*47*

Rogers oddaliła się od celi i rozejrzała po pomieszczeniu. Zauważyła jedynie Carl'a opierającego się o ścianę przy kratach do wyjścia. Wygląda na znudzonego i przygnębionego czymś. Kobieta ruszyła w jego kierunku.

-Hej. Gdzie pozostali?- zapytała posyłając mu przyjazny uśmiech gdy ustała przed nim. Chłopiec spojrzał na nią i lekko odwzajemnił gest.

-Hej. Tata, Daryl i Tdog poszli z tymi więźniami odbić dla nich inny blok. Jason jest u Beth, z tego co wiem.

-Aha.- ciemnowłosa westchnęła.- Nie musisz martwić się o Hershel'a, nadal nie dostał gorączki wiec sądzę że nic mu nie będzie.

-Nie martwię się o niego, wiem że mu pomożesz... Podobno masz specjalne zamówienie.

-Hm?

-Glenn wspomniał.

-Ah, to nic takiego.- machnęła ręką gdy zrozumiała o co chodzi Carl'owi. Chłopiec odsunął się od ściany i truchtem pobiegł do jednej z cel gdzie teraz przetrzymują zapasy. Wyszedł stamtąd z puszką w dłoni.

-Proszę.- wyciągnął dłoń z puszkowanym spaghetti w stronę ciemnowłosej aby wzięła to. Kobieta pokręciła głową nie mogąc tego przyjąć.

-Nie, lepiej odstaw to na miejsce. Musimy oszczędzać i dzielić się po równo.

-I tak bardzo dużo robisz dla nas wszystkich. Weź, to rozporządzenie szeryfa.- Carl uśmiechnął się i skinął kapeluszem, który oddał mu jego tata.

-Skoro szeryf każe, to nie ładnie byłoby odmówić.- powiedziała z uśmiechem Rogers i wzięła od niego puszkę.- Dziękuję.

-Myślisz że moglibyśmy w najbliższym czasie zagrać w baseball? Mamy sporo wolnej przestrzeni, która jest ogrodzona.- zapytał Carl po paru chwilach ciszy miedzy nimi i spojrzał na nią z nadzieją. Kobieta skinęła głową.

-Tak, możemy.- uśmiechnęła się ciemnowłosa. I wpadł do jej głowy niecny pomysł. Odłożyła puszkę na parapet i szybko wyciągnęła swoje dłonie w stronę niczego niespodziewającego się Carl'a i zaczęła go łaskotać. Chłopiec zaskoczony pisnął śmiejąc się.

-Przestań!- zachichotał, ale kobieta nie miała zamiaru skończyć. Chłopiec wyrwał się jej i zaczął biec w stronę schodów. Schował się za nimi. Amara pobiegła za nim.

-Nie uciekniesz mi.- powiedziała z rozbawieniem podchodząc w jego stronę niczym drapieżnik polujący na swoją ofiarę.

-Jestem szybszy!- wypiął jej języka chichocząc.

-To było niegrzeczne!- zagroziła mu palcem, a na jej twarzy błądziło rozbawienie choć próbowała zabrzmieć poważnie.

Carl wybiegł drugą stroną zza schodów myśląc że uda mu się uciec, ale wtedy Amara zwinnie złapała go. Objęła go i zakręciła się z nim aż spadł mu kapelusz z głowy.

-Przeproś.- zaczęła go znowu łaskotać.

-Dobrze. Przepraszam!- wykrzyknął Carl śmiejąc się aż do łez gdy nie mógł wytrzymać. Ciemnowłosa opuściła go i przestała. Chłopak otarł łzy nadal mając na twarzy szeroki uśmiech.

-To chyba twoje kowboju.- ciemnowłosa podniosła kapelusz z ziemi i założyła długowłosemu chłopcu na głowę.

-Jesteś okrutna.- powiedział z rozbawieniem.

-A ty niegrzeczny.- pstryknęła go w nos uśmiechając się. Oboje zaśmiali się.

-Jesteś prawdziwą przyjaciółką.- wyznał szczerze Carl. Amarze zrobiło się ciepło na sercu słysząc to.

-Dziękuję. Ty też jesteś prawdziwym przyjacielem.

