ręce na piersi i czekał na mój ruch.

— Granger, czy ja ci przeszkadzam? — usłyszałam nad sobą nieprzyjemny ton, który spowodował, że wzdrygnęłam się ze strachu. Powoli spojrzałam na profesora przerażonym wzrokiem, czując, jak cała palę się ze wstydu. On natomiast patrzył na mnie z obrzydzeniem, jakby miał ochotę zaraz zwymiotować.

Nic się chłop nie zmienił.

— Granger się zakochała — rzucił ktoś cicho z tyłu i kilka osób parsknęło śmiechem, ale postanowiłam to zignorować.

Nie odezwałam się, podobnie jak Snape, który tylko posłał mi ostrzegawcze spojrzenie z zaciśniętymi ustami i powrócił do swojego monologu. Gdy już skończył, wszyscy otworzyli z hukiem swoje księgi, z zamiarem odnalezienia przepisu na eliksir. Ustawiłam swoją książkę pod idealnym kątem i w perfekcyjnej odległości od celu, wzięłam głęboki wdech i zrobiłam to. Otworzyłam księgę na dwieście czternastej stronie zamaszystym ruchem, strącając fiolkę z zieloną cieczą na posadzkę. Rozległ się przeraźliwie głośny dźwięk rozbijanego szkła i miałam wrażenie, że wszyscy wstrzymali oddech, w oczekiwaniu na gniew profesora. Płyn niemal od razu wyparował (nie chciałam wiedzieć, dlaczego), a kawałki rozbitej fiolki wołały mnie o pomstę do nieba.

— Ups! — pisnęłam jeszcze, żeby dodać nieco wiarygodności do swojego czynu.

— Granger — usłyszałam syknięcie nad sobą i spojrzałam niepewnie na Snape'a. Znów pojawił się bezszelestnie przy mnie. Zerknęłam w dół i zauważyłam, że zaciska mocno pięści, wbijając sobie paznokcie w blade dłonie. Zupełnie, jakby całym sobą starał się powstrzymać przed zrobieniem mi krzywdy.

— Przepraszam, to niechcący, ja nie...

— Gryffindor traci 30 punktów — uciął krótko moje dukanie i odwrócił się, przechodząc z powrotem na podium.

Wybuchła fala sprzeciwu, a mi zrobiło się jeszcze bardziej wstyd.

Ale zaraz... Gdzie mój szlaban?

Zamrugałam z niedowierzeniem i wpatrywałam się w profesora, czekając, aż powie, że zostaję w Hogwarcie, że jestem zawieszona albo mnie wyrzucają ze szkoły. Aż powie cokolwiek.

Wreszcie odwrócił się do mnie i przerwał przerażającą ciszę, która panowała w sali, gdy nikt nie zajmował się przygotowaniem eliksiru. Uczniowie wpatrywali się za to w naszą dwójkę na zmianę, czekając na rozwój sytuacji. Na pewno całe zdarzenie było dla nich największą atrakcją dnia. Snape otworzył usta i znów wszyscy wstrzymali oddech, włącznie ze mną, a w głowie wyobraziłam sobie, jakich słów użyje, by dać mi szlaban.

— Może łaskawie to posprzątasz? — powiedział tylko, mierząc mnie wzrokiem, zdegustowany i wrócił do swoich zajęć. Z niedowierzaniem cudem powstrzymałam się od otwarcia szeroko ust. Byłam w szoku, zresztą, jak wszyscy. Snape słynął z tego, że dawał szlabany za byle co. I to naprawdę byle co. Uwielbiał znęcać się psychicznie nad uczniami. A tu coś takiego. Nie wierzyłam, by nagle zaczął mnie lubić, ale może był to jego sposób na rekonwalescencje po wojnie.

Niechętnie sięgnęłam po różdżkę w celu posprzątania bałaganu, który narobiłam na darmo.

— Bez. Użycia. Magii — wysyczał, akcentując każde słowo i nawet nie popatrzył w moją stronę.

