*60*

Amara usiadła na krzesełku w celi Rick'a, który leży nadal nieprzytomny na swoim łóżku. Nie chciała go skrzywdzić, ale to jak się zachowywał przeraziło ją. Już wcześniej Glenn wspomniał, że po tym jak Lori umarła Rick poszedł do wnętrza wiezienia aby znaleźć jej ciało. A gdy Glenn poszedł po niego by go stamtąd zabrać Rick siłą go wyrzucił, Glenn przez chwile nawet obawiał się że go pobije. A to co Grimes odwalił wczoraj, musiała jakoś zareagować. I pierwsze co jej przyszło do głowy gdy proszenie go aby się uspokoił nie pomagało to obezwładnienie go. I tak zrobiła. Oczywiście wiedziała gdzie uderzyć go aby nie zrobić mu krzywdy.

Rogers ocknęła się ze swoich myśli słysząc stękniecie. Spojrzała na łóżko gdzie Rick zaczął się rozbudzać. Wyprostowała się na krześle czekając aż mężczyzna całkowicie się obudzi. Grimes podniósł się do siadu i przetarł oczy dłońmi po czym spojrzał w bok zauważając Amare.

-Dzień dobry.- lekko się uśmiechnęła kryjąc tym swoje poddenerwowanie. Rick skinął jej głową i obrócił głowę aby rozejrzeć się po celi przez co skrzywił się i złapał dłonią za tył głowy.- Przepraszam za to. Spanikowałam. A tamci odeszli tak jak zdecydowałeś.

-W porządku.- wychrypiał spoglądając na nią i spuścił nogi na ziemie.

-Przyniosłam ci wywar, jest jeszcze ciepły.- wskazała kubeczek z naparem stojący na półce pod ścianą.- Pomoże ci.- mężczyzna skinął głową. Amara pochyliła się lekko do przodu poważniejąc i opierając łokcie o swoje uda.- Rick.- powiedziała aby zwrócić uwagę mężczyzny, który zaczął się rozglądać na boki.- To co wczoraj zaszło... rozumiem że przeżywasz ciężkie chwile. To co stało się Lori.- Rick spiął się gdy o niej wspomniała.- Wiem że cierpisz, ale tak nie może być. Cokolwiek tam zobaczyłeś, nie pozwól aby przejęło nad tobą kontrole, to nie było prawdziwe. Musisz iść dalej, zostawić to za sobą inaczej cie to wykończy. Jestem tu aby ci pomóc, jesteśmy tu i jesteśmy prawdziwi. Potrzebujemy cie Rick, jesteś naszym przywódcą...

-Wiec może czas zmienić władze.- przerwał jej, ciemnowłosa zmarszczyła brwi.- Nie podobało ci się to co zadecydowałem wiec sama zacznij decydować.

-Nie o to mi chodziło.

-Nie będzie mi to przeszkadzać. I nie potrzebuje pomocy.- powiedział chłodno z obojętnym wyrazem twarzy.

Amara rozchyliła usta aby coś powiedzieć, ale zacisnęła je widząc jego wyraz twarzy. Nie poznawała go. Wstała z krzesła i ruszyła do wyjścia, ale zatrzymała się w na chwile.

-Pamiętaj że masz dwoje dzieci, które cie potrzebują. 

-Carl sobie poradzi.

-Może tak, ale to nie znaczy że nie potrzebuje ojca. Wypij napar.

Ciemnowłosa wyszła z celi i udała się do pomieszczenia gdzie przebywali inni czekając na nią. 

-Jak się czuje?- zapytał Hershel gdy weszła do środka. Ustała w miejscu rozkładając ramiona nie wiedząc co powiedzieć. Spojrzała na Carl'a, który wpatrywał się w nią i klęczał przy narysowanym planie wiezienia na podłodze. Rozejrzała się po innych.

-Myśle... że nie jest z nim najlepiej. Pokażcie co macie.- podeszła do Glenna i Carl'a, którzy kucali przy rysunku. 

-Tutaj znalazłem grupę Tyreesa.- Carl wskazał palcem obszar na rysunku.

-Przecież zabezpieczyliśmy ten obszar.- mruknęła niezadowolona.- Czyli mamy kolejną lukę.

-Sokoro weszły tam szwedacze, to tym bardziej wejdą uzbrojeni ludzie.- stwierdził Glenn.

-Skąd pewność że zaatakuje? Może go wystraszyliście?- zapytała Beth.

-Miał zbiorniki głów sztywnych i ludzi. To były jego trofea. Na pewno zaatakuje.- odezwała się Michonne, która spokojnie stała pod ścianą.

-Powinniśmy go teraz zaatakować. Nie będzie się nas spodziewał.- powiedział Glenn podnosząc się z ziemi.

-Nie. Rick nie zgodziłby się na to.- Stwierdziła Amara.

-Nie ma tu teraz nic do gadania.- powiedział chłodno. Maggie nagle wstała z swojego miejsca i opuściła pomieszczenie. Glenn przyglądał się jak ona odchodzi.

