*57*
Daryl zatrzymał samochód na dziedzińcu i oboje pośpiesznie wysiedli z niego. Weszli na blok C, Amara była pierwsza i wtedy zobaczyli zamieszanie. Hershel opatrzył nogę jakiejś ciemnoskórej kobiecie z długimi ciemnymi dredami, która wyglądała jak dzikie zwierze w klatce, jakby trzymali ją tu siłą. Rogers zatrzymała się w miejscu zauważając obcą osobę po czym spojrzała na Rick'a aby wyjaśnił co tu się dzieje. Daryl ustał przy niej i również nie wiedział kto to jest i czemu tu jest.
-Kto to?- zapytała ciemnowłosa.- W sumie nie ważne.- machnęła lekceważąco ręką przypominając sobie coś ważniejszego i niecierpiącego zwłoki.
-Wszystko dobrze Amaro? Masz krew na szyi.- zapytał z troską Hershel spoglądając na nią. Ciemnowłosa złapała się ręką za szyje i gdy ją odsunęła miała odrobinę bordowej cieczy na niej. Skrzywiła się, jednak dokładnie nie udało jej się wytrzeć.
-Nie jest moja.
-Napotkaliśmy kogoś.- wtrącił Daryl.
-Nic wam nie jest?- zapytał Rick podchodząc bliżej nich.
-Jest w porządku.- powiedziała Amara i zerknęła na moment na brązowowłosego stojącego bok niej.- Chodzi o Glenn'a i Maggie. Zostali porwani. Nie wiemy przez kogo, nie byliśmy razem. Ale gdy skomunikowałam się z nimi przez krótkofalówkę Maggie użyła bezpiecznego słowa. Niestety niczego więcej nie powiedziała, pewnie pilnowali co mówi. Dobrze że w ogóle pozwolili jej odpowiedzieć na moje wezwanie.
-Tak się składa, że ona wie przez kogo zostali porwani.- powiedział Rick wskazując siedzącą pod ścianą ciemnoskórą. Kobieta powiedziała że znalazła ich miejsce gdy Maggie i Glenn rozmawiali o wiezieniu. Wzięła pokarm dla dziecka, który zostawili gdy zostali porwani przez człowieka który ją postrzelił i przyszła tutaj. Zabrali ich do miasteczka, Woodbury, w którym mieszka około 75 ocalałych, zarówno cywili jak i ludzi, których określiła jako pseudożołnierzy. Tym miastem rządzi mężczyzna, który zwie się Gubernatorem. Nazwała go uroczym chłoptasiem, coś jak przywódca sekty, ale przesączone to było sarkazmem i kpiną gdy mówiła. Zaoferowała że pomoże im się dostać niepostrzeżenie do tego miasta aby mogli odbić swoich przyjaciół.
Zamknęli tą kobietę w pomieszczeniu. Nie specjalnie była chętna aby powiedzieć jak się nazywa, nawet do jakiejkolwiek rozmowy, każdemu przyglądała się czujnie i obserwowała.
Zebrali się w innym pomieszczeniu aby naradzić się i zadecydować co robić.
-Skąd pewność że można jej ufać?- zapytał Daryl.
-Tu chodzi o Maggie i Glenn'a.- wtrąciła Beth. Tak bardzo martwiła się o swoją siostrę oraz jej chłopaka. Nie chciała stracić kolejnych bliskich jej osób, tak samo pozostali.
-To miasto jest dobrze bronione. Jeśli mamy ich odbić musi jechać więcej osób.- powiedziała Amara, a Daryl od razu na nią spojrzał i dyskretnie pokręcił głową dając jej znak że ona na pewno nie jedzie. Ciemnowłosa zrozumiała o co mu chodzi i skinęła lekko głową. Rick zauważył ich wymianę spojrzeń i ledwo widocznych gestów jakby rozmawiali ze sobą nie musząc używać słów. Już wcześniej wielokrotnie tak robili, a on nigdy nie miał pojęcia co w ten sposób sobie przekazują. Ale nie komentował tego i tym razem też tego nie zrobił. To była ich sprawa, a jeśli byłoby to istotne dla pozostałych z grupy to powiedzieli by.
-Pojadę po nich.- zadeklarował się Daryl.
-Nie możesz jechać sam. Pojadę z tobą.- oznajmił Rick.
-Ja też. Wchodzę w to.- powiedział z pewnością Oscar. Niektórzy zerknęli na Amare wyczekując co powie. Ale spojrzenie kusznika dało jej jednoznaczny przekaz że ma zostać albo zwiąże ją i zamknie aby z nimi nie pojechała.
-Ktoś musi zostać i pilnować.- powiedziała ciemnowłosa. Rick skinął głową spoglądając po kolei na każdego.
-Wiec przygotujmy się.