Zrezygnowana ruszyłam w stronę drzwi, po drodze jeszcze zerkając w stronę Malfoy'a, co było złym pomysłem, bo jego najwidoczniej cała sytuacja bardzo bawiła. W przeciwieństwie do Gryfonów, którzy mordowali mnie wzrokiem za stracone punkty. Miałam ochotę wykrzyczeć, że gdyby nie ja i moja wiedza, nigdy by nie mieli takich wyników, by co roku wygrywać z krukonami, ale się powstrzymałam i posłusznie wyszłam z sali w poszukiwaniu miotły.

Pracowaliśmy w pojedynkę, więc miałam całą lekcję na myślenie i na szczęście wpadłam na coś lepszego. Coś, co na pewno się uda. Po zajęciach ze Snapem ruszyłam prosto do biblioteki z zamiarem wdrożenia planu w życie, ale usłyszałam za sobą:

— Miona!

Odwróciłam się do chłopaków, którzy przeciskali się między uczniami, aż w końcu do mnie dotarli.

— Czemu nie było cię na śniadaniu? — wypalił od razu Ron — Wszystko w porządku? Trochę się martwimy o ciebie - dodał jeszcze ciszej, uprzednio rozglądając się dookoła.

Westchnęłam, ignorując ukłucie wyrzutów sumienia i postanowiłam skłamać.

— Znowu kiepsko spałam — spojrzałam na nich znacząco, a ich wyraz twarzy od razu zmienił się ze wściekłego na zatroskany.

Mimo tego, że koszmary nie dokuczały mi już aż tak bardzo, być może przez fakt, że miałam czym zająć myśli, to jednak czułam, że mój stan psychiczny zmierzał niebezpiecznie coraz bardziej w ciemność. Mimo tego, nie miałam ochoty z nikim poruszać tego tematu. Unikałam go, jak ognia, zmieniając za każdym razem, gdy się pojawił. Mój mózg sam próbował odpierać niewygodne rzeczy, jakby nie chcąc jeszcze bardziej pogrążać mnie w mroku i niebezpiecznej pętli własnego koszmaru. Dlatego za każdym razem zmieniałam temat rozmowy na inny tor, starając się skupiać na pozostałych osobach. Wiedziałam, że odsuwałam się od chłopaków, już nie mówiąc o Ginny, z którą praktycznie w ogóle nie rozmawiałam. Nie napisałam nawet ani jednego listu do rodziców od rozpoczęcia roku.
Być może dlatego nie przeszkadzało mi aż tak towarzystwo Malfoy'a, bo on nie zadawał mi niewygodnych pytań i nie drążył dziury w mojej duszy, chcąc mi pomóc. Denerwował tylko rzeczami, które tak naprawdę nie miały żadnego znaczenia, a mi to pasowało, bo jednocześnie przysłaniały mu fakt, że w środku byłam wrakiem człowieka. Miałam ogromne wyrzuty sumienia i ogarniała mnie wściekłość na samą siebie za każdym razem, gdy o tym myślałam. O tym, jaką potworną przyjaciółką byłam, że nie mówiłam chłopakom, czego dowiedziałam się o siódmym piętrze, że nie poświęcałam im wystarczająco dużo czasu, mimo, że Ron mi wybaczył, że zamykałam się w środku i nie chciałam dać sobie pomóc, mimo, że wielokrotnie bliscy wyciągali do mnie ręce. Tylko wciąż tkwiłam w tym samym gównie, sama ze sobą. I z Bellatrix Lestrange.

Uśmiechnęłam się w końcu słabo do przyjaciół, wiedząc, że musiałam choć trochę spróbować im to wynagrodzić.

— Może przyjdziecie potem do mojego dormitorium? Nawet go jeszcze nie widzieliście. Oczywiście Ginny też zapraszam — powiedziałam, starając się na lekki ton głosu, mimo, że byłam bliska płaczu. Z ulgą zauważyłam, że przyjaciół usatysfakcjonowała moja wypowiedzieć, bo uśmiechnęli się do mnie łagodnie i zgodnie oznajmili, że później mnie odwiedzą.

*

Długo zastanawiałam się, którą książkę poświęcić, żeby nie było tak wielkiej straty, aż w końcu wybrałam biografię jakiegoś mało znanego czarodzieja, po czym usiadłam przy stole i rozejrzałam się wokół. Oprócz mnie w bibliotece były dwie osoby, najwyraźniej zajęte sobą i oczywiście bibliotekarka, czytająca coś, schowanego pod ladą. Ciekawe, co tam ukrywała.