Ze swojej celi wyszła Lori, której uwagę przykuł hałas w pomieszczeniu. Widziała jak Amara gania się z Carl'em, a później łapie go i łaskocze. Rozmawiali o czymś uśmiechając się przy tym. Od wydarzeń na farmie nie miała najlepszych relacji z synem ani z Rick'iem. A widok jej dziecka szczęśliwego z kimś innym zabolało ją. Zauważyła że Carl był zapatrzony w rodzinę Rogers'ów czasami aż za bardzo. Gdy Amara spojrzała w górę gdzie stała Lori uśmiech zniknął z jej twarzy i spoważniała. Lori widziała że coś mówi do jej syna i Carl niezbyt był tym zachwycony bo zrobił skrzywioną minę po czym ciemnowłosa odeszła od niego.

Amara nie chciała wtrącać się w sprawy rodzinne Grimes'ów. Sami powinni rozwiązać swoje problemy. Ale nie potrafiła przejść obojętnie gdy widziała przygnębionego Carl'a. Dla niej widok smutnych i wystraszonych dzieci był najgorszy. Bo czym mogły sobie zasłużyć? W końcu to tylko dzieci, a o nie trzeba dbać.

~~~~

Amara stanęła obok Glenn'a, który stoi w wejściu do celi gdzie przy Hershel'u czuwają jego córki. Ciemnowłosa zerknęła z zaciekawieniem na zegarek kieszonkowy, który trzyma w dłoni koreańczyk.

-Przekazał mi go Hershel.- wyjaśnił czarnowłosy gdy zauważył spojrzenie Amary.- Należał do jego rodziny od pokoleń. W ten sposób poparł mój związek z Maggie i przyłączył mnie do swojej rodziny.

-Teraz czekam na wasz ślub.- poklepała go po ramieniu uśmiechając się co on odwzajemnił.- Zgłaszam się na druhnę.- zaśmiali się oboje na jej komentarz. Po czym spojrzeli w kierunku nadal nieprzytomnego Hershel'a.

Nagle usłyszeli dźwięk otwieranych i zamykanych krat od strony innego sektora wiezienia. Spojrzeli w bok i zobaczyli jak Jason razem z Carl'em wrócili skądś niosą dużą torbę.

-Myślałem, że porządkujecie jedzenie.- zwrócił się do nich Glenn troche zdziwiony że chłopcy robili coś innego.

-Zrobiliśmy coś znacznie lepszego.- powiedział dumnie Jason i razem z Carl'em weszli do celi po czym położyli na podłogę torbę.

-Skąd to wzięliście?- zapytała Amara podchodząc do torby. Zajrzała do wnętrza i zobaczyła w niej lekarstwa oraz bandaże. Ciemnowłosa wyjęła opatrunki i przykucnęła przy łóżku aby zacząć obwijać bandażem ranę Hershel'a, zabezpieczą one ranę przed infekcjami.

-Z lecznicy, nie byłe tego wiele. Wzięliśmy wszystko co się dało.- powiedział Carl zadowolony z tego co zrobił.

-Poszliście tam sami?- zapytała z wyrzutem Lori patrząc na swojego syna z szokiem. Nie mogła uwierzyć, że tak się narażał.

-Mieliśmy siebie nawzajem. Zabiliśmy trzech sztywnych.- powiedział z dumą Carl. Liczył że dostanie pochwałę za to co zrobili. 

-Dobra robota choć było to lekkomyślne.- stwierdziła Amara i posłała im lekki wdzięczny uśmiech. Chłopcy wydali się zadowoleni że doceniła to że chcieli pomóc, mimo że mogło im się coś stać. Rogers wiedziała że potrafią sobie radzić, przez ostatnie miesiące nauczyli się jak walczyć z sztywnymi, ale lepiej by więcej nie robili czegoś podobnego. Lori spojrzała na ciemnowłosą na moment po czym przeniosła swój wzrok na syna.

-Widzisz co go spotkało?- wskazała Hershel'a.- Był z grupą, a mimo to został ranny. To co zrobiłeś było głupie. Oszalałeś?

-Potrzebowaliśmy zapasów to je zdobyłem.- Carl zaczął się denerwować nie rozumiejąc dlaczego jego mama ma do niego pretensje skoro chciał tylko pomóc i udało mu się przecież to zrobić.

-Doceniam to ale..

-Odczep się!- Carl nagle wybuchnął gniewem. Jego mama ucichła zaskoczona.

-To twoja matka. Nie odzywaj się tak do niej.- Beth zwróciła się do Carl'a gardząc jego zachowaniem. Chłopiec spojrzał na nią po czym na swoją mamę, która chciała coś jeszcze powiedzieć, ale wybiegł szybko zanim miała okazje. Amara zerknęła kątem oka na Lori kończąc zawijać bandażem ranę starszego mężczyzny.