Zaczęli pakować potrzebny sprzęt do samochodu, którym mają pojechać. Pozostali pomagali im albo wyszli na zewnątrz aby pożegnać ich i życzyć powodzenia.
Amara rozsunęła siatkę aby mogli wyjechać z dziedzińca. Ciemnoskóra kobieta zbliżyła się do niej rozglądając się po otwartej przestrzeni.
-To miejsce nie było stracone?- zapytała ciemnowłosą, która spojrzała na nią gdy całkowicie otworzyła bramę.
-Było.
-I oczyściliście je sami?
-Było nas wtedy więcej.- powiedziała krzywiąc się. Stracili aż troje ich ludzi. Ciemnoskóra zauważyła jej bolesny wyraz twarzy gdy odpowiedziała. Pomyślała że ci ludzie musieli dużo przejść i stracić.
Amara odeszła od niej kierując do Daryl'a, który stoi gotowy już przy samochodzie. Mężczyzna spojrzał na nią gdy zauważył że się do niego zbliża.
-Dacie sobie rade, wiem to.- powiedziała lekko uśmiechając się do brązowowłosego. Zapanowała na moment miedzy nimi skrepowana cisza przez co Daryl odwrócił wzrok i trącił butem leżący kamyczek.- Wróć cały i zdrowy, dobrze?
-Mhm.- spojrzał na nią przytakując głową.- Uważaj na siebie.- mruknął, a ciemnowłosa uśmiechnęła się.
-Nie martw się o mnie. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
-Wiem.
Amara poklepała go po ramieniu po czym zaczęła iść w stronę tych, którzy nie jadą i stoją przy budynku. Minęła się z Rick'em z którym wymieniła się kiwnięciami głowy i podeszła do pozostałych stając obok Carl'a. Daryl obejrzał się za nią jak odchodziła i dołączyła do innych.
Obserwowali jak wsiadają do samochodu i odjeżdżają, a Axel otworzył im główną bramę wyjazdową.
~~~~
Słońce zdążyło już zajść za horyzontem, a oni jeszcze nie wrócili. To było oczywiste że może to trochę potrwać. Droga do Woodbury jest długa i możliwe że mogą pojawić się też jakieś komplikacje wiec może im zejść to nawet dwa dni czy nawet więcej.
Amara martwiła się i nie potrafiła usiedzieć w miejscu dlatego poszła do lasu zapolować by spróbować odciągnąć jakoś myśli. Nawet nie zauważyła jak czas szybko zleciał i zaczęło się ściemniać. Dlatego teraz jak poparzona wybiegła z lasu po drodze zabijając sztywnych aby oczyścić sobie przejście do ogrodzenia. Była brudna i trochę zmęczona, ale to pomogło jej się odstresować i nie miała nic przeciwko fizycznemu wysiłkowi, to pomagało jej utrzymać dobrą formę. I przy okazji udało jej się upolować cztery króliki i jedną wiewiórkę specjalnie dla Daryl'a, który stwierdził że woli zjeść te rude gryzonie niż króliczki. Podbiegła do siatki i zwinnie zaczęła rozplątywać drut aby otworzyć szczelinę w ogrodzeniu. Przeszła przez otwór po czym ponownie zawiązała go drutem. Powoli ruszyła korytarzem obserwacyjnym spacernika w stronę bramy.
Gdy weszła już na dziedziniec przy wejściu do bloku C stał Carl. Widać było że był znudzony, trącał butem leżące kamyczki wokół na początku nie zauważając że się ona zbliża. Dopiero gdy podeszła bliżej chłopiec podniósł głowę słysząc kroki.
-Widzę, że czekałeś. Wiem że jest już późno, ale jakoś straciłam poczucie czasu. Plus jest taki że mamy kolacje.- zamachała zawieszonym na ramieniu sznurkiem do którego przyczepiła upolowane króliki i wiewiórkę.
Carl skinął głową i ustał w miejscu blokując jej drogę przez co kobieta zatrzymała się marszcząc brwi.
-Zanim wejdziesz muszę ci coś powiedzieć. Tylko nie bądź zła.- powiedział z powagą i lekką niepewnością jak zareaguje ciemnowłosa. Kobieta zmrużyła oczy. Przecież wcale tak długo jej nie było, a już coś się wydarzyło.
-O co chodzi? Komuś coś się stało?- zapytała z zmartwieniem, ale chłopiec zaprzeczył głową.
-W tylnej części wiezienia ściana budynku zostało zniszczona. I teraz wiemy skąd dostają się sztywni z zewnątrz... ale nie tylko oni.
-Co masz na myśli?- zapytała choć już powoli zaczęła domyślać się co zaraz powie.
-Pięć osób weszła tamtędy. Zginęli by w korytarzach, ale pomogłem im dostać się do naszego bloku. Jedna z nich została ugryziona, ale nie martw się już nie żyje.