Wzięłam głęboki oddech, otwierając książkę i złapałam delikatnie za górny róg kartki.

Do czego to doszło, żebym robiła takie paskudne rzeczy dla Malfoya?

Dobra Hermiona, dawaj.

Są rzeczy ważne i ważniejsze.

Lekko i powoli pociągnęłam za róg kartki, a po bibliotece rozniósł się cichy dźwięk przerywanego papieru. Powstrzymałam chęć rozpłakania się i po chwili przerwałam, stwierdzając, że nie dam rady dalej.

Myślę, że dwa centymetry wystarczą. Już dość poświęciłam.

Podniosłam niepewnie wzrok i nad sobą zobaczyłam, zgodnie z oczekiwaniami, bibliotekarkę, która patrzyła na mnie, czerwona z wściekłości. Przełknęłam ślinę, bojąc się, że czeka mnie coś dużo gorszego niż szlaban. Otworzyłam więc usta z zamiarem wytłumaczenia się, ale zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, bibliotekarka nagle machnęła ręką, biorąc ode mnie książkę.

— Och, Hermiono, nie martw się, ta książka i tak właściwie jest nieużywana — powiedziała nonszalancko, posyłając mi pocieszające spojrzenie, po czym zabrała księgę i poszła odłożyć ją na regał. Odprowadziłam ją wzrokiem, nie wierząc w to, czego właśnie byłam świadkiem.

Skoro nie dostanę szlabanu za COŚ TAKIEGO, to co mam zrobić? Przecież to jest nierealne. Nie ma większej zniewagi mienia szkoły niż zniszczenie księgi.

Siedziałam tak jeszcze przez chwilę nieruchomo, kompletnie zbita z tropu, aż w końcu wyszłam, zła na siebie, że zniszczyłam książkę na nic. Musiałam niestety iść do Malfoy'a i powiedzieć mu, że to nie dla mnie i musiał sobie radzić sam. Nie dostanę tego szlabanu. Miałam już serdecznie dosyć tego wszystkiego.

Dotarłam na dziedziniec, gdzie większość osób siedziało na ławkach i trzęsło się z zimna, jedząc suche kanapki, które zwędzili z Wielkiej Sali, podczas śniadania. Automatycznie poczułam, jak burczało mi w brzuchu, ale zignorowałam to i opatuliłam się ciaśniej szatą. Nie przepadałam za jesienią. W ogóle nie lubiłam zimna i wiatru, który doprowadzał moje włosy do jeszcze większego chaosu. Zawsze wszyscy mi mówili, że pasuję do jesieni. Przez noszenie tych swetrów, których się pozbyłam (teraz żałowałam), przez kasztanowe włosy, które prędzej kojarzą się z psią kupą, a nie liśćmi na drzewach. Ja zdecydowanie wolałam lato, kiedy mogłam położyć się na łące, zamknąć oczy i pozwolić, by promienie słonecznie ogrzewały moją skórę. Nagle zapragnęłam zanurzyć się w jeziorze, unosić się bezwiednie na tafli wody...

Zajmij się szlabanem.

Rozejrzałam się wokół i zobaczyłam z daleka błyszczący, platynowy łeb. Ruszyłam w jego stronę. Malfoy zdecydowanie pasował do zimy. On cały był zimny, zaczynając od jego włosów, przez bladą skórę, aż po spojrzenie, które wręcz mroziło krew w żyłach. Mogłam się założyć, że cała temperatura jego ciała była fizjologicznie obniżona, a serce otaczała lodowa skorupa, która skutecznie zapobiegała przedostaniu się tam jakimkolwiek emocjom.

Popukałam go w ramię, a on powoli się odwrócił, patrząc na mnie z unoszonymi brwiami.

— Cześć Blaise — powiedziałam, wychylając się i uśmiechając szeroko do chłopaka, stojącego za panem arystokratą, a ten od razu odwzajemnił uśmiech.

— Cześć Hermiona, jak się czujesz?