-Ale ja się na to nie zgadzam. Nikt nie będzie ryzykował, nie pozwolę na to. Rozumiem że chciałbyś się na nim zemścić Glenn sama z chęcią posłałabym kulkę w łeb Gubernatora za to co zrobił. Ale nie podejmuj pochodnych decyzji, niech gniew cie nie zaślepia. Już wystarczająco dużo straciliśmy.

-Wiec na co czekamy?- zapytał Hershel.- Skoro tu zmierza, powinniśmy stąd odejść. Przeżyliśmy zimę na drodze.

-Dokąd?

-Nie możemy tu zostać.

-Ale i nie uciekniemy.- powiedziała twardo Amara.- Nie zwłaszcza w takim stanie. Mamy dziecko, które co chwila przyciąga sztywnych, nie jesteś w pełni sprawny Hershel, brakuje nam ludzi. Daryl odszedł, Rick oszalał, a ja... Na zewnątrz możemy nie dać rady. Zostaniemy tu i będziemy walczyć o to miejsce. Razem, tak jak zawsze. Poradzimy sobie, musimy.

Amara razem z Glenn'em próbowali dostać się do części, którą wszedł Tyreese z swoją grupą, ale nie udało im się przedrzeć przez sztywnych, których zrobiło się tam za dużo, a jeszcze jakiś czas temu oczyścili to miejsce i było bezpieczne. To był kolejny problem. Mają na karku Gubernatora, a nie mogą sobie poradzić z szwedaczami w budynku, które mogą przedrzeć się do innych części wiezienia. Tracą przez to tylko czas. Są miedzy młotem, a kowadłem. Glenn postanowił że pojedzie na zewnątrz i sprawdzi inne części więzienia z drugiej strony, a reszta zacznie tworzyć barykady na zewnątrz aby można szybko się schować gdyby ludzie Gubernatora zaczęli do nich strzelać. 

Amara siedziała na dziedzińcu na metalowym stole i trzymała nogi na ławeczce, która była złączona z stolikiem. Naładowała magazynek karabinu, a gdy przysunęła broń do twarzy i sprawdzała lupę zobaczyła przez nią jak w oddali Hershel stał przy ogrodzeniu i rozmawiał z Rick'em, który był na zewnątrz. Grimes pałętał się po lesie w okolicy stawu jakby kogoś tam szukał, cały czas tam siedział i nie chciał wrócić. Amara zerknęła na Carl'a, który stał razem z Beth na dziedzińcu i pokazywał jej pistolet. Trochę dalej stała Carol i rozmawiała z Axel'em. Michonne stała przy autobusie na podwórzu i obserwowała okolice. Tyle ile mogli to zrobili. Zakryli deskami i metalowymi płytami okolice wejść do budynku i wokół siatki na dziedzińcu. Ale to było za mało. Nikt z nich nie był żołnierzem, nie to co ludzie Gubernatora. Może i Amara umiała walczyć, posługiwać się bronią, ale sama nie dałaby rady wszystkich obronić gdyby zostali zaatakowani. Martwiła się, że ktoś jeszcze może zginąć, a nie chciała tego. Cholera, miała dość tracenia wszystkich do okoła. Miała dość że wszyscy odchodzą, a ona zawsze zostaje. Potrzebowała tych ludzi, a oni jej. Ale ona potrzebowała kogoś jeszcze. Po tym jak pomógł jej się pozbierać jakoś do kupy po śmierci Jason'a, poczuła coś. Przy ich pierwszym spotkaniu już coś ją tknęło, ale nie zwróciła na to większej uwagi. Ale teraz była pewna. Poczuła że brakujący element wskoczył na miejsce. Myślała że to Jason zastąpił tą pustkę, którą odczuwała, ale on zastąpił jej cześć i to jej wystarczało, aż do momentu gdy go straciła. I wtedy ktoś inny się pojawił, jakby wcześniej to nie było tak oczywiste. Wiedziała że tonie. Był jej przyjacielem, ale zrozumiała że chce aby był kimś więcej. Nie mogła już z tym walczyć. Zakochała się, ale to było coś innego co do tej pory znała. To było głębsze i lepsze, jakby naprawiło wszystkie złe rzeczy, które ją spotkały. Ale on odszedł. I to złamało jej serce. Człowiek na którym w tej chwili zależało jej najbardziej zostawił ją. Wybrał swojego brata, rozumiała to, ale nie zmieniło to faktu że to ją bolało.

Huk. Głośny strzał z broni wyrwał ją gwałtownie z rozmyślań. Axel upadł na ziemie z dziurą w głowie. Amara stanęła na równe nogi przykładając karabin do twarzy i zobaczyła przez lunetę że w oddali za ogrodzeniem stoi samochód i jacyś mężczyźni. Strzeliła do nich i wtedy padły kolejne strzały. Poczuła niewyobrażalny ból w bocznej części brzucha przez co szybko wycofała się i schowała za ścianę. Upadła twardo tyłkiem pod ścianą i zobaczyła, że Carl i Beth chowają się za ławkami próbując schronić się przed kulami, a Carol leży na ziemi chowając się za martwym ciałem Axela. Wychyliła się trochę aby zacząć strzelać w kierunku, z którego padły strzały. Tamci przestali na chwile strzelać gdy strzelała do nich.