-Zaraz, co?- uniosła brwi zaskoczona.- Wpuściłeś obcych ludzi?!
-Potrzebowali pomocy.
-Nie wiadomo kim są. Może to jacyś bandyci! To było nie rozsądne i ryzykowane.
-Wiem, ale nie wyglądają na złych ludzi.
-To już sama ocenie.- minęła go i szybkim krokiem weszła do środka, Carl podążył tuż za nią.
Amara weszła do pomieszczenia gwałtownie, jak rozjuszony dzik przez co cztery obce jej osoby siedzące przy stoliku podniosły się i spojrzeli na nią. Wśród nich była ciemnoskóra kobieta i mężczyzna oraz młody chłopak i prawdopodobnie jego ojciec. Wpatrywali się w nią z obawą, byli niepewni co do tego co zaraz zrobi. Jej stan, a w szczególności fakt że jest częściowo brudna we krwi sztywnych co przypomina ludzką krew sprawił że wygląd jak szaleniec, który przed chwilą popełnił zbrodnie. A to jak ona na nich patrzy nie sprawił że czuli się lepiej. Amara zeskanowała ich czujnym spojrzeniem od stóp do głów milcząc. Zauważyła że nie mają broni palnej, a przynajmniej nie na widoku. I Carl miał racje, nie wyglądają na groźnych, ale to mogą być tylko pozory.
-Carol, mogłabyś to wziąść.- zwróciła się do krótkowłosej zdejmując sznur z ramienia. Carol podeszła do niej i wzięła upolowane zwierzęta. Ciemnowłosa przeszła w stronę siedzącego przy innym stole Hershel'a nadal przyglądając się obcym.- Carl odniesiesz to do mojej celi?- zapytała chłopca zdejmując łuk i kołczan. Carl skinął głową i wziął to od niej po czym wyszedł z pomieszczenia.
-Długo nie wracałaś, zaczęliśmy się martwić.- powiedział Hershel odrywając ją od obserwacji tamtej czwórki, która nadal stała niepewnie i czekała.
-Jak widzisz jestem cała. Co to za jedni?- spytała starszego mężczyznę krzyżując ramiona.
-Jestem Tyreese.- ciemnoskóry mężczyzna zrobił dwa kroki w ich stronę przedstawiając się. Amara odwróciła się w jego stronę kładąc szybko dłoń na pistolecie w kaburze gotowa aby go użyć. Mężczyzna zauważył to i cofnął się unosząc ręce pokazując że nie ma złych zamiarów.- Nie chcemy kłopotów, dobrze?- zapytał niepewnie. Ciemnowłosa skinęła powoli głową, ale nadal trzymała dłoń na broni.- To moja siostra, Sasha.- wskazał ciemnowłosą kobietę.- A to Allen i jego syn Ben.- wskazał innego mężczyznę i chłopaka. Amara zauważyła w kącie pod ścianą jakieś zakryte ciało. Tyreese podążył za jej spojrzeniem.- Nazywała się Donna, była z nami.
-Nazywam się Amara Rogers.- przedstawiła się i zdjęła dłoń z schowanej w kaburze broni.- Macie broń? Lepiej nie kłamcie.
-Nie. Używaliśmy do tej pory tylko łopat, a mój brat młotka.- odpowiedziała Sasha.
Ciemnowłosa skinęła po czym spojrzała na Hershel'a i Carol kiwając im głową aby opuścili pomieszczenie. Staruszek wstał i razem z szarowłosą wyszli. W wejściu zobaczyła Carl'a z kluczami wiec wycofała się i podeszła do niego. Zatrzasnęła kraty i zamknęła je na klucz.
-Czy ty nas zamknęłaś?- zapytała Sasha podchodząc bliżej krat będąc niezadowoloną z tego co przed chwilą zrobiła ciemnowłosa.
-Pomieszczenie jest bezpieczne. Macie jedzenie i wodę.
-Otwórz je. Nie możecie nas tak zostawić!- zezłościła się ciemnoskóra.- Nie jesteśmy jakimiś zwierzętami!- wybuchła gniewem łapiąc za kraty. Amara złapała za broń, ale nie wyjęła jej z kabury.
-Odsuń się i pozwól im odejść.- odezwał się jej brat podchodząc do swojej siostry i chwytając ją za ramie aby ją odciągnąć.- Rozejrzyj się, to najlepsze miejsce od całych tygodni.- powiedział do siostry po czym spojrzał na ciemnowłosą.- Nie chcemy kłopotów.
Amara odeszła od krat podchodząc do Hershel'a.
-Wiem że ci się to nie podoba.- powiedział starszy mężczyzna widząc jej minę.- Ale nie wyglądają na złych ludzi.
-To się jeszcze okaże. Na razie niech będą zamknięci. Jutro o tym pogadamy. Jestem padnięta.- oznajmiła po czym zaczęła iść po schodach na górę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top