— Zdecydowanie lepiej, jeszcze raz bardzo ci dziękuję za pomoc. Uratowałeś mi życie — odpowiedziałam szczerze, po czym przeniosłam wzrok na Malfoy'a, a mój wyraz twarzy zmienił się od razu. Chłopak zaśmiał się, patrząc na mnie z politowaniem i nie odwracając wzroku powiedział tylko:

— Blaise.

Czarnoskóry chłopak odchrząknął, bąknął coś, że on sobie już pójdzie i oddalił się od nas. To było z jego strony niemiłe, jak zwykle. Nie widziałam, gdzie poszedł, bo toczyłam cichą wojnę na spojrzenia z blondynem. Nagle ten zmierzył mnie wzrokiem, najwidoczniej szukając jakiś obrażeń, które potencjalnie mogłabym odnieść podczas bitwy o szlaban, ale nie dostrzegł niczego.

— Czego chcesz? — zapytał chłodno.

No mówiłam, że zima do niego pasuje.

Przewróciłam teatralnie oczami.

— Oj przestań już z tym tonem. Oboje dobrze wiemy, że wcale mnie nie nienawidzisz — powiedziałam, mając już dosyć jego gry i maski fałszywości.

— Skąd ta pewność?

— Nie zawsze się tak zachowujesz wobec mnie.

— Jak twój szlaban? — zapytał, ignorując moje słowa, czym mnie tak zdziwił, że przez parę sekund nie odpowiedziałam mu nic. Nawet nie próbował inteligentnie zmienić tematu, tylko od razu wypalił to, dając jasno do zrozumienia, że nie chciał rozmawiać o sobie. Zmierzyłam go wzrokiem. Właściwie po nim też nie było widać żadnych obrażeń, więc pewnie sam również nie dostał jeszcze szlabanu. Miałam tylko nadzieję, że nie będzie tak, że ja go dostanę, a on sobie pojedzie do Durmstrangu beze mnie.

— Granger. Bardzo cię proszę, nie rozbieraj mnie wzrokiem na oczach połowy szkoły — przysunął twarz do mnie i syknął cicho, a jednocześnie było to na swój chory sposób... seksowne. Momentalnie podniosłam wzrok na wysokość jego oczu i czułam, że cała się palę.

A przecież wcale go nie rozbierałam!

— Ja nie... Ja... Nieważne — burknęłam w końcu, wściekła na samą siebie o chwilę słabości, po czym westchnęłam. — W każdym razie, nie dostałam szlabanu.

— Tak myślałem. Do niczego się nie nadajesz, Granger. Nawet szlabanu nie potrafisz dostać — syknął z wściekłością.

Zmrużyłam oczy, patrząc na niego ostrzegawczo.

— Nieumiejętność otrzymania szlabanu nie należy do negatywnych cech — oznajmiłam wyniośle, po czym odwróciłam się na pięcie z zamiarem odejścia, jednak on najwyraźniej jeszcze nie skończył.

— Kurwa, Granger. Jakbyś była choć trochę inteligentna! — krzyknął za mną tak, że większość osób przerwało jedzenie i spojrzało z zaciekawieniem w naszą stronę. Postanowiłam jednak to zignorować i ruszyłam w stronę drzwi.

Nie zamierzałam z nim walczyć. Nie dzisiaj, nie tutaj, nie przy wszystkich. Nie miałam na to siły.

— Chociaż może to nie jest kwestia twojej inteligencji — kontynuował — po prostu rodzice nie nauczyli cię pewnych rzeczy, bo jesteś pieprzoną szlamą! Masz w genach nieudacznictwo! — warknął, a ja zatrzymałam się w miejscu. Zacisnęłam dłonie w pięści ze złości.

Wiele razy nazywał mnie szlamą, ale miałam nadzieję, że te czasy już za nami, a Malfoy zmądrzał. Wręcz myślałam, że choć trochę mu na mnie zależało, ale okazało się, że nie darzył mnie szacunkiem tak samo, jak nie szanował mnie w pierwszej klasie, gdy mieliśmy nieprzyjemność się poznać. Do tego, o ile mnie mógł nazywać, jak chciał, to nie miał prawa obrażać moich rodziców.

Miarka się przebrała. Płynnym ruchem wyciągnęłam różdżkę z kieszeni szaty i odwróciłam się do Malfoy'a.