-Możemy porozmawiać?- zapytała Lori patrząc na ciemnowłosą. Rogers wstała i niepewnie przytaknęła głową.

-Wołajcie jakby coś się działo.- zwróciła się do sióstr Grenn'ów po czym wyszła za kasztanowłosą z celi. 

Lori zatrzymała się przy jednej z cel.

-Jeśli chodzi o Carl'a to... - zaczęła mówić Amara czując się głupio jeśli to przez nią kasztanowłosa kłóci się z swoim synem. Ale Lori szybko zaprzeczyła głową.

-Nie, nie o to chodzi. Dzięki tobie się uśmiecha, doceniam to. Ja... mam wrażenie że z dzieckiem jest coś nie tak. 

-Co masz na myśli?

-Nie mam skurczy i...

-Chodź.- ciemnowłosa wskazała cele obok, weszły do niej.- Połóż się na boku.

Kasztanowłosa zrobiła to co kazała. Amara lekko uniosła jej bluzkę aby odsłonić brzuch i delikatnie zaczęła przyciskać  w odpowiednich miejscach aby sprawdzić czy dziecko się porusza. Po chwili posłała kasztanowłosej uspakajający uśmiech.

-Wydaje się że jest w porządku.- zapewniła ją, a Lori odetchnęła i wydała się bardziej uspokojona tym co usłyszała.- Nie martw się porodem. Zajmę się tobą i dzieckiem, obiecuje.

-Dziękuję.- kasztanowowłosa posłała jej wdzięczny uśmiech.

Nagle obie usłyszały jak Beth woła pomocy. Szybko wstały i skierowały się do celi gdzie leży Hershel i są jego córki. 

-Pomóżcie mu!- krzyknęła z rozpaczą Beth, którą Maggie trzymała w objęciach.

Amara szybko podeszła do łóżka i sprawdziła puls oraz oddech Hershel'a. Nie oddycha. Ciemnowłosa przystąpiła do reanimowania go. Wykonała dwa wdechy po czym zaczęła uciskać jego klatkę piersiową. To nie zadziałało wiec ponowiła czynność. Zrobiła kolejne dwa wdech pochylając się nad mężczyzną, a gdy chciała się odsunąć on gwałtownie poruszył się i złapał ją tylko jednym ramieniem bo drugie miał przykute nadgarstkiem do poręczy łóżka. 

-Nie!

Poczuła jak ktoś odciąga ją do tyłu i wyrywa z uścisku starszego mężczyzny. To była Maggie i Beth. Dziewczyny przyciskały ją do siebie ze strachu, ona też się wystraszyła. Wszyscy myśleli że Hershel stał się sztywnym, ale on tylko ponownie zaczął oddychać i na moment ocknął się po czym znowu zemdlał. Ciemnowłosa usłyszała cichy szloch sióstr i objęła je mocno próbując je jakoś pocieszyć.

-Będzie dobrze.- pogładziła je lekko po ich plecach aby je uspokoić. A sama odetchnęła głęboko aby otrząsnąć się po tym nagłym wydarzeniu.  

Po kilku minutach wrócił Rick razem z Daryl'em i Tdog'em, dołączyli do reszty czuwającej przy Hershel'u. Amara stała razem z Jason'em przy końcu łóżka blisko wyjścia gdzie o framugę oparł się Daryl. Kusznik zerknął na tą dwójkę widząc po ich minach, że coś musiało się stać gdy ich nie było. Amara wyczuła jego wzrok na sobie więc spojrzała na niego, zauważyła zmartwienie na jego twarzy.

-Już wszystko dobrze.- powiedziała półszeptem. Uśmiechnęła sie delikatnie aby zapewnić go jeszcze bardziej, że jest w porządku. Brązowowłosy jedynie skinął głową. Amara wróciła do przygląda się Hershel'owi. Daryl patrzył na nią jeszcze przez chwilę po czym przeniósł swój wzrok na starszego mężczyznę.

Gdy wszyscy stali i przyglądali się Hershel'owi w pewnym momencie zauważyli jak powieki starszego mężczyzny drgnęły po czym zamrugał i powoli otworzył oczy. Beth i Maggie przybliżyły się do niego. Atmosfera od razu stała się weselsza i przyjemniejsza gdy patrzyli jak starszy mężczyzna odzyskuje świadomość.

 Dzisiaj były dobry dzień. Zdobyli pożywienie, a Hershel przeżył.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top