-Biegnijcie! Już!- wykrzyknęła próbując nie zwracać uwagi na ból, który zaczął przeszywać jej ciało. Beth razem z Carl'em podbiegli do niej, a później Carol i schowali się. Przestała strzelać i oparła się o ścianę przymykając na moment oczy.

-O Boże, jesteś ranna.- powiedziała spanikowana Beth zauważając rosnąc czerwoną plamę na jej bluzce. Dziewczyna przykucnęła przy niej i podwinęła materiał.- Postrzelili cie.

-To nie jest teraz istotne.- wychrypiała ciemnowłosa otwierając oczy. Mieli gorszy problem. Z wyjścia z bloku C wybiegła Maggie z karabinami w reku. Carol podbiegła do niej i wzięła dwa po czym wróciła pod ścianę. Maggie za to schowała się za metalowymi skrzyniami i zaczęła strzelać do napastników.

-Snajper jest na wieży.- powiedział Carl gdy na chwile wyjrzał zza ściany aby sprawdzić w jakiej są sytuacji.- Są jeszcze ludzie przy samochodzie za ogrodzeniem. Nikogo innego nie widać.

-Trzeba zając się snajperem.- powiedziała Carol.

-Zajmę się nim.- stęknęła Amara gdy podniosła się opierając się o ścianę.

-Musisz usiąść.- stwierdził Carl.

-Nie, najpierw go załatwię. Carol osłaniaj mnie.- zwróciła się do szarowłosej, która po chwili zaczęła strzelać w kierunku wieży. Ciemnowłosa wyjrzała zza ściany zbierając wszystkie swoje siły. Miała tylko jedną szanse zanim jej ciało odmówi posłuszeństwa. Czując jak kropelki potu spływając jej po czole wymierzyła w osobę na wieżyczce. Skupiła się uspakajając oddech i strzeliła. Osoba padła martwa, a ona zjechała plecami po ścianie. Przestali do nich strzelać, ale nadal było słychać wystrzały, które musiały być skierowane do Rick'a, Hershel'a i Michonne, którzy byli gdzie indziej. 

-Ciężarówka.- szepnęła Carol. Amara podążyła jej spojrzeniem i zobaczyła jak pojazd przebija się przez bramę i wjeżdża na spacerniak po czym zatrzymuje się i zaczynają z niego wychodzić sztywni. A przecież na podwórzu jest Michonne i Hershel, nie poradzą sobie sami.

-Idźcie, pomóżcie reszcie.- powiedziała z trudem Amara. Carol i Carl spojrzeli na nią niepewnie po czym razem z Maggie otworzyli bramę i zaczęli zabijać sztywnych na podwórzu.- Ty też idź.- wychrypiała do Beth gdy ta nie ruszyła się z miejsca.

-Ktoś musi się tobą zająć.- blondynka zaczęła próbować zatamować krwotok przyciskając swoją koszule, którą zdjęła przez co Amara syknęła czując jeszcze większy ból. 

-Jest w porządku Beth.- złapała jej dłonie, które przyciskała do jej ciała.- Idź, ratuj swojego tatę.

-Nie.- blondynka załkała i spojrzała na nią z łzami w oczach. Jeśli ktoś jej nie pomoże to umrze, już zrobiła się blada jak ściana i płytko oddycha. Jeśli Beth pójdzie to wtedy pozwoli jej umrzeć.- Nie chce i ciebie stracić. Potrzebujemy cie.

-Poradzicie sobie beze mnie. Na każdego przychodzi czas. Nie możemy być wiecznie żywi.- powiedziała już z coraz bardziej słabnącym głosem i zaczęły się jej zbierać w oczach łzy. Czuła palący ból, który promieniował na resztę jej ciała. Słabła z każdą minutą. Najwyraźniej to był jej koniec.- Ciesze się że mogłam poznać ciebie i innych. Tylko że szkoda że w takim beznadziejnym świecie.- wysiliła się na uśmiech aby Beth taką ją zapamiętała.- Opiekujcie się sobą na wzajem.

-Musisz walczyć.

-Dla kogo? Pozwól mi odejść.- szepnęła, a obraz przed jej oczami zaczął się rozmazywać. W oddali usłyszała silnik samochodu, jak się zatrzymuje i ktoś wysiada. Ktoś coś mówił, ale ona już zamknęła oczy, a otchłań zaczęła ją pochłaniać. 

-Amara!

Czyjś krzyk. Był znajomy. Wiedziała do kogo należy. A może tylko jej się wydawało, że go słyszy, może to wcale nie był jego głos wołający ją. Ale nie dała rady już zareagować. Czuła się taka zmęczona i bezsilna. Pozwoliła aby wszytko pochłonęła ciemność, aby zapadła głucha cisza, która otuliła ją jak pajęczyna i nie pozwoliła się uwolnić. Nie walczyła, nawet nie miała na to sił. 

Pogodziła się z tym. 

Dalsza walka nie miała sensu. Nie gdy jego już nie było.

Daryl...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top