Expelliarmus! — wypowiedziałam zaklęcie, mierząc w niego różdżką, co spowodowało, że chłopaka odrzuciło z ogromną siłą do tyłu i uderzył w drzewo. Nawet nie obchodziło mnie, czy stracił przytomność. Byłam na niego wściekła. Wściekła za wszystkie paskudne słowa, przesiąknięte jadem, które wysłuchiwałam od dziecka. Za wszystkie sprzeczne sygnały, które mi dawał od początku roku. Raz zachowywał się wobec mnie w porządku, nawet, jak kolega, a za chwilę był znów skończonym dupkiem.

— PANNO GRANGER! — usłyszałam w oddali i momentalnie zamarłam w miejscu.

Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jaka głupia byłam. Chciałam szybko schować różdżkę do kieszeni, jakbym pragnęła zatuszować dowody zbrodni, ale zupełnie nie mogłam się ruszyć. Przez głowę przeszła mi myśl, że może Malfoy też rzucił we mnie zaklęciem, a ja tego po prostu nie zarejestrowałam, ale nie. To po prostu strach mnie sparaliżował. Przerażonym wzrokiem spojrzałam na zbliżającą się McGonagall, która, prawdę mówiąc, była w jeszcze większym szoku niż ja.

— Panno Granger, rzucanie zaklęć na KOGOKOLWIEK na terenie szkoły jest SUROWO zabronione! — oznajmiła z głębokim przejęciem, kiedy już znalazła się blisko mnie. Opuściłam powoli różdżkę, właściwie nie zamierzając niczego mówić. Co niby miałabym powiedzieć? Że Malfoy robił to, co zwykle, a mi po prostu tym razem puściły nerwy? Przecież to żenujące.

— Przykro mi, ale jest pani prefektem naczelnym i z racji tego, że takie zachowanie w pani przypadku jest wyjątkowo absurdalne, dostaje pani szlaban i zostanie w Hogwarcie na czas wyjazdu — powiedziała, patrząc na mnie z niedowierzaniem, że akurat się to przytrafiło takiej osobie, jak ja. Chyba nie sądziła, że to kiedykolwiek nastąpi.

Chwila. Szlaban? Dostałam szlaban!

— Pan również, panie Malfoy. Za obrażanie rówieśników — dopowiedziała, patrząc obok mnie, gdzie nagle pojawił się arystokrata, po czym odeszła od nas, a cała szkoła wciąż obserwowała naszą dwójkę w osłupieniu. Zerknęłam na blondyna, który również popatrzył na mnie, unosząc lekko kącik ust do góry, a potem wyminął mnie i ruszył do szkoły.

I dopiero wtedy to do mnie dotarło. Nie mogłam w to uwierzyć.

— Zrobiłeś to specjalnie — powiedziałam bardziej do siebie, niż do niego, ale najwyraźniej to usłyszał, bo odwrócił się jeszcze i oznajmił:

— Wychodzi na to, że jesteśmy na siebie skazani Granger — odpowiedział z uśmiechem na twarzy. Nie wiem, czy mi się wydawało, ale to znów nie była jego fałszywa maska, a prawdziwy Malfoy. Zupełnie, jakby tym krótkotrwałym odsłonięciem siebie chciał pokazać, że to, co powiedział, nie było prawdą. Nie odezwał się jednak więcej, tylko odwrócił i odszedł do zamku, zostawiając mnie w osłupieniu na środku dziedzińca.

**

Dokładnie tak, jak myślałam, przyjaciele nie zdążyli jeszcze do końca wejść do dormitorium, kiedy wybuchł wulkan pytań odnośnie mojego szlabanu. Od południa cała szkoła huczała o tym, jak załatwiłam Malfoy'a i siebie. Już wcześniej przygotowałam dokładną przemowę na ten temat, nauczyłam się jej na pamięć i zamierzałam wygłosić, jak tylko wejdą do salonu, ale widząc ich, od razu zapomniałam co miałam powiedzieć. Wydukałam w końcu coś w stylu „Malfoy i jego głupie zagrywki", a Harry aż poczerwieniał ze złości, chcąc mu spuścić łomot. Na szczęście Ginny zaczęła go z rozbawieniem głaskać po głowie i w końcu się uspokoił.

— Strasznie szkoda, że nie pojedziesz z nami. Mogłabyś kogoś poznać. Drugiego Wiktora Kruma — odezwała się ruda, uśmiechając się do mnie przebiegle. Było mi głupio rozmawiać o chłopakach przy Ronie, więc tylko zaśmiałam się krótko, nie komentując tego.

— Ron może też się tam zakocha — powiedział Harry, patrząc na przyjaciela z rozbawieniem, zręcznie zmieniając tym sposobem temat.

Weasley spojrzał na niego z niezrozumieniem i wziął ciastko z talerzyka. Siedział na dywanie, tak samo, jak ja, a państwo Potter zajęli kanapę.

— Ale, że w jednym z tych osiłków? Harry, nie wiem, czy coś cię ominęło, ale ja nie jestem gejem. Trochę to obraźliwe w stosunku do Hermiony, bo ona nie wygląda, jak facet, żebyś mógł coś pomylić — powiedział, a ja uderzyłam go ręką w ramię, na co zareagował parsknięciem śmiechem.

— A pamiętasz swoją obsesyjną miłość do Fleur? To może się powtórzyć, Batoniki też tam będą — znowu odezwał się rozbawiony Harry.

Ginny spojrzała na niego, mrużąc oczy.

— Batoniki? Już nawet wymyśliłeś im ksywkę? Może ja też powinnam zostać w Hogwarcie z Hermioną, co? — zapytała, udając naburmuszoną, a on tylko dał jej buziaka w skroń. Ron zareagował ostentacyjnym odruchem wymiotnym, jedząc przy okazji kolejne ciastko.

Nagle boczne drzwi, dzielące dormitoria prefektów, otworzyły się na oścież z impetem, a w progu stanął półnagi Malfoy.

— Granger, potrzebna mi twoja ma... — wykrzyknął, szukając mnie wzrokiem i urwał w pół zdania, widząc całą naszą ekipę, siedzącą w salonie. Ron tym razem na poważnie zaczął się krztusić ciastkiem, a Harry poklepał go mocno po plecach, próbując zachować poważną minę. Ginny patrzyła na zmianę na mnie, jakby oczekując wyjaśnień, a później na Malfoy'a bez koszulki, nie wiedząc co się działo. Siedziałam przerażona pośrodku tego cyrku, nie potrafiąc zareagować. Serce zaczęło mi szybciej bić ze strachu, że nagle wyda się cały czas sekret z drzwiami na siódmym piętrze. I wtedy Malfoy się ocknął.

—...Malinowa odżywka. Do włosów — powiedział w końcu, udając powagę, a Ronowi nasilił się kaszel jeszcze bardziej. Posłałam ślizgonowi zdziwione spojrzenie i widząc jego wyczekującą, znaczącą minę, powstrzymałam się od śmiechu.

— Ach, tak!

Uśmiechnęłam się uroczo i wstałam z podłogi, ruszając do łazienki. Blondyn poszedł za mną, ignorując moich przyjaciół i zamknął za sobą z hukiem drzwi.

— Malinowa odżywka? — zapytałam szeptem, tłumiąc śmiech i starając się zignorować jego odkrytą skórę.

— Och, zamknij się. Potrzebuję Mapy Huncwotów — odpowiedział cicho, nachylając się nade mną, a ja wzruszyłam ramionami i odwróciłam się do prysznica, biorąc odżywkę do włosów.

— Nie mam już jej — skłamałam. Nie miałam ochoty dzielić się z nim własnością Harry'ego. Nie darzyłam go aż takim zaufaniem. — Ale mam odżywkę. Nie jest co prawda malinowa, tylko jaśminowa, ale myślę, że się nada — oznajmiłam, po czym z szerokim uśmiechem wręczyłam mu butelkę płynu.

Dostrzegłam wtedy, jak kącik jego ust lekko drgnął w uśmiechu i wyszczerzyłam się jeszcze bardziej, trącając go lekko pięścią w sam środek nagiej klatki piersiowej.

— No dalej, nie bój się uśmiechnąć.

Chłopak wziął niechętnie butelkę z płynem, nie odzywając się nawet słowem.

— Tylko nie zużyj wszystkiego — dopowiedziałam jeszcze wesoło. Blondyn już odwrócił się z zamiarem wyjścia, ale go zatrzymałam.

— Po co ci mapa? — zapytałam jeszcze, mrużąc oczy. Malfoy popatrzył z powrotem na mnie i posłał chytry uśmiech.

— Jutro się dowiesz — powiedział i wyszedł z łazienki, a ja za nim. Bez słowa ruszył do drzwi, salutując jeszcze po drodze moim, wciąż zszokowanym przyjaciołom. Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, nastąpiła cisza. Przez parę minut nikt się nie odezwał, bo chyba nie za bardzo wiedzieli, co mieliby powiedzieć.

— Jutro jest mecz — wtrącił nagle Ron, uśmiechając się do mnie szeroko. Przez dłuższą chwilę nikt mu nie odpowiedział. Chyba żadne z nas nie miało ochoty rozmawiać o tym, dlaczego Draco Malfoy pożyczał ode mnie odżywkę do włosów, a jednocześnie każdy miał w głowie obraz sprzed kilku minut.

— Przyjdziesz jutro na mecz? — znowu odezwał się Ron, tym razem kierując pytanie już bezpośrednio do mnie, powodując, że się ocknęłam.

— Pewnie nie mam wyjścia? — zapytałam zbolałym tonem, a wszyscy na raz odpowiedzieli z uśmiechami:

— Nie masz.

**

Nie mogłam zasnąć. Kilka godzin przewracałam się z boku na bok, zastanawiając się, jak to będzie wyglądało, gdy zostanę z Malfoy'em sama w pustym zamku. Oczywiście wiadomo, że będą też inni uczniowie ze szlabanami i pracownicy Hogwartu. Miałam tylko nadzieję, że nie wydarzy się nic, co mogłoby zagrozić bezpieczeństwu szkoły. Westchnęłam w końcu, wiedząc, że już dziś nie zasnę i ostatni dzień ze swoimi przyjaciółmi spędzę jutro półprzytomna. Podniosłam się niechętnie do pozycji siedzącej i odgarnęłam z twarzy kosmyki włosów. Mój wzrok padł na szufladę, w której schowałam mapę. Nie wiem co mnie podkusiło, ale, jak w transie, wstałam, otworzyłam ją i wzięłam kawałek papieru do ręki. Założyłam na stopy puchowe, świąteczne kapcie z reniferami, zarzuciłam na piżamę bluzę i wyszłam z dormitorium.

Szłam powoli, najciszej, jak potrafiłam, w dłoni ściskając różdżkę, która oświetlała mi drogę. Zamek wyglądał mrocznie w nocy. Było ciemno, tajemniczo i zaskakująco cicho. Nawet duchy się nie kręciły wokół. Przystanęłam przy Wielkich Schodach, zastanawiając się, dlaczego się nie bałam chodzić po szkole nocą. Zupełnie, jakbym miała rozdwojenie jaźni i raz dopadał mnie strach przed każdą błahostką, a za chwilę czułam się niepokonana. Rozłożyłam mapę, wcześniej wypowiadając szeptem formułkę i zajrzałam na plan zamku. Przez moment pomyślałam o tym, żeby pójść na siódme piętro, ale za chwilę zdałam sobie sprawę, że nie miało sensu kierowanie się tam w pojedynkę. Poszłam więc do lochów. Chyba jeszcze gorsze, co mogłam zrobić w tamtej sytuacji. Czułam się trochę, jakbym lunatykowała, mimo, że byłam całkowicie świadoma tego, co robię. A jednak snułam się w reniferowych kapciach po zamku, grubo po północy. Sama. Już chciałam zaśmiać się pod nosem z własnej, absurdalnej postawy, kiedy usłyszałam jakiś szmer przed sobą. Zamarłam, stając w miejscu, jak wryta. Najpierw pomyślałam, że mi się wydawało, ale, gdy usłyszałam to drugi raz, przeniosłam wzrok na mapę. Zamrugałam, widząc na kartce narysowane stopy osoby, która stała w ciemności parę metrów przede mną. Zmrużyłam oczy, przysuwając kawałek papieru bliżej twarzy, nie wierząc w to, co widziałam. Moje serce przyspieszyło, a mi zaczęło być duszno. Popatrzyłam z przerażeniem przed siebie i jeszcze raz na mapę, gdzie widniało imię i nazwisko osoby, której obecność tutaj była niemożliwa.

Bellatrix Lestrange.

Ślady jej stóp na mapie kręciły się chwilę w kółko, jakby w obłędzie, aż w końcu niespodziewanie ruszyły w moją stronę. Przerażona wstrzymałam oddech i cofnęłam się gwałtownie o parę kroków, przenosząc wzrok z kartki na ciemny korytarz. Wysunęłam drżącą dłonią różdżkę ze światłem przed siebie, gotowa do obrony.

Nie, to niemożliwe. Musiało mi się wydawać.

Cofałam się coraz dalej, dezaktywowałam mapę i schowałam różdżkę do kieszeni, by pozostać niewidoczną. Miałam oczy szeroko otwarte, mimo, że niczego nie widziałam w głębokiej ciemności. W lochach nie było nawet okien, więc nie miałam szans na oświetlenie księżyca. W głowie powtarzałam ciągle, że mi się wydawało, że być może naprawdę lunatykowałam, a to wszystko mi się śniło. Próbowałam wmówić sobie kolejne argumenty, które tłumaczyłyby, dlaczego Bellatrix była na Mapie Huncwotów. W końcu dotknęłam plecami zimnego muru i pamięciowo skojarzyłam, że przyszłam z lewej strony. Chciałam ruszyć w bok, gdy nagle koło mojej głowy rozbłysło światło z różdżki. Wrzasnęłam przestraszona i podskoczyłam, wypuszczając z rąk mapę. Z szeroko otwartymi oczami spojrzałam na sprawcę, spodziewając się przerażającej, bladej twarzy, wykrzywionej w fałszywym uśmiechu. Zamiast tego zauważyłam jednak śmiertelnie poważnego Snape'a.

— Mogę spytać, co prefekt naczelna robi o tej porze? W lochach? Bo raczej nie jest na obchodzie — zapytał powoli, kładąc nacisk na każde jedno słowo, które wypowiadał.

— Już sobie idę — pisnęłam i chciałam schylić się po mapę, gdy złapał mnie mocno za ramię i wbił mi paznokcie w skórę. Spojrzałam przerażona w to miejsce, nie mogąc uwierzyć, że był tak brutalny.

— Ja to wezmę — powiedział, po czym wskazał różdżką na kawałek papieru, leżący na ziemi, tym samym go oświetlając.

Nie, nie, nie, nie.

Przez chwilę się nie ruszyłam, będąc wciąż w szoku. Kiedy odchrząknął i skinął głową w stronę mapy, ocknęłam się i schyliłam po kawałek papieru. Nie chciałam, by zauważył, że drżały mi ręce. Nie chciałam też oddawać mu czegoś, co nawet nie należało do mnie, jednak Snape, nie czekając, wyrwał mi mapę z dłoni. Przyjrzał się jej dokładnie, po czym machnął różdżką w stronę korytarza.

— No już, spadaj — syknął złośliwie, chowając mapę do szaty, a ja przełknęłam ślinę i powolnym krokiem ruszyłam niechętnie do Wielkich Schodów w swoich kapciach z reniferami.

Wciąż cała się trzęsłam, próbując przekonać samą siebie, że Bellatrix nie było na mapie, a wyobraźnia płatała mi figle. A może coś się zepsuło przy kontakcie papieru z wodą, kiedy prawie utonęłam w jeziorze? Próbowałam przekonać samą siebie, że istniało logiczne wytłumaczenie tego, co przed chwilą się wydarzyło, ale jedno było pewne.

Snape miał mapę.

A ja miałam przesrane.

______________________________

Cześć i czołem.

Wiem, że akcja rozwija się powoli, ale chciałam, żeby to było jak najbardziej wiarygodne. Stopniowo śmieszki się już kończą i zacznie się więcej dziać. Obiecuję!

Wyczekujcie następnego rozdziału, bo gwarantuję, że się nie zawiedziecie ;>